{o} napisał(a):
Wciąż nie rozumiesz. Co to w ogóle za alternatywa "żywić urazę i chodzić na lekcje" i co ma wspólnego z problemem tu przedstawionym? Sugerujesz bezużyteczne (bo po fakcie) rozwiązanie problemu w zły (oparty na hipokryzji) sposób i z tego wyprowadzasz wniosek o jakichś tam naciskach. W ogóle nie przyszło ci do głowy, że problemem, który trzeba rozwiązać jest niezgoda, a nie absencja?
Tak więc uważam, że ta sytuacja jest jak papierek lakmusowy wiary tej "bardzo wierzącej i praktykującej" osoby. Praktykującej widocznie tylko w niedziele, a w dni powszednie już nie.
Rozwiązanie? Tak jak już powiedziano, opowiedzieć o sprawie proboszczowi, niech on oceni...
Rozumiem ze w wieku lat nastu ma sie ustalone poglady na zycie, wiara przeszla swoje proby zyciowe, fruwamy jak aniolowie nad ziemia, zapominajac urazy zanim jeszcze zaistnialy i wszystko jest cacy. I tylko takie osoby moga byc chrzestnymi.
Za to z latami i proboszczowie lagodnieja i chrzestni nie musza byc idealami zycia chrzescijanskiego.
Jezeli ktos z roznych powodow przestal chodzic na religie, ale nie do kosciola, jezeli nie ma podstaw zeby powiedziec: nie chce miec nic wspolnego z wiara i Kosciolem, to obowiazkiem duchowym wikarego jest przejsc nad swoja urazona ambicja (zignorowal moje lekcje religii) i w rozmowie ustalic, czy osoba sie nadaje na chrzestego (zyje wiara), czy nie. A jesli jest za bardzo uprzedzony, to niech wezwie proboszcza, a nie chowa sie za paragrafami.
Juz rozumiem, dlaczego w Polsce sa tak ukochane wszystkie papierki i podpisy: po prostu d...krytki dla parafii.