Pragnąłbym przedstawić parę refleksji w związku z obejrzanym filmem. Ma to dość nietypową formę, zresztą - sami przeczytajcie:
Pacta sunt servanda - umów należy dotrzymywać. Tak mawiali starożytni Rzymianie. A ja, mimo tego, że ogólnie za kinematografią nie przepadam, zobowiązałem się, że przejdę się na "Pręgi" (matce reżyserki filmu się nie odmawia!
). To nic, że udało się znaleźć czas w ostatnim chyba dniu, w którym film jest wyświetlany w śląskich kinach. To nic, że tradycyjnie wyszedłem z domu "o pięć minut za późno", dzięki czemu mogłem zaznać przyjemności biegu na tramwaj, mijając ruiny zlikwidowanej kopalni i stare familoki, mające lata świetności już dawno za sobą. Pacta sunt servanda - ponownie pomyślałem, zdążywszy w ostatniej chwili wskoczyć do tramwaju. Oby było warto!
Wielki multipleks, setki zaparkowanych samochodów, wokół zaś - stare kamienice, w większości zaniedbane. Dziwnie to wygląda - taka "oaza cywilizacji" wśród swojskich, śląskich widoczków. Tłumy młodzieży spędzającej Dzień Niepodległości grając w kręgle, czy tak jak ja - w kinie. Nucąc sobie cichaczem wskakujące mi do głowy legionowe pieśni, zakupiłem bilet i udałem się do odpowiedniej sali. Miałem 15 minut reklam, aby...
Rozejrzeć się po sali. Lubię widzieć, z kim oglądam dany film. Na "Pasji", kilka miesięcy temu, zwróciłem szczególną uwagę (obok licznej grupy zakonnic
) na FzP. Faceta z Popcornem. Zastanawiałem się, czy da się zjeść popcorn na takim obrazie, czy też jednak nie. Nic więc dziwnego, że po zakończeniu seansu, niczym niewierni Tomasze dotykający ran Chrystusa, podeszliśmy z kolegą do kosza, w którym leżało wielkie pudełko po prażonej kukurydzy. Po prostu sprawdzić, czy było puste. Było. Może taka już cecha naszych czasów, że mało co jest w stanie wstrząsnąć człowiekiem XXI wieku. Jednak "nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni", zwłaszcza po ilości zjedzonej kukurydzy
. Dla porządku jednak dodam, że tym razem na sali zaobserwowałem cztery osoby z popcornem. Ale nikt nie zachowywał się niepoważnie, zaś na oczach wielu oglądających pojawiły się w trakcie łzy. Rozpoczął się film...
Aby zakończyć się po około półtorej godziny. Nie jestem krytykiem filmowym czy chociażby znawcą, ażeby wypowiadać się na przykład na temat gry autorskiej czy powielania filmowych schematów. Mogę wszakże stwierdzić, że mnie się bardzo podobało, głównie ze względu na to, iż poruszono w filmie kilka ważnych problemów, często banalizowanych. Zarazem udało się ukazać je z pewną dozą delikatności, bez przesadnej dosłowności i brutalności. Za to z pewnością należą się twórcom słowa uznania. No dobra, ale o czym jest ten film?
Nieprzypadkowo przywołałem wyżej właśnie "Pasję", ponieważ zauważyłem pewne podobieństwo w tym, jak odebrałem te dwa filmy. Słowo "pasja" wywodzi się z łacińskiego "passio" oznaczającego cierpienie. Dla mnie, mimo wielu przesadnych w swym realizmie, brutalnych scen, "Pasja" była filmem o Miłości, największej z możliwych. A "Pręgi"? To historia bitego przez własnego ojca chłopca, mającego problemy w szkole, bez niemal żadnego punktu oparcia w innych ludziach. Ciekawie zarysowany bohater, całe życie uciekający przed tym, czego doświadczył w dzieciństwie i ze zdumieniem odkrywający po latach, że w gruncie rzeczy jest... taki sam jak jego ojciec. Czyż ten brak miłości w życiu nie może się dziać wokół kogokolwiek z nas? Nie wiem jak wy, osobiście pamiętam chociażby z własnej podstawówki osoby, które zawsze miewały jakieś problemy, nie radziły sobie z nauką, nieraz przychodziły bardzo smutne lub zmęczone. Ale - czy ktoś na to zwracał w ogóle uwagę? Co najwyżej jednostki...
Na młodego Wojtka mało kto chciał w ogóle zwrócić uwagę - od katolickiego księdza począwszy, na nauczycielach w szkole i większości kolegów skończywszy. A przecież takie historie zdarzają się wokół nas, na szczęście nieczęsto, ale jednak. Tytułowe "Pręgi" - rany na duszy bohatera, które pozostają w pamięci przez długi czas - łatwo powstają. Również za sprawą naszych poczynań. Zaleczyć je niezwykle trudno. Jak? Chyba tylko miłością...
Pacta sunt servanda. Ale warto czasem podnieść głowę ponad swoją codzienność, ponad "umowy, które trzeba dotrzymać". Po to tylko, by potrafić w swoim życiu po prostu dostrzec drugiego człowieka. Wyszedłwszy z kina miałem mieszane uczucia. Wiedziałem, że czeka mnie kolejna jazda tramwajem, w którym usłyszeć popularne słowo na "k" nietrudno, a przez najbliższe dni, miesiące, lata, wiele razy będę trafiał w miejsca, gdzie brak nadziei zalewany jest tanim alkoholem, a brak wiary - goryczą. Ale z wzmocnioną filmowym doświadczeniem wiedzą, iż mając na twarzy uśmiech, a w głebi serca - miłość bliźniego i otwartość na drugiego człowieka, można jednak przynajmniej parę takich pręg zaleczyć, czego sobie i Wam życzę...