Dostalam fajny tekst :) "bedzie nad nomi cuwol"
Scisko sie nom syckim serce, kie widzimy w telewizji nasego Papieza na katafalku. Ale tak naprowde to go na tym katafalku nimo, on jest w inksym, pikniejsym miejscu! I cy wyobrazocie se, jakie pikne w tamtym wlasnie miejscu musieli zgotowac mu powitanie? Pewnie jak otworzyly sie przed nim bramy raju, to az oniemiol, kie uzrzol tlumy, ftóre wysly mu na spotkanie. Syckie janiolki i sycka swieci wysli mu na przeciw. Bo to, ze do raju przybywajom kolejne dusycki, to codziennosc, ale to, ze przybywo dusa kogos tak niezwyklego, to sie zdarzo ino roz na kilkaset roków! Az bidny byl nas Papiez, kie tak caly tlum sie rzucil na niego, bo kazdy fciol go powitac pierwsy. Rumor sie zrobil i harmider. Cale scynscie, ze w niebie sycka som niesmierztelni, bo tak sie tratowali i swieci, i janiolki, ze ofiar tego zamiesania byloby niemalo. Na prózno swiety Pieter usilowol uspokoic tlum, na prózno prosil o zachowanie nalezytej powagi. Dopiero jak zagrozil, ze pójdzie na skarge do Pona Bócka, to sie sycka uspokoili i zrobili nasemu Papiezowi przejscie, coby mógl sie udac do Ponobóckowej bacówki. A han - juz sam Pon Bócek na niego cekol.
- Witojze ku mnie, Janie Pawle! Nawet se nie wyobrazos, jak haw sycka na ciebie cekalismy! - zawolol Pon Bócek po góralsku (Pon Bócek zawse godo po góralsku, bo jest Najwyzsym Bacom, a jezykiem urzedowym w niebie jest góralski), a potem chycil papieza w swe ramiona i usciskol go nieskoncenie serdecnie. Nastepnie spozrzol mu w ocy i w tyk ocak zauwazyl jakis taki smutek. Zdziwil sie strasnie i spytol:
- A cemuz to jestes smutny, Janie Pawle? Dyc w niebie jestes i haw nimo miejsca na smutki ...
Zaroz jednak machnal rekom i zawolol:
- Racja! Po co sie pytom! Dyc jestem Ponem Bóckiem i wiem sycko! Tobie, mój Janie Pawle, jest smutno, bo ci zal tyk syckik ludzi, co zostali na ziemi i placom za tobom.
Papiez skinla glowom.
- Nie martw sie, Janie Pawle - pedziol Pon Bócek. - Cos na to wymysle. Dyc od tego jestem Ponem Bóckiem, coby na sycko znalezc rade.
Pon Bócek siodl se na stolku, ftóry zrobil mu sam swiety Józef i zacal sie zastanawiac.
- No to moze - pedziol w koncu - powinienek zrobic cud i cie wskrzesic, cobys wrócil sie na ziemie?
Wartko jednak odrzucil ten pomysl.
- Nie! To nie bedzie dobre! Dyc predzej cy pózniej musiolbys umrec znowu - i wtedy ludzie pgrazyliby sie w rozpacy po roz drugi.
Pon Bócek podrapol sie po glowie i znów zacal myslec.
- A moze syckik ludzi placacyk za tobom powinienek teroz sciagnac ku nom, do nieba? Ale nie! To tyz jest zly pomysl! Nie moge telu dobryk ludzi zabierac z ziemi, bo wtedy nie bedzie miol fto mi pomóc w docieraniu do serc zlyk ludzi.
Nagle Pon Bócek hipnal w góre i klasnal w dlonie.
- Wiem! Juz wiem! - uciesyl sie. - Dyc jo ciagle robie wyciecki na ziemie, coby zobacyc, jak se ludzie radzom i cego potrzebujom. No to bedzies na te wyciecki chodzil rozem ze mnom, a ci, ftórzy cie kochali, bedom culi, ze jestes przy nik!
Papiez od rozu sie na to zgodzil i smutek z jego twarzy znikl calkowicie.
- Zrestom to i lo mnie bedzie lepiej - stwierdzil Pon Bócek. - Nudno tak bylo chodzic na ziemie samemu. A we dwók - zawse bedzie razniej.
No i zaroz obaj zaceli sie zbierac do drogi. Pon Bócek spakowol dwa plecaki, ftóre dostol w prezencie od Jarchaniola Rafala, dol papiezowi pare mocnyk turystycnyk butów, ftóre usyl swiety Kryspin i rusyli obaj ku ziemi, ku syckim ludziom, coby ik pilnowac, cuwac nad nim i w rozie potrzeby im pomagac (ino w taki sposób, coby nie zauwazyli, ze ta pomoc to cud). I takie wyciecki ku ludziom bedom rozem robic juz do konca swiata.
Nie wiem, cy wierzyliscie w to, co wom opowiedziolek. Fcecie - to wierzcie, nie fcecie - nie wierzcie. Ale w to, ze nas Papiez bedzie nad nomi cuwol i nom pomagol, musicie uwierzyc, bo to jest prowda! Hau!
owcarek_podhalanski@op.pl