Przepraszam, miałam poważny wypadek i jestem teraz wyłączona mocno z życia i piszę sobie incydentalnie, więc jeszcze się nie dokopałam do materiału, który miałam znaleźć.
BorsukTatarski napisał(a):
@Breta
Dalej nie widzę uzasadnienia tezy jakoby do seminarium szły osoby o słabym popędzie seksualnym.
Bo teza tak nie brzmi
Osoba, która wybiera taką drogę, mam nadzieję robi to z pełną świadomością. O wiele łatwiej jest zadeklarować w tak młodym wieku celibat na całe życie osobie, która do 19 roku życia ma taką świadomość siebie, iż bierze to z pełną odpowiedzialnością. Jeżeli przyjmiemy, iż to jest moment w którym młodzi chłopcy są już po, lub w okresie schyłkowym tego okresu życia, w którym muszą się zmagać z mocnymi wrażeniami związanymi z chaosem hormonalnym i mentalnym (ja, mimo, iż w dowodzie mam K, sama z rozbawieniem wspominam te swoje lata i tą burzę jaką musiałam przetrwać, mając naprawdę wysokie libido, chodzi mi o moje odczucia a nie zachowania), to szanse na to, iż w tym momencie osoby o niskim libido wybiorą taką drogę są o wiele większe niż ktoś, kto już wie jaką ma seksualną naturę. Tym samym osoby, które są bardzo mało świadome siebie również, gdyż po prostu ta sfera nie jest poddawana aż takim rozmyślaniom.
Na to, iż każdy duchowny ma niskie libido argumentów chyba nie ma nikt, bo i skąd. Zabawne, bo jako osoba zupełnie spoza głównych nurtów religijnych, przez pewien czas żyłam w otoczeniu o dużym "nasyceniu" osobami duchownymi, klerykami i mam dwojaką perspektywę. Spotkałam nie jedną osobę, która tuż po maturze wybrała taką a nie inną drogę, a dopiero po dwudziestce okazało się z jakimi potrzebami własnymi ma do czynienia i jak dużo energii musi poświęcać na to, by żyć zarówno w zgodzie ze swoim światopoglądem, jak i nie czuć ciągłej frustracji. Być może to też ma swoje plusy - tzn. takie osoby mają za sobą o wiele więcej pracy nad sobą juz za sobą.
A cały problem polega chyba też na tym, że syty głodnego nie zrozumie
W takim metaforycznym sensie, tzn. można sobie czytać o tym co czuje osoba z bardzo wysokim libido i w jaki sposób wpływa to na jej życie i jak duże frustracje może to powodować, ale rzadko ktoś jest tak bardzo empatyczny,, żeby naprawdę zrozumieć. Stąd wiele osób czuje głęboki konflikt wewnętrzny, gdy mając naprawdę wysokie potrzeby idzie po poradę do osoby duchownej, a ta nie jest w stanie naprawdę tego zrozumieć, bo nie jest w tych samych butach.
To całe moje pisanie zupełnie nie ma związku z tym, że przy niskim libido można uprawiać dużo seksu (z innych powodów niż własna chęć), a z wysokim nie uprawiać go wcale. To są ludzkie wybory i tylko ich. Jednak w życiu cywilnym są większe możliwości manewru i nie jest to obarczone tak dużym bagażem innych spraw (zmiana drogi życiowej to spory krok, nawet jak ktos odchodzi po roku, zawsze mamy do czynienia z jego osobistym poczuciem zawodu, z otoczeniem itd.).
Jedyne co ja mogłabym z zewnątrz postulować to większe wsparcie dla osób wkraczających na ścieżkę duchową i powiedzmy więcej seksuologii i psychologii, a mniej teologii na ten moment. Tylko, że być może tak się nie da, bo seksuologia może być sprzeczna z teologią i tego się chyba przebić nie da.
Każdy człowiek to jednostkowa sprawa i to on wybiera swoją drogę życiową zgodnie z sobą (oby). Przychylam się jednak do opinii, że podejmowanie decyzji na całe życie w młodym wieku jest obarczone gigantycznym bagażem ryzyka, który później spada na barki wybierającego. Dobrze by było, by takie osoby mogły otrzymać jak najwięcej pomocy, które pozwolą podjąć im decyzję w oparciu o więcej danych.
BorsukTatarski napisał(a):
Z podanym przez Ciebie artykułów wynika, że klerycy mają jakąś opiekę psychologiczną. Może za małą, może powinno być lepiej.
O ile pamiętam z wiedzy socjologicznej nie tylko zakony, ale i seminaria na pewien czas noszą znamiona instytucji totalnej. W takiej sytuacji opieka psychologiczna jest wciągana w trybiki ten samej maszyny, nad czym ubolewają pacjenci. Żeby nie było, że tak piszę antyklerykalnie, podobnie ma się np. z służbami mundurowymi. Patologiczność tego efektu polega na tym, że nawet jak dasz komuś pełen pakiet możliwości, to w pewnym momencie psycholog nie będzie już traktowany jako pomoc, tylko kolejny element nadzorczy. W przytoczonym przeze mnie przykładzie młodego chłopaka, który dopiero w seminarium odkrył swoją orientację (dla mnie to rybka, sama jestem bi, ale dla Kościoła podobno nie), zamiast pogadać o tym z kimkolwiek wewnątrz rozmawiał z psychologiem (którego błagał o dyskrecję) i ze mną - znajomą dość daleką, ale lubiącą słuchać. Nikt inny nie wie, a on drży ze strachu, że ktoś się zorientuje, bo się boi, że ktoś doniesie i zostaną wywierane na niego naciski, by zmienił swoje zapatrywania na przyszłość w seminarium - a to jest całe jego życie i jego pragnienie nie tylko "bycia księdzem", ale całego takiego życia. Wiem, że to patologia systemu, nie wyznania, ale jak widać rani jednostkę, więc z moją empatią nie mogę tego przemilczeć.
BorsukTatarski napisał(a):
Seksualność to nie wszystko, można mieć masę innych problemów (jak choćby zamiłowanie do pieniędzy).
100% zgody. Jednak (tu zastrzegam moj obiektywizm) dla mnie człowiek jest istotą seksualną, w znacznie większym stopniu niż te zwierzęta, dla których zwyczaje seksualne są zarezerowane na gody, a (jak niektóre naczelne też) jego natura seksualna jest bardziej skomplikowana, co więcej seks jest w konteście społecznym o wiele obfitszy w znaczenia niż tylko prokreacja czy zaspokojenie siebie. Tu nie chodzi o to czy potrafimy czy nie potrafimy w sobie wydusić różne rzeczy (a potrafimy wiele), tylko jak to się ma do skomplikowanej sieci potrzeb i zależności i jak wpływa na jednostkę. Zamiłowanie do pieniędzy tylko w patologicznej formie przybiera postać zbieractwa (bez korzystania, żeby nikt nie wiedział), poza tym o wiele łatwiej jest wyłapać i dyscyplinować jednostki (w systemie mocno hierarchicznym), jak przekraczają kompetencje. Sfera seksualności jest bardzo subiektywna i wcale nie dotyczy tylko tego co i z kim się robi, ona istnieje (razem z osobistym bagażem) cały czas. Stąd wydaje się o wiele wrażliwszą materią. Tu nie ma czegoś obiektywnego (jakiejś normy), ale za to można dodać obiektywne normy zewnętrzne. Nawet współczesna seksuologia, która dawniej patologizowała wszystko jak leci, totalnie odchodzi od tego modelu, bo zgodzono się w końcu, że pooświeceniowa spuścizna norm i odchyleń nie przystaje do rzeczywistości. I tak samo jak już nie traktujemy kobiety jako potencjalnej "histeryczki" jak się nie zachowuje jak społeczeństwo chce (choć nazwa wycięcia macicy ma historyczne naleciałości), tak samo rozumiemy, że sfera seksualna jest bardzo subiektywna i nie możemy mówić o normie jako takiej, jedynie o statystycznej normie. Tym samym nie ma możliwości stworzenia sita psychologicznego, które by wyłapywało jednostki (dla ich dobra) przed wkroczeniem na drogę bardzo systemową. Psycholog ma pomóc zrozumieć coś tej osobie. Na gruncie informatologii można by powiedzieć, że tylko pomaga zrealizować potrzeby informacyjne, też potrzebę NIEUŚWIADOMIONĄ. Jest duże ryzyko, że osoba u której rozwój seksualny został w jakiś sposób zblokowany, nie ma tej świadomości i te dane nie wejdą w skład procesu podejmowania decyzji. Co z psychologicznego punktu widzenia jest niebezpieczne - dla jednostki, bo to ona się będzie potem męczyła. Tylko tyle i aż tyle.
Ja mam naprawdę swobodny stosunek do seksualności osób duchownych, bo oni w żaden sposób nie wpływają na moje życie seksualne (np. propagując jakąś wizję świata)
Jeżeli już się wypowiadam w tym temacie to raczej po prostu serce mi się kraje, bo razem z być może osobami ekstra świadomymi i ogarniętymi i tak w tryby wlecą ci, którzy z jakiś powodów mają mniejsze kompetencje w tym temacie. Co daje konsekwencje i jednostkowe i potem, jak człowieka wypuścimy z izolowanego w pewnym stopniu środowiska seminarium, może i dalsze (to co mówi do wiernych). Jednak jest różnica między seksuologiem, który (wg etyki zawodowej) nie będzie osądzał niczego i ewentualnie będzie dawał wskazówki, które pomogą być w zgodzie z sobą i nikogo nie krzywdzić (a to pomaga na drodze do samoświadomości), zapewni, że i dendrofilia jest jakąś opcją i interweniuje jedynie gdy dobro pacjenta jest zagrożone, a masturbacją się nawet nie przejmuje, a Kościołem z dość sztywnym systemem obejmującym zachowania seksualne bądź ich brak w kategoriach dobra i zła. Tym samym seksualność i potrzeby pacjenta nie są wcale problemem, jedynie ich realizacja nie krzywdząca nikogo, zaś jak ktoś decyduje się na "ścieżkę duchową" jego potrzeby mogą być zgrzytem. Nie mówiąc już o tym, że przyjmując pewien kierunek psychologiczny można zakładać, że u niektórych satysfakcja z posiadania dóbr i luksusu może być odpowiednikiem satysfakcji seksualnej, która w ten sposób zmutowała, ale ile kierunków, tyle odpowiedzi.
BorsukTatarski napisał(a):
Nie da rady, aby przyjmować idealnych ludzi. Tak jak nieidealni narzeczeni biorą ślub. Trzeba mieć jakieś minimum i potem nad sobą pracować.
Również 100% racji. Nie zmienia to jednak sytuacji w której nieuświadomiona potrzeba informacyjna nie przestaje być potrzebą. Jeżeli system będzie premiował osoby, które o seksualności mówią mało i ważne jest czy sobie radzą z jej tłumieniem, to tym samym premiuje zachowania zupełnie niesprzyjające szczerości i wglądu w siebie. Moi studenci jak nie przygotują się do zajęć mają prawo przyjść do mnie i szczerze to powiedzieć, a przy okazji wyjdzie, że np. materiał jest niestrawny czy oni potrzebują pomocy. Gdybym bardziej premiowała równanie do linii i zerojedynkowy system tej dynamiki, byłabym o wiele gorszą dydaktyczką, a oni gorzej wyedukowani.
BorsukTatarski napisał(a):
A tłumaczenia jakiegoś pedofila (jak sądzę) nic tu nie wnoszą.
Nie miały wnosić, tylko pokazać mechanizm. Jakby ten gość miał zmyślać w swojej obronie, to wymyśliłby sobie lepszą historyjkę, jeżeli dorosły mężczyzna, który ma do dyspozycji tyle narzędzi nauki nie przyswoił sobie tak prostej autorefleksji, że statystycznie dorosły odczuwa pożądanie do dorosłego, zaś w przypadku dzieci należy się zgłosić po pomoc - i to nie tyle dla siebie, ale by uświadomić się w zakresie tego czy się komuś krzywdy nie zrobiło. Tu nie chodzi o pedofila (to tak naprawdę jego sprawa), tu chodzi o to, że do tragedii doszło, bo na żadnym z etapów jego życia najwyraźniej nie miał szansy skonfrontować własnej seksualności z niczym. Pedofile i -lki sobie będą i na to rady nie ma i będą niezależnie od wyznania czy roli duchowej. W literaturze często się wskazuje, że jakże dobre w zakresie życia w celibacie jest blokowanie swojej seksualności, może być a)problematyczne za jakiś czas b)może być wylaniem dziecka z kąpielą, bo wytępia samoświadomość.
BorsukTatarski napisał(a):
Ja naprawdę widzę argumenty za rezygnacją z celibatu. Ale co z wadami?
Już teraz sprawa kasy księży budzi emocje.
A jakby żona księdza kupiła sobie nowy płaszcz. Albo biżuterię. No chyba by się piekło rozpętało...
Nikt nie zaprzeczy, że rodzina by zredukowała czas potrzebny na sprawy parafii itp.
Czy ewentualny wzrost powołań skompensowałby to?
A mi (nawet z zewnątrz) ciężko wyrokować za czy przeciw, bo moim zdaniem nie w samym celibacie tkwi jakikolwiek problem, a w systemie, którego uwarunkowania w całości mogą mieć dziwny wpływ.
Być może jakbym była "wewątrz" miałabym więcej spostrzeżeń.
Mój problem z całą tą sprawą tkwi raczej w tym zespole uwarunkowań. Celibat to celibat, ostatecznie jak się ma dowód osobisty, to przyjmujemy, że odpowiada za swoje wybory. jednak jeśli system premiuje tłumienie seksualności np. w wieku nastoletnim, bo przecież realizacja potrzeb seksualnych to tylko w małżeństwie, to otrzyma o wiele więcej kandydatów o średniej bądź nikłej świadomości seksualności (w tak młodym wieku!). Być może opieka psychologiczna to za mało, bo system powoduje, że nawet ona może być opresyjna. Może potrzeba tu więcej mechanizmów - nie sita, ale bezpiecznego środowiska, jakiś lepszych warsztatów rozwojowych czy co.
BorsukTatarski napisał(a):
Czy bł. ks. Popiełuszko też by tak postępować, gdyby miał rodzinę? może tak...
Ale byłoby to trudniejsze.
Jego matka to dobrze określiła: On nie jest moim synem - on jest "własnością" Kościoła.
Tu akurat mam własne problemy z samym pojęciem tej metaforycznej własności, osobiście mnie to przeraża.
Ale równie dobrze można spytać czy osoby z ryzykowną pracą (służby mundurowe, sądy) nie powinny podpisywać lojalki, żeby była pewność, że ich praca nie traci na tym, że np. boją się o bezpieczeństwo rodziny. Fikcyjny James Bond miał żonę przez chwilę jeno
, bo przecież nie można mu było dać tak naprawdę realnej szansy na rodzinę. A to tylko książki/filmy.