Czas na odpowiedź, dlaczego postawy wrogie i napastliwe wobec radia Maryja są na tym forum tolerowane i pielęgnowane (dowód: pozostawiono temat ,,Radio Maryja sektą" (znak zapytania dodano dopiero niedawno po kilku protestach), a wyrzucono moje tematy - oparte o Kodeks Prawa Kanonicznego - o schizmie i herezjach, którym to zarzutom mogą podlegać liczni atakujący tu Radio Maryja i kilku moderatorów tego forum).
Jakie są ,,wskazania" z Gościa Niedzielnego, to którego należy to forum ? Czytajmy między wieszami. Oto nowy piszący w Gościu Niedzielnym - profesor po szkole średniej (!), słów klika o nim:
Niegodne milczenie Bartoszewskiego
,,"Gdzież nasza godność starej da ty" - można zapytać słowami Pietrzaka w odniesieniu do niektórych przejawów zachowania jednego z filarów zespołu "Tygodnika Powszechnego" Władysława Bartoszewskiego, dwukrotnie po 1989 roku ministra spraw zagranicznych RP, a obecnie prezesa PEN Clubu. Jak można na przykład wytłumaczyć fakt, że Bartoszewski w swej wciąż nienasyconej pogoni za dowodami uznania z zagranicy (ordery, nagrody etc.) posunął się nawet do przyjęcia medalu upamiętniającego zasługi najgorszego niemieckiego polakożercy lat 20., ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-29 Gustawa Stresemanna? Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie obecny minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer na łamach "Gazety Wyborczej" z 6-7 maja 2000 r.: "Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1918 r. nie akceptował. (...) wszelkie starania Francji o 'wschodnie Locarno' udało się Stresemannowi zniweczyć. Polska straciła przy tym najwięcej i to właśnie było celem stresemannowskiej polityki". Fischer pisał przy tym o na wskroś rewizjonistycznym programie Stresemanna, który dążył do zmiany granic wschodnich Niemiec na szkodę Polski. Celem Stresemanna było m.in. odzyskanie Gdańska dla Niemiec, przejęcie przez Niemcy "polskiego korytarza" i przesunięcie na korzyść Niemiec granicy z Polską na Górnym Śląsku. Jak z tego wynika, nawet Hitler w 1939 roku miał "skromniejsze" od Stresemanna żądania pod adresem Polski. Nie domagał się zmiany na naszą niekorzyść granicy na Śląsku. Jak widać, to wszystko nie przeszkodziło Bartoszewskiemu w przyjęciu medalu ku czci zajadłego antypolskiego rewizjonisty. Czy zadecydowała o tym nieznająca granic pogoń za splendorami, czy raczej ignorancja polityka bez wyższych studiów, choć nader chętnie tytułującego się profesorem?
To, co się stało z Bartoszewskim w ostatnich kilkunastu latach, jest naprawdę przygnębiające i szokujące. Przecież ten człowiek już na początku lat 60., a więc jakże wcześnie, potrafił dostrzec zagrożenia dla Polski i Polaków płynące z próby zrzucenia przez Niemców na Polaków współodpowiedzialności za zagładę Żydów. W książce "Myśli o Polsce i Polakach" (wyd. II, Katowice 1994, s. 315) przytaczałem za pisarzem A. Rudnickim wypowiedź Bartoszewskiego w tej sprawie. Dziś wybielanie Niemców idące w parze z równoczesną ofensywą antypolonizmu, obciążającą Polaków współwiną lub nawet wyłączną winą za wymordowanie Żydów, przybiera wielokrotnie większe niż w początkach lat 60. rozmiary. Tyle że teraz Bartoszewski milczy jak grób w tej sprawie, bo od wielu lat jest szczególnie mocno hołubiony przez Niemców i dostaje od nich kolejne nagrody, medale czy inne zaszczyty. Nie widać też, żeby starał się o odpowiednie przypomnienie i nagłośnienie rozmiarów pomocy udzielonej przez Polaków Żydom w czasie wojny, choć czterdzieści lat temu wydał na ten temat imponującą książkę, we współautorstwie z Z. Lewinówną. Teraz wspominanie o tym jest po prostu "niepoprawne politycznie", a Bartoszewski aż nadto mocno idzie za aktualną "koniunkturą". Nieprzypadkowo, podobnie jak cała redakcja "Tygodnika Powszechnego", zaangażował się w popieranie skrajnie polakożerczego hochsztaplera Jana Tomasza Grossa, zamiast zgodnie z prawdą historyczną, z tym, co sam widział, potępić jego patologiczne fobie i brednie. Przypomnijmy, że ten sam Władysław Bartoszewski jakoś nie wahał się akurat w 1968 roku publicznie przeciwstawiać oszczerstwom pomniejszającym rozmiary polskiej pomocy Żydom w czasie wojny. Czytałem na ten temat jakże pouczającą wypowiedź Bartoszewskiego opublikowaną na łamach organu KC PZPR - "Trybuny Ludu" - 2 kwietnia 1968 roku w tekście pt. "Polacy z pomocą Żydom w latach hitlerowskiej okupacji". Wypowiedź Bartoszewskiego wówczas ogromnie zareklamowano w "Trybunie Ludu", poprzedzając ją "odpowiednim" wstępnym komentarzem: "Wrogie Polsce Ludowej ośrodki na Zachodzie - syjonistyczne i nie tylko one - szkalują nasz kraj. Kłam oszczerstwom zadają fakty. Oto co na ten temat powiedział przedstawicielowi PAP Władysław Bartoszewski, współorganizator Rady Pomocy Żydom w okresie hitlerowskiej okupacji (...)". W obszernej wypowiedzi cytowanej na łamach wspomnianej "Trybuny Ludu" Bartoszewski powiedział m.in.: "Jest faktem niezaprzeczalnym, że społeczeństwo polskie, całe polskie olbrzymie podziemie polityczne, z wyjątkiem niewielkich grup, faszystów i szumowin, pomagało Żydom. Ale trzeba powiedzieć jasno: nie istniała możliwość uratowania przed zagładą ogółu Żydów, zamkniętych w gettach i obozach, podobnie jak nie można było uratować setek tysięcy Polaków więzionych i zamęczonych na śmierć na terenie Polski: w Oświęcimiu czy na Majdanku, rozstrzeliwanych na ulicach miast, katowanych na Pawiaku, Montelupich czy na Zamku Lubelskim". Dlaczego tych tak prawdziwych i jakże ważnych stwierdzeń nie przypomniał Bartoszewski teraz - w obliczu ofensywy antypolonizmu, w obliczu skrajnie obelżywych, hańbiących Polaków uogólnień J.T. Grossa? Bo nie ma na to odpowiedniej "koniunktury" wśród hołubiących Bartoszewskiego "poprawnych politycznie" środowisk "elitki" z "krakówka" czy "warszawki".
Oczywiście, aby w pełni zrozumieć przyczyny tego tak bezgranicznego pędu Bartoszewskiego do różnych zaszczytów, trzeba pamiętać o jego wcześniejszych przejściach doby wojny, więzienia w dobie stalinizmu, a i późniejszego niełatwego życia w PRL-u. Jakże współczująco pisał na ten temat znający świetnie Bartoszewskiego Stefan Kisielewski w swych znakomitych "Dziennikach" (wyd. z 1996 r., s. 483-484) pod datą 7 października 1970 roku: "U Władka B. (Bartoszewskiego) była rewizja - dwadzieścia siedem godzin (...). Wielki to skandal, może jakieś wewnętrzne porachunki w UB, bo B. płynął na fali patriotycznej i akowskiej (choć oczywiście, wieloletni więzień, w ZBOWiD-zie nie był), wydawał w moczarowskim po trochu Interpressie, więc przypięli mu pewno łatkę moczarowca, a że gomułkowskie UB niszczy teraz konkurentów, więc mogli skoczyć na Władka, aby tamtych skompromitować".
(...)
Władysław Bartoszewski całkowicie zawiódł jako minister spraw zagranicznych w rządzie Józefa Oleksego. Nie zrobił faktycznie dosłownie nic pożytecznego, zostawił po sobie za to pamięć wręcz kompromitujących zaniechań. Między innymi nie zdobył się na zdecydowaną reakcję nawet w tak drastycznej sprawie pobicia przez moskiewską milicję grupy wiernych, w większości katolików, którzy chcieli odzyskać swój kościół. Był to budynek katolickiego kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny w Moskwie, który na papierze formalnie już dawno zwrócono wiernym. Milicja moskiewska pobiła licznych wiernych, mimo że nie stawiali żadnego oporu. Wśród osób szczególnie mocno zmaltretowanych znalazła się polska zakonnica s. Maria Stecka, która między innymi została kopnięta w głowę przez członka oddziału specjalnego rosyjskiej milicji OMON (por. J. Różdżyński, C. Gmyz: Zakonnica pobita, "Życie Warszawy" z 10 marca 1995 r.). Członek zespołu redakcji katolickiego (!) "Tygodnika Powszechnego", a w owym czasie minister spraw zagranicznych RP Władysław Bartoszewski całkowicie zbagatelizował sprawę pobicia grupy wiernych katolickich przez rosyjską milicję. Co więcej, powiedział o tym pobiciu polskich wiernych, że to "jedynie incydent na poziomie komisariatu" (por. G. Jankowski, Cień Moskwy, "Życie Warszawy", 19 marca 1995). Cała sprawa pobicia polskich wiernych, w tym zakonnicy, okazała się drobiażdżkiem bez znaczenia dla "wielce katolickiego" polskiego ministra, przez wiele lat wykładowcy KUL-u i od paru dziesięcioleci redaktora "Tygodnika Powszechnego".
(...)
Bartoszewski nie zdobył się na stanowczą reakcję również i po brutalnej obławie na 300 Polaków we Frankfurcie nad Odrą w czerwcu 1995 roku. Według relacji wydalonych, Niemcy zachowali się niezwykle agresywnie wobec zatrzymanych Polaków, których spędzono do hali i trzymano 12 godzin bez jedzenia i wody do picia. Co więcej, jak relacjonowali Polacy: "Niemcy bili ich pałkami, szczuli psami bez kagańców, a kilka osób poważnie poturbowali". Poturbowanie Polaków i bezprawne działania niemieckiej policji wywołały protest grupy niemieckich działaczy i polityków, dążących do autentycznego dialogu z Polską (por. szerzej J.R. Nowak "Zagrożenia dla Polski i polskości", Warszawa 1998, t. II, s. 265-266). Oświadczenie w tej sprawie podpisała m.in. grupa posłów niemieckich. Natomiast minister Najjaśniejszej Rzeczypospolitej W. Bartoszewski nie zdobył się na żadną stanowczą reakcję w tej sprawie.
Wcześniej, 28 kwietnia 1995 roku, w czasie uroczystej sesji Bundestagu Bartoszewski - wbrew stanowisku przeważającej części Polaków - przeprosił Niemców za przesiedlenia po 1945 roku, zaniżył ilość polskich ofiar wojny z 3 do 2 mln osób, równocześnie zawyżając ilość polskich Żydów, którzy zginęli podczas wojny. Podczas wizyty w Izraelu w maju 1995 roku Bartoszewski - będąc urzędującym polskim ministrem - skrytykował własny Naród, nazywając część Polaków "ciemniakami" z powodu ich rzekomego antysemityzmu; nie odważył się jednak poruszyć problemu nagminnych przejawów antypolonizmu w Izraelu.
Będąc kolejny raz ministrem spraw zagranicznych (w rządzie Buzka) Bartoszewski skompromitował się absolutną, skrajną wręcz pasywnością wobec tak licznych przejawów ofensywy antypolonizmu za granicą. Jakże symptomatyczne pod tym względem było np. jego zachowanie podczas oficjalnej wizyty w Izraelu. Tak gadatliwy skądinąd Bartoszewski nie zdobył się na słowo riposty w izraelskim parlamencie - Knesecie. Milczał w stylu, jak mówi Wałęsa: "Ani be, ani me, ani kukuryku!", gdy w jego obecności rzucano najgorsze kalumnie na Polaków za ich zachowanie w czasie wojny. (Wśród rzucających oszczerstwa był nawet wiceprzewodniczący Knesetu Rivlin). Niedługo potem paru uczciwych Żydów zaprotestowało przeciwko zachowaniu swoich żydowskich ziomków w Knesecie (m.in. Wagemann z Izraela i S. Dombrowski z Düsseldorfu na łamach "Rzeczpospolitej"). Zaprotestowali uczciwi Żydzi, podczas gdy minister spraw zagranicznych Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie zdobył się na choćby cień protestu. Tym gorliwiej za to zwalczał najlepszych obrońców polskości za granicą: przywódców Polonii w USA (E. Moskala) i w Ameryce Południowej (J. Kobylańskiego). Doprowadził do usunięcia tak zasłużonego dla Polonii Jana Kobylańskiego ze stanowiska konsula honorowego RP, mszcząc się za jego poparcie dla E. Moskala."
Pogratulować doboru autorytetów Readaktorowi Naczelnemu ,,Gościa Niedzlenego"
!!!!!!
Zobaczcie jak publicznie podważa autorytet Prymasa Polski zastępca Redaktora Naczelnego ,,Gościa Niedzielnego":
,,Andrzej Grajewski: Przy całym szacunku: Ksiądz Prymas nie wie, co mówi. Bez zbadania akt operacyjnych nie można stwierdzić, kto współpracował, a kto nie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. (...)"
http://serwisy.gazeta.pl/kosciol/1,64808,2573397.html
Takie rzeczy redaktor może powiedzieć w cztery oczy (lub napisać) Księdzu Prymasowi. A to co zrobił zastępca redaktora naczelnego, to publiczne podważanie autorytety głowy Koscioła w Polsce. Hańba i wstyd. W Radio Maryja takich haniebnych aktów nie ma.
Quo Vadis redaktorze naczelny GN - ks. Marku Gancarczyku ?
Do moderatorów: wiem, że prawda boli, ale pozstawcie mój temat.