Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Śr cze 05, 2024 4:53



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 45 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna strona
 Mam poważny problem 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Pn gru 05, 2011 9:30
Posty: 3
Post Mam poważny problem
Witam wszystkich. To mój pierwszy post na tym forum i prawdopodobnie nie ostatni.

Zacznę z grubej rury: pogubiłem się i nie wiem, co robić. Sądzę, że wiele już było takich wątków na forum, ale ten przypadek będzie na swój sposób szczególny... a dla mnie, jak tak sobie teraz o nim myślę, jest zwyczajnie przerażający.

Zacznijmy od początku.

Mam na imię Rysio (to nie jest moje prawdziwe imię, ale mówcie do mnie Rysio). Od wczesnych lat dziecięcych byłem po prostu gruby, momentami wręcz otyły. Miałem do tego faktu duży dystans do ok. 10 roku życia, kiedy koleżanki zaczęły się ze mnie śmiać, a kolega w szatni przed w-fem złapał mnie za pierś i powiedział, że "mam lepsze cycki, niźli dziewczyny w klasie". To jest w gruncie rzeczy dość zabawne, ale pamiętam ten dzień do dzisiaj, bo potwornie mnie to zabolało - a moja psychika jest dość chwiejna, o czym przekonacie się później.

Oczywiście popadłem w głębokie kompleksy, które pogłębiały się dalej wraz z dorastaniem. Wchodziłem w dorosłość z myślą, że jestem o poziom niżej od reszty równieśników. Nie brałem udziału w życiu towarzyskim - co prawda w liceum (katolickim) wszyscy (wszyscy!) mnie lubili i chcieli ze mną przebywać, ja nie wierzyłem w szczerość tych intencji - traktowałem je raczej jako coś w rodzaju litości. Później oczywiście zdałem sobie sprawę, jak głupie i egoistyczne z mojej strony było to podejście, ale mądry Polak po szkodzie... Tak czy owak, poczucie własnej wartości starałem się ratować nauką (wykręcałem jakieś kosmiczne średnie, w trzeciej klasie czteroletniego jeszcze liceum było to 6,0) i wiarą. Naprawdę wierzę w Boga, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego, bo widzę, jak Trójca działa w moim życiu i jak wiele tzw. zbiegów okoliczności, które są odpowiedzią na moje modlitwy, mnie spotyka. Wierzyłem zatem i wierzę nadal, że pomimo całej mojej beznadziejności Bóg mnie kocha i ma dla mnie jakiś plan, jakieś powołanie, które warto odnaleźć i warto Mu zaufać, i że nawet ktoś taki, jak ja, może zrobić na świecie coś dobrego.

Bardzo wcześnie odkryłem masturbację. Samodzielnie, w toalecie - miałem chyba 6 albo 7 lat. Robiłem to bardzo często i w ogóle nie kojarzyłem tego z grzechem, bo z nikim o tym nie rozmawiałem. Dopiero, kiedy miałem 13 albo 14 lat i zdarzyło mi się to na chwilę przed wyjściem na niedzielną Mszę Świętą, coś się we mnie poruszyło - poczułem się źle i wiedziałem, dlaczego poczułem się źle. Porozmawiałem z kilkoma osobami, m.in. z księdzem i dowiedziałem się, że popełniam grzech i to ciężki. Bardzo mnie to przeraziło i poczułem wielki wstręt do swojej seksualności - jako do czegoś, co mnie prowadzi do grzechu. Od tego dnia zaczęły się moje zmagania z masturbacją, które trwają do dzisiaj - zmagania, które napędzane są mniej lub bardziej świadomą nienawiścią do własnej seksualności.

Jednocześnie, jako człowiek zakompleksiony, nie wierzyłem, że będę się kiedykolwiek podobał jakiejś dziewczynie. Wiecie, mimo wszystko byłem i jestem facetem - nieraz serce zabiło mi mocniej na widok jakiejś koleżanki. W późniejszych latach kilku z nich nawet o tym powiedziałem, co zawsze spotykało się z chłodem, bądź było kwitowane mniej więcej tak: "jesteś super, bardzo cię lubię, jesteś idealnym materiałem na męża, ale nie mogę ci dać tego, o co prosisz - nie jesteś w moim typie". Co to tak naprawdę oznaczało? "Nie podobasz mi się fizycznie". I wiecie, nigdy żadnej kobiecie nie miałem tego za złe, bo przecież widziałem, jak wyglądałem - i tym bardziej nienawidziłem siebie samego... Za to, jak wyglądam; za to, że odczuwam popęd seksualny, który mi tak przeszkadza; za to, że nie umiem wygrać z masturbacją i za to, że ta masturbacja to prawdopodobnie jedyna forma spełnienia seksualnego, która mnie czeka w życiu - i która, w dodatku jest ciężkim grzechem, co mnie doprowadzało i wciąż doprowadza do ostatecznej rozpaczy. Zawsze się z tego spowiadałem, zawsze upadałem i zawsze wracałem - i tak w kółko. Ktoś mi kiedyś powiedział, że "dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą" - to nawet dość mądre, ale na litość, nie czuję smaku zwycięstwa, jedynie gorycz.

Kiedy miałem 22 lata i byłem na 4-tym roku studiów, uznałem, że albo coś ze sobą zrobię, albo nie wytrzymam - i postanowiłem zniszczyć domniemane źródło wszystkich swoich problemów, czyli nadwagę. I wiecie co? W ciągu pół roku schudłem 10 kg, a w ciągu następnego pół roku - 30 kg. Zrobiłem to w sposób absolutnie niezdrowy - po prostu się katowałem. Prawie nic nie jadłem (troszkę białka), biegałem w śnieżycach, płakałem na domowym atlasie do ćwiczeń i tak dalej. Ze 115 kg zszedłem do 75 kg, ocierając się po drodze o anoreksję (w sensie choroby psychicznej) - stawałem na wadze 4 razy dziennie i bałem się zjeść jabłko, bo było zbyt masywne. Robiłem to wszystko z czystą nienawiścią do własnego ciała, które było i nadal jest źródłem mojego cierpienia.

Po tej "kuracji" zacząłem wyglądać dość elegancko - przy wzroście 182 cm, waga 75 kg to dobra waga. Straciłem nawet swój legendarny biust, którego zazdrościły mi koleżanki na roku. Oczywiście coś takiego ma swoją cenę - moje problemy nie zniknęły, a ja wpadłem w ciężką depresję; częściowo z powodu tego, że ostatnia, racjonalna przyczyna moich życiowych niepowodzeń zniknęła i to nic nie zmieniło; a częściowo dlatego, że przez pół roku narobiłem sobie sporo niedoborów rozmaitych neuroprzekaźników.

Zacząłem sporo rozmawiać ze swoim kierownikiem duchowym, a także z psychologiem - z tych rozmów biło przesłanie: "nie kochasz siebie, jak zatem chcesz kogoś pokochać ze wzajemnością?". W porządku - postanowiłem spróbować siebie polubić i zaakceptować własną seksualność. Mój spowiednik i pani psycholog wspólnie zasugerowali, że moja masturbacja nosi już znamiona uzależnienia i przez to traci wymiar grzechu ciężkiego; ja jednak - usłyszawszy to - postanowiłem walczyć z tym jeszcze bardziej. Nigdy się z tym nie pogodzę, nigdy się nie pogodzę z grzechem! NIGDY!

Tak czy owak, zacząłem patrzeć na siebie trochę przychylniej (co wcale nie oznacza, że przychylnie - po prostu mniej destrukcyjnie). Na swoje 24-te urodziny dostałem dość nietypowy prezent - narzeczona mojego przyjaciela, ze słowami: "Rysio, ja nie mogę patrzeć, jak taki fajny facet jak ty, się marnuje, to jest nie do pomyślenia", wręczyła mi login i hasło do konta na portalu randkowym, które mi osobiście założyła. Ze zdjęciem i w ogóle. Mnie zatkało, ale postanowiłem - żeby nie robić jej przykrości - potrzymać to konto przez tydzień, a potem usunąć.

Następnego dnia ktoś do mnie napisał. Dziewczyna z dalekiego miasta, w moim wieku - w dodatku psycholog. Nazwijmy tąż panią Krzysia. Zaczęliśmy duuużo rozmawiać, ja jej opowiedziałem o sobie w zasadzie wszystko, bez przemilczeń. Ona w masturbacji ani w seksie przedmałżeńskim nie widziała nic złego - była niewierząca.

Rozmawialiśmy chyba miesiąc, ja w międzyczasie zacząłem doktorat i tak oto "złożyło się", że musiałem pojechać na konsultacje do pewnego instytutu badawczego, który, ha ha, zgadnijcie, znajduje się dokładnie w jej mieście - i to niedaleko jej domu. Gdy jej o tym powiedziałem, ucieszyła się i zaprosiła do siebie - "co prawda mam tylko jedno łóżko, ale będą dwie kołdry" (mieszkała sama). Mi się zapaliła wtenczas czerwona lampka, ale byłem zbyt zafascynowany faktem, że chyba podobam się jakiejś kobiecie - zresztą, do licha, w końcu wyraźnie jej powiedziałem, że dla mnie temat seksu przed ślubem nie istnieje (...ale będę spał w łóżku z kobietą! to fascynujące! niesamowite! nareszcie! to jasne, że nie upadnę! nareszcie!!!).

Pojechałem. To było dla mnie skrajnie fascynujące - ja, podobam się kobiecie. To mi w zupełności wystarczyło. Niemożliwe. Niesamowite. I szpiku kości egoistyczne w moim wykonaniu.

Może trudno wam w to uwierzyć, ale naprawdę nie pojechałem tam, aby się z nią kochać. Przeciwnie, bardzo tego nie chciałem - wierzę w głęboki sens czystości przedmałżeńskiej. Chciałem miło spędzić z nią czas - ale pierwszej nocy usłyszałem, że jest gotowa na wszystko. Odpowiedziałem, że nie chcę tego robić i kropka. Po kilku nocach, w trakcie których uważam, że byłem uwodzony, jakimś cudem skończyło się tylko na seksie oralnym.

Wróciłem do domu i uznałem, że moje sumienie eksploduje. Poszedłem do spowiedzi, do mojego kierownika duchowego. Opowiedziałem mu o wszystkim. "Rysio, jeżeli chcesz jeszcze do niej jechać - NIE MOŻECIE SPAĆ W JEDNYM ŁÓŻKU!". Ok, nie będziemy.

Pojechałem do niej drugi raz, bo to - wbrew pozorom - jest naprawdę dobry człowiek i urzekła mnie w pewnych względach. Za drugim razem było spokojnie, bariery zostały zachowane. Ale, rzecz jasna, spaliśmy w jednym łóźku.

Pojechałem do niej po raz trzeci, na cały tydzień - na okres między Świętami a Sylwestrem AD 2009. Pojechałem i, zobaczywszy, jak ona bardzo się męczy, w jakiś pokrętny sposób wytłumaczyłem sobie, że to dla jej dobra. I, z własnej inicjatywy, straciłem dziewictwo.

Myślałem, że zwariuję. Dużo nie brakowało.

To był straszny tydzień - sumienie nie dawało mi spokoju i ona o tym wiedziała. Odesłała mnie do psychiatry z nadzieją, że "jak odbędę terapię, to może mój religijny fanatyzm nieco osłabnie". To przelało czarę goryczy - powiedziałem jej, że to wszystko moja wina, że popełniłem błąd, że nie chcę tego robić. Nie wytrzymam tego - nie będę tego robił wbrew sobie. Bardzo mnie to pociąga, aż rozrywa mi trzewia, ale nie. Nie przed ślubem.

Drogi popędzie seksualny, nienawidzę cię. Niszczysz moje życie, bo nie umiem cię w sobie zdusić i prowadzisz mnie do grzechu. Walczę z tobą, ale przegrywam. Przez całe życie.

Od tamtej chwili nasza relacja zaczęła się psuć w błyskawicznym tempie. Byłem potem u niej jeszcze dwa razy, już bez żadnej aktywności cielesnej - byłem tam, aby spróbować uratować naszą relację. Bezskutecznie. Rozstaliśmy się po 3 miesiącach znajomości.

Ja wylądowałem u psychiatry i dostałem leki przeciw-depresyjne (przy okazji wyszło, że mam również zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne i wybitną skłonność do obsesyjnego myślenia, także o seksie). Po lekach czułem się trzy razy gorzej i szybko je odstawiłem - samodzielnie.

W międzyczasie Krzysia spotkała faceta, który za niedługo będzie jej mężem. Dziękuję Bogu za to, że zesłał jej kogoś, kto daje jej szczęście. Ja nie potrafiłem i na pewno ją skrzywdziłem - ale chyba, niestety, z wzajemnością. Czuję się trochę wykorzystany, wina na pewno leży pośrodku.

Minął rok i depresja wróciła - znowu poszedłem do psychiatry i znowu dostałem leki. Tym razem wytrzymałem na nich nieco dłużej - ale znowu odstawiłem je samodzielnie, bo uznałem, że nie mam problemu. Czasem żałuję, że nie mam w domu żadnej broni, bo bym sobie palnął w ten głupi łeb (to oczywiście żart, ale jest w nim sporo prawdy - nie lubię swojej głowy. Za dużo myśli, za dużo analizuje, nie daje mi spokoju.)

I tyle tytułem wstępu - przejdźmy do realnego problemu.

Po tej całej sytuacji jednogłośnie uznałem, że ja jestem po prostu chory psychicznie i nie nadaję się do związków. I chwilami żałuję, że przy tej myśli nie zostałem.

Od trzech miesięcy ponownie jestem w związku, ze wspaniałą dziewczyną, którą nazwijmy Tosia. Tosia jest do szpiku kości dobrym człowiekiem, czułym i pragnącym mojego dobra, z pełną wzajemnością. Ja ją szczerze pokochałem - to naprawdę wspaniała kobieta, taka, z którą mógłbym spędzić życie. Ona twierdzi, że mnie kocha - z podkreśleniem różnicy, która od razu ciśnie się na usta: "nie, ja się nie zakochałam; ja cię kocham - rozumiem różnicę między zakochaniem, a miłością".

Happy end? Chyba żartujecie.

Tosia, jak twierdzi, nie jest ani wierząca, ani niewierząca - "religia jest dla mnie zbędna, przyjmuję świat takim, jakim jest. Jeżeli Bóg istnieje, to wspaniale, a jeżeli nie, to trudno. Mam własne sumienie, którym się kieruję i wiem, że trzeba być dobrym człowiekiem. Ale religia... to nie dla mnie". I, niestety: "seks jest dla mnie czymś wspaniałym i nie rozumiem, dlaczego miałoby go nie być przed ślubem".

Ja, od pół roku, mieszkam sam. Tosia, gdy się poznaliśmy, szybko zaczęła mnie odwiedzać. Szybko zaczęła zostawać na noc - do niczego jednak nie dochodziło. Mi to przychodziło zadziwiająco łatwo, jej - niekonicznie. Widziałem czasem, że popłakuje w kącie, ale nic nie mówiła. Wiedziałem, że chodzi o TO - w końcu udało mi się to z niej wyciągąć.

Znowu zacząłem kombinować i tłumaczyć sobie, że tym razem sytuacja jest inna. "To chyba kobieta na całe życie, więc grzech chyba będzie trochę innego kalibru - oczywiście, jeżeli małżeństwo dojdzie do skutku. Chyba warto zaryzykować."

I stało. I dzieje się do dzisiaj.

Zastanawiam się, ile w tym wszystkim było mojej hipokryzji - tj. w jakim procencie tak naprawdę chciałem zrobić to dla niej, a w jakim dlatego, że po prostu miałem na to ochotę i piękna, dobra kobieta jest obok. Wersja oficjalna, w moim sumieniu, była taka, że zrobiłem to dla niej - dzisiaj widzę, że chyba było inaczej. Swoją drogą, Tosia wyraźnie mówiła: "Rysio, ja sobie dam radę. Nie chcę, żebyś się dla mnie zmieniał. Nie chcę, żebyś TO robił dla mnie, rozumiesz? Ja wytrzymam, po prostu przestanę u ciebie nocować". A ja, zamiast pójść za tą myślą, stwierdziłem, że skoro jest dla mnie tak dobra, to dla niej warto...

Czy się z tym pogodziłem? Wprost przeciwnie. Odczuwam coraz większy ból. Moralny ciężar tego zjawiska jest dla mnie nie do zniesienia. Już raz poprosiłem, abyśmy przestali - zgodziła się, ale wystraszyła się, że chcę ją zostawić, że już nie wie, na czym stoi - czuje się niepewnie. Boi się, że zostawię ją dla religii, że Bóg jest dla mnie ważniejszy, niż ona, że przez to nie kocham jej tak bardzo, jak ona by tego chciała. Staram się jej wytłumaczyć, że miłość do Boga i do człowieka to nie jest to samo - tak, jak miłość do żony i do własnego Ojca, ale jak to wytłumaczyć osobie, która de facto w Boga nie wierzy?

Problem jest jednak dużo głębszy. Wytrzymaliśmy tydzień - i znowu do tego wróciliśmy. W międzyczasie byłem u spowiedzi i czułem sie naprawdę dobrze. Teraz czuję się fatalnie - od spowiedzi stało się to dwa razy i jestem już po tym fizycznie chory - potwornie boli mnie głowa. Ja tego nie wytrzymuję i boję się, że to wreszcie nasz związek rozwali - tak samo, jak mój pierwszy "związek".

Tosia jednak jest dość bystra i powiedziała do mnie coś takiego: "Rysio, czy jesteś w stanie mi zagwarantować, że po ślubie będziesz chciał się ze mną kochać? Bo ja myślę, że niekoniecznie. U ciebie nie chodzi tylko o wiarę, tylko masz problem dużo głębszy. Ty nienawidzisz seksu i boję się, że sakrament małżeństwa tego nie rozwiąże". I chyba trafiła w sedno... Jakim cudem mam nagle polubić seks, jakim cudem mam polubić swój popęd seksualny, skoro całe życie go nienawidziłem i nienawidzę nadal, bo jest dla mnie źródłem tylko i wyłącznie cierpienia?

Sądzicie, że odczuwam przyjemność z seksu? Nie. Ja do niego podświadomie dążę, to prawda. Ja mam na niego ochotę, ja go pragnę - ale cierpię w trakcie i mam ochotę się zabić po. Ale nie rezygnuję z niego, bo nie mam sił fundować Tosi kolejnej huśtawki... Ona na to nie zasłużyła. Chcę, aby była szczęśliwa - nie mam sił jej więcej ranić. Przynajmniej - tak to sobie tłumaczę, ale już nie do końca sobie ufam...

Znowu poszedłem do pani psycholog - załamała się, jak jej o wszystkim opowiedziałem. Stwierdziła, że u mnie "seks stał się naprawdę poważnym problemem i jeżeli go nie rozwiążę, to on po ślubie pozostanie i to będzie poważny powód, aby moja żona dostała kościelnie unieważnienie ślubu"... Super, prawda?

Boję się Tosi. Boję się, że za tę huśtawkę ona mimo wszystko obwinia moją wiarę. Boję się, że jeżeli zostaniemy małżeństwem, będzie chciała po cichu mi tłumaczyć, że z tą swoją wiarą przesadzam - po co się tym wszystkim przejmować? Twierdzi, że nie będzie tego robić - jednak każdy człowiek ma ograniczoną wytrzymałość. Czy moja wiara ją zbliża do Boga? Nie, moja wiara ją oddala, bo ona przez nią cierpi w sposób, który nie ma dla niej sensu.

A to naprawdę, naprawdę, naprawdę wspaniały człowiek. Gdybym Wam opowiedział, do jak pięknych i niesamowitych rzeczy ona jest zdolna, to sądzę, że niejeden z Was by się wzruszył. Sam się wzruszyłem nieraz. Ja ją kocham. Czy może bardzo chciałbym ją kochać, ale nie umiem, bo tak naprawdę wciąż siebie nienawidzę?

Ratunku...

Mam ją zostawić, aby jej więcej nie męczyć? Ona aż się trzęsie na myśl o tym, że mielibyśmy się rozstać.

Być może myślicie, że jestem złym człowiekiem. Prawda jest taka, że ostatnią rzeczą, jaką chcę robić, jest krzywdzić kogokolwiek. Jestem też bardzo dobrotliwy, momentami naiwny, bo nigdy nie doszukuję się dwulicowości ni podtekstów w cudzych słowach ani czynach. Sobie zabiorę, żeby komuś dać. Ale jestem bardzo zagubiony w sobie i przez to trochę egocentryczny - i Tosia przez to cierpi. Gdy przeze mnie płacze, rozrywa mi to serce i umysł, a ostatnio zdarza się to coraz częściej.

Wygląda na to, że mam coś zepsute w głowie i nie jestem gotowy na związek. Co ja mam zrobić? Co ja - wymawiam to z pełną rozpaczą - mam zrobić? Ja cierpię i ona cierpi, ale trwa przy mnie, bo kocha. Czy coś takiego wolno po prostu odrzucić? Mam się z nią kochać i przekonywać się do seksu, a przez to żyć w grzechu? Mam poczekać, aż sama mnie zostawi? Sam mam odejść?

Podobno Bóg nigdy nie daje nam więcej, niźli jesteśmy w stanie unieść. Wiem, że muszę nad sobą pracować - tylko nie wiem, jak.

Pogubiłem się i jestem głęboko nieszczęśliwy. Całe życie, nienawiścią do samego siebie, uczciwie pracowałem na to, co teraz mam.

Jeżeli wpadnie wam do głowy jakaś ciekawa myśl... Proszę.

Sądzę, że po przeczytaniu tego tekstu - o ile wytrwaliście - macie wrażenie, że napisał to wariat, który nie potrafi zapanować nad własnym życiem. Smutne jest to, że prawdopodobnie macie rację. Dlatego potrzebuję pomocy.

Pozdrawiam.
Rysio


Pn gru 05, 2011 11:49
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt sty 04, 2011 12:01
Posty: 1123
Post Re: Mam poważny problem
wszystko w rękach Boga

bo np jak sie nawruciłem to przestałem być niesmiły do kobiet
i poproś Jezusa by cie wyleczył
jak mnie wyleczył też z leku wysokości
wystarczy go poprosić jaj ja wielokrotnie poprosiłem żeby wyleczył z tego leku wysokości

Seks-prezent od Boga
http://gloria.tv/?media=162801


Pn gru 05, 2011 13:38
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Mam poważny problem
feynman napisał(a):
Tosia jednak jest dość bystra i powiedziała do mnie coś takiego: "Rysio, czy jesteś w stanie mi zagwarantować, że po ślubie będziesz chciał się ze mną kochać? Bo ja myślę, że niekoniecznie. U ciebie nie chodzi tylko o wiarę, tylko masz problem dużo głębszy. Ty nienawidzisz seksu i boję się, że sakrament małżeństwa tego nie rozwiąże". I chyba trafiła w sedno... Jakim cudem mam nagle polubić seks, jakim cudem mam polubić swój popęd seksualny, skoro całe życie go nienawidziłem i nienawidzę nadal, bo jest dla mnie źródłem tylko i wyłącznie cierpienia?

Sądzicie, że odczuwam przyjemność z seksu? Nie.

Myślę, że powinieneś wyjaśnić, czy nie odczuwasz przyjemności ze względu na fakt, że jest to seks przedmałżeński czy też nie nie odczuwasz przyjemności w ogóle. Jeśli to drugie, to może oda się jakoś z tego wyjść, tak jak udało Ci się zrzucić nadwagę. Bo faktycznie, ma to kolosalne znaczenie dla przeciętnego małżeństwa.
A jeśli to pierwsze, to może rozwiązaniem jest zawarcie małżeństwa?

feynman napisał(a):
Wygląda na to, że mam coś zepsute w głowie i nie jestem gotowy na związek. Co ja mam zrobić? Co ja - wymawiam to z pełną rozpaczą - mam zrobić? Ja cierpię i ona cierpi, ale trwa przy mnie, bo kocha. Czy coś takiego wolno po prostu odrzucić? Mam się z nią kochać i przekonywać się do seksu, a przez to żyć w grzechu? Mam poczekać, aż sama mnie zostawi? Sam mam odejść?

Jak wyżej, dlaczego nie wymieniasz tu opcji "mam się ożenić"? Przy czym nie twierdzę, że to dobre wyjście, to Twoje życie i Twoja decyzja, ale zastanawia mnie, że zdajesz się w ogóle nie brać pod uwagę takiego rozwiązania...

feynman napisał(a):
Sądzę, że po przeczytaniu tego tekstu - o ile wytrwaliście - macie wrażenie, że napisał to wariat, który nie potrafi zapanować nad własnym życiem. Smutne jest to, że prawdopodobnie macie rację. Dlatego potrzebuję pomocy.

Nie dramatyzuj, wiele udało Ci się w życiu osiągnąć. Problemy ma każdy, czasem też takie, z którymi trudno sobie samemu poradzić i potrzebujemy pomocy. Każdy ma też swoje silniejsze i słabsze strony. Ja bym powiedział, że odwaliłeś już w życiu kawał dobrej roboty i szkoda by było to zaprzepaścić.

PS.
Dobrze też w tytule jakoś doprecyzować, o jaki problem chodzi. Ja z reguły takie ogólne tytuły omijam z daleka, tutaj zajrzałem ze względu na Twój nick :)


Pn gru 05, 2011 14:27
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn gru 05, 2011 9:30
Posty: 3
Post Re: Mam poważny problem
Cytuj:
Myślę, że powinieneś wyjaśnić, czy nie odczuwasz przyjemności ze względu na fakt, że jest to seks przedmałżeński czy też nie nie odczuwasz przyjemności w ogóle. Jeśli to drugie, to może oda się jakoś z tego wyjść, tak jak udało Ci się zrzucić nadwagę. Bo faktycznie, ma to kolosalne znaczenie dla przeciętnego małżeństwa.


Trudno powiedzieć. Dotychczas byłem pewien, że chodzi o to pierwsze - tj. moje sumienie tak promieniuje na całe ciało, że odbiera wszelką radość ze współżycia. Ostatnio jednak - z coraz większym przerażeniem - dochodzę do wniosku, że to nie jest jedyna przyczyna, a ja mam uraz do seksu jako takiego. Hodowałem w sobie nienawiść do własnego popędu seksualnego przez kilkanaście lat i to musiało jakoś zaprocentować...

Cytuj:
A jeśli to pierwsze, to może rozwiązaniem jest zawarcie małżeństwa?


Oczywiście, że biorę pod uwagę zawarcie małżeństwa. Tylko widzisz, są dwa "ale":
1. "Ale" mniejsze: jestem tylko skromnym doktorantem i zarabiam naprawdę mało pieniędzy. Trudno mi odłożyć 300 zł na miesiąc, a co dopiero na wesele... Jest to jednak dość pospolite i słabe wytłumaczenie, zważywszy na fakt, że Tosia zarabia 3x więcej ode mnie - tym niemniej, jego znaczenie jest różne od zera.
2. "Ale" większe: do zawarcia małżeństwa potrzebna jest pełna świadomość i odpowiedzialność za podjętą decyzję. A ja wcale nie jestem przekonany, czy Tosia w tym momencie chciałaby wyjść za kogoś tak chimerycznego i zagubionego - i nie jestem również absolutnie przekonany, czy moja wiara jest na tyle silna, żebym wytrwał całe życie z osobą niewierzącą. A historia pokazuje, że jest ona zbyt słaba, by powiedzieć kategoryczne "nie" w łóżku... Chociaż to akurat, moim zdaniem, kwestia nie tylko wiary, ale również popsutej psychiki.

Chciałbym, aby Tosia była moją żoną. Mam 26 lat, ona również. Problem w tym, że chyba nie jestem jeszcze w stanie tego udźwignąć - psychicznie.

Tosia powiedziała mi, że się mnie boi - boi się, co mi znowu strzeli do głowy... I ja się jej wcale nie dziwię. Ja sam się tego boję.


Pn gru 05, 2011 15:22
Zobacz profil
Post Re: Mam poważny problem
Wygląda na to, że rzeczywiście masz poważny problem. Nie rozumiem tylko dlaczego szukasz pomocy na forum, skoro Tw psycholog nie potrafił Ci pomóc, to należałoby go zmienić na innego, lepszego...
Masz 26 lat, powinieneś wiedzieć, że tak ważnych spraw nie rozstrzygną za Ciebie anonimowe wpisy obcych ludzi..tym bardziej, że dostaniesz dwadzieścia porad i pewnie każda będzie inna, a prawdopodobnie
wiele z nich będzie sobie przeczyć..i co wtedy zrobisz, kogo posłuchasz?

Tak, poza tematem, to masz świetne "pióro", dobrze się Ciebie czyta :)


Pn gru 05, 2011 15:38

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Mam poważny problem
feynman napisał(a):
Trudno powiedzieć. Dotychczas byłem pewien, że chodzi o to pierwsze - tj. moje sumienie tak promieniuje na całe ciało, że odbiera wszelką radość ze współżycia. Ostatnio jednak - z coraz większym przerażeniem - dochodzę do wniosku, że to nie jest jedyna przyczyna, a ja mam uraz do seksu jako takiego. Hodowałem w sobie nienawiść do własnego popędu seksualnego przez kilkanaście lat i to musiało jakoś zaprocentować...

Niestety, nie bardzo można to sprawdzić doświadczalnie, tzn. wziąć ślub i zobaczyć, jak będzie. A to istotna kwestia... Może seksuolog byłby w stanie powiedzieć coś konkretnego? I w razie czego pomóc odkręcić ewentualne negatywne skutki nienawiści do własnego popędu.

feynman napisał(a):
1. "Ale" mniejsze: jestem tylko skromnym doktorantem i zarabiam naprawdę mało pieniędzy. Trudno mi odłożyć 300 zł na miesiąc, a co dopiero na wesele... Jest to jednak dość pospolite i słabe wytłumaczenie, zważywszy na fakt, że Tosia zarabia 3x więcej ode mnie - tym niemniej, jego znaczenie jest różne od zera.

Zawsze to lepiej, niż być na studiach i nie mieć żadnych dochodów. Poza tym do ważności małżeństwa nie jest potrzebne wesele ;) Ale zdaję sobie sprawę, że to teoretyzowanie, bo w praktyce presja otoczenia jest znacząca. Tak czy inaczej, jak sam piszesz, jest to mniejsze "ale" i w Waszym przypadku wydaje się być do pokonania.

feynman napisał(a):
2. "Ale" większe: do zawarcia małżeństwa potrzebna jest pełna świadomość i odpowiedzialność za podjętą decyzję. A ja wcale nie jestem przekonany, czy Tosia w tym momencie chciałaby wyjść za kogoś tak chimerycznego i zagubionego (...)

Nie ma co się zasłaniać Tosią ;) Tosia ma swój rozum i sama musi rozstrzygnąć, czy chce wyjść za Ciebie czy nie. Nie ukrywasz przed nią swoich wad, nie udajesz kogoś innego niż jesteś, nie oszukujesz...

feynman napisał(a):
- i nie jestem również absolutnie przekonany, czy moja wiara jest na tyle silna, żebym wytrwał całe życie z osobą niewierzącą. A historia pokazuje, że jest ona zbyt słaba, by powiedzieć kategoryczne "nie" w łóżku... Chociaż to akurat, moim zdaniem, kwestia nie tylko wiary, ale również popsutej psychiki.

Historia pokazuje, że wiara wielu okazuje się zbyt słaba, by powiedzieć kategoryczne "nie" w łóżku. Ale są to pytania, na które sam musisz sobie udzielić odpowiedzi oraz wkalkulować ryzyko pomyłki. Nawet jeśli nie stracisz wiary w związku z osobą niewierzącą, to zapewne pojawiać się będą różne punkty sporne (jak antykoncepcja/ NPR, ale też np. praktyki religijne). Dobrze to omówić możliwie wcześnie. Z drugiej strony jak się nie ożenisz, to też możesz stracić wiarę, więc należałoby oszacować, w jakim stopniu ewentualne małżeństwo z Tosią zwiększa ryzyko utraty wiary.
Drugie pytanie, to czy jesteś w stanie wytrwać całe życie nie tyle z osobą niewierzącą, co z tą konkretną Tosią, której miałbyś ślubować miłość, wierność i uczciwość do grobowej deski.

feynman napisał(a):
Chciałbym, aby Tosia była moją żoną. Mam 26 lat, ona również. Problem w tym, że chyba nie jestem jeszcze w stanie tego udźwignąć - psychicznie.

Nie chodzi o to, aby działać pochopnie, ale aby mieć jakiś plan pozytywny i dążyć do jego realizacji. Czyli obecnie jest problem, ale dążę do wyjaśnienia kwestii A, B, C co powinno skutkować rozwiązaniem problemu (udanym małżeństwem z udanym pożyciem).

feynman napisał(a):
Tosia powiedziała mi, że się mnie boi - boi się, co mi znowu strzeli do głowy... I ja się jej wcale nie dziwię. Ja sam się tego boję.

A ja się Wam obojgu nie dziwę ;) Ale nie dramatyzowałbym, problemy są po to, aby je rozwiązywać. I w żadnym razie nie poddawałbym się, lepiej polec z przekonaniem, że nic więcej nie dało się zrobić niż wycofać się trzymając jeszcze jakiegoś asa w rękawie.

Wszystko oczywiście moim bardzo skromnym zdaniem.


Pn gru 05, 2011 17:53
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 25, 2009 18:29
Posty: 265
Post Re: Mam poważny problem
Jak wyglądała relacja Twoich rodziców do Ciebie?

W całej Twojej wypowiedzi nie padło ani jedno słowo o wsparciu które uzyskiwałeś od rodziców. W wieku 13 lat nie zwróciłeś się z pytaniem do rodziców, ale do księdza co myśli o masturbacji. W wieku 7 lat zacząłeś się masturbować i co? nie mogłeś o tym porozmawiać z tatą? musiałeś się chować w domu przed nimi, żeby się nie dowiedzieli?
Czy Twoim rodzicom zdarzało się uderzyć Ciebie w jakikolwiek sposób pod wpływem emocji? Spotkała Cię przykrość w szkole, ale najwyraźniej w pierwszej kolejności nie rozmawiałeś z rodzicami o tym incydencie. Czy oni akceptowali Ciebie? Mogłeś postępować inaczej niż oni chcieli? Czy raczej wywierali presję byś robił coś zgodnie z instrukcją. Kto zdecydował o tym, że byłeś w katolickiej szkole? oni czy Ty? Czy oni traktowali Cię jako oddzielny podmiot, czy raczej przedłużenie własnej ręki, która musi być bezwzględnie posłuszna?

_________________
>>>>>>>>>> link <<<<<<<<<<<


Pn gru 05, 2011 18:25
Zobacz profil
Moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So paź 23, 2010 23:17
Posty: 8670
Post Re: Mam poważny problem
Przede wszystkim nie mam wrażenia, że napisał wariat, tylko wrażliwy, inteligentny i wartościowy człowiek. Takich właśnie dziś brak. Wrażliwość bywa oczywiście trudna ale jest niesamowicie cenną cechą.

feynman napisał(a):
dowiedziałem się, że popełniam grzech i to ciężki. Bardzo mnie to przeraziło i poczułem wielki wstręt do swojej seksualności
Nie jesteś w tym odosobniony. Warto może pamiętać, że niejedna osoba ma podobne problemy.

Niestety podejście Kościoła do masturbacji, jak sam widzisz, może być szkodliwe. Takie problemy spotykają niewielki procent osób ale jednak się zdarzają. Sama masturbacja dotyczy 95% mężczyzn i jest naturalną ludzką potrzebą (to fakt naukowy), natomiast w Biblii nie ma ani jednego słowa mówiącego, że to grzech.

Seks też jest naturalny między ludźmi w stałym związku. Kiedyś po prostu brano śluby znacznie wcześniej.

Wspomniałeś o zaburzeniu obsesyjno-kompulsywnym. Jest to, wbrew pozorom, dobra wiadomość. Dobra, ponieważ zawsze można to leczyć. Jesteś jeszcze dość młody, więc będzie łatwiej. Potrzebujesz do tego regularnej psychoterapii. Przy czym psychiatra daje leki, psycholog gada, psychoterapeuta leczy - tak to wygląda. Psychoterapia pomoże też zidentyfikować i przepracować inne problemy. A i Tośka może Cię wesprze w tej pracy nad sobą?

(na marginesie - może napiszesz większość tych rzeczy Tosi? może tylko nie rozpisuj się bardzo o swojej byłej Obrazek i o nienawiści też krótko - no i używanie łagodniejszych słów Tobie też może pomóc)

Jeśli o mnie chodzi, to mam podobne podejście do religii jak Twoja dziewczyna. A słuchaj, taki dziwny pomysł, jak na forum katolickie - nie mógłbyś też dać sobie spokój z wiarą? Jeśli Bóg istnieje, to każdy, kto stara się być dobrym człowiekiem, trafi do nieba (bo gdzieżby indziej?), a jeśli nie istnieje, to i tak nadal warto starać się być dobrym człowiekiem. Chyba, że taka opcja nie wchodzi w grę. Wtedy trzeba szukać innych rozwiązań.

Co do problemów natury seksualnej, to przy wstrzemięźliwości przedślubnej, może się zdarzyć, że mija bardzo dużo czasu przed pierwszym razem po ślubie (to zapewne ekstremalnie rzadkie ale ludzie miewają przeróżne problemy). Wtedy jednak we dwoje łatwiej nad nimi pracować, z pomocą seksuologa.

Uważaj tylko na poradnie przykościelne. Nie mają odgórnych standardów dla przyjmowanych do pracy terapeutów, więc bywa bardzo różnie. "Psychoterapia jest dość dokładnie zdefiniowanym procesem, opartym na kilku podstawach: diagnozie opartej na uznanych podręcznikach diagnostycznych, klarownym kontrakcie, jawnych metodach terapii opartych o doświadczenia konkretnej szkoły terapeutycznej i w wykonaniu przez terapeutę przeszkolonego i pracującego pod superwizją licencjonowanego superwizora."

A co do leków, to nie powinno się ich nagle odstawiać, bo może to pogłębiać problemy. Trzeba stopniowo, pod kontrolą lekarza.

Wiesz, myślę, że zabrakło tu czegoś pozytywnego. Napisałbyś może, co lubisz w sobie albo czy masz jakieś hobby, lubisz coś robić?

_________________
Don't tell me there's no hope at all
Together we stand, divided we fall

~ Pink Floyd, "Hey you"


Pn gru 05, 2011 19:26
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt sty 21, 2011 21:32
Posty: 112
Post Re: Mam poważny problem
feynman, ja tu widze kilka problemow:

1) Wiazac sie z osobami o innym systemie wartosci przezywasz konflikt sumienia. I jak napisal SweetChild, ten konflikt na pewno na seksie sie nie skonczy. Trudne sa zwiazki, w ktorych ludzie inaczej patrza na wazne dla nich rzeczy. Najlepiej by bylo, zebys sie zwiazal z osoba zgodna swiatopogladowo. Jednak wiadomo, ze serce nie sluga. Poza tym masz teraz konkretna kobiete i musisz cos zdecydowac. Najlepiej by bylo omowic sprawy ktore Was roznia i poszukac kompromisu. Jesli dojdziecie do porozumienia, to o.k., jesli nie, lepiej sie bedzie rozstac, bo oboje bedziecie przezywac w tym zwiazku frustracje.

2) Co de seksu - wszystko wskazuje na to, ze nabawiles sie nerwicy seksualnej. Tutaj bylbym optymista. Mysle, ze wszystko wroci do normy kiedy oddemonizujesz sprawy seksu. No i wazne, zebys nie robil w tym temacie czegos wbrew sobie. Skoro chcesz byc wierny VI przykazaniu, to nie wspolzyj. Oczywiscie, jesli te problemy beda sie utrzymywac w malzenstwie, to wskazana bedzie konsultacja z seksuologiem/psychologiem.

3) Niemniej, mysle, ze seks to temat poboczny. Klucz do Twoich problemow lezy tu:
feynman napisał(a):
Chciałbym, aby Tosia była moją żoną. Mam 26 lat, ona również. Problem w tym, że chyba nie jestem jeszcze w stanie tego udźwignąć - psychicznie.

Tosia powiedziała mi, że się mnie boi - boi się, co mi znowu strzeli do głowy... I ja się jej wcale nie dziwię. Ja sam się tego boję.

To jest powazny problem. Facet nie powinien sie zenic jesli nie czuje sie w pelni facetem. I nie chodzi tu bynajmniej o seks, ani o pieniadze, a o poczucie wlasnej wartosci. Zakladajac rodzine mezczyzna musi miec cos do zaoferowania kobiecie. Tym czyms jest wsparcie psychiczne. Czesto facet liczy na to, ze to kobieta uczyni go mezczyzna. A to jest zasadniczy blad. Zwiazek, w ktorym facet szuka odpowiedzi na pytanie kim jest bedzie trudny dla obojga i moze nie wytrzymac proby czasu. Polecalbym Ci do przeczytania ksiazke Johna Eldredge'a "Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy".


Pn gru 05, 2011 19:52
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 25, 2009 18:29
Posty: 265
Post Re: Mam poważny problem
Cytuj:
Polecalbym Ci do przeczytania ksiazke Johna Eldredge'a "Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy".


WOW! Przeczyta książkę i to go wyleczy. Genialne.
Ja bym jednak prosił o opis relacji rodzice - dziecko. Tam jest źródło problemu.

_________________
>>>>>>>>>> link <<<<<<<<<<<


Pn gru 05, 2011 20:03
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt sty 21, 2011 21:32
Posty: 112
Post Re: Mam poważny problem
Roy Batty napisał(a):
Cytuj:
Polecalbym Ci do przeczytania ksiazke Johna Eldredge'a "Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy".

WOW! Przeczyta książkę i to go wyleczy. Genialne.
Ja bym jednak prosił o opis relacji rodzice - dziecko. Tam jest źródło problemu.

Przeczyta i sie zastanowi nad swoim zyciem. A co do zrodel problemu, to zgadzam sie, ze prawie na pewno jest tam gdzie piszesz. I w tej ksiazce jest sporo na ten temat.


Pn gru 05, 2011 20:15
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt maja 25, 2010 10:57
Posty: 464
Post Re: Mam poważny problem
Feynman (skąd w ogóle taka ksywka?), masz tego pecha, że jesteś inteligentny, dlatego psychoterapia może na Ciebie nie zadziałać. Najlepiej by było, gdybyś znalazł kogoś, komu umiałbyś zaufać. Jeżeli nie, to możesz także wyleczyć się samemu, aż do momentu, kiedy będziesz umiał poprosić kogoś innego o pomoc.

Jedno jest pewne: problem jest z Twoją sferą uczuciową, nie z psychiką. Są różne metody, żeby do niej dotrzeć, przykładowo interpretacja snów. I nie ma w tym żadnej magii - mówię o zwyczajnej, "psychologicznej" interpretacji, bez elementów nadnaturalnych. Mi to swego czasu bardzo pomogło. Polecam w tym miejscu książkę "Jungowska psychologia marzeń sennych" Zenona Dudka.

I jesteś niestety smutnym potwierdzeniem tezy, że w dzisiejszym Kościele brakuje dobrych pasterzy. Kościół nie prezentuje dobrego wzorca męskości. Jeśli chodzi o sferę seksualną, to uczy jedynie, jak ją powstrzymać, a nie jak dobrze wykorzystać.

_________________
Come and see the truth through lies you've been fed.
Weigh the worlds at hand, now which direction will you take?


Pn gru 05, 2011 21:09
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt sty 21, 2011 21:32
Posty: 112
Post Re: Mam poważny problem
eskimeaux napisał(a):
Feynman (skąd w ogóle taka ksywka?), masz tego pecha, że jesteś inteligentny, dlatego psychoterapia może na Ciebie nie zadziałać. Najlepiej by było, gdybyś znalazł kogoś, komu umiałbyś zaufać. Jeżeli nie, to możesz także wyleczyć się samemu, aż do momentu, kiedy będziesz umiał poprosić kogoś innego o pomoc.

Tez uwazam, ze dla takiego myslacego goscia jak feynman kluczowe jest rozgryzienie wlasnego ja. Dlatego polecilem ksiazke.
eskimeaux napisał(a):
I jesteś niestety smutnym potwierdzeniem tezy, że w dzisiejszym Kościele brakuje dobrych pasterzy. Kościół nie prezentuje dobrego wzorca męskości. Jeśli chodzi o sferę seksualną, to uczy jedynie, jak ją powstrzymać, a nie jak dobrze wykorzystać.

Brakuje dobrych pasterzy? No, nie przesadzajmy. Jest np. taki x. Pawlukiewicz. Jego nauki dotyczace seksu, zyciowego powolania i relacji interpersonalnych uwazam za rewelacyjne.

"Sex - poezja czy rzemiosło?"
http://www.youtube.com/watch?v=DR54gLiyPfU

"Sex, czyli nie bądźmy dziećmi"
http://www.youtube.com/watch?v=tMO2WmjnjvM

Ks. Pawlukiewicz o narzeczeństwie
http://www.youtube.com/watch?v=gUbO6DawsLE

"O miłości słów kilka..."
http://www.youtube.com/watch?v=7N9Ug2lap1A

Walentynki 2006
http://www.youtube.com/watch?v=xdq9_G9MMWc

itd.


Pn gru 05, 2011 21:31
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn gru 05, 2011 9:30
Posty: 3
Post Re: Mam poważny problem
Jestem szczęśliwy, że moja przydługa opowieść spotkała się z takim odzewem. To nic, że jesteście dla mnie anonimowi - swoje szczere i pełne życzliwości słowa kierujecie wprost do mnie i tylko o to chodzi. Imię i nazwisko nie są ważne ;).

Czytałem już "Dzikie serce" Johna Eldredge, swoją drogą - dwa tygodnie przed poznaniem Tosi. Trochę już zapomniałem o myślach, które mi się narodziły w trakcie lektury.

Rodziców zawsze miałem bardzo kochających i nie musiałem robić tego, co oni chcieli. Oni mi "jedynie" pokazywali, dlaczego warto być dobrym człowiekiem i pomagać innym, ale decyzja należała do mnie.

Są jednak dwie sprawy. Po pierwsze, trzeba przyznać, że dość szybko przyzwyczaiłem ich do faktu, że Rysio dostaje same bdb i cel w szkole - tak bardzo, że każda ocena niżej skutkowała pytaniem "co się stało?". Wiem, że był to wyraz troski, ale wtedy, jako maluch, ja to pytanie rozumiałem raczej jako "dlaczego nas zawiodłeś?". Oczywiście, z czasem z tego wyrosłem, ale dopiero na studiach wyzbyłem się przekonania, że bdb dla Rysia to jedna z podstaw, na których opiera się funkcjonowanie Wszechświata.

Po drugie, nie miałem jako dziecko idealnej relacji z ojcem. Tak naprawdę zamieszkał z nami na stałe, gdy miałem 12 lat - wcześniej pracował za granicą. Często przyjeżdżał, ale - summa summarum - w domu bez przerwy była tylko mama, a ja się wstydziłem mówić mamie o tym, że czasem jest mi tak jakoś dziwnie przyjemnie i ja nie wiem, co to znaczy...

Kiedy tata wrócił na stałe, lekko mnie przerażał. Wiecie, ja nigdy nie byłem wojownikiem, nie biłem się z nikim, nie potrafiłem się nawet słownie obronić - nikt mnie nigdy tego nie nauczył; tak po prawdzie to do dzisiaj mam z tym problem (wg Eldredga, po prostu nie jestem facetem - jestem "wykastrowany"). Kiedy próbowałem z tatą rozmawiać, który wyrażał się zawsze bardzo stanowczo, ja nie umiałem nic odpowiedzieć na jego wypowiedziane z pewnością i emfazą osądy - nie dlatego, że nie miałem własnego zdania, ale dlatego, że byłem skrajnie przerażony. Tata mnie wtedy strofował, że "ty nie umiesz się bronić, co z ciebie za facet?!". Wtedy do przerażenia dołączał wstyd i było po rozmowie - uciekałem, bo chciało mi się płakać. Śmiejcie się ze mnie, ale to trwało do 22-23 roku życia...

Moja relacja z ojcem uległa diametralnej przemianie w chwili, w której się wyprowadziłem. Teraz jest moim najlepszym kumplem i rozmawiam z nim o wszystkim, szczerze i bez przemilczeń. Jest szcześliwy, że ma syna. Ale ten syn nie jest mężczyzną do dziś, powiedzmy sobie szczerze.

No i właśnie, a propos rozmawiania o wszystkim. Wiecie, ja jestem w swojej rodzinie ewenementem. Niby wszyscy są wierzący i praktykujący, ale panuje pełne przyzwolenie na przedmałżeński seks, antykoncepcję i tak dalej. "Ważne, żeby nie przesadzać". U nas w rodzinie nikt nie chodził na roraty, nie odmawiał różańca i tak dalej. Wielu członków rodziny patrzy na mnie jako na osobę skrajnie religijną... Ja, skrajnie religijny! Kiedy im mówię, że znam osoby, które są trzy poziomy wyżej ode mnie, to kwitują to stwierdzeniem, że to zakonnicy, którzy minęli się z powołaniem.

Reasumując - ja się umacniałem w wierze w katolickim liceum. Stamtąd wyniosłem wiarę, nie z domu.

Zapytacie, czy próbowałem rozmawiać z rodzicami o tej sytuacji? Owszem, próbowałem. Powiedzieli, że oni też to robili przed ślubem, że ja z tą swoją wiarą przesadzam. Tata dodał do tego - swoją drogą, dość mądrze - "ty się skup na budowaniu dobrego związku, a nie na seksie".

Całe moje otoczenie takie jest. Wszystkie osoby, które znam i podzielają moje "nie" w sprawie przedmałżeńskiego seksu, a sztuk ich jest całe pięć, należą albo do neokatechumenatu, albo co najmniej do oazy i są nadal samotne, ehe he he. (... Przepraszam za ten podły żart, ale naprawdę są samotne. To zadziwiające, jak trudno jest im znaleźć partnera. To na pewno nie jest reguła, po prostu występuje taki fugitive of circumstances (zbieg okoliczności (R)) w moim otoczeniu.)

Coś pozytywnego o sobie? Kocham muzykę. Dostałem od swoich studentów, w podzięce za darmowe i nielegalne korepetycje dla całego roku z pewnego przedmiotu, gitarę elektryczną w prezencie (!!! - do dzisiaj nie mogę się po tym pozbierać) i uczę się na niej grać. Komponuję muzykę na komputerze, piszę wiersze, tworzę strony internetowe. I mam jeszcze w miarę wszystkie włosy!!!


Pn gru 05, 2011 21:37
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lis 25, 2009 18:29
Posty: 265
Post Re: Mam poważny problem
Cytuj:
Śmiejcie się ze mnie, ale to trwało do 22-23 roku życia...


Nie śmieję się, wręcz przeciwnie. To jest poważne.
Muszę przemyśleć to co napisałeś i odezwę się za kilka dni.

btw: radziłbym i Tobie gdy kolejni Ci poodpisują raczej poczekać kilka dni i odpisać z namysłem, niż od razu i na szybko; wtedy coś z tej rozmowy może będzie.

_________________
>>>>>>>>>> link <<<<<<<<<<<


Pn gru 05, 2011 21:50
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 45 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL