Po pierwsze, mam wrażenie, że syn borkowa ma najsilniejsze poparcie w swoim buncie we własnym ojcu. Być może także źródło... I tu widzę największy problem w rozwiązaniu problemu, bo nie widzę woli jego rozwiązania.
Po drugie, ksiądz nie powinien odmówić udzielenia Komunii Św. nawet jeśli uważa, że ktoś żyje w grzechu ciężkim. Choćby dlatego, że nie wie tego na pewno. Zapewne istnieją wyjątki, ale nie dotyczą takiej sytuacji.
Polecam :.
Po trzecie - wierzyć to znaczy swoją wiarę poznawać. Grzechem może być opuszczanie się w wierze, zaniedbywanie jej poznawania, formacji, etc. Wiara jest jak kwiat, niepodlewana zasycha i umiera.
Po czwarte, katecheta ma NIE OCENIAĆ ŻYCIA religijnego. Ma oceniać WIEDZĘ religijną. Natomiast przygotowanie do sakramentu bierzmowania musi element życia wiarą uwzględniać. To nie jest ryt inicjacyjny czy procedura, której trzeba się poddać, żeby móc przejść kolejne (być rodzicem chrzestnym czy zawrzeć ślub kościelny). To sakrament. On się nikomu NIE NALEŻY.
Jeśli chcę wziąć udział w zawodach muszę trenować, czasem bardzo intensywnie. Jeśli chcę przyjąć sakrament bierzmowania, muszę uczestniczyć w praktykach religijnych. A ponieważ można by do skończenia świata tłumaczyć księdzu, który mnie nie widział w kościele, że "byłem, tylko za filarem" i ponieważ można by tych "za filarem" skrzywdzić, jedyną możliwością weryfikacji obecności jest podpis. Właśnie dlatego, że nie sposób wymagać życia sakramentalnego.
Borkow, myślę, że jeśli zastanowisz się nad własnym stosunkiem do całej sprawy, to i syn jakoś swój problem rozwiąże. Bo jednego nie rozumiem: jeśli dotąd coś dla niego nie było przymusem, czemu nagle się stało po wliczeniu ocen do średniej? Co się zmieniło? To że jego praca zaczęła być doceniana (miał dobre oceny), czy to że jego ojciec tego wliczania ocen nie akceptuje?
Bo nie akceptujesz, prawda? A problemem podstawowym nie jest zachowanie syna (to akceptujesz) tylko jego konsekwencje - czytaj "represje"?