Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Śr cze 05, 2024 9:53



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 55 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4
 POWOŁANIE - moja historia 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Cz sie 12, 2004 15:17
Posty: 1998
Post 
Moją drogą będzie najprawdopodobniej jakaś indywidualna forma życia konsekrowanego (być może dziewictwo konsekrowane)
Poprostu żyć pośród świata w głębokiej więzi i zażyłości z Jezusem ...


Pt gru 29, 2006 11:57
Zobacz profil

Dołączył(a): So sty 20, 2007 19:45
Posty: 23
Post 
Czytając posty Siostrzyczki i Juany zastanawiam się nad sobą. Fascynuje i interesuje mnie religia, wiara. Ostatnio często myślę o życiu zakonnic, jakie mają trudne i zarazem wspaniałe życie. Ja chciałabym zostać katechetką jako osoba świecka, założyć rodzinę i pomagać innym - duchowo lub materialnie.

_________________
"Niech wiara będzie dla was codziennym chlebem, a nie świątecznym ciatem."
Jan Paweł II


Pn sty 22, 2007 20:31
Zobacz profil WWW
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt gru 10, 2010 17:30
Posty: 1
Lokalizacja: Kwidzyn
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
Jezus, który Cię wybiera jest jak narkotyk, bez którego nie możesz żyć. Moje powołanie pojawiło się dwa lata temu po pielgrzymce na Jasną Górę.Pierwszy raz na pielgrzymkę poszłam właśnie dwa lata temu, by poznać nową miłość. Wtedy w ogóle nie było w moim scenariuszu życia myśli, by wstąpić do klasztoru. Zawsze chciałam mieć dzieci, męża i czuć, to ciepło rodzinnego domu, kiedy wracałabym za każdym razem do mojego malutkiego świata. Pierwsza pielgrzymka była dla mnie bardzo ciężka i nie chodzi mi tu o sprawy duchowe, tylko o ból, który towarzyszył mi już od drugiego dnia. Pamiętam jakoś w środku miałam taki kryzys, że chciałam się wracać i jechać do domu. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, z którymi do tej pory utrzymuje kontakt. Idąc w bólu prosiłam tylko w głębi serca, żeby za czeli odmawiać godzinki albo różaniec, tylko dlatego, by nie myśleć o cierpieniu. Przy każdym upadku ktoś był obok, złapał za rękę i szedł tak długo, jak tego potrzebowałam. Jako lekarz główny pielgrzymki był pewien brat Sławek i przecudna siostra zakonna(s. Janka).Tak naprawdę, to nie obchodziła mnie jej osoba, to kim jest i co robi. Gdy dotarliśmy na Jasną Górę pojawiła się tęsknota, za tym wszystkim czego doświadczyłam w tak krótkim czasie. Wróciłam do domu. Pierwszy tydzień był najgorszy, bo będąc pod prysznicem słyszałam przechodzącą grupę pielgrzymkową, a w uszach ciągle odbijały się nuty piosenek. Było nawet dobrze, dopóki nie pojawiła się myśl, by oddać swoje serducho Chrystusowi. Do dnia dzisiejszego, nie mam pojęcia jak nawiązałam znajomość z siostra Janą. Miewałam przepiękne sny, Jezus był sterem mojego, dosyć zniszczonego statku. Na jego pokład starałam się zapraszać wielu ludzi, ludzi ubogich, którym chciałam za wszelką cenę pomóc. Pragnienie pójścia za Jezusem drogą, którą kroczyli Apostołowie, było tak silne a zarazem nieosiągalne. Dopiero wtedy poznałam prawdziwą definicje bólu, którego nie byłam wstanie uleczyć. Dostrzegłam w ranach Chrystusa swoje podobieństwo. Pragnieniem towarzyszącym mi w każdej chwili, podzieliłam się z kilkoma osobami. Niestety pojawiły się oskarżenia, wulgarne słowa i myśl że wybieram zła drogę. Jakoś wytrzymałam cały rok. Czekałam na pielgrzymkę, by być z ludźmi ,przy których zapominam o kłopotach, by spotkać Jezusa w bólu, by cieszyć się z każdego dnia. Pielgrzymka tegoroczna była już całkowicie inna, ale nie zabrakło łez. Przeżyłam ją bardzo duchowo i dlatego była tak cholernie trudna. Musiałam zmierzyć się z własnymi lękami i przyznać się przed samym Bogiem, że jestem słaba i potrzebuje Jego uleczenia. Nie jest łatwo i wiem, że droga za Jezusem nie będzie nigdy łatwa. Dziś jestem pewna na 100% swojego powołania ale nie mam pojęcia, czego chce Bóg. Nie dostałam takich wspaniałych znaków jak niektóre siostry ale będę walczyła o Jego miłość. Kończę szkołę (technikum plastyczne) przede mną bardzo ważna decyzja, proszę o wsparcie. Dziękuje, że mogłam się podzielić z Wami swoim świadectwem;-)


Pt gru 10, 2010 18:32
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt mar 11, 2011 14:06
Posty: 9
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
Moi drodzy odwagi w kroczeniu za Chrystusem


Cz mar 17, 2011 11:50
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt kwi 29, 2011 19:42
Posty: 4
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
Tak czytalam te piekne swiadectwa i lezka zakrecila mi sie w oku. Od kilku lat zmagam sie z takim samym ''problemem''. Przepelnia mnie milosc do Niego, staram sie jak tylko moge isc na Msze Sw gdzie moge poczuc Jego wyjatkowa obecnosc... Jednoczesnie ogarnia mnie zal ze nie poczynilam zadnych krokow aby wstapic do zakonu. Pare lat temu wspomnialam tylko mamie, ze zastanawiam sie nad pojsciem do zakonu. Jej reakcja byla taka ze trudno by ja teraz tu opisac. Probowalam Jej jakos wytlumaczyc co czuje, modlilam sie aby zrozumiala, tymczasem zostalam tylko uswiadomiona ze ''..do zakonu sie nie nadaje'..'.Me pragnienie pozostawilam ukryte ale wciaz czuje ze On mnie wzywa abym poszla za nim. Nie wiem kogo sie poradzic co dalej??


Pt kwi 29, 2011 20:42
Zobacz profil

Dołączył(a): N mar 07, 2010 11:45
Posty: 16
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
Już wielokrotnie osoby na forum opisywały reakcje rodziców na "pomysl" dzieci o wstapieni do zakony, czy seminarium. Ludzie są różni, mają inne doświadczenia życiowe, inne spojrzenie na świat, czy choćby inne pojmowanie nawet spraw wiary, czy Pana Boga. Z jednej strony ciężko się też im czasem dziwić. To na pewno bardzo trudne doświadczenie, kiedy ich ukochane dziecko mówi im, że swoje życie chce poświęcić Panu Bogu. Jest to dla nich szok, bo oto ta/ten, która była z nimi na co dzień chce ich "zostawić". Po drugie rodzice często woleliby, żeby ich dziecko żyło w małżeństwie, może nawet nie do końca udanym, niż w zakonie, czy kapłaństwie. Ale to z bardzo prostego powodu, bo nie znają innego życia. To co obce, nieznane, budzi w nas lęk i obawy. Nikt by nie chciał, żeby jego dziecko cierpiało, czuło się samotne itd. Oni tak samo, choć może to się czasem wydawać dziwne, to na pewno robią to z miłości. Czują się może bezradni i swoją jedyną szansę widzą w twardym oporze i ciągłym sprzeciwie wobec decyzji dziecka.
Choć zapewne taka postawa nie ułatwia podjęcia wolnej i słusznej decyzji, to postaraj się choć trochę ich zrozumieć. Nie znaczy, że masz z Ich powodu rezygnować z życia, do którego powołuje Cie Bóg, ale postaraj się może mniej krytycznie patrzeć na postawę rodziców.
Poza tym jeśli jesteś dorosła, to Ty jesteś odpowiedzialna za swoje życie i to Ty podejmujesz w nim decyzje, wraz z konsekwencjami, które one ze sobą niosą. Zdanie rodziców też warto wziąć pod uwagę, gdyż to oni często znają Cie najlepiej. Ale ostateczną decyzję podejmujesz sama.
Co robić dalej? Módl się za nich i ich kochaj. Oni też potrzebują czasu, żeby się oswoić z tą myślą, że ich dziecko jest dorosłe i może kierować swoim życiem. Bądź odważna i czyń tak, jak Ci serce podpowiada. Wszystkiego dobrego Ci życzę :)


So kwi 30, 2011 10:00
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 09, 2008 10:19
Posty: 1249
Post The glow of higher chastity
To wspaniałe że ktoś zrezygnował ze swoich marzeń, zwłaszcza związanych z małżeństwem! Ile w tym łaski wypalającej winę! Matuchna udzieliła tego daru, żeby uczynić kogoś piękniejszym obrazem Boga. Niechaj taka osoba w Niebie będzie szczególnie piękna, by wszyscy tym bardziej Stwórcę chwalili!

Nie znam swego powołania, ale mam (ambitny?) plan rezygnacji z całej seksualności z bezinteresownej miłości do Najwyższego. To taka piękna cnota, oślepia swym blaskiem!

Szkoda, że nie ma komu uczyć czystości. Ta cnota światu jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.

Rezygnacja z bliskości fizycznej, zwłaszcza połączona z bólem, jest pięknym znakiem obecności Stwórcy. To ukrzyżowanie swego nędznego, grzesznego serca.

_________________
Bóg jest tylko jeden. Nie ma boga poza BOGIEM. Nie chcę iść do piekła! Nie chcę być potępiony bez końca! Wszystko, co nie jest Bogiem, jest stworzeniem jedynego Boga, jaki istnieje we wszechbycie. Bóg jest niezmienny, bez początku, bez końca.


Śr maja 04, 2011 11:59
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lis 27, 2009 14:07
Posty: 8227
Post Re: The glow of higher chastity
niewazny12 napisał(a):
Rezygnacja z bliskości fizycznej, zwłaszcza połączona z bólem, jest pięknym znakiem obecności Stwórcy.
A jeśli nie ma bólu, to nie widać obecności Stwórcy?

_________________
The first to plead is adjudged to be upright,
until the next comes and cross-examines him.

(Proverbs 18:17)

Słuszna decyzja podjęta z niesłusznych powodów może nie być słuszna.
(Weatherby Swann)

Ciemny lut to skupi.
(Bardzo Wielki Elektronik)


Śr maja 04, 2011 17:46
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn maja 23, 2011 17:22
Posty: 4
Post Historia powołania niedoszłego chemika
/Z góry przepraszam, jak się za bardzo rozpiszę... Najwyżej admin wywali ten post:P/

Chciałbym się z Wami podzielić nie tyleż samą historią powołania, co wątpliwościami nt. czasu, momentu przekroczenia progu seminarium duchownego. Od dłuższego czasu przekonuję się o swoim powołaniu. Studiuję jednak, a właściwie kończę II rok w Krakowie (z 3,5 roku jakie są przewidziane na studia inżynierskie) na uczelni technicznej. Pewna nieodparta intuicja (głos Boży) wręcz każe mi zdecydować się w końcu na radykalny krok i od października (rejestracja do lipca) pójść do Seminarium. A głos Boga z dnia na dzień "słyszę" coraz mocniej. Nie jest łatwo tego dokonać, gdy zaczęło się układać życie: dzienne studia chemiczne na opłacalnej specjalności, jednoczesna praca zawodowa (niekoniecznie w zawodzie), a to wszystko w towarzystwie codziennej modlitwy, niedzielnej bogatej dominikańskiej liturgii Eucharystii. Od kilku miesięcy modlę się brewiarzem, by jakoś duchowo wejść w rzeczywistość seminarium, będąc nadal na studiach "cywilnych". Jestem przekonany, że moje podejście do wiary jest wywiedzione z rozumu naturalnego jak i doświadczenia wiary - a samo powołanie nie było, jak tu czasem czytałem, eksplozją, czymś nagłym, głosem z Nieba podczas adoracji lub innego duchowego aktu. Sądzę, że kształtowało i kształtuje się od dawna. "Pociąg" do Chrystusa, Jego słowa "Pójdź za Mną" przemawiają (a mam wrażenie, że czasem nawet krzyczą przez ludzi, których ciągle spotykam na swojej drodze) od dłuższego czasu, mniej więcej od 4 lat, początków liceum. Wtedy to zaczęło "budzić" się w moim sercu coś, czego nawet dokładnie nie da się opisać. I nie były to czyste chęć niesienia Słowa Bożego, co prawdziwy, aktywny zapał do zrobienia czegoś wielkiego, oddanie się w pełni "sprawie". Miałem wtedy już dość wyrobione poglądy nt. świata, filozofii postępowania. Chciałem jednak mieć (i miałem) dziewczynę, później, gdy poszedłem na studia, również dobre wykształcenie i fajną ciekawą pracę. Jednocześnie z tyłu głowy miałem i nadal mam Głos, który w każdym napotkanym słowie, w pozornie błahych rzeczach, krzyczy wręcz do mnie, bym poszedł za Nim. I wstyd się przyznać, ale trochę go zwodziłem. Próbowałem początkowo zagłuszyć, sądząc, że minie, gdy jednak nie mijał, budziło to we mnie niepokój, wątpliwości - czy ja się nadaję, zwłaszcza przez moje grzechy, może jednak życie świeckie, ale jak najbardziej przy Bogu, razem z dziećmi i żoną. Gdy i te myśli nie przechodziły, po wielu modlitwach, nierzadko pełnych łez i swoistego sprzeciwu i bezradności, zdecydowałem się na przyjęcie powołania jako woli Tego, który sam wie, co dla mnie najlepsze. Musiałem niejako Boga "wypróbować", a właściwie to On mnie. Gdyż dopiero teraz jestem w stanie powiedzieć, że ten czas 2 lat studiów na kierunku trudnym, ale który zawsze lubiłem i lubię i z którym wiąże nadal nadzieję, pozwolił mi przeżyć coś, czego za murami seminarium nie doznał bym nigdy - cały przekrój uczuć, spotkań, ludzi i czynów - samo życie. Może to mam wnieść w pracę duszpasterską w przyszłości, pewien rodzaj otwartego umysłu na człowieka i jego i Jego dobro. Mniej więcej w okresie około maturalnym postanowiłem podzielić się swoim powołaniem ze świetnym księdzem, którego doskonale znałem, jako że był moim katechetą, pracuje w mojej parafii, jest blisko młodzieży i spędzał z nią dużo czasu tzw. nieformalnego (namioty, rowery, jakieś spontaniczne wyjazdy). To właśnie jego uczyniłem swoistym powiernikiem powołania, moim kierownikiem duchowym. Przegadaliśmy mnóstwo godzin przy kufelku piwa:P Do tej pory "planowałem" pójść do seminarium po skończeniu studiów chemicznych i zdobyciu "inż." przed nazwiskiem (ale bez pakowania się w magisterkę z chemii, którą robiłbym już w seminarium i to z teologii:) Dużo się zaczęło zmieniać od końca kwietnia, kiedy to udałem się z koleżanka z duszpasterstwa stopem do Rzymu na beatyfikację. Po powrocie nie czułem specjalnej zmiany (oczywiście pomijając duchową radość z bł. JP2 i samo podekscytowanie udaną podróżą, itd.), jednak apogeum miało nadejść - i to w dwóch odsłonach. Jedna w niedzielę Dobrego Pasterza, druga ostatnio - na prymicyjnym kazaniu w ubiegła niedzielę, które to było wygłoszone nie tyle do zgromadzonych, co do 3 świeżych neoprezbiterów. Było to dopełnieniem miesięcznego miotania się w wątpliwościach i modlitwie czy to na pewno już, czy nie lepiej poczekać do końca studiów, czy... etc. W tym momencie jestem w stanie powiedzieć, że TAK, Pójdę za Tobą Panie. Ale i to zdanie jest pisane z pewną domieszką wątpliwości, rodzajem rozumowego lęku przed porażką, że a nóż nie jest to powołanie i wybraństwo Boże a moje widzimisię. Znajomy ksiądz odradzał mi rzucenie studiów, mówił bym to głęboko przemyślał. Ale czy można to rozważać dłużej niż 4 lata plus całe seminarium. Choć w sumie jest to zadanie na całe życie, należy się w końcu opowiedzieć po którejś stronie - albo tak, albo nie. Jednocześnie muszę się przyznać, że studia na tak ciężkim kierunku miały być dla mnie swego rodzaju sprawdzianem moich umiejętności, udowodnienia sobie, a trochę i innym, że ktoś, kto wybiera drogę kapłańską nie jest idiotą czekającym na tacowe, ale człowiekiem inteligentnym, który jest świadomy siebie i świata, w którym żyje, jego realiów, ale i nie jest półgłówkiem lub chamem. Taki negatywny obraz opinii o księdzu cały czas "blokował" mnie przed podjęciem tej decyzji, a obraz ten przełamywały i studia i - co najciekawsze - życie w środowisku niekoniecznie katolickim a nawet wręcz opresyjnym wobec osobowego Boga, instytucji Kościoła, które dla mnie były czymś bliskim od dawna, ale też nie przyjmowanymi bezmyślnie. Dużo w moje powołanie wniosło roczne studium filozoficzno-teologiczne, które właśnie kończę. A czy to dobra decyzja aby rzucić obecne studia i w końcu powiedzieć stanowcze TAK Chrystusowi? Przyszła mi myśl, że będzie ona albo najlepszą albo najgorszą jaką dotychczas podjąłem. W obecnej sytuacji powinienem skończyć studia zapewne wg niektórych, by później wybrać seminarium jak mi się wtedy nadal "nie odwidzi", by mieć "inż." przed nazwiskiem, by pracować w przemyśle albo badawczo, etc. Sam miałem takie "marzenie" o moim kapłaństwie, gdy szedłem na studia chemiczne. Ale w obliczu bogactwa pracy duszpasterskiej objawia mi się to co najmniej jako mrzonka, bo ksiądz pracujący w zawodzie nie miałby czasu dla ludzi; to, co miałem sobie i innym udowodnić - udowodniłem; a co najważniejsze te 2 lata były dla mnie takim pre-seminarium, podczas którego umocniłem nie tylko zdolności interpersonalne (praca w SU do czegoś jedna zobowiązuje:P), ale przede wszystkim z każdym dniem swoje powołanie - mam nadzieję :)
Przepraszam, jeżeli powyższe brzmi dosyć hardo i zarozumiale, ale chyba również dzięki temu wszystkiemu, co wyżej napisałem udowodniłem sobie właśnie jak nieprzewidywalne są Boskie wyroki i jak bardzo musi Bóg kochać człowieka, aż ten odpowie na jego wołanie i znaki, dziejące się w jego życiu.

W przyszłym miesiącu planuję pojechać do Sandomierza na rozmowę wstępną i złożenie dokumentów. Wrażenia na pewno zamieszczę w którymś poście.

3majcie kciuki, a prędzej to (co będzie trochę bardziej właściwe w obecnej sytuacji) proszę, pomódlcie się za mnie i za wszystkich, których Bóg woła do swej Służby, by odpowiedzieli na "wołanie Boga" zgodnie z daną im wolnością.


Pn maja 23, 2011 23:17
Zobacz profil WWW
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 29, 2010 16:08
Posty: 5
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
Witam!

Głos Bożego wezwania usłyszałem w II klasie gimnazjum czyli ok. 14 roku życia.
Do tej pory nie myślałem o zakonie ani o tym by być księdzem. Nagle wracając do domu ze szkoły coś w moim wnętrzu powiedziało mi ,,pójdź za mną”. Przez miesiąc biłem się z tą myślą uważając ją za wymysł ale po tym czasie zrozumiałem że to ,,coś więcej” niż moja wyobraźnia. Od tego momentu na serio zacząłem myśleć o powołaniu, to motywowało mnie by starać się coraz bardziej zwalczyć w sobie złe nawyki i wady a coraz bardziej poznawać Jezusa. Co ciekawe od początku jak usłyszałem wezwanie Pana chciałem zostać misjonarzem, to było dla mnie tak oczywiste że nigdy nie myślałem by złożyć papiery do seminarium diecezjalnego. Mając możliwość szukania informacji w Internecie znalazłem 2 Zgromadzenia: św. Wincentego a Paulo oraz Słowa Bożego. Pochodzę z Nowego Sącza więc bliżej mi było do tego pierwszego. Od I klasy liceum jeździłem na rekolekcje powołaniowe do krk. Za 3 razem chciałem składać papiery ale co zszokowało mnie, nie dostałem pozwolenia by przyjechać i złożyć papiery. Otrzymałem od razu na wstępie odmowę. W tamtym czasie nie rozumiałem co to oznacza teraz po latach jestem świadomy że Boska Opatrzność chciała bym wstąpił do Zgromadzenia Słowa Bożego (SVD) – Werbistów.
Ważnym punktem dla mnie w tamtej chwili była prośba zanoszona do Boga przeze mnie o znak czy na pewno Bóg chcę bym wybrał ten zakon i rzeczywiście Pan dał mi znak o który prosiłem.
Po maturze złożyłem papiery i zostałem przyjęty do postulatu w Nysie. Następnie pojechaliśmy do Nowicjatu w Chludowie (k/Poznania) gdzie według prawa kanonicznego mieliśmy cały rok w skupieniu i poznawaniu Boga poprzez formację w nowicjacie. Był to okres ciężki ale dzięki Bogu miałem wspaniałego Mistrza nowicjatu o. Bogdana Nowaka SVD – misjonarza z Japonii. Po tym roku złożyłem swoje pierwsze śluby zakonne 29.IX.2006r. następnie pojechaliśmy do Pieniężna gdzie znajduje się nasze główne seminarium. Tam studia i praca z ludźmi oraz dalsza formacja duchowa. Niestety przez własną głupotę (pisząc w skrócie) odszedłem z zakonu po I roku filozofii.
Już po paru miesiącach tego żałowałem ale myślałem że to normalne i będąc w domu rodzinnym zacząłem żyć jak każdy. Szukałem pracy, studiów itd. Odświeżyłem znajomości, udzielałem się w wolontariacie – można powiedzieć że zacząłem żyć od początku… A jednak cały czas czułem w sercu niepokój, brak radości wewnętrznej, jakbym żył a zarazem był tylko widzem tego co robię.
Modląc się i prosząc o światło, rozmawiając z różnymi osobami zrozumiałem że ja zrezygnować chciałem z Pana Boga ale On ze mnie NIE ZREZYGNOWAŁ. Oczywiście dał mi wolną wolę ale wciąż odczuwałem że to co robę nie zadowoli mnie, nie da mi szczęścia trwałego.
Po wielu ,,próbach” zostałem przyjęty do zgromadzenia ponownie i 12 maja tego roku odnowiłem śluby zakonne. Jestem bardzo uradowany i prawdę ,,mówiąc” jestem od tej pory spokojny i wiem że to jest moje miejsce które sam Bóg wybrał dla mnie.
Proszę was o modlitwę i zapewniam o niej bo pisząc to świadectwo chciałem ukazać piękno powołania do służby Bogu a zarazem ostrzec by nie rezygnować z obranej drogi bo jak Pismo Święte mówi:
,, Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” Mt 16,26.

_________________
Bóg Jest Miłością, miejcie odwagę żyć dla miłości.


Wt maja 24, 2011 21:17
Zobacz profil WWW
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 55 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL