Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest N kwi 28, 2024 13:22



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 90 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6
 O rozwodzie 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Wt kwi 15, 2014 21:34
Posty: 1
Post Re: O rozwodzie
A moja żona zażądała rozwodu. 10 lat, 3 dzieci. Ja nie jestem bez winy, zajęcie się pracą, "zdrada duchowa", od pewnego czasu śpimy oddzielnie... Ale ja chciałem naprawy, terapii. Niestety, wg. niej jestem "gogusiem", a ona "potrzebuje samca" (wszystko cytaty). Jest wiele innych przyczyn (brak jej rodziców - nie żyją, nadopiekuńczość mojej matki, alkoholizm ojca), ale - jak ktoś tu już napisał, małżeństwo zawiera świadomie dwoje dojrzałych ludzi i są tego konsekwencje. Ale dla żony "to tylko papier". Ja chcę wytrwać, byłem w Sycharze, cóż, terapia jest ale dla dwóch stron. A ona nie chce terapii, bo nie chce, żeby nas naprawiać. Mógłbym tak pisać i pisać, bo nie tak wyobrażałem sobie moje życie, w którym teraz nie ma szczęścia. W każdym razie nie mogę się pogodzić z tym, że jestem w tej grupie, której małżeństwo się nie udało.


Wt kwi 15, 2014 22:24
Zobacz profil
Post Re: O rozwodzie
tysol napisał(a):
W każdym razie nie mogę się pogodzić z tym, że jestem w tej grupie, której małżeństwo się nie udało.

Współczuję, ale tak bywa, że związek się nie układa, dwoje dorosłych ludzi też ma taką świadomość.
Przy czym na terapię gdy jedna strona już jest zdecydowana, uznaje że nie chce dłużej ciągnąć fikcji (tzn. związek na papierze a nie w życiu) i ma już sprecyzowane potrzeby to troszkę późno. Nie mówię, że za późno, ale przez te 10 lat tyle się zapewne między wami działo i tyle się zmieniło też "na zewnątrz", że ciężko tu mówić nagle "ona zarządała rozwodu". Rozważanie czyja to wina i czy się nagle zauważyło, że się grunt pali i zaczęło szukać możliwości uzdrowienia relacji to w jakimś procencie działania dla Ciebie ale pytanie czy dla Was. Jeżeli Ty chcesz utrzymać relację, a Twoja żona ma inne zapatrywania (i mniejsza o cytaty, ludzie podczas procesu rozstania często formułują w tak okrutny sposób myśli, bo jest to wyrazem ich wieloletnich frustracji i choć nie jest to dla mnie usprawiedliwieniem to na bank wyjaśnieniem) to terapia co najwyżej może pomóc zrobić to wam w cywilizowanych warunkach i zminimalizować to co zafundujecie dzieciom. Gorzej - często takie relacje utrzymywane i reanimowane, gdy naprawdę lepiej się rozstać, stają się takim gniazdem chorej emocjonalności (a dzieci nasiąkają), że czasem rodzice słyszą od dzieci, że nigdy im nie wybaczą, że się nie rozeszli i w domu był chlew emocjonalny.

Przepraszam za obcesowość, naprawdę współczuję, że jesteś rozczarowany tym jak się to ułożyło i rozumiem Twoje rozgoryczenie (choć nie podoba mi się jak przedstawiasz swoją żonę, bo wiem, że w takich sprawach to bardziej skomplikowane). I pewnie jak większość forumowiczów jakbym miała czarodziejską różdżkę.... ale nie mam ;-) i nie mogę ani zniwelować swoich problemów, ani pomóc Twojej żonie (która też wg tego co piszesz może mieć problemy wynikające z życia przez lata w toksycznej relacji z takimi a nie innymi rodzicami, czy zmaganiem się z teściową), ani Tobie, ani Waszemu związkowi. A być może bym chciała.

Dla mnie osobiście bardziej liczy się związek i relacja niż jego potwierdzenie formalne i czasem tak się zdarza, że ludzie nie znają przyszłości i choć w jednym momencie bardzo się kochają to z różnych przyczyn to może się na różne sposoby zmienić (zwłaszcza po 10 latach i kilkorgu dzieciach) i człowiek po dłuższym czasie walki z sobą i frustracji już dłużej nie może. Być może lepiej to zaakceptować i równocześnie pilnować związku i na bieżąco rozwiązywać problemy, dużo rozmawiać ze sobą i nawet mówić sobie rzeczy na pozór przykre, niż liczyć, że formalne ramy małżeństwa ocalą w jakikolwiek sposób relację, bo to nie magia, żeby stwierdzić "ok, to pokocham Cię na nowo", bo nie zawsze to tak łatwo. A trzymanie się kurczowo relacji, która de facto nie istnieje, by ocalić małżeństwo może być jeszcze bardziej tragiczna w skutki.

Czasem jak słucham takich historii to zauważam, że ludzie częściej mówią o przetrwaniu/utrzymaniu/ratowaniu małżeństwa, naprawie, braku osobistego szczęścia niż tak na serio konfrontują się ze swoimi i cudzymi uczuciami. Co więcej wiele osób (nie mówię, że Ty, tylko tak ogólnie) tak naprawdę ucieka od tej myśli, bo musieliby przyznać, że i ich uczucie się zmieniło, a to co ich motywuje do "walki o małżeństwo" to często panika, strach przed zmianą, strach przed konfrontacją z własnymi uczuciami, jakieś takie nagłe przerażające uczucie, że się nagle świat wali, nic już nie będzie takie samo i już żadnego szczęścia w ich życiu nie będzie. Rzadziej można usłyszeć, że choć druga strona deklaruje chęć odejścia, uczucia tej pierwszej strony nadal są silne i miłość zakłada, że chcemy szczęścia danej osoby, nawet jeśli to szczęście będzie poza relacją z tą konkretną osobą. Czasem zgoda na odejście w spokoju (i pokoju) i odpuszczenie walki o SWOJE szczęście widziane tylko w danej relacji, jest największym darem i wyrazem miłości jaki można danej osobie podarować, tylko by się na to zdobyć trzeba naprawdę mieć w sobie bardzo duże pokłady tej miłości. Wiele osób konfrontując się z tym spostrzega, że ich bunt i ból ma podobne podłoże co decyzja drugiej strony o zakończeniu związku, tylko są to dwa modele podchodzenia do niemal tych samych osobistych refleksji.


Śr kwi 16, 2014 0:32

Dołączył(a): Cz kwi 10, 2008 11:29
Posty: 188
Post Re: O rozwodzie
olijula napisał(a):
No właśnie skąd wiedzieć czy i które małżeństwo w oczach Boga jest ważne? Są takie sytuacje w których łatwo wydać opinię, ale czy jest ona zgodna z opinią Boga?


Nie znamy opinii Pana Boga. Ale chyba po to przeprowadza się starannie proces w sądzie biskupim aby ową ważność czy nieważność stwierdzić, prawda?


Cz kwi 17, 2014 0:50
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 03, 2014 16:14
Posty: 240
Lokalizacja: nieciekawa
Post Re: O rozwodzie
tysol napisał(a):
A moja żona zażądała rozwodu. 10 lat, 3 dzieci. Ja nie jestem bez winy, zajęcie się pracą, "zdrada duchowa", od pewnego czasu śpimy oddzielnie... Ale ja chciałem naprawy, terapii. Niestety, wg. niej jestem "gogusiem", a ona "potrzebuje samca" (wszystko cytaty). Jest wiele innych przyczyn (brak jej rodziców - nie żyją, nadopiekuńczość mojej matki, alkoholizm ojca), ale - jak ktoś tu już napisał, małżeństwo zawiera świadomie dwoje dojrzałych ludzi i są tego konsekwencje. Ale dla żony "to tylko papier". Ja chcę wytrwać, byłem w Sycharze, cóż, terapia jest ale dla dwóch stron. A ona nie chce terapii, bo nie chce, żeby nas naprawiać. Mógłbym tak pisać i pisać, bo nie tak wyobrażałem sobie moje życie, w którym teraz nie ma szczęścia. W każdym razie nie mogę się pogodzić z tym, że jestem w tej grupie, której małżeństwo się nie udało.

Łatwo komuś doradzać a samemu jest trudniej zrobić. Ale skoro piszesz to chyba oczekujesz jakiś rad. Napiszę Ci co ja bym zrobił na Twoim miejscu.
Już jest jakiś postęp, wiesz czego od Ciebie oczekuje. Wyszła za maż i chce mieć mężczyznę a nie chłopca którym się musi opiekować (gogusia). Teraz kolej na Ciebie. Jeśli Ci naprawdę zależy na żonie i małżeństwie to trzeba działać i działać jak facet z jajami.
Po pierwsze zorganizował bym wyjście na terapię wspólne z żoną, a po terapii kolacja w restauracji.
Ale musisz sam zaplanować,zorganizować i wykonać jak prawdziwy mężczyzna, wszystko od A do Z. Ty sam decydujesz i działasz.
Zadania:
1. Zorganizować opiekę na dziećmi na cały wieczór (babcia, sąsiadka, opiekunka kto może).
2. Umówić się terapeutą na konkretną godzinę,
3. Zorganizować transport.
4. Zarezerwować stolik w restauracji (może była jakaś ulubiona z czasów narzeczeństwa).
Gdy już wszystko będzie gotowe mówisz żonie:
Zależy mi na Tobie i nie poddam się bez walki o Ciebie. Potrafię i chcę się zmienić dla Ciebie.
Zorganizowałem na dzień XXXXXX spotkanie z terapeutą, dzieci zostaną z XXXXX, pojedziemy XXXXXX, po terapii porozmawiamy przy kolacji w restauracji xxxxxx do której Cie zapraszam.

Nie wiem jak zareaguje, być może odmówi i nic z tego nie wyjdzie, ale pokażesz jej że nie jesteś gogusiem i potrafisz być jak prawdziwy facet. Potrafisz podejmować decyzje i potrafisz działać.
I nie bądź jak Rysiek z Klanu, bo żona nie chce takiego chłopa.

P.S.
Może jakaś kobieta skomentuje mój sposób, coś by zmieniła lub dodała.
Jak się kobietom podoba taka próba ratowania związku?

_________________
Na forach dyscyplina intelektualna jest sztuką raczej nieznaną.


Cz kwi 17, 2014 12:47
Zobacz profil
Post Re: O rozwodzie
Otodox napisał(a):
Może jakaś kobieta skomentuje mój sposób, coś by zmieniła lub dodała.
Jak się kobietom podoba taka próba ratowania związku?

Wyczuwam katastrofę.

Zdajecie sobie panowie sprawę z tego jak śmieszne jest, gdy jakiś taki delikwent nagle postanawia być "bardziej mężczyzną" i umyśli sobie, że jak nagle zorganizuje wycieczkę bez dzieci i sam będzie sterem, żaglem i okrętem i oczekuje omdlenia z wrażenia, a w zamian otrzymuje pełne rezerwy "zwariowałeś? w piątek to ja idę do kina" i uniesione brwi. Zarządzaniem zajmuje się menedżer, a kiepski to menedżer co tak postępuje.

Jeżeli nie mamy do czynienia z osobą "bezwolne cielę" (kazdy zna kogos takiego, zawsze trzeba za kogoś robić, w ekstremalnych sytuacjach nawet wybierać krawat czy koszulę,albo pokazywać jak się gotuje makaron bo dzidzi nie potrafii) pożądane jest zwrócenie się w formie akceptującej wolną wolnę drugiej osoby, np.
- mam taką propozycję [...] jak się zapatrujesz?
- chciałbym coś zmienić [...] czy taka opcja jest akceptowalna?
- [...] co Ty na to?
- wyskoczyłem jak Filip z konpii i zarezerwowałem stolik, może się skusisz?
I nie irytować się jak ktoś nie chce.

Jeżeli kobieta sugeruje, że potrzebuje mężczyzny to nie chce menedżera czy speca od zarządzania zasobami ludzkimi czy sekretarza, tylko partnera - do związku, do rozmowy, do wychowywania dzieci, do wspólnego życia. Chce czuć wsparcie i wspólnotę (a nie wszystko na jej głowie), a nie nagły zryw jakiejś karykaturalnej próby lekkiej dominacji :twisted:

Tu nie potrzeba jakiejś extra wycieczki restauracja i terapia w pakiecie, tu trzeba dużo oczyszczających dyskusji podczas tych dwoje sobie wszystko powyciąga, wydyskutuje się za wszystkie czasy i spróbuje dojść do porozumienia np. w zakresie tego jak funkcjonować, bo głowę dam, że w takim domu to atmosferę się kroi siekierą. Ciężko by bez tego byli w stanie rozmawiać na terapii czy czerpać przyjemność z wizyty w restauracji, bo zamrożą całą salę.


Pt kwi 18, 2014 13:39
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 03, 2014 16:14
Posty: 240
Lokalizacja: nieciekawa
Post Re: O rozwodzie
Breta napisał(a):
Otodox napisał(a):
Może jakaś kobieta skomentuje mój sposób, coś by zmieniła lub dodała.
Jak się kobietom podoba taka próba ratowania związku?

Wyczuwam katastrofę.

Wiesz, chyba masz rację, wygłupiłem się :oops: .
Ale zgodzisz się że coś trzeba zmienić i szybko działać, bo czekać już nie ma na co.

_________________
Na forach dyscyplina intelektualna jest sztuką raczej nieznaną.


Pt kwi 18, 2014 18:49
Zobacz profil
Post Re: O rozwodzie
Otodox napisał(a):
Wiesz, chyba masz rację, wygłupiłem się :oops: .
Ale zgodzisz się że coś trzeba zmienić i szybko działać, bo czekać już nie ma na co.

Nie, nie wygłupiłeś się ;-) Ale tak czasem wychodzi jak się chce szybko, szybko ;-)

Owszem, zgodzę się z Tobą i to w 100% :brawo:
Tylko, że nie da się w 24 godziny i nagłym zrywem ("od dziś będę inny") czy magicznym hasłem terapia nadrobić ileś ostatnich lat. Zwłaszcza, że wnioskując z języka jakim pisze Tysol (niestety, mając do dyspozycji tylko jeden post mogę się bardzo mylić) jest bardzo dużo do przerobienia, zwłaszcza w kwestii tego kiedy jest Tysol i "szczęście Tysola", a kiedy jest Tysol&(jeszcze)małżonka i ich wspólnota, ich wspólne szczęście. Tu trzeba się zatrzymać i przejść bardzo bolesny proces.

Dlatego wyczułam katastrofę - jak się w związku na bieżąco nie czuwa nad nim, nie rozwiązuje problemów to często zdarza się, że jedna osoba ma już tak strasznie dość tego wszystkiego, że cała ta sytuacja wyzwala w niej tak dużo żalu/niechęci/nawet agresji (za tzw. "zmarnowane życie") i całym takim pakietem wali w domniemanego sprawcę nieszczęść. Sprawca może mieć inną taktykę - on się nie konfrontuje, wycofuje się i zaczyna konstruować iluzję "moje małżeństwo" w której sobie żyje i np. zapada się w pracy/hobby. Wycofać mu się z tego układu nie chce, bo często się takowy delikwent/tka dobrze już umościł/ła (np. ma się obsługę w zakresie obowiązków domowych i nie musi się partycypować w wychowaniu dzieci, bo "praca", albo np. ma się względny komfort i zabezpieczone potrzeby) i choć pod skórą czuje się nieszczęśliwy to naturalnie jedynym problemem jest druga połówka, która się zaczyna "boczyć". W pewnym momencie emocje już się ulewają i X wybucha niepohamowaną rzeką nawarstwionych przez lat pretensji, bólu emocjonalnego i niesprawiedliwości, zaś Y prezentuje okropne zdziwienie, bo Y doznaje niemiłego przebudzenia z tego letargu, przecież nie chce się rozstawać (to by zburzyło poziom iluzji szczęścia, jego szczęścia, bo na pewno nie ich obojga) , najlepiej żeby się cofnął czas, a zawsze można powiedzieć magiczne słowo "terapia". Jakby terapia mogła coś naprawić. Terapia polega na tym, że dostaje się kogoś w rodzaju pośrednika i mediatora, więc z siekierą na partnera się rzucić nie można :D , a jednocześnie to ktoś, kto spojrzy na sytuację z boku. Terapią nie naprawi się uczuć, nie "uratuje się małżeństwa" (potworne sformułowanie), terapia nie przekona jednej strony do racji drugiej strony. Terapia pomoże nauczyć się rozmawiać o trudnych sprawach, może wyzwolić szczerą rozmowę, pomoże zrozumieć co tak naprawdę się zepsuło (często ludzie nawet się samooskarżają i przyjmują na siebie winę, żeby tylko się nie konfrontować z rzeczywistym problemem) i pomoże stworzyć przyzwoite i bezpieczne warunki do tego, żeby empatycznie zdecydować co dalej. Dobra terapia jednym daje drugą szansę na to samo małżeństwo, a innym daje szansę na uwolnienie się od życia we wspólnym piekle na rzecz osobnego spokoju. I wtedy, gdy małżonkowie nie potrafią tego zrobić bez pomocy. Ale jednocześnie dobra terapia może być bardzo bolesna, bo trzeba się skonfrontować z tym wszystkim, co się przez lata skrzętnie upychało za horyzont i to trzeba się z tym zmierzyć w zmasowanej formie. I naprawdę trzeba chcieć terapii - nie da się pomóc ani temu, kto nie chce, ani temu, kto udaje, że chce. To musi wypłynąć z obojga.

Ja tylko mogę apelować do dwojga dorosłych ludzi, żeby przestali żyć w świecie wyimaginowanym, zerknęli w rzeczywistość, sprawdzili jaką atmosferę robią w domu - i oczyścili ją. Bo starsze dzieci będą czuły się bardzo źle i zwrócą się przeciw rodzicom, którzy dla leczenia własnego ego robią emocjonalne tornado w domu (nawet nie muszą się kłócić), a młodsze będą obwiniać siebie i uznają, że przez nie mama i tata są nieszczęśliwi razem, a mogliby być szcześliwi. O tym, że dzieci doskonale wyłapują atmosferę "z powietrza" to już chyba nie muszę pisać - one świetnie wiedza co się dzieje, więc im szybciej się uzdrowi taką sytuację (w jakikolwiek sposób) tym mniejsze cierpienie dzieci. Dla dzieci warto czasami porzucić ciągłe patrzenie w siebie, wydobyć się ze skorupy i lepiej zorganizować rzeczywistość. To, że u nas tzw. opieka naprzemienna to rzadko spotykane rozwiązanie, to już inny przypadek. I to, że ludzie potrafią się tak znienawidzić (zamiast uciąć wcześniej i spokojnie rozwiązać problemy), że wszyscy będący na sali sądowej (i poza nią często też jak słychać) są zażenowani, bo nie do końca wiadomo czy ma się do czynienia z dorosłymi dwulatkami czy oni się po prostu szaleju najedli :-(

Te wszystkie moje "zdarza się" i "np." nie odnosiły się personalnie do Tysola, tylko do podobnych spraw w ogólności.


N kwi 20, 2014 15:50
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 03, 2014 16:14
Posty: 240
Lokalizacja: nieciekawa
Post Re: O rozwodzie
@ Breta
:shock: Masz absolutnie rację ( zajmujesz się tym zawodowo?) i całkowicie się z tym zgadzam.
Spotkania z terapeutą uważałem/uważam za próbą przekłamania impasu i początek bardzo trudnej drogi. To co się przez 10 lat stało nie da się naprawić w tydzień czy miesiąc. Może to potrwać lata. Oczywiście obie strony muszą mieć dobrą wolę. Jest o co walczyć, trójka dzieci czeka na normalną kochającą się rodzinę.
Trzeba umieć rozmawiać że sobą, mówić o tym czego się oczekuje od drugiej strony, i umieć słuchać drugiej połowy. Słuchać i słyszeć.
Niestety, nie wszyscy ludzie się rodzą z tą umiejętnością, a nauczyć często później nie ma kto.

_________________
Na forach dyscyplina intelektualna jest sztuką raczej nieznaną.


Wt kwi 22, 2014 10:34
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lut 26, 2014 23:04
Posty: 15
Post Re: O rozwodzie
Czasem jak słucham takich historii to zauważam, że ludzie częściej mówią o przetrwaniu/utrzymaniu/ratowaniu małżeństwa, naprawie, braku osobistego szczęścia niż tak na serio konfrontują się ze swoimi i cudzymi uczuciami. Co więcej wiele osób (nie mówię, że Ty, tylko tak ogólnie) tak naprawdę ucieka od tej myśli, bo musieliby przyznać, że i ich uczucie się zmieniło, a to co ich motywuje do "walki o małżeństwo" to często panika, strach przed zmianą, strach przed konfrontacją z własnymi uczuciami, jakieś takie nagłe przerażające uczucie, że się nagle świat wali, nic już nie będzie takie samo i już żadnego szczęścia w ich życiu nie będzie. Rzadziej można usłyszeć, że choć druga strona deklaruje chęć odejścia, uczucia tej pierwszej strony nadal są silne i miłość zakłada, że chcemy szczęścia danej osoby, nawet jeśli to szczęście będzie poza relacją z tą konkretną osobą. Czasem zgoda na odejście w spokoju (i pokoju) i odpuszczenie walki o SWOJE szczęście widziane tylko w danej relacji, jest największym darem i wyrazem miłości jaki można danej osobie podarować, tylko by się na to zdobyć trzeba naprawdę mieć w sobie bardzo duże pokłady tej miłości. Wiele osób konfrontując się z tym spostrzega, że ich bunt i ból ma podobne podłoże co decyzja drugiej strony o zakończeniu związku, tylko są to dwa modele podchodzenia do niemal tych samych osobistych refleksji.[/quote]


So maja 03, 2014 20:35
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lut 26, 2014 23:04
Posty: 15
Post Re: O rozwodzie
racja....
ja już opisywałam swoją sytuację tutaj, nie bedę się powtarzać....
dorastam do decyzji o odejściu od męża, była rozmowa z księdzem (we troje)- niewiele przyniosła....pojutrze idę do psychologa, który opiniuje w sprawach stwierdzenia nieważności małżeństwa...
nie chcę być z dużym chłopcem! to nie to, w moim związku to ja noszę spodnie, jestem bardzo zmęczona, nie uciekam od swoich rzeczywistych uczuć!!!nie chcę sie kierować poczuciem winy, bo tylko ono mnie trzyma w tym związku, lęk przed karą za niedotrzymaną przysięgę (bo chcę odejść, z wielu powodów, o kt. tu nie będę pisać , pisałam wcześniej), rzeczywiście motywem jest strach, tak jak i to, ze motywem do małżeństwa są bardzo nieuświadomione nasze lęki, zeby uciec z domu, a że to już czas, a inni się pożenili to ja też i inne nasze chciejstwa, o których ktoś tu już wcześniej pisał....dobre słowo "chciejstwo", które niewiele ma nawet wspólnego z Wolą Bożą, a potem skutki są opłakane...


So maja 03, 2014 20:39
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 01, 2009 19:33
Posty: 624
Post Re: O rozwodzie
Oho, nowy rozwód kościelny się kroi:

http://www.pudelek.pl/artykul/69077/maj ... a_rozenek/


Pt lip 18, 2014 10:38
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt cze 03, 2011 8:17
Posty: 2586
Post Re: O rozwodzie
MeneMeneTekelUpharsin napisał(a):
Oho, nowy rozwód kościelny się kroi:

http://www.pudelek.pl/artykul/69077/maj ... a_rozenek/

Nie ma rozwodów kościelnych. To kolejny dowód na to, że chciałoby się zawrzeć związek w kościele, nieważne jakim kosztem, bo po pierwsze tak jest trendy a po drugie natychmiast na miejscu będą paparazzi. Po kilku latach( miesiącach? pewno będzie zamieszkanie osobno, smutne miny i rozwód. Rozgłos rzecz bezcenna :hmmm:


Pn lip 21, 2014 7:54
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 03, 2014 16:14
Posty: 240
Lokalizacja: nieciekawa
Post Re: O rozwodzie
mareta napisał(a):
Nie ma rozwodów kościelnych. To kolejny dowód na to, że chciałoby się zawrzeć związek w kościele, nieważne jakim kosztem, bo po pierwsze tak jest trendy a po drugie natychmiast na miejscu będą paparazzi. Po kilku latach( miesiącach? pewno będzie zamieszkanie osobno, smutne miny i rozwód. Rozgłos rzecz bezcenna :hmmm:

Niestety dzięki celebrytom i ich postawie nieprawdziwy obraz idzie w świat o KK i stwierdzaniu nieważności małżeństw.

Rozbiła mnie ostatnio Katarzyna S.
Cytuj:
Sąd Metropolitalny musi znaleźć przyczynę, a nieraz trudno jest ją znaleźć. Żeby zapadły ostateczne decyzje, zawsze muszą być dwa wyroki. Pierwszej i drugiej instancji. Drugi musi być prawomocny - tłumaczy w tabloidzie ks. Janusz Koplewski, "kapelan gwiazd"*.


*link

Co to jest, ja się pytam :?: Sąd jest od szukania przyczyn :?: Wolne żarty.
Przyczyny to powód czy powódka ma znaleźć, a sąd orzec czy skarga jest zasadna czy nie.

Stąd też się bierze pogląd, że ponowny ślub w kościele to kwesta znajomości i pieniędzy, z naciskiem na to drugie. Wcale się nie dziwię poirytowaniu zwykłych ludzi.

_________________
Na forach dyscyplina intelektualna jest sztuką raczej nieznaną.


Pn lip 21, 2014 8:27
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 01, 2009 19:33
Posty: 624
Post Re: O rozwodzie
Otodox napisał(a):
Stąd też się bierze pogląd, że ponowny ślub w kościele to kwesta znajomości i pieniędzy, z naciskiem na to drugie. Wcale się nie dziwię poirytowaniu zwykłych ludzi.


Ten poglad bierze sie stad ze ci celebryci dostaja te swoje uniewaznienia tak jak chcieli.


Pn lip 21, 2014 20:32
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt cze 03, 2011 8:17
Posty: 2586
Post Re: O rozwodzie
MeneMeneTekelUpharsin napisał(a):
Otodox napisał(a):
Stąd też się bierze pogląd, że ponowny ślub w kościele to kwesta znajomości i pieniędzy, z naciskiem na to drugie. Wcale się nie dziwię poirytowaniu zwykłych ludzi.


.


Wyroki czyli stwierdzenia nieważności małżeństwa są natychmiast nagłaśniane. W przypadku tzw zwykłych ludzi tak się nie dzieje. Rodzice mojej koleżanki 25 lat temu po uzyskaniu wyroku Sądu Kościelnego stwierdzającego nieważność poprzedniego małżeństwa tej pani-po prostu poszli do kościoła i wzięli ślub. 30 lat później znajoma podobną informację umieściła na facebooku razem ze zdjęciami z wesela. Cóż znaki czasu :bukiet:


Wt lip 22, 2014 9:06
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 90 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL