Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Śr maja 22, 2024 10:45



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 110 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5 ... 8  Następna strona
 Jak uzasadniam moją wiarę, moją niewiarę? 
Autor Wiadomość
Site Admin

Dołączył(a): Wt maja 13, 2003 10:14
Posty: 42
Post Jak uzasadniam moją wiarę, moją niewiarę?
Zapraszamy do rozmowy o istocie wiary. To ważne. Dlaczego jeden człowiek mówi Bogu „tak”, a inny mówi „nie”? Dlaczego z tego samego źródła – w znaczeniu domu, rodziców, otoczenia może płynąć zupełnie inny strumień?


So wrz 06, 2003 6:54
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
wiara jest łaską, ale to wcale nie znaczy, ze Bóg komuś tej łaski nie udzielił.... On łaski wylewa na nas tak mocno, bylebysmy tylko chcieli siebie na ich przyjęcie otworzyc

myśle, ze kolosalne znaczenie ma tutaj obraz, jaki kazdy w nas nosi odnosnie siebie samego.... im bardziej ktos uwaza, ze sobie sam da rade, tym bardziej Bóg jest mu niepotrzebny i nie interesuje sie Nim

dlatego z tej samej rodziny jedne dziecko mocno przylgnie do Boga, a innemu jest On obojętny - gdyż zalezy, jak rodzice będą tłumaczyli mu świat i miejsce człowieka w nim... im bardziej rodzice pochwalac beda pyche dziecka [w sensei samowystarczalnosci] tym szybciej Bóg przestanie miec znaczenie dla takiego mlodego człowieka

moje doswiadczenie z rodziną męża podpowiada mi też, ze jesli rodzice są wierzący [nawet gdy ta wiara troche kuleje] to dzieci są przy Panu
a jesli rodzice obojętnie traktują sprawy wiary - wtedy dziecku jest trudniej - bo jest zdane na samo siebie [kłąniają sie rodzice chrzestni, dziadkowie] i dopiero potem, w zaleznosci od rówiesnikow, moze do Boga przyjść lub nie

nasuwa mi sie słówko - wrażliwość na Boga - ale jest ono zbyt pojemne...


So wrz 06, 2003 12:19
Zobacz profil
Post uwierzyłem
Uwierzyłem. Dlaczego?

1. Był taki czas ...

Był taki czas w latach mojej młodości, kiedy coraz bardziej oddalałem się od Kościoła, a moja wiara w Boga zanikała. Nie potrafiłem wtedy sam siebie określić: czy już jestem ateistą, czy dopiero wątpiącym katolikiem. Prawie regularnie uczestniczyłem w niedzielnych i świątecznych Mszach świętych, aczkolwiek przez kilka lat omijałem konfesjonał, nie przystępując – co jest oczywiste – do Komunii świętej. Chodziłem na Msze święte jednak nie z własnej woli. Domagał się tego ode mnie mój śp. Ojciec, a ponieważ od dziecka mi wpojono, że należy dotrzymywać słowa i brzydzić się kłamstwem, toteż oznajmiając, że udaję się do kościoła, rzeczywiście tam się udawałem. Uznawałem to za coś oczywistego. Chodzenie w niedziele do ko-ścioła – w miarę jak mi lat przybywało – stało się dla mnie zasadą. Były to lata 1950 – 58, toteż mógłbym o sobie powiedzieć, że byłem jednym z pierwszych niewierzących ale praktykujących. Że niewierzący, to tak przynajmniej mi się zdawało a skutkiem tego było wstąpienie do PZPR. Praktykującym zaś, byłem przy-najmniej częściowo.
Pierwsze wątpliwości co do tego, czy słusznie przystałem do marksistów pojawiły się u mnie w czasie XX Zjazdu KPZR, w czasie którego rozprawiono się z tzw. „kultem jednostki”, który prezentował Stalin.
– A więc ideologia marksistowskiego materializmu nie jest wcale czymś ostatecznym i aż tak dobrym, jak to przedstawiano?
Postanowiłem zrewidować swój światopogląd. Zacząłem czytać czasopisma tej kwestii poświęcone, a więc „ARGUMENTY”, „FAKTY I MYŚLI” a także „MYŚL WOLNĄ” prezentujące ateistyczny światopo-gląd oraz „GOŚĆ NIEDZIELNY” i „TYGODNIK POWSZECHNY”, a także „SŁOWO POWSZECHNE”, które wprawdzie było pismem PAX-u, organizacji współpracującej z komunistami, jednak łatwiej „przemy-cało” teksty religijne.
Odkrycie prawdy, którą głosił Jezus Chrystus, zapisaną w Ewangelii, czyli „DOBREJ NOWINIE”, przyszło do mnie w formie swoistego rodzaju olśnienia. Czytałem niedzielne „Czytania liturgiczne”, które drukowało „SŁOWO POWSZECHNE”. Pewnego razu prawdy zawarte w Ewangelii a będące którymś z nauczań Pana Jezusa, tak mnie zachwyciły, iż głośno wyrzekłem słowa: Masz rację. Nawet moja mama się wtedy zdziwiła; wyszła z kuchni i spytała co powiedziałem a kiedy odrzekłem, że tak mi się powiedziało, dotknęła mojego czoła, podejrzewając, że mam gorączkę.
Ale Komu to przyznawałem rację? Czyż zatem mógł nie istnieć – w co gotów byłem uwierzyć – Ten, który głosił prawdę?!
W 1971r. poprosiłem o skreślenie mnie z listy członków PZPR, uzasadniając swoją prośbę tym, że zwłaszcza ukończenie kursu marksistowskiego religioznawstwa utwierdziło mnie w przekonaniu, iż ateistą nie jestem i być nim nie potrafię. Jestem chrześcijaninem i nim pozostanę. Niektórzy mi ten krok odradzali posądzając mnie – jedni o fanfaronadę, inni wręcz podejrzewali mnie o zamiar „wkręcenia się” w środowi-sko katolickie, aby szpiegować. A mnie po prostu „kamień spadł z serca”. Mogłem już wyzbyć się pogardy dla samego siebie i z czystym sumieniem nazwać siebie katolikiem. Potem otrzymałem w prezencie od krewnej mojej śp. Żony Biblię. Mogłem stać się uczniem Boga. Odtąd bowiem lektura Pisma św. stała się moją najbardziej ulubioną.

2. Moja Wiara

Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzial-nych i niewidzialnych. Słowa te recytuję każdej niedzieli, uczestnicząc we mszy św. Lecz czy ja naprawdę wierzę w Boga, który wszystko stworzył, czyli wszystko, co istnieje, zapoczątkował? Wszak współczesna biblistyka traktuje np. „Księgę Rodzaju” jako utwór poetycki – „hymn na cześć Boga Stwórcy” a nie jako opis pewnych faktów, które rzeczywiście się wydarzyły, aczkolwiek nie są określone ani co do miejsca ani co do czasu.
Ja jednak naprawdę w to wierzę. Wierzę zaś dlatego, ponieważ odrzucając ideę pierwotnego i wieczne-go istnienia Boga, jakiegokolwiek istnienia a także sposobu istnienia i zasad według których wszystko ist-nieje, nie potrafiłbym uzasadnić tak, aby uzasadnienie to było zgodne ze zwykłą ludzką ale jednocześnie obiektywną logiką. O braku takiego właśnie uzasadnienia wiem, ponieważ był czas, kiedy go szukałem poza Bogiem i nie znalazłem. Nie można bowiem niepodważalnie wykazać, że w związku z powstaniem i istnie-niem wszechświata, istnienie Boga było (albo też jest) niepotrzebne, a właśnie jedynie logicznie uzasadniona zbędność Boga mogłaby – ewentualnie – przeczyć Jego istnieniu.
Wiarę w Boga postrzegam jako fundament najbardziej radykalnego racjonalizmu. Wszelkie materiali-styczne racjonalizmy, odrzucające istnienie Boga – Stwórcy, Prawodawcy i Sternika wszechistnienia – twierdzenie, że wszelkie istnienie, takie jakie ono jest, jest dziełem przypadku, uważam za mrzonki dykto-wane ludzką pychą.
Wiara w Boga, Stwórcę, Prawodawcę i Sternika wszechistnienia, &Tego, Który Jest&, jest uzasadniona istnieniem tego, co istnieje, czyli świata materialnego i świata pojęć, a także świata jeszcze nie poznanego, którego istnienie podpowiada nam intuicja.
Wiara w Boga narzuca nam określone wymagania co do naszego postępowania. Nie uwzględnianie tych wymagań przez człowieka wierzącego czyli postępowanie w życiu „tak jakby Boga nie było”, sprawia, że jego wiara jest rzeczywiście złudzeniem.

Potrzeba istnienia wszechświata

Sami będąc pewną rzeczywistością, stwierdzamy istnienie otoczenia innych rzeczywistości. To stwier-dzenie upoważnia nas do stawiania rozlicznych pytań o charakterze fundamentalnym. Takim pytaniem jest pytanie o sens istnienia wszechświata, tego niewyobrażalnie ogromnego zbioru rzeczywistości. A że sens najczęściej kryje się w potrzebie, wolno zapytać:
Komu jest potrzebny wszechświat?
Skoro już wcześniej powiedziałem, iż wierzę, że jest Bóg, który Wszechświat stworzył, nadał mu za-sady istnienia i nim rządzi, to na postawione pytanie nie mogę odpowiedzieć inaczej, jak tylko, że wszech-świat jest potrzebny Bogu.
Jeżeli jednak Wszechświat jest Bogu potrzebny (bo gdyby nie był potrzebny – nie byłby go stwarzał), to trudno się oprzeć pokusie i nie zapytać:
Na co Bogu potrzebny jest Wszechświat?
Nie odpowiem na to pytanie i nawet nie będę usiłował takiej odpowiedzi znaleźć. Znowu trzeba mi się odwołać do zwykłej ludzkiej logiki, która mi podpowiada, że człowiek, jako Boże stworzenie, nie jest w stanie poznać żadnej Bożej tajemnicy, jeżeli jej sam Bóg przed człowiekiem nie odsłoni. Każda ludzka spe-kulacja jest tu bezużyteczna i sprowadzić może człowieka na manowce. A przecież – jeżeli jestem dobrze poinformowany – Pan Bóg (ani przez proroków, ani też nauczając jako Syn Boży) nie zwierzał się komu-kolwiek z ludzi ze swoich potrzeb. Można zatem stwierdzić, że:
Potrzeby Boga są i pozostaną Jego tajemnicą.
Zaś formułowanie odpowiedzi na pytanie: „na co Bogu był i jest potrzebny wszechświat?” jest (jak do-tąd) zadaniem niewykonalnym.
I jeszcze jedno, wszelkie ochy i achy, nabożne wywracanie oczu, prezentowane zwłaszcza przez niewiasty, wszelki mistycyzmy, od zawsze mi przeszkadzały i omal stanowiły niepokonalną barierę w uwierzeniu w Boga. Nie wiem czy egzaltowane t.zw. "świadectwa" jakiegokolwiek ateistę są wstanie przybliżyć do Boga. Tu jest potrzebny religijny racjonalizm, czyli oparcie się na rozumie a nie wątpliwej wartościu uczuciach.


So wrz 06, 2003 12:53
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Dlaczego wierzę? Dlaczego uwierzyłam?
Co pamiętam - z dzieciństwa? Z Boga? Pierwszą Komunię, to było ważne. Wielki Piątek gdy miałam chyba 13 lat, gdy dotarł do mnie fakt Męki Chrystusa... bardzo emocjonalnie, ale na kilka lat starczyło, na tyle by np chodzić na Mszę Sw w niedzielę. Potem Bierzmowanie.
Na religii bywałam, chodziłyśmy z koleżanką. Do matury. A że nie pamietam z niej niczego?
Potem był pierwszy krach i pierwsza wspólnota. Wytrzymałam pół roku, odeszłam z głupoty. Ale chyba właśnie tamte pół roku dało mi wiarę, pewność istnienia Boga. Doświadczenie, że w Nim można wszystko. Że czyni możliwym to, co po ludzku dziwne, nielogiczne, głupie. I że pozwala wracać. Może mizerne to doświadczenie, może słabe, ale zostało. I może nieważne, że widziałam w Nim Sędziego, nie Ojca. Może ważne, że był, że Go nie zanegowałam, nie umiałam, nawet wtedy gdy mi przeszkadzał.
Bo ta świadomość istnienia Boga mogła zabić - gdybym uwierzyła, że nie ma dla mnie powrotu. Ale pozwoliła wrócić.
Patrzę na znajomych. Przyjaciół. Na tych, którzy poodchodzili daleko. Na siebie - z tych lat, gdy odeszłam. Ciężko żyć bez Boga - jak przebaczyć, jak nie szukać swego, jak obdarzać nie oczekując rewanżu? Bez Boga można tylko szukać sprawiedliwości, oczekiwać wzajemności, zamykać się - bo nie dostałam tego, co było mi potrzebne. Bez przerwy bronić siebie. I być coraz bardziej samotnym, zgorzkniałym i przestraszonym. Przynajmniej ja - nie umiałam inaczej.
Był taki czas, że byłam zła, że - wierzę. Bo nie mogłam robić tego, co chciałam, co robili inni - bez wyrzutów sumienia. Ale jak patrzę na lęk przed światem, przed ludźmi, tych którzy tak żyją, na wieczny pancerz, na brak nadziei... Byłam kłębkiem nerwów, galaretą. Nie tak dawno. A czasem słyszę, że ktoś chce się ze mną spotkać - bo to uspokaja. Nawet jeśli nie pocieszam.
A rodzina? Cóż, ojciec nie wie czy wierzyć, brat - nawet nie wiem, żyje jak ateista. Nasza wina, że skończył edukację religijną na 6 klasie. I nie miał tego "szczęścia" co ja - wierzącej koleżanki/kolegi. Bo tylko z towarzyskich powodów nie zrobiłam podobnie.
Więc - wierzę, bo mi dano wierzyć, bo doświadczyłam, że Bóg zmienia życie, że z nim można - niemożliwe. A skoro działa i zmienia, to przecież jest? Bo na pewno nie ja dokonałam tych zmian :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


So wrz 06, 2003 15:35
Zobacz profil
Post wiara - tajemnica współżycia Boga z człowiekiem
Wiara jest łaską a nasze możliwości „brania” zależą od nas samych [to nie jest takie proste i oczywiste – zresztą nie odkryłem Ameryki]. Na to składa się wiele rzeczy. Oczywiście, że wiara i PRZYKŁAD rodziców jest ważny, [Elko :D] jednak to nie wszystko…….
Wiara nie jest pewnością – jest raczej poszukiwaniem i opiera się na słowie i doświadczeniu – oczywiście, to bardzo, ogólnie powiedziane.
Można wierzyć, że jutro będzie ładna pogoda, można wierzyć, że chleb, jaki jem, nie jest zatruty, jak i można wierzyć, że jestem dobrym człowiekiem – i że nie stać mnie np. na świństwo względem kogoś. To wszystko trwa do czasu, gdy się nie zawiodę na sobie, innych, lub można inaczej nazwać nie spotkam się twarzą w twarz z sytuacja nie założoną przeze mnie.
Może przyjrzyjmy się temu praktycznie - wstaje rano, pada deszcz, kupuje chleb – a on jest nie smaczny, spotykam „wątpliwą okazję” i z niej korzystam. Moja „wiara” doświadczyła zawodu,………pomimo, że prawidłowo oceniałem rzeczywistość. Wiara jest więc założeniem – nie pewnością - ona potrzebuje czasu, by określić się samemu że jest się człowiekiem wierzącym [inni tez to powinni dostrzegać, bo wiara, bez uczynków jest martwa].
Ojciec syna marnotrawnego miał dwóch synów, który z nich był wierzącym? No właśnie, tu jest może nasz problem dot. oceny wierzącego człowieka. Jest jeszcze w innym miejscu Biblii o synach, którzy na polecenie ojca powinni wykonać pewna pracę przy czym jeden się zbuntował i powiedział, że nie będzie a w konsekwencji wykonał i odwrotnie…..
Sądzę, że wiara w Słowo Boże, Boga, Jezusa, we wszystko, co Kościół do wierzenia przekazuje przechodzi przez tzw. wewnętrzne sito doświadczeń, weryfikujące nasze spojrzenie. Wiara nie jest czymś stałym, powinna się rozwijać rosnąć wraz z nami.
Elko – sądzę, że istotnie ważna jest „rodzinna atmosfera” a głównie przykład rodziców, którzy żyją wiarą, na co dzień. Ważne są wzorce i wiedza [KKK] ;) , [uśmiech, dlatego, że moje zdanie w dyskusji na temat konieczności czytania katechizmu były nieco kontrowersyjne dla niektórych] Wiara, to ustawiczne zmaganie się z tym, co wiemy i z tym, czego oczekujemy. Wiara zakłada otwartość na drugiego człowieka, a szczególnie na Boga. Jesteśmy wyposażeni w rozum i niezależnie od postawy rodziców [choć ona jest bardzo ważna] możemy patrząc, analizując „widzieć” Boga w przyrodzie, porządku, tajemnicy, i sprowadzać Go do swojego serca – [przykład uczeni - Einstein]
Pisaliśmy kiedyś na czacie o nowym nawróceniu. Podawaliśmy różne przykłady – dla mnie takim mocnym przykładem jest św. Paweł Apostoł. On wierzył, przed nawróceniem……..a po nawróceniu działał.
Każdy z nas jak będzie robił to w życiu, do czego ma przekonanie i będzie robił to gorliwie z pasja, to nie sądzę, że Pan który znajdzie [najwłaściwszą chwile „nawiedzenia” osobistego] nie zrobi na człowieku wrażenia
Wiara , to przygotowanie nas, na spotkanie z Nim. Jedni spotykają Go już tu, w taki specyficzny sposób [mistycy] inni w momencie śmierci – a my wszyscy w wierze – jak staramy się o to. Spotkań jest wiele, ale tego nie widzimy, mając oczy i uszy ……..
Każda wiara potrzebuje otwarcia się – Bóg jest zawsze otwarty. My najczęściej jak Go potrzebujemy.
W rodzinie jeden jest wierzący a drugi nie – dla mnie to względne. Czym jest wiara? Ona rozwija się w czasie i każdy człowiek ma swój czas i każdy z nas ma inną drogę do Boga. Trudno powiedzieć, która jest lepsza.
Bóg nas kocha i daje nam różne możliwości i znaki, dopuszcza cierpienie .byśmy nie pomarli zatracając się na „złej drodze” sądzę, że nie ma ludzi niewierzących. Wiara to tajemnica. Wiara to rozdroże, na którym wiecznie mamy dokonywać wyborów, mamy uczyć się zapraszania Boga, do naszego życia.

pozdrawiam
Szczęść Boze


N wrz 07, 2003 11:44
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 19, 2003 22:45
Posty: 274
Post 
Widzę, że ten temat staje się zbiorkiem naszych świadectw... :). Ja nie wiem czemu uwierzyłem, też się wychowałem w rodzinie gęboko wierzącej, zwłaszcza, wydaje mi się, ważne było, że mój ojciec wierzył i wierzy głęboko i praktykuje to, w co wierzy. I raczej uczył mnie przykładem niż mówieniem. Ale prawdziwe nawrócenie przeżyłem jak już byłem dorosłym człowiekiem. Opisałem to szerzej na mojej stronce, wspomnę tu tylko, że bezpośrednią chyba przyczyną mojego nawrotu do Boga było chore dziecko, wierzę, że to był Jego dar, abym się do Niego zwrócił... i wpływ chrześcijan-niekatolików, ich nauka o "przyjęciu Jezusa jako naszego osobistego Pana i Zbawiciela". Nie znaczy to, że zostałem fundamentalistą, czy protestantem, nie wierzę też w "gwarancję zbawienia", tzn w to, że po uznaniu Jezusa za swego Pana zbawienia już nie można utracić, ale myślę, że każdy z nas powinien Go uznać za swego Pana w tym bardzo personalnym ujęciu, we własnym sercu. Ideałem byłoby zapewne, żeby się to mogło wydarzyć w dniu pierwszej komunii, czy podczas bieżmowania, ale, ponieważ musi to być decyzja własna każdego z nas, pochodząca z głębi serca, trudno wyznaczać jakąś datę. Ja myślę , że dla mnie datę sam Bóg wyznaczył i od tego czasu moje życie już nie jest takie samo. Nie znaczy to, że przestałem grzeszyć, czy że teraz chodzę z aureolą nad głową i mam tylko wzniosłe myśli, nie było to też przeżycie tak dramatyczne jak Szawła na drodze do Damaszku, jest to raczej proces, ale rzeczywiście prowadzi on do tego, że Jezus zaczyna wypełniać całe moje życie i staje się centralnym punktem we wszystkim, co robię. I nagle okazuje się, że człowiek nie musi się zmuszać do tego, żeby iść na mszę, żeby się modlić, czy żeby w praktyce robić to, o co papież prosi, ewangelizować, mówić o Bogu, wyjaśniać, a zanim wyjaśni samemu się nauczyć, bo te rzeczy zaczynają być fascynujące, stają się całym życiem i sprawiają przyjemność. Matka Boża w Medjugorie od kilku miesięcy w orędziach niezmiennie nawołuje do modlitw i mówi: Módlcie się, aż modlitwa stanie się radością...oto np. orędzie z lipca:

Orędzie, 25. lipca 2003 r.“Drogie dzieci! Również dziś wzywam was do modlitwy. Dziatki, módlcie się, aż modlitwa nie stanie się dla was radością. Tylko w ten sposób każdy z was odkryje pokój w sercu i wasza dusza będzie szczęśliwa. Będziecie odczuwać potrzebę, by innym dawać świadectwo miłości, którą odczuwacie w swoim sercu i życiu. Jestem z wami i oręduję za wami wszystkimi u Boga. Dziękuję, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Nie wiem, czy ja to już osiągnąłem, czy naprawdę modlitwa moja jest radością, ale myślę, że jestem w polowie drogi, na pewno gdy się nie modlę, jestem nieszczęśliwy. I jeszcze jedno jest pewne... jeżeli za modlitwę, albo jej formę można uznać rozmowy o Bogu, czytanie Biblii i książek religijnych, nawet dyskusje na tym forum, pisanie tekstów o Bogu na stronce, to na pewno mi to już sprawia radość i chyba wiem, o czym mówił święty Paweł, gdy rzekł:1 Tes 5:14-22
14. Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi!
15. Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za złe, zawsze usiłujcie czynić dobrze sobie nawzajem i wobec wszystkich!
16. Zawsze się radujcie,
17. nieustannie się módlcie!
18. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was.
19. Ducha nie gaście,
20. proroctwa nie lekceważcie!
21. Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie!
22. Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła.


Ale wracając do oryginalnego pytania, do problemu: Czemu jeden wierzy, a drugi nie...cóż, nie wiem. Myślę, że jest to łaska, myślę, że tą łaskę musimy z własnej woli przyjąc, ale myślę też, że nie każdy to podobnie przeżywa, że jeden otrzymał 10 talentów, inny tylko dwa... i myślę, że nie jest to takie istotne, nie oceniajmy innych, dlaczego im tak trudno coś zobaczyć, co my tak wyraźnie widzimy, starajmy się tylko, żeby naszych talentów nie zmarnować i zachęcajmy innych, żeby i oni swoich nie zakopywali.

Ech, miałem krótko coś wspomnieć, ale chyba ja krótko nie potrafię... przepraszam za te przydługie wynurzenia, ale ja tak to widzę . pozdrawiam Was, hiob

_________________
Zapraszam na swoje forum, gdzie można przeczytać wszystkie moje felietony, pooglądać zdjęcia z niekończącej się podróży dookoła USA i nawet zobaczyć na żywo obraz z kamery na moim trucku: www.katolik.us


Pn wrz 08, 2003 19:10
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt maja 20, 2003 19:39
Posty: 182
Post Jak uzasadniam moją wiarę?...
Jak uzasadniam moją wiarę?... To jest dla mnie bardzo trudne pytanie. Dlaczego wierzę? Może powinienem spytać: czy aby na pewno wierzę? No bo cóż to znaczy tak naprawdę: wierzyć?

Według powszechnego przekonania, wierzyć, to przyjmować coś jako prawdę, nie mając na to żadnego dowodu. Wierzyć, to - inaczej - ufać osobie, która coś do nas mówi, która coś twierdzi. Ale wierzyć można też bezosobowo, kiedy np. mówimy: "wierzę, że jutro będzie ładna pogoda" (wierzę, jako: ufam, mam nadzieję). Kiedy jednak mówimy o wierze w Boga, chodzi o coś więcej. Owszem - wiara religijna to przyjmowanie bez dowodu pewnych prawd objawionych; to również zaufanie do osób, które głosiły, głoszą i świadczą swoim życiem o prawdziwości Objawienia; i to również taka zwyczajna ufność, nadzieja, że to piękne, co się słyszy i co porusza tak wielu ludzi, jest prawdziwe. Ale chodzi o jeszcze coś.
Cytuj:
"Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam!, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was." Mt 17, 20
Co Jezus miał tutaj na myśli? Przecież nie tylko to, żebyśmy przyjmowali tak czysto rozumowo prawdę objawioną jako prawdę, ani też nie tylko to, żebyśmy ufali świętym, Tradycji Kościoła, Ojcu Świętemu, Katechizmowi czy księżom. Wiara, o której mówi Jezus, nie jest martwa, nie polega na biernym powtarzaniu przez całe wieki tych samych formuł, haseł, twierdzeń itd. Wiara, o któej mówi Jezus, przenosi góry! "I nic niemożliwego nie będzie dla was"... Tylko wierzcie!

Dlatego mówiłem, że trudno mi uzasadnić moją wiarę, ponieważ bardzo często jestem bezradny, bezsilny. Jak można mówić o wierze, choćby tak maleńkiej, jak ziarnko gorczycy, skoro nie potrafię przenosić gór, morze przede mną się nie rozstępuje, woda żywa ze skały nie chce płynąć, a nawet rzeczy, które - tak po ludzku patrząc - zależą całkowicie ode mnie, leżą w mojej mocy, też się nie udają?!
Cytuj:
"Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie." Mk 16, 17-18
Czym więc jest wiara? Może, jak to sugerował Tien_Tsu, jest ona procesem?
Cytuj:
"Wiara nie jest czymś stałym, powinna się rozwijać rosnąć wraz z nami."
Może wzrastamy (powinniśmy wzrastać) w wierze, do tego ideału, jaki jest przedstawiony w Ewangelii?

Jak by na to nie patrzeć, wiara, jeżeli ma być sobą, nie może być marwa, tzn. nie może polegać na samym tylko przyjmowaniu do wiadomości, że jest tak a tak. W końcu "mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny", "wiara bez uczynków jest ślepa" itd. Może chodzi o to, żeby próbować rzeczywiście przenosić góry, żeby szukać wody na pustyni, żeby próbować chodzić z Jezusem po wodzie... W końcu Piotrowi się udało (co prawda wpadł ostatecznie do wody, ale jednak ;) ), więc czemu i nam nie miałoby się udawać? Ale to wszystko przy założeniu, że wiara jest procesem i że może wzrastać.

Zupełnie osobną kwestią jest to, dlaczego ktoś w ogóle przyjmuje tę "hipotezę Boga", nie mówiąc już w ogóle o wychodzeniu z łodzi za Jezusem czy też zostawiu "swojej barki" na brzegu. Ale tego nie podejmuję się tutaj wyjaśniać ani dociekać. Dla mnie osobiście ta "hipoteza" jest racjonalna i zupełnie nieźle (wbrew pozorom) uzasadniona.

Pozdrawiam! :D :D :D

_________________
Wino i muzyka rozweselają serce,
ale wyżej od tych obu rzeczy stoi umiłowanie mądrości.


Pn wrz 08, 2003 19:51
Zobacz profil
Site Admin

Dołączył(a): Wt maja 13, 2003 10:14
Posty: 42
Post Czy te wywody są w stanie przekonać...
Czy te wywody są w stanie przekonać człowieka, który stoi na progu wiary i zastanawia się, czy zrobić krok do wnętrza? Chyba nie za bardzo. Dlaczego wierzącym tak trudno jest dotrzeć do niewierzących?


Cz wrz 11, 2003 11:18
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
ponieważ nie jestesmy świadkami naszej wiary :(
ponieważ to nie Bóg stoi w centrum naszego życia [chwalimy Go wargami, ale sercem daleko jestesmy od Niego...]

czemu pierwsi chrzescijanie pozyskiwali innych dla Jezusa? - gdyż tamci widzieli, "jak oni sie miłują" - skoro my nie umiemy kochac i życ dla Miłosci, to jak mamy sprawic, by inni zechcieli tez tak życ?

poza tym - niewierzącym żyje się czasem lzej bez Boga :(


Cz wrz 11, 2003 12:21
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz wrz 11, 2003 12:33
Posty: 114
Post 
Postaram się krótko:
W mojej rodzinie wierzący to: mój wujek, ciocia, i ich dzieci. Nawet moi dziadkowie nie są wierzący (mimo, że babcia była chyba chrzczona). W przedszkolu miałem katechezę, ale czy można dotrzeć do 6 letniego dziecka, który z wiarą spotyka się 2-3 razy w tygodniu?? Potem przestałem chodzić na religię. Nigdy nie bylem na żadnym nabożeństwie i tak mniej więcej do 1 klasy gimnazjum wogóle nie myślałem o Bogu. Potem wszedłem w wiek, w którym ludzie zaczynają sobie zadawać różne pytania. Z braku wykształcenia ze stron z którejkolwiek religii sam na nie odpowiadałem. Uwierzyłem w Boga. Bóg jest jeden i wszyscy ludzie na świecie wierzą w tego samego Boga. Każda religia ma inny sposób czczenia go, co według mnie wynika z tego, że do różnych grup społecznych łatwiej było dotrzeć w inny sposób. Tak oto Bóg przekazał wszystkim ludziom prawa wedle których powinni żyć (w skrócie mówiąć, czym jest dobro).

Jedyny minus mojej religii (z mojego pkt. widzenia), to to, że mam obawy, czy będę umiał przekazać na przykład moim dzieciom te prawa, czy będę umiał im wyjaśnić, co znaczy żyć dobrze. Dlatego mam zamiar wstąpić do jednego z kościołów, aby na przyszłość móc uzyskać od kogoś pomoc. Zresztą jak napisał Paulo Coelho w książce "Usiadłam na brzegu rzeki Piedry i płakałam...", wszystkie religie mają rację, ale trzeba dokonać wyboru pomiędzy nimi wszystkimi...


Pt wrz 12, 2003 18:47
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 19, 2003 15:20
Posty: 151
Post 
ok, to tera ja :)

wychowalem sie w rodzinie wierzacej

gdy przyszedl wiek, w ktorym zadaje sie rozne pytania, po ktorejs serii pytan doszlo do mnie, jak absurdalna jest wiara

jakim absurdem i jaka pycha jest twierdzenie, ze sie nie umrze, tylko dla tego, ze sie "odklepie" niedziele, spowiedzie, komunie swiete i nie przekroczy (zanadto) dekalogu

jak straszna jest smierc i jak latwo szukac jakiejkolwiek (bez wzgledu na to, jaka by absurdalna nie byla) drogi ucieczki przed nia

powiem wam, ze zycie bez wiary w boga, ze swiadomoscia, ze sie nie ucieknie z grobu, nie jest latwe

i czasem mam ochote wrocic do czasu, gdy wierzylem, ale to nie jest mozliwe, a przynajmniej ja takiej drogi powrotu nie widze

i tyle, zeby sie nie rozpisywac :)


So wrz 13, 2003 7:15
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz wrz 11, 2003 12:33
Posty: 114
Post 
Wiesz co polkownik?? Tak naprawdę to chyba nie wierzyłeś... Znam sporo takich ludzi jak Ty, którzy deklarują się jako katolicy, ale tak naprawdę... Ostatnio kolega stwierdził, że on będzie katolikiem przez rok, do bieżmowania, bo potrzebne mu to jest do ślubu, żeby rodzice przyszłej dziewczyny sobie źle o nim nie myśleli...
Ty też bardzo płytko podchodziłeś do wiary (a w każdym razie tak o tym mówisz). Bo wiara nie polega na odwaleniu tego wszystkiego o czym pisałeś. Wiara polega na tym, żeby żyć dobrze, czyli nie wyrządzać szkody innym i pomagać im w miarę potrzeby. Zgodzę się z Tobą w jednym: Bóg nie jest w kościele, w spowiedzi. Bóg jest pośród nas. Wiem, że posłużę się typowym pytaniem uzasadniającym istnienie Boga, ale: "Jak powstał świat??". Żadni fizycy, matematycy, chemicy, biolodzy i reszta naukowców nie będą potrafić Ci tego wyjaśnić, bo w naukach "realnych" nie dopuszcza się powstawania czegoś z niczego. Nie chcę tu powiedzieć, że wierzę słowo w słowo w Księgę Rodzaju, ale do BigBangu potrzebna była materia skupiona w jednym punkcie. A zwróć uwagę, że:
"I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich." Gen.1.27
"Ukształtował pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą." Gen.2.7

Według Bibli wszystko było tworzone dwa razy (może najpierw w punkcie materialnym, który potem rozszerzył się do rozmiarów wszechświatu).

Słowo Biblijne zawsze idzie w zgodzie z nauką.

I właśnie rozwarzania o powstaniu świata zapędziły mnie w pułapkę, w której musiałem zacząć myśleć o Bogu. Bo jak go może nie być??

Nie powiem Ci, czy faktycznie jest życie po życiu, a nawet jeśli, to czy chodzenie do kościoła, spowiedź i komunie święte gwarantują Ci życie szczęśliwe. Ale wiesz po co jest religia?? Bóg chciał Ci wpoić pewne zasady, wedle których musisz żyć. I jeśli po odejściu od kościoła nadal żyjesz według tych zasad moralnych, to znaczy, że Bóg jest nadal w Tobie...


So wrz 13, 2003 7:58
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Hmmm...
Polkownik:
Cytuj:
jakim absurdem i jaka pycha jest twierdzenie, ze sie nie umrze, tylko dla tego, ze sie "odklepie" niedziele, spowiedzie, komunie swiete i nie przekroczy (zanadto) dekalogu

Jeśli to jest tylko odklepywanie... to tylko Bóg wie... Ale przecież nie o to chodzi w wierze, pol... Tylko może zapytać - po co odklepywać? Z przyzwyczajenia? Dla ludzi wokół? Bo jeśli już "dla Boga", z myślą, że On właśnie tego tego (nawet jeśli sie myśli, że tylko tego) oczekuje, to to jest wiara i wcale nie taka "byle jaka"... To wtedy już nie jest odklepywanie... I myślę, że Bóg potrafi to przemienić, jeśli człowiek tylko tego pragnie i Mu na to pozwoli.
Czasem trudno znaleźć słowa, by mówić o Spotkaniu z Bogiem... to brzmi strasznie sloganiasto... Ale jest Prawdą, gdy wchodzę zdeptana, złamana, w rozpaczy i wychodzę - nie wesoła, to nie pigułka antydepresyjna :) ale spokojna i z siłami do dalszej drogi... Ja doświadczam takiej - przemieniającej obecności Boga w Sakramentach, w Eucharystii, więc wybaczcie, nie da mi się wmówić, ze Go tam nie ma :)

Stwierdzenie, że Bóg jest w człowieku, krunch... W tym, co żyje dobrze... A co to znaczy dobrze? Bo "nie krzywdzić" to bardzo szerokie pojęcie... To nie znaczy tylko - nie zabijaj, nie kradnij. To znaczy - nie rań słowem, gestem, obojętnością. To znaczy - pozbądź sie nienawiści, pretensji, żalu. Potrafisz? Ja nie...
Bóg jest w tym, z tym, co czyni dobrze... Ale to nie jest prywatny, wewnętrzny Bóg każdego, co się "zbierze w sobie" i "jest dobrym człowiekiem"... Krunch, ja nie potrafię :) Zebrać się w sobie i być dobrym :) Zawsze w końcu gdzieś staję w sytuacji - nie mam już sił, nie mogę, boję się, a właściwie, czy to takie znowu złe? Ja tego potrzebuję! Czy kogo swoim działaniem krzywdzę? No, czasem przede wszystkim siebie :( Ale często i innych, tylko nie chciałam tego dostrzec wcześniej. I nagle - przestałam być "dobrym człowiekiem"... Można się tego zapierać przed sobą do nieskończoności, tylko co to da? Poza poszerzaniem zakresu rzeczy dopuszczalnych i tego, co "nie krzywdzi innych"?
Ale On pozwala wracać, pozwala znów czynić dobro, pozwala dostrzec zło i pokonać swoje pragnienia... I nie odchodzi, mimo że nie jest się "dobrym"...
Pozdrawiam :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


So wrz 13, 2003 8:49
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz wrz 11, 2003 12:33
Posty: 114
Post 
No to może po koleji :)
1. W 100% zgadzam się z tym, żę nie krzywdź nie ogranicza się do krzywdy fizycznej. Oznacza to również bądź tolerancyjny dla innych, straj się pomagać jeśli możesz. Nawet głupie wzięcie ulotki pomoże innym, bo będą krócej stać i je rozdawać.
2. Oczywiście jesteśmy tylko ludźmi, a Bóg nie jest programem komputerowym. On to rozumie. Każdy z nas ma swoje chwile słabości i potrzebuje pomocy. Nikt nie jest ideałem, "Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem". Nie powiedziałem, że każdy zły czyn powoduje, że Bóg odwraca się od nas. Ale Bóg wie, czy staramy się być dobrym, czy zachowujemy sie byle jak, a potem zwalamy to na nasze słabości. Siebie i innych można w ten sposób okłamać, Boga nie... Zresztą Bóg nie jest bezlitosny. Bóg nas kocha, przebacza nam jeśli sami zauważymy nasze błędy. Jak to napisała puella: "Bóg stworzył nas, ponieważ było mu smutno". Jesteśmy jego dziećmi, on chce nas kochać i jeśli my kochamy go, to on zawsze będzie z nami. Ale według mnie, zeby pokazać Bogu, że się go kocha nie wystarczy chodzić do kościoła, spowiadać się i brać sakramenty. Okazywanie Bogu miłości polega na życiu dobrze (nie będę już rzowijał tego wyrażenia, patrz wyżej :) ). Ale On o również pamięta, że: "Błądzić jest rzeczą ludzką, przebaczać boską".
3. Bóg jest w nas i wokół nas. Ty spotykasz się z Bogiem w kościele, przemawia On do Ciebie w Sakramentach, w Eucharysti. A ja nigdy nie byłem na żadnym nabożeństwie, a również znalazłem Boga. Ja znajduję pocieszenie i siły w rozmowie z przyjacielem, którego zesłał mi Bóg. A jeśli nie ma go przy mnie to przytulam się do maskotki, która mi się z nim kojarzy. Czuję wtedy obecność przyjaciela i łatwiej mi przetrwać trudne chwile.


So wrz 13, 2003 9:24
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 19, 2003 15:20
Posty: 151
Post 
krunch
"Wiesz co polkownik?? Tak naprawdę to chyba nie wierzyłeś... Znam sporo takich ludzi jak Ty"

no ciekawe, ze znasz mnie lepiej niz ja sam siebie, bo twierdzisz o mnie rzeczy, ktore mi sa obce

przykro mi, ze zostalem potraktowany jak gowniarz, ktory nie wie co pisze

odklepywanie... ja nie wierze, ze czlowiek dysponuje taka sila, ani mozliwoscia, zeby zmienic swoj los (smierc)

na pytanie jak powstal swiat, odpowiedzialem dosc prosto (choc myslalem nad tym dlugo, a ostatecznie skopiowalem ten poglad od kogos)

a swiat musial powstawac?

od kiedy WSZYSTKO musi miec swoj poczatek?

a moze swiat nie powstal, bo byl zawsze?

jot_ka
"więc wybaczcie, nie da mi się wmówić, ze Go tam [w sakramentach] nie ma"

ja nigdy nie czolem sie po sakramentach lepiej, a czasami gorzej
nie sadze, zebym sie drastycznie roznil od moich rowiesnikow w podchodzeniu do wiary

staram sie byc dobrym, zyc w zgodzie ze soba, nie sprawdzam swojego zycia podlog dekalogu, ale chyba znaczaco nie odbiega, to tak celem uzupelnienia :)


So wrz 13, 2003 11:27
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 110 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5 ... 8  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL