Anonim (konto usunięte)
|
Na bezpiecznym marginesie Stanisław Michalkiewicz
"Marzę jak wy o walce byków, lecz gardzę tą szkołą uników".
W związku z odmową zgody prezydenta Warszawy na planowaną przez środowiska homoseksualistów płci obojga tzw. Paradę Równości, w mediach rozgorzała dyskusja nad zakresem wolności obywatelskich, w szczególności prawa do pokojowych zgromadzeń. Homoseksualiści, którzy z jakiegoś powodu, może ze snobizmu na angielszczynę, albo zwyczajnie, z głupoty, postanowili nazywać się "wesołkami", twierdzą, że zakaz parady jest sprzeczny z prawem.
Formalnie chyba nie jest, bo prezydent Kaczyński odmówił zgody pod pretekstem braku jakiegoś dokumentu, ale jest wysoce prawdopodobne, że gdyby organizatorzy parady ten dokument mu dostarczyli, to poszukiwałby jakiegoś innego pretekstu. Względy proceduralne są w tej sytuacji oczywistym unikiem, co niestety podrywa szacunek dla prawa i dla władz publicznych. "Wesołkowie" dali dowód takiego lekceważenia, przeprowadzając demonstrację mimo zakazu.
Chodzi o propagandę
Zanim przejdę do meritum sprawy, chciałbym zwrócić uwagę, że nazwanie demonstracji "Paradą Równości" jest mylące. Organizatorom i uczestnikom wcale nie chodzi o równość, zwłaszcza równość wobec prawa, bo homoseksualiści korzystają z równych praw politycznych i ekonomicznych. Ustawodawstwo, przynajmniej od 1932 roku, kiedy to w uchwalonym właśnie kodeksie karnym odstąpiono od uznawania stosunków homoseksualnych za przestępstwo, stanęło na liberalnym stanowisku, że sposób zaspokajania potrzeb seksualnych w zasadzie należy do sfery prywatności nie będącej przedmiotem zainteresowania władzy publicznej. Od tej zasady istniały i nadal istnieją wyjątki w postaci gwałtu, kazirodztwa, pedofilii, zoofilii i nekrofilii, ale - co łatwo zauważyć - podyktowane są albo potrzebą ochrony innych osób (lub rzeczy - w przypadku zoofilii i nekrofilii) przed przemocą (gwałt) lub podstępnym wykorzystaniem (pedofilia), albo potrzebą chronienia przy pomocy prawa karnego pewnych standardów moralności publicznej (kazirodztwo). Dopiero ostatnio, i to własnie wskutek presji środowisk homoseksualnych, ustawodawstwo powraca do faszystowskiej maniery traktowania sposobu zaspokajania przez ludzi popędu seksualnego za przedmiot zainteresowania władzy publicznej również poza wspomnianymi wyjątkami. Dowodem na to jest choćby presja na wprowadzenie do ustawodawstwa prawnego pojęcia "orientacji seksualnej", jako kry-
terium oceniania ludzi przez władzę publiczną, a nawet wymuszania pewnych zachowań. Środowiska homoseksualne otwarcie dążą do uczynienia ze sposobu zaspokajania popędu problemu politycznego. Temu m.in. celowi służyć miała wspomniana demonstracja, której podstawową intencją była jednak propaganda perwersyjnych sposobów zaspokajania popędu. Środowiska "wesołków" pewnie nie zdają sobie sprawy z tego, że propagując w ten sposób perwersję seksualną, torują drogę faszyzmowi.
Co mówi prawo?
Sprzyja temu równieżnie frasobliwa, frazesowa maniera redagowania aktów prawnych, objawiająca się w szafowaniu kategorycznymi stwierdzeniami, np. "każdy", "wszyscy", "z jakiegokolwiek powodu" itp. Takie akty prawne brzmią bardzo patetycznie i koturnowo. Jeśli są konwencjami międzynarodowymi, państwa przyjmują je bez zastrzeżeń, obawiając się ostracyzmu w razie podniesienia wątpliwości, ale zarazem nie zamierzają specjalnie się krępować zawartymi tam zobowiązaniami. Podobnie jest z konstytucjami krajowymi. Roją się one od patetycznych deklaracji (najwięcej "praw człowieka" zawierała konstytucja ZSRS uchwalona za Breżniewa), ale organy władzy publicznej ani myślą traktować ich serio. Np. w konstytucji Rzeczypospolitej art. 55 bezwarunkowo zakazuje ekstradycji obywateli polskich, ale nie przeszkadzało to Sejmowi i Senatowi uchwalić, a prezydentowi podpisać ustawy o europejskim nakazie aresztowania. Innym przykładem jest art. 32 ust. 2 Konstytucji mówiący, iż "nikt" nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym "z jakiejkolwiek przyczyny", a tymczasem koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia, funkcjonują w ponad 200 obszarach gospodarki. W sprawie zgromadzeń konstytucja jest jednak bardziej przezorna i w art. 57 wprawdzie deklaruje, że "każdemu" zapewnia się wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich, ale mogą być "ograniczenia", które określa "ustawa". Tą "ustawą" jest prawo o zgromadzeniach z 5 lipca 1990 r., stanowiące w art. 2, że wolność zgromadzania się podlega ograniczeniom przewidzianym jedynie przez ustawy, niezbędym do ochrony bezpieczeństwa państwowego lub porządku publicznego oraz ochrony zdrowia lub moralności publicznej albo praw i wolnosci innych osób. Jest to sformułowanie bardzo podobne do art. 21 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych: "uznaje się prawo do spokojnego zgromadzania się. Na wykonanie tego prawa nie mogą być nałożone ograniczenia inne, niż ustalone zgodnie z ustawą i konieczne w demokratycznym społeczeństwie w interesie bezpieczeństwa państwowego lub publicznego, porządku publicznego bądź dla ochrony zdrowia lub moralnosci publicznej albo praw i wolności innych osób". Jeśli zatem "cel lub odbycie" zgromadzenia sprzeciwiają się prawu o zgromadzeniach lub naruszają przepisy ustaw karnych, to gmina, zgodnie z art. 8 prawa o zgromadzeniach, "zakazuje" takiego zgromadzenia publicznego. Czy taki zakaz byłby zasadny w stosunku do "Parady Równości"?
A co religia?
Wydaje się, że tak i to bez potrzeby uciekania się do wybiegów proceduralnych. Nie chodzi przy tym o uzasadnienie religijne, chociaż w tym przypadku sytuacja jest jasna: religia chrześcijańska, podobnie zresztą jak religia mojżeszowa, homoseksualizm uważa za wyjątkowo odrażający grzech i nie pozostawia wątpliwości, co do oceny propagandy tej seksualnej perwersji. Propagowanie, zwłaszcza ostentacyjne, zachowań grzesznych uważane jest za "zgorszenie", a wobec gorszyciela Ewangelia jest bardzo surowa: "Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze niż gdyby miał być powodem grzechu jednego z tych małych" (Łk.17.2.). Panowie Biedroń i Niemiec mają więc szczególne powody do radości, że obowiązuje u nas zasada rozdziału Kościoła od państwa, chociaż wydaje się też oczywiste, że nie powinni prowokować katolików nachalnym propagowaniem swoich perwersji, ponieważ religia ta poucza, iż tylko cierpliwość Boska jest nieskończenie wielka, zaś ludzie już tak doskonali nie są. Czyż jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dewastację środowiska w rejonie Zatoki Gdańskiej, gdyby pewnego dnia ta ewangeliczna sugestia została przez społeczność katolicką w Polsce potraktowana dosłownie?
Zdrowie i moralność publiczna
Zakaz "Parady Równości" można doskonale uzasadnić na gruncie prawnym, bez odwoływania się do argumentacji religijnej. Punktem wyjścia tego uzasadnienia będzie wspomniane już przestępstwo kazirodztwa. Mówimy o nim, gdy dochodzi do obcowania płciowego między bliskimi krewnymi w linii prostej lub bocznej, a nawet osobami adoptowanymi, również gdy są pełnoletnie i nie zachodzi ani podejrzenie gwałtu, ani podstępu, ani wykorzystania stosunku zależnosci lub przymusowego położenia. Krótko mówiąc, osoby winne kazirodztwa sa karane nawet gdy do tego przestępstwa doszło za obopólną zgodą jego pełnoletnich uczestników. Podkreślam to, by zwrócić uwagę, że jedyną wartością chronioną w tym przypadku przez prawo karne są standardy moralności publicznej. O ile mi wiadomo, nikt dotychczas nie kwestionował zasadności takiej ochrony, zatem można domniemywać, iż co do samej zasady chronienia standardów moralności publicznej przy pomocy prawa również panuje powszechna zgoda.
W takim razie można postawić pytanie, czy propagowanie homoseksualizmu, będącego jedną z seksualnych perwersji, nie stanowi godzenia w moralnośc publiczną? Środowiska homoseksualistów twierdzą, że ten sposób zaspokajania popędu nie jest perwersją, powołując się przy tym na opinię Światowej Organizacji Zdrowia, która w 1991 r. zdecydowała w drodze głosowania o usunięciu homoseksualizmu z międzynarodowego rejestru chorób i zaburzeń. Ale przecież z tej decyzji wcale nie wynika, że homoseksualizm nie jest perwersją, czy nawet chorobą, tylko wynika, że WHO taką opinię z jakichś przyczyn przegłosowała. Gdyby, dajmy na to, teraz w innym składzie WHO uznała, że homoseksualizm jest jednak perwersją, a może nawet chorobą i nakazała umieszczenie go w stosownym rejestrze, to jestem pewien, że środowiska homoseksualne nie tylko by tej decyzji nie uznały, ale by gwałtownie przeciwko niej protestowały. To zaś oznacza, że decyzję z 1991 roku akceptują nie dlatego, że jest prawdziwa, tylko dlatego, że jest dla nich korzystna.
W takiej sytuacji możemy nad tą argumentacją spokojnie przejść do porządku dziennego, jak zresztą nad każdą próbą ustalania faktów przez głosowanie. Czy zatem homoseksualizm jest perwersją?
Wydaje się to oczywiste, podobnie jak szkodliwość homoseksualizmu. Wyobraźmy sobie sytuację, gdyby np. na skutek intensywnej propagandy, ludzkość składałaby się wyłącznie ze zdeklarowanych i konsekwentnych homoseksualistów. Groziłoby to całkowitą i pewną zagładą gatunku ludzkiego w ciągu jednego pokolenia, a więc skutek byłby taki sam, jak w przypadku pandemii śmiertelnej i nieuleczalnej choroby. Pokazuje to, jak bardzo niebezpieczny jest homoseksualizm, a jeśli tego nie dostrzegamy, to tylko dzieki temu, że dotychczas był albo zwalczany, jak np. syfilis czy malaria, albo co najwyżej tolerowany na bezpiecznym marginesie. Tymczasem środowiska homoseksualne usiłują wyjść poza ten bezpieczny margines, między innymi przy pomocy propagandy homoseksualizmu, uprawianej również za pośrednictwem manifestacji nazywanych "paradami równości". Zatem można uzasadnić zakaz tego rodzaju manifestacji koniecznością ochrony zdrowia publicznego.
Propagowanie homoseksualizmu godzi również w moralność publiczną. Oznacza ona, że na terenie publicznym obowiązuje system zasad określających, co jest dobre, a co złe. Posługując się etyką utylitarną, według której dobre jest to, co jest maksymalnie korzystne dla największej liczby ludzi, można przyjąć, że dla gatunku ludzkiego (a więc najbardziej maksymalnej liczby) bez wątpienia korzystne jest przetrwanie, a jeszcze bardziej korzystny jest rozwój. Szkodliwy wpływ homoseksualizmu na przetrwanie i rozwój jest oczywisty, zatem oczywista jest wynikająca stąd zasada publicznej moralności, by pod żadnym pozorem nie zezwalać na propagowanie homoseksualizmu, ponieważ jest ono tak samo złe, jak, dajmy na to, propagowanie syfilisu lub gruźlicy.
Jak widzimy, wcale nie jest konieczne uciekanie się do wybiegów proceduralnych, by na podstawie obowiązującego systemu prawnego położyć kres propagandzie homoseksualizmu. Należy tylko uprzednio odrzucić uzurpowanie sobie przez biurokratyczne gremia w rodzaju Światowej Organizacji Zdrowia prawa ustalania faktów, zwłaszcza przez głosowanie. Szkoda, że prezydent Kaczyński nie skonfrontował się ze środowiskiem homoseksualistów frontalnie. Odwołaliby się oni zapewne do Naczelnego Sądu Administracyjnego i w ten sposób zyskalibyśmy szansę uzyskania właściwej wykładni tego fragmentu prawa określającego zakres wolności obywatelskich w Polsce.
Stanisław Michalkiewicz
|