Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Cz mar 28, 2024 10:29



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 31 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna strona
 Strata wiary 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post Strata wiary
Witam wszystkich!
Właśnie zarejestrowałam się na tym forum. Chciałabym się podzielić z wami tym, co przeżywam, usłyszeć (przeczytać) wasze opinie a przede wszystkim dowiedzieć się, czy ktoś z was coś takiego przeżywał.

Proszę o potraktowanie mojej wypowiedzi poważnie, bo jest to dla mnie kwestia życia i śmierci, przede wszystkim wiecznego ale i ziemskiego też. Dlatego też będę miejscami używać dosyć górnolotnych wyrażeń, które może chociaż trochę oddadzą to co przeżywam. W ogóle postaram się napisać w miarę zrozumiale i najkrócej jak się da o co chodzi. Najpierw postaram się napisać "historię" mojej wiary od mojego nawrócenia a potem jak się czuję teraz.

Otóż... Tracę wiarę. Mimo, że tego nie chcę, zależy mi na Bogu, jest On moim Panem coraz bardziej się od Niego oddalam. Ale po kolei...

Mam 19 lat i jakieś 2 lata temu zaczęłam Boga traktować poważnie, nie jako jakiś dodatek do mojego życia, ale jako jego sens. Związałam się z Odnową w Duchu Świętym i neokatechumenatem i postanowiłam na prawdę zaufać Bogu, wypełniać Jego wolę i w ogóle żyć dla Niego.
Jednak cały czas czułam że coś jest nie całkiem tak w tej relacji - cały czas czułam, że coś jakby oddziela mnie od Boga, że jest On ode mnie daleko, jakby za murem. Nie wiem, jak dokładniej opisać to doświadczenie.

W kwietniu zeszłego roku na Kursie Filip miałam "modlitwę o wylanie darów Ducha Świętego" i po tej modlitwie ten "mur" o którym wspomniałam wyżej jakby zniknął- ale też nie do końca - czułam się blisko Boga, wszędzie widziałam Jego obecność i działanie, był On dla mnie jak przyjaciel któremu z radością o wszystkim w moim życiu opowiadałam, dużo się modliłam.

Jednocześnie nawiązywałam coraz bliższe relacje z pewnymi ludźmi, moimi rówieśnikami, których uważałam za przyjaciół, i byłam wdzięczna Bogu, że ich spotkałam, byli dla mnie prawdziwym skarbem i darem od Niego. Tym cenniejszym, że byłam zawsze osobą skrytą, odsuwaną na bok a nieraz i wyśmiewaną i nigdy przedtem nie miałam przyjaciół.

Niestety, ten stan nie trwał długo. To poczucie bliskości Boga szybko zniknęło i chociaż cały czas zdawałam sobie sprawę, że jest On przy mnie to w czasie modlitwy cały czas czułam, jakby coś oddzielało mnie od Niego. Także i te przyjaźnie nie przetrwały za długo. Po paru miesiącach jeden z tych trzech moich przyjaciół bardzo się zmienił i zaczął świadomie ranić i poniżać nie tylko mnie ale i innych bliskich mu ludzi (zresztą widać ja nie była dla niego bliska). A z dwóch pozostałych: jeden niecałe 2 miesiące temu popełnił samobójstwo, a drugi bardzo się zmienił, w ogóle głosi teraz jakieś herezje...

Tak więc: na początku zeszłych wakacji byłam jeszcze szczęśliwa, bo miałam i przyjaciół i jeszcze dobry kontakt z Bogiem (mimo tego "muru"). Ale w wakacje wszystko się posypało... zarówno moje relacje z ludźmi jak i z Bogiem. To chyba była tzw. noc. Nie będę się o tym rozpisywać, pokrótce powiem, że to były najgorsze 2 miesiące w moim życiu... poza ostatnimi 4 miesiącami. W pewnym momencie modliłam się o śmierć, ale cały czas wierzyłam że Bóg jest przy mnie, wie co robi i że to wszystko ma jakiś sens.

Po wakacjach nie było dużo lepiej, ale w październiku zauważyłam bardzo niepokojącą rzecz. Ciężko to wyrazić, ale miałam wrażenie, że moja wiara jest jakby "wymyślona". Że ja tak na prawdę nie wierzę, wiara nie zmienia mojego życia, jest czymś, co jakby sobie narzuciłam a nie mam tego głęboko w sercu. Intelektualnie przyjmuję chrześcijaństwo i uważam je za sens mojego życia, ale to wszystko pozostaje tylko na poziomie intelektualnym.

Takie przemyślenia pojawiały się u mnie od października do maja, mniej więcej raz na miesiąc co sprawiało że moja wiara przypominała kolejkę górską: raz starałam siebie przekonać, że Bóg mnie kocha, jest blisko, ma dla mnie plan a za parę dni czułam, że Bóg mnie olewa, że ja Mu nie wierzę chociaż tak bardzo się staram i że w ogóle nie rozumiem o co chodzi.

Tak było aż do maja tego roku, do czuwania Odnowy w Częstochowie. Pojechałam na to czuwanie i gdy zobaczyłam jak ludzie tam się modlą, usłyszałam świadectwa działania Boga w ich życiu to znowu "złapałam doła". Oczywiście starałam sobie to jakoś wytłumaczyć, że i tak Bóg mnie kocha i będzie dobrze, ale pomyślałam "zaraz, mam już dosyć tych dołów i górek, jak ma tak dalej być to ja mam dosyć".

Prosiłam Boga żeby dał mi prawdziwą wiarę, żeby zabrał ten mur, żebym ja mogła Mu na prawdę szczerze, z serca zaufać. Przez kilkanaście dni potem gorąco modliłam się, wręcz z płaczem, o wiarę. Było to dla mnie bardzo ważne, bo wiedziałam że od tego zależy cała moja dalsza relacja z Bogiem. Ale nic się od tamtej pory nie zmieniło...


Wt wrz 01, 2009 17:41
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
Teraz jestem załamana. Moja wiara dogorywa.

Przede wszystkim chodzi o to, że cała moja relacja z Bogiem była na poziomie intelektualnym. Wiedziałam (i wiem), że wiara jest słuszna, że Bóg mnie kocha i tak dalej, ale tego nie doświadczałam. Nie mówię tu o uczuciach, chociaż trochę też... Po prostu jak widziałam że inni ludzie mówią o Bogu jak o kimś kto jest dla nich bliski, jak przyjaciel czy ojciec to zastanawiałam się czemu ja tak nie mam i bardzo mnie to bolało. Tym bardziej że ci ludzie których słuchałam to nie neofici, ale ludzie którzy przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat trwale ufają Bogu, bo są jakoś blisko Niego, gdy tymczasem ja po roku z kawałkiem zaczęłam się czuć daleko od Boga.

Kiedy też słyszałam świadectwa jak ludzie mówili że Bóg im pomaga myślałam że u mnie nic takiego się nie dzieje, chociaż staram się wierzyć z całego umysłu i ze wszystkich sił swoich (serca i uczuć jakoś nie mogłam zaangażować chociaż bardzo się starałam). Tak samo jak widziałam że ludzie na prawdę żyją Ewangelią, a Odkupienie jest podstawą ich życia, ich działań... Oni na prawdę dawali świadectwo i to było dla nich zupełnie naturalne, że skoro żyją dla Boga to też wszystkie ich uczynki i działania będą dla Boga. Kiedy mówili o Bogu było to też dla nich naturalne, jak mówienie o przyjacielu albo o pogodzie. U mnie tak nie było, chociaż bardzo się starałam. Zrobienie znaku krzyża gdy przejeżdżałam tramwajem koło kościoła wymagało skupienia wszystkich moich rezerw psychicznych, a kiedy zaczynałam w towarzystwie mówić o wierze wychodziło to sztucznie, jak kazanie. Mówienie o Bogu nie jest dla mnie czymś naturalnym.

Św. Paweł pisze, że "Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.". Od mojego "nawrócenia" starałam się więc być uprzejmiejsza, cierpliwsza, lepsza itd., ale wynikało to nie z miłości do Boga i bliźnich, nie płynęło z serca ale z przekonania że "taka powinnam być", więc bardzo się starałam.

Jezus powiedział, że "pokrzepi wszystkich obciążonych i utrudzonych" a tymczasem ja czuję się coraz gorzej psychicznie i duchowo. Jestem chyba na skraju depresji.

To jest... to jest piekło. Bardzo pragnę doświadczyć żywej miłości Boga i na prawdę, z radością uwierzyć Mu na zawsze a tymczasem... Czuję się jak dziecko, które bardzo chce, żeby ojciec je przytulił i widzi, jak przytula inne dzieci a jego nie. To jest chyba najwłaściwsze porównanie na oddanie tego, co czuję, gdy widzę na prawdę wierzących ludzi, którzy są radośni i całkowicie przekonani co do tego w co wierzą, mają to w sercu. A do tego jeszcze gdy widzę czy słyszę o charyzmatach, spoczynkach w Duchu czy po prostu o tym jak ktoś widzi miłość Boga w swoim życiu to jestem załamana, bo ja niczego z tego nie doświadczyłam, chociaż tak bardzo bym chciała.

Od jakichś 4 miesięcy jestem wrakiem psychicznym. Wielokrotnie prosiłam Boga żeby mnie podtrzymał, pocieszył, żeby pokazał mi że jest przy mnie, ale nic takiego nie otrzymałam. Dlatego teraz coraz mniej się modlę bo mam wrażenie, że Bóg nie chce się mną zajmować.

Nie rozumiem tego. Od 2 lat gorąco się modliłam o wiarę i wytrwałość i mogę przysiąc z ręką na sercu - Bóg też to wie - że moim jedynym prawdziwym sensem życia było życie na chwałę bożą. Niczego innego nie chciałam... Ale obecne poczucie odrzucenia, opuszczenia i samotności jest nie do zniesienia.

Co mam robić? Co źle robię? Modliłam się, starałam żyć w łasce uświęcającej, angażowałam wszystkie siły w służbę Bogu... i nie wiem co mam zrobić dalej. Nie mam już siły. Jeśli ten stan jeszcze się przeciągnie... Nie wiem co. Przez ostatnie parę miesięcy modlę się o śmierć zanim zupełnie odejdę od Boga, ale On i tej modlitwy nie chce wysłuchać :placze: :placze: :placze:


Wt wrz 01, 2009 17:43
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt sie 07, 2009 13:08
Posty: 59
Post 
Cóż zbytnio się na tym nie znam ale widać na pierwszy rzut oka, że problem jest poważny.

Na twoim miejscu poszukałbym pomocy u dobrego psychologa, takiego który pomoże zwalczyć depresję i zdiagnozuje problem jaki masz. Ponieważ ja widzę że jesteś człowiekiem który chce wierzyć i jednocześnie tą wiarę traci.

W tym co piszesz zaciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz, która może być w tej sprawie wielce znacząca, a mianowicie Twój ex-przyjaciel od tych rzekomych kerezji, co masz przez to na myśli?


Wt wrz 01, 2009 20:44
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
Kolega, który w zeszłym roku sporo dla mnie znaczył. Rzadko się z nim widuję, bo mieszka na drugim końcu Polski... Kiedy zobaczyłam się z nim w tym roku i poszłam z nim na pielgrzymkę okazało się że po pierwsze ma poglądy niezgodne z katolicyzmem (wszystkie religie są równe itp) a po drugie że "olewa" - całą pielgrzymkę przeszedł z mp3 na uszach i mało go obchodziło co się w około dzieje.

Ten kolega taki wpływ miał na moje samopoczucie że jest mi po prostu przykro, bo kiedy po prawie roku spędziliśmy wspólnie więcej czasu okazało się, że nie jest to już ten sam człowiek, którego znałam... i tyle.

Co do psychologa to nie sądzę, żeby mi coś pomógł... Z tego co potrafię rozpoznać nie mam depresji a rozmowy z nikim raczej mi nie pomogą.

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Wt wrz 01, 2009 21:05
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz wrz 25, 2008 21:42
Posty: 16060
Post 
Sugerowałbym podobnie jak przedmówca. Zwróciłbym uwagę tylko na jedno - w obydwu Twoich postach tematem głównym jest " doznanie ". Twój problem polega na tym, że Ty nie " doznajesz ", podczas gdy inni, jak Ci się wydaje, tak. I wszystkie myśli kierujesz w tym kierunku. Tymczasem wierz mi, że ludzie, których tak podziwiasz i którym tak zazdrościsz ich " doznań ", otrzymują je właśnie dlatego, że o nich w ogóle nie myślą. Dlaczego dla nich Bóg jest tak naturalny, a dla Ciebie nie ? Ponieważ Ty nie chcesz, by Bóg był czymś naturalnym - Ty chcesz doznania. Piszesz: " jak ktoś widzi miłość Boga w swoim życiu to jestem załamana, bo ja niczego z tego nie doświadczyłam " - nie zauważyłaś różnicy między tym, co ten ktoś powiedział, a tym, co mówisz Ty ! On powiedział: " widzę ", Ty zaś mówisz " doświadczam ". To nie jest to samo. Widzenie to rzecz.. no właśnie, taka, jakiej pragniesz - naturalna. Natomiast " doświadczenie Boga " już ociera się o jakąś mistykę, ekstazę, nie wiadomo jeszcze co. To przywilej nielicznych. Przywilej - ale zarazem niekiedy przekleństwo. To wcale nie jest takie łatwe " doświadczać Boga ". Poczytaj dzienniczki św. Faustyny, lub innych mistyków ( byle nie za dużo ). To nie jest coś, co jest do zniesienia dla każdego. I przy tym wcale nie jest to najważniejsze. Nie mów więc, że " jeśli ten stan się przeciągnie " to coś tam. Ten stan się nie przeciągnie, ponieważ Ty uświadomisz sobie, że podchodziłaś do problemu od niewłaściwej strony. Chciałaś wierzyć, by " doznawać " Boga. Tymczasem istotniejsze jest to, by On doznawał Ciebie - a On naprawdę nie ma nic przeciwko temu, że Twoja wiara jest " intelektualna ". Wiara jest łaską, a Ty taką właśnie łaskę otrzymałaś. Nie skupiaj się na tym, jak wierzą inni - raczej wierz tak, by swoją własną wiarą, taką, jaką masz dawać im świadectwo, nie przez górnolotne opowieści o tym, jak to Ci Bóg pomaga w życiu, tylko po prostu przez życie. A przede wszystkim nie odchodź, bo nie masz powodu. Natomiast na pewno radziłbym, byś starała się przynajmniej przez jakiś czas poświęcać tym sprawom mniej uwagi - ograniczyć się do minimum, tak tylko byle nie popełnić grzechu. Odetchnąć. I uśmiechnąć się. To akurat jest łatwe ! Dasz sobie radę !

_________________
I rzekłem: «Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!» Pan zaś odpowiedział mi: «Nie mów: "Jestem młodzieńcem", gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. (Jr 1, 6-8)


Wt wrz 01, 2009 21:12
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
Kurcze, ale właśnie nie o to chodzi. Na prawdę nie zależy mi na żadnych "doznaniach" czy innych stanach mistycznych.

Ja bym chciała po prostu KOCHAĆ BOGA i żyć dla Niego a tego właśnie nie potrafię! Nie potrafię trwać przy Bogu, szczególnie, kiedy widzę że to, co było zapowiedziane dla wierzących w Piśmie Świętych mnie nie dotyczy. A chcę trwać mimo wszystko, ale... już nie mam siły.
Cytuj:
Nie skupiaj się na tym, jak wierzą inni - raczej wierz tak, by swoją własną wiarą, taką, jaką masz dawać im świadectwo, nie przez górnolotne opowieści o tym, jak to Ci Bóg pomaga w życiu, tylko po prostu przez życie. A przede wszystkim nie odchodź, bo nie masz powodu.

I to jest właśnie to, czego nie potrafię. I nie chodzi o to, że ja odchodzę bo mi się coś nie podoba, ale o to, że tracę wiarę, bo poczucie tego że właśnie nie mam wiary i że Bóg mnie opuścił jest silniejsze ode mnie. Ja sobie mogę tłumaczyć, że tak nie jest, ale to nic nie pomaga.

Mniej więcej równie dobrze mógłbyś sobie tłumaczyć, że niebo jest zielone, ale nie zmieni to faktu, że widzisz i wiesz, że jest niebieskie. Ja sobie mogę tłumaczyć że mam wiarę taką jaką mam i że Bóg mnie z taką kocha, ale widzę że nie mam wiary i nie mam siły żeby trwać przy Bogu tylko na zasadzie deklaracji.

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Wt wrz 01, 2009 22:39
Zobacz profil

Dołączył(a): So sie 18, 2007 13:38
Posty: 1656
Post 
Matka Teresa z Kalkuty pisała o doznawanym doświadczeniu opuszczenia przez Boga trwajacym lata,a była troszkę starsza od Ciebie.Poczytaj sobie o nocy ciemnej Jana od Krzyża albo innych poważnych mistyków,których w żadnych "odnowach" nie znajdziesz.


Wt wrz 01, 2009 23:28
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
CzłowiekBezOczu napisał(a):
Nie wiem dlaczego, ale ten topik wydaje mi się dość podejrzany.

Niech ci się nie wydaje. Napisałam szczerze z czym mam poważny problem i nie jest to żadna prowokacja czy tekst wymyślony z nudów.

Cyryl, czytałam "Ciemną noc duszy" Jana od Krzyża (nie ograniczam się tylko do Odnowy i neo) o Matce Teresie też trochę wiem, ale nie wydaje mi się, żeby to była noc. Może noc była w zeszłym roku, kiedy czułam się podobnie jak teraz ale wtedy jeszcze mocno wierzyłam że Bóg jest ze mną i jakoś da mi przez to przejść.

Za to teraz już w to nie wierzę bo nie mam siły. Coraz mniej się modlę, bo jest to dla mnie trudne i generalnie osobistej relacji z Bogiem to właściwie nie mam. I dlatego nie sądzę, żeby to była noc albo coś innego od Boga - czy On dawałby człowiekowi jakieś doświadczenia, które by sprawiały że człowiek od Niego odchodzi?

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Śr wrz 02, 2009 7:30
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 31, 2009 6:49
Posty: 110
Post 
wydaje mi się, że diabeł się wmieszał do tego wszysktiego, skoro modlisz się co raz mniej to znaczy, że zaczyna osiągać swój cel:/ a Bóg widocznie w jakimś celu ciebie doświadcza.


Śr wrz 02, 2009 10:01
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz wrz 25, 2008 21:42
Posty: 16060
Post 
Cytuj:
Na prawdę nie zależy mi na żadnych "doznaniach" czy innych stanach mistycznych. Ja bym chciała po prostu KOCHAĆ BOGA i żyć dla Niego a tego właśnie nie potrafię! Nie potrafię trwać przy Bogu, szczególnie, kiedy widzę że to, co było zapowiedziane dla wierzących w Piśmie Świętych mnie nie dotyczy.


No ale popatrz - znowu raz piszesz jedno, a potem co innego. Najpierw nie zależy Ci na doznaniach, a potem twierdzisz, że " nie dotyczy Cię to, co było zapowiedziane dla wierzących ". Co Cię nie dotyczy ? Zmartwychwstanie ? Może obowiązek czynienia dobrze ? Przecież chyba nie o to Ci chodzi. Więc o co ? O poczucie, że Bóg Cię " przytula " ? No więc właśnie, tu jest problem. I o tym właśnie napisałem w poprzednim poście. Tylko musisz to zauważyć.

Cytuj:
I nie chodzi o to, że ja odchodzę bo mi się coś nie podoba, ale o to, że tracę wiarę, bo poczucie tego że właśnie nie mam wiary i że Bóg mnie opuścił jest silniejsze ode mnie.


Możesz mi wytłumaczyć, na czym polega to odczucie, że " nie masz wiary " ? W jaki sposób chciałabyś poczuć, że " masz wiarę " ? Przypomnij sobie słowa św. Jana: " Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała. Po tym właśnie poznajemy, że jesteśmy w Nim. " ( 1 J 2, 5-6 ). Zauważ, że św. Jan nie odwołuje się tutaj do niczyich wewnętrznych odczuć odnośnie posiadania bądź nie " doskonałej miłości Bożej ". Bo naprawdę, naprawdę, uwierz mi, nie chodzi o wewnętrzne odczucia. Na pewno znasz mnóstwo osób, które twierdzą, że mają doskonałe wewnętrzne odczucia, że kochają Boga itd. a tymczasem zachowują się dokładnie odwrotnie. I uwierz mi jeszcze raz - odczucie nie jest silniejsze od Ciebie. Chrystus do apostołów nie powiedział: " odczujcie Mnie ", tylko " chodźcie za Mną ". Pamiętaj też o jeszcze jednych słowach św. Jana: " A jeśli nasze serce oskarża nas,
to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko
" ( 1 J 3, 20 ). Możesz je sobie powtarzać za każdym razem, gdy poczujesz, że Twoje serce Cię " oskarża " - o brak wiary, o brak miłości, o to, że nie czuje obecności Boga itp. Wtedy na pewno dasz sobie radę.

_________________
I rzekłem: «Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!» Pan zaś odpowiedział mi: «Nie mów: "Jestem młodzieńcem", gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. (Jr 1, 6-8)


Śr wrz 02, 2009 10:10
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
Johnny99 napisał(a):
Możesz mi wytłumaczyć, na czym polega to odczucie, że " nie masz wiary " ? W jaki sposób chciałabyś poczuć, że " masz wiarę " ?

Mogę spróbować wytłumaczyć. A ty spróbuj zrozumieć co piszę. Użyję takiej analogii:

Zasadniczo kiedy palacz kupuje papierosy i widzi napis "palenie zabija" na zdrowy rozsądek powinien natychmiast przestać palić, ale większość palaczy nie ma takiego zamiaru. A nawet gdyby jakiś się przejął tym napisem i chciałby rzucić palenie to zapewne by mu się to nie udało - wizja raka płuc za 20 lat jest odległa i niewyraźna, a papierosy są pod ręką. Także napis o "raku i chorobach serca" nie jest wystarczającą motywacją, to jakaś abstrakcja wyrażona kilkoma znakami na papierze.

Ze mną jest tak samo. Czytam "Bóg cię kocha i chce zbawić" czy cokolwiek takiego i wiem, że ta świadomość powinna zmienić moje życie.
Ale nie zmienia. Moja reakcja na podobne stwierdzenia to "no i co z tego?". Nic. Jest to dla mnie jakaś odległa abstrakcja, bez znaczenia w którą tak na prawdę nie wierzę. A skoro miłość Boga jest dla mnie tylko jakimś mglistym pojęciem to jak mogę z Nim nawiązać jakąkolwiek relację?

Palacz może się na prawdę przejąć i rzucić palenie w dwóch przypadkach (jak sądzę, bo sama nie palę):
1. Jak zobaczy, że palenie na prawdę szkodzi i zacznie mieć problemy ze zdrowiem to będzie miał i motywację żeby przestać palić.
2. Jak któregoś razu przeczyta ten napis na paczce i nagle dotrze do niego i olśni go co to na prawdę znaczy i co z niego wynika - wtedy może weźmie to sobie do serca i też będzie miał motywację.

Tylko że ta druga opcja jest znacznie mniej prawdopodobna, bo niby czemu nagle miałby się przejąć tym, co już setki razy czytał i nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia?

I tak samo ze mną. Niby "wiara rodzi się z tego co się słyszy, a tym co się słyszy jest Słowo Boże". Więc czytam Pismo Święte, słucham różnych katechez itd, ale to dla mnie tylko pusty tekst i puste słowa. Na prawdę pokazać mi, że miłość Boga nie jest tylko jakimś mglistym pojęciem mogłoby doświadczenie tej miłości.
Albo, jak w drugiej opcji z palaczem: Pan Bóg mógłby sprawić że któregoś dnia rano wstanę i to że Bóg mnie kocha będzie dla mnie ważne i sensowne i wtedy wszystkie "dary", "doświadczenia", mistyka i cała reszta nie miałaby dla mnie znaczenia.
Ale niestety, wygląda na to że Bóg nie ma zamiaru zrobić ani jednego ani drugiego.
Cytuj:
Przypomnij sobie słowa św. Jana: " Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała. Po tym właśnie poznajemy, że jesteśmy w Nim. " ( 1 J 2, 5-6 ).

Znam ten fragment, tak samo jak ten, gdzie Jezus mówi, że kto Go miłuje ten zachowuje Jego przykazania.

I ja zamierzam zachowywać przykazania. Staram się zachowywać je wszystkie, ortodoksyjnie. Ale wizja chrześcijaństwa polegającego na tym, że będę się wysilać na przestrzeganie przykazań w ciągłym zniechęceniu i smutku, bez żadnej relacji z Bogiem (czyli że nie będę się w ogóle do Niego odzywać) mnie przeraża. Nie chcę, żeby moja wiara sprowadzała się do czystego legalizmu!

Tym bardziej że w ramach tego legalizmu będę co tydzień chodzić na msze święte i będę słyszeć ciągle fragmenty Pisma Świętego takie jak "przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy obciążeni i utrudzeni jesteście a Ja was pokrzepię" czy "przyszedłem aby owce moje miały życie i miały je w obfitości" tudzież przypowieści o Dobrym Pasterzu i będę zdawać sobie sprawę, że Jezus mnie nie pokrzepił, zamiast życia w obfitości mam poczucie odrzucenia i tego że Dobry Pasterz, nieładnie mówiąc mnie olał.
Cytuj:
I uwierz mi jeszcze raz - odczucie nie jest silniejsze od Ciebie. Chrystus do apostołów nie powiedział: " odczujcie Mnie ", tylko " chodźcie za Mną ". Pamiętaj też o jeszcze jednych słowach św. Jana: " A jeśli nasze serce oskarża nas,
to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko
" ( 1 J 3, 20 )

Uwierz mi, że odczucie jest silniejsze a ten cytat jest dla mnie tylko pusty tekst, który nic nie znaczy. Bardzo bym chciała w niego uwierzyć, ale wychodzi mi to z równym skutkiem jak tobie by wychodziło wmówienie sobie że niebo jest zielone.
Cytuj:
Możesz je sobie powtarzać za każdym razem, gdy poczujesz, że Twoje serce Cię " oskarża " - o brak wiary, o brak miłości, o to, że nie czuje obecności Boga itp. Wtedy na pewno dasz sobie radę.


O, znam te fragmenty i powtarzałam je sobie. Te i inne... Ale moja wytrzymałość już się skończyła... szczególnie jak widzę, że inni nie muszą sobie tego powtarzać, bo dla nich jest to zupełnie oczywiste, że Bóg ich kocha a Biblia nie jest dla nich tylko czarnym tuszem na papierze ale czymś, czym żyją.

Zresztą widzę to i w tym co piszesz: to, na co ja się żadną siłą nie mogę zdobyć, i właśnie parę miesięcy temu mnie to przerosło ty traktujesz jako coś zupełnie naturalnego. I zupełnie nie dziwię się, że mnie nie rozumiesz.

Postaram się ująć to krótko: nie mam żadnej motywacji do wiary, przestaję widzieć sens w próbach nawiązania relacji z Bogiem, bo Jego miłość jest dla mnie tylko jakąś odległą abstrakcją z którą ja nie mam nic wspólnego. Generalnie jestem zniechęcona i zdołowana bo moje dwuletnie modlitwy o wytrwałość w wierze i o miłość do Boga jak widać nie przyniosły skutku, czuję się zignorowana przez Boga, odrzucona i poniżona, ale cały czas mam świadomość że katolicyzm jest słuszny, więc nie mam zamiaru od niego odchodzić. Z tym, że z relacją do Boga muszę się pożegnać i pogodzić z tym, że Bóg będzie dla mnie zawsze tylko kimś, kto jest daleko ode mnie a Jego obietnice o pokrzepieniu odnoszą się do wszystkich tylko nie do mnie.

Tylko boję się że zamiast świadectwa będę antyświadectwem (zresztą już jestem pisząc to) - ludzie widząc katoliczkę wiecznie przygnębioną i smutną, która zawiodła się na bożych obietnicach nie będą bardziej zachęceni do wiary.[/quote]

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Śr wrz 02, 2009 12:35
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz maja 03, 2007 9:16
Posty: 3755
Post 
Podzielę swoją wypowiedź na kilka odrębnych części.

1. Piszesz, że nie zależy Ci na żadnych doznaniach, ale jednak chcesz doświadczać tego, co wyobrażasz sobie było zapowiedziane dla wierzących w Piśmie Świętym. Piszesz, że poczucie braku wiary jest silniejsze od Ciebie. Myślę, że to może być właśnie przez brak odczuć, choć sama możesz sobie z tego nie zdawać sprawy. Może widzisz brak odczuć i dlatego tracisz wiarę, bo nieświadomie wiążesz jedno z drugim jako jedyne możliwe połączenie. Może właśnie rozwiązaniem byłby takie prawdziwe, do głębi przekonanie, że to nie jest potrzebne, że nie na odczuciach polega wiara. Ale nie same przekonanie umysłu, ale serca.

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz, którego lubię cytować, bardzo dużo mówi o tym, że my wiele wiemy umysłem, ale niewiele sercem. A to serce jest tym naszym silnikiem i gdybyśmy ruszyli właśnie nim, to nic nas nie zatrzyma, to bedziemy silniejsi od wszelkich "silniejszych od nas" rzeczy. Jeśli dobrze rozumiem, to Ty umysłem wiesz, że doznania nie są konieczne. Tylko kwestia zrozumienia tego sercem.

2. W Biblii jest wiele fragmentów ukazujących, że jest konieczna potrzeba aby się wyrzec dla Boga świata i siebie:
Lk 9:23
"Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!"
J 12:25
"Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne."
Mt 10:39
"Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je."

Może Bóg wzywa Cię do tego - do wyrzeczenia się siebie, tego co najbardziej uważasz za siebie, co jest dla Ciebie najważniejsze - swojego wyobrażenia wiary. Może tak nieodłącznie trwasz w swoim wyobrażeniu wiary (do którego zalicza się m.in. to co myślisz, że powinnaś odczuwać), że aż Ci to przeszkadza w dojściu prawdziwie do Boga, do Boga prawdziwego. Może dlatego tracisz wiarę. Może Bóg chce, abyś wyrzekła się tego nieprawdziwego obrazu wiary i poszła po prostu do Niego, za Nim, niezależnie od tego jak to będzie różne od Twoich planów i wyobrażeń.

3. Myślę, że koniecznie powinnaś znaleźć kierownika duchowego. Wiem, że możesz nie wierzyć, że to coś pomoże, ale koniecznie zrób to! Myślę, że to może uratować Twoja wiarę, relacje z Bogiem.

_________________
Piotr Milewski


Śr wrz 02, 2009 12:41
Zobacz profil WWW

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
Cytuj:
Może właśnie rozwiązaniem byłby takie prawdziwe, do głębi przekonanie, że to nie jest potrzebne, że nie na odczuciach polega wiara. Ale nie same przekonanie umysłu, ale serca.

Przepraszam, że się tak wyrażę, ale:
JAK, DO CHOROBY?!
Gdybym mogła do czegokolwiek przekonać serce to nie byłoby problemu.

Zakładam że skoro twoja wiadomość jest z 12.41 a moja z 12.35 to nie zdążyłeś jej przeczytać, zanim napisałeś swojego posta. Mam nadzieję, że to co wyżej napisałam wyjaśnia, że nie zależy mi na "doznaniach" czy innych "uczuciach" tylko na tym, żeby w ogóle wierzyć. Bo już jaśniej nie umiem tego napisać.

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Śr wrz 02, 2009 12:58
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post 
A co do kierownika duchowego do masz rację. Już od dawna o tym myślę, ale... jak go znaleźć?

I jeszcze jedno: ja na prawdę jestem gotowa zrezygnować ze WSZYSTKIEGO włączając wszystkie moje wyobrażenia tylko żeby wierzyć. Ale uwierz mi na słowo: już na prawdę pod każdym możliwym kątem szukałam w sobie w co źle wierzę, co robię źle, czy mam jakieś fałszywe wyobrażenia itd, może jakieś stare grzechy z przeszłości, ale nie znalazłam nic, co mogłoby być przyczyną tego stanu w którym jestem.

Zresztą to poczucie "odcięcia" od Boga, nie tyle uczuciowego co w ogóle, od sensu wiary - tak jak już wcześniej o tym pisałam, że Biblia ani miłość Boga właściwie nic dla mnie nie znaczą, chociaż bardzo chciałabym żeby znaczyły i żeby były sensem mojego życia - mam już od dawna, od ponad 2 lat, tylko że właśnie wcześniej mówiłam sobie że "uczucia nie są mi potrzebne", "Pan Bóg to nie perfumy, żeby Go czuć" itd, ale dopiero w październiku zeszłego roku przekonałam się że problem jest o wiele głębszy i dotyczy w ogóle samego centrum mojej wiary a nie tylko uczuć.

Nie zależy mi na uczuciach. Zależy mi na przekonaniu że Bóg mnie kocha i że to w co wierzę ma sens. A tego nie mam - i to jest cały problem.

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Śr wrz 02, 2009 13:07
Zobacz profil
Post 
Silva, ja ciebie rozumiem. Ale jezeli napisze, ze u mnie podobny stan trwal lata cale (i nie mysle, ze byla to "ciemna noc", czy cos podobnego), to pewnie ci teraz niewiele pomoge. Ja tez sie buntowalam, chcialam czegos innego, myslalam, ze ide sama w nieznanym kierunku i moje proby znalezienie "namacalnego" Boga konczyly sie - dla mnie - fiaskiem.
Dopiero po latach, kiedy przestalam sie szarpac, tylko "pozwolilam sie znalezc", zobaczylam, ze On mnie caly czas prowadzil, tylke ze ja caly czas oczekiwalam "czegos innego".

Cytuj:
Może Bóg wzywa Cię do tego - do wyrzeczenia się siebie, tego co najbardziej uważasz za siebie, co jest dla Ciebie najważniejsze - swojego wyobrażenia wiary. Może tak nieodłącznie trwasz w swoim wyobrażeniu wiary (do którego zalicza się m.in. to co myślisz, że powinnaś odczuwać), że aż Ci to przeszkadza w dojściu prawdziwie do Boga, do Boga prawdziwego. Może dlatego tracisz wiarę. Może Bóg chce, abyś wyrzekła się tego nieprawdziwego obrazu wiary i poszła po prostu do Niego, za Nim, niezależnie od tego jak to będzie różne od Twoich planów i wyobrażeń.


Tu bym sie zgodzila z jumikiem, tyle ze to sformulowania "musisz sie wyrzec" itp mi nieco przeszkadzaja.
Raczej nie probuj sie zmuszac do czegokolwiek. Po prostu otworz oczy (duchowe) i zobacz, jak rozwijalo sie twoje zycie w ostatnich latach. Czy tez jakos pobladzilas, czy proszac Boga o prowadzenie duchowe zeszlas na manowce, czy moze sciezki, ktore wydawaly sie nie po twojej mysli zaprowadzily ciebie tam, gdzie sama bys nigdy nie poszla, ale niekoniecznie zle? A moze jestes jeszcze w drodze dokads(?) ale nie widzisz na razie dokad?
Jezeli ufasz Bogu, to pozwol Mu dzialac. Rob to, co uwazasz za sluszne teraz, a pewne owoce zobaczysz na pewno, tylko moze nie natychmiast, a (niestety) po latach. On ciebie na pewno prowadzi, tylko tak, jak On chce, a nie jak my chcielibysmy. Jestesmy troche jak dzieci, ktore tak krzycza, ze cos chca, ze nie widza tego dobra, ktore maja. A kazdy z nas ma inny plan od Boga na zycie i kazdego z nas, Pan Bog chce jakos wychowac do dojrzalosci.
Zmiana obrazu naszej wiary z dziecinstwa bywa bolesna, bo wydaje nam sie, ze jesli cos jest inaczej, niz to widzielismy kiedys, to wszystko jest nieprawda. A Bog nie chce, zebysmy sobie robili jakies obrazy Jego, badz "jedynie slusznej" wiary, czy praktyk. On chce nas otworzyc na Siebie, a On sam jest nieograniczony i zawsze inny i zaskakujacy. I naprawde warto przestac czepiac sie kurczowo jakis wyobrazen, co my bysmy od Niego oczekiwali, a zaczac po prostu isc krok po kroku, nawet kiedy nie widzimy wiecej niz nastepny krok. On jest i czuwa nad nami.
Powodzenia


Śr wrz 02, 2009 13:22
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 31 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL