Wanda napisał(a):
Fakt, Ty najpierw zostałeś skrzywdzony, ale czy to Cię upowaznia do krzywdzenia niewinnego przecież dziecka i odbierania mu któregoś z rodziców? Bo albo matka odejdzie i wrci do Ciebie, albo dziecko zostanie odseparowane od ojca. Zdajesz soebie sprawę jak wielką krzywdę temu dziecku wyrządzisz? Masz w zanadzu jakies dobre rozwiazanie tej kwestii?
Jezus pokazał, że w konflikcie po ludzku i po Bożemu trzeba wybrać Boga, CHOĆBY NAWET KTOS BLISKI MIAŁ CIERPIEĆ. Nieraz nie da się i te wymiary po ludzku i po Bożemu stają w konfikcie. Trzeba wybrać. A moja sakramentalna żona ma wybór: albo powrót do mnie, albo życie w cudzołożnym gorszącym innych ludzi (w tym własne dziecko) związku. Jaki jest bilans korzyści i strat w sensie duchowym, a więc najważniejszym dla człowieka w obu tych sytuacjach?
W przypadku powrotu żony do mnie są praktycznie same korzyści:
1. Prawo Boże jest zachowane.
2. Nie krzywdzi się wielu innych ludzi. Nie ma zgorszenia, nie daje się złego przykładu dziecku i wielu ludziom, a wśród nich małżeństwom przeżywającym kryzys małżeński. Ja sam od swojej żony, zanim zdecydowała się na nowy związek usłyszałem "usprawiedliwienie", że przecież nasi bliscy znajomi są szczęśliwi żyjąc w związku niesakramentalnym (w którym miało miejsce uprzednie porzucenie sakramentalnego współmałżonka). Niestety mechanizm zła jest wszędzie jednakowy; jeśli dajemy zły przykład życia, to tym samym zarażamy tym złem innych, a więc pod względem duchowym ich krzywdzimy i ponosimy za to odpowiedzialność przed Bogiem!!!
3. Wspaniałe, odważne i rzadkie we współczesnym zmaterializowanym świecie świadectwo służące dobru np. powstrzymaniu narastającej fali rozwodów w Polsce.
4. Zwrócenie uwagi na świętość sakramentu małżeństwa.
5. Spektakularny powrót grzesznika na drogę posłuszeństwa i przyjaźni z Bogiem pozwala mu uniknąć wielkiego ryzyka utraty zbawienia.
"Strat" z takiego powrotu w sensie duchowym (moralnym) nie ma. Z tego punktu widzenia jest to rozwiązanie korzystne dla rozwoju duchowego dziecka. Dziecko nie jest wychowywane w kłamstwie, nie jest budowane jego szczęście na nieszczęściu sakramentalnego prawowitego małżonka – wbrew Prawu Bożemu. Można by też uniknąć w przyszłości możliwej pretensji do rodziców, że ono samo było przedmiotem zaspokojenia egoistycznego nastawienia rodziców stanowiąc przeszkodę na drodze do pojednania prawowitych sakramentalnych małżonków. Ważne jest mieć świadomość, że dzieci nie należą do rodziców, tylko do Boga. Nigdy nie wolno traktować ich jako swej własności.
Wando, ja przysięgałem małżonce przed Bogiem i całym Kościołem, że jej nie opuszczę, że będę walczył o jej rzeczywiste dobro, pomagał jej w zbawieniu. Taka jest bowiem natura prawdziwej miłości i z tego przede wszystkim będę rozliczony przed Bogiem, gdyż na mocy Jego Prawa (sakramentu małżeństwa) jest ona dla mnie najważniejszym człowiekiem na świecie. Jest to patrząc po ludzku, a nie po Bożemu trudna sprawa i nie dziwię się Twojej reakcji, ale nawet patrząc po ludzku mając na względzie rzeczywiste w sensie eschatologicznym dot. jego zbawienia dobro dziecka, lepiej żeby niosło swój krzyż z Chrystusem, niż gdyby miało żyć w sytuacji obiektywnego nieładu moralnego, z którego czerpałoby zły niemoralny przykład. Przecież w innych sytuacjach, gdy mamy jakąś nieuporządkowaną moralnie sytuację (dziecko otrzymuje od rodziców złe szkodliwe dla niego wzorce wychowawcze) nawet sądy świeckie stosują ograniczenie władzy rodzicielskiej. Weźmy inne przykłady z życia wzięte:
Jezus nauczał: kto bardziej miłuje matkę, ojca, brata niż Mnie, nie jest mnie godzien. Ile razy pójście syna czy córki do klasztoru powoduje ROZPACZ RODZICÓW!!!! Zakon powie może: "poczekaj rok, spróbuj przekonać rodziców, żeby zmniejszyć ich ból." Ale jeśli po roku rodzice mówią: "Synu, córko, zabraniamy CI!!! Zniszczysz nasze życie!!! Znienawidzimy Cię." To mimo takich zaklęć każdy klasztor przyjmie takiego chłopaka czy córkę jeśli rozezna jego prawdziwe powołanie. Choć rodzice będą latami strasznie cierpieć. A przecież oni wychowywali latami to dziecko i tez maja jakoś do niego prawo... Takie odejście do kapłaństwa ukochanego syna, czy do zakonu córki może na starość u niepogodzonych rodziców spowodować ciężka chorobę, nawet śmierć. To co. Przyjmować takich kandydatów czy nie przyjmować?
Zdarza się, że ksiądz spłodzi dziecko. Jeśli stawianie dobra dziecka (i to nie siedemnastoletniego, ale malutkiego) byłoby priorytetowe, to natychmiast biskup i Stolica Apostolska zwalniałyby go ze służby kapłańskiej i mówili mu: "idź do dziecka, ono cię potrzebuje." Otóż nie. Taki ksiądz ma płacić na dziecko, ale nie jest zwolniony ze służby Bożej!!! Fakt posiadania dziecka nie stanowi podstaw do zwolnienia z celibatu.... Często biskup przenosi takiego księdza dalej od "swojej" wybranki...
Poza tym, po ludzku. Gdzie zaufanie do Jezusa. On daje życie i śmierć. On daje szczęście. On jest ponad prawa pedagogiki. Może sprawić, że syn takiej wierzącej matki będzie w przyszłości szczęśliwym człowiekiem.