Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest N cze 16, 2024 18:06



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 75 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5  Następna strona
 Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe?? 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Cz lis 17, 2011 11:25
Posty: 15
Post Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Witajcie,

piszę tu, bo czuję się już za bardzo przytłoczona i zagubiona w swoim życiu. Jako młoda dziewczyna marzyłam zawsze, że spotkam w życiu jednego mężczyznę, którego pokocham i z którym będę już do końca życia. Pierwsze doświadczenie kilkuletniego związku zburzyło niestety tę piękną wizję. Wierzyłam jednak, że będę z kimś szczęśliwa. Wierzyłam, że pokocham i będę kochana, choć wiedziałam także, że związek, a potem małżeństwo to niejednokrotnie orka na ugorze.. chwile pełne trudności, wyrzeczeń, przekraczania siebie, ogromna praca, której jednak pragnę się podjąć.

W tej chwili jesteśmy rok po ślubie, znamy się 5 lat. Początki naszej relacji nie zapowiadały niczego dobrego. Mój mąż odkąd mnie poznał, zakochał się i zawsze był przekonany, że ze mną chce spędzić życie. Z mojej strony nie było to jednak takie oczywiste. Nie czułam się ani zakochana, ani zafascynowana, kilka razy zrywałam tę znajomość, potem znowu się w nią wplątywałam, czułam jednak cały czas, że nie potrafię kochać tego mężczyzny. Bóg jeden wie dlaczego tak naprawdę nie zamknęłam tego rozdziału za sobą raz a porządnie (bałam się? czy tak miało być?).

To wszystko trwało do czasu mojego nawrócenia się na pewnych rekolekcjach. Wtedy poczułam, że nie chcę stracić tego mężczyzny. W ferworze emocji, przeżyć odczytałam to jako swego rodzaju sygnał. Spotkałam się z nim zaraz po rekolekcjach, widziałam go już jakoś inaczej, nie wiem jak to możliwe, ale mniej krytycznie na niego patrzyłam, może nawet troszkę się zauroczyłam, zaczęłam jakoś wewnętrznie wierzyć, że mam jednak spędzić z nim życie. Potem sprawy toczyły się już jednym torem - po pół roku zaręczyliśmy się i zaczęliśmy planować ślub.

Niesamowite, prawda? Dotąd odpychałam go od siebie, a tu nagle zaręczyny bez cienia wątpliwości (i zastanowienia..). Albo nierozsądne... Teraz zdaję sobie sprawę jaki zasadniczy i nieświadomy błąd popełniliśmy, a może popełniłam ja... Okres narzeczeństwa nie był - teraz to widzę - czasem poznawania siebie, upewniania się, to był jedynie czas przygotowań do ślubu i wesela oraz zatykania wspólnych chwil teatrami, kinem, koncertami i wszelkimi innymi fajerwerkami, które obojgu nam sprawiały przyjemność, ale w jakiś skuteczny sposób odwracały uwagę od siebie na wzajem. Poza tym on ciągle zajęty, bo praca, szkoła, choroba, bo szkolenie, bo ciężki okres w pracy, bo cośtam. Brakowało mi w tym wszystkim czegoś, na co bardzo czekałam bez przerwy - rozmowy, bliskości w sferze emocjonalnej, rozumienia się, ale jakoś tak czekałam, że to się niedługo zadzieje, że przecież Bóg tak chciał, żebym z nim była, więc już lada moment ta pustka między nami zacznie się wypełniać. Wcale tak nie było.

Niejednokrotnie zwracałam uwagę, że jakoś ta relacja się nie rozwija, że nie mamy czasu dla siebie, że to tak nie może być, ale nie potrafiłam w pełni umiejętnie wyrazić jak to ma wyglądać. Nikt mnie nie nauczył i sama nie zdążyłam jeszcze wiedzy takiej posiąść - jak należy budować relację z mężczyzną, badać i poznawać siebie na wzajem. W tej materii postępowałam dość intuicyjnie, na wyczucie spętane lękami. Jestem osobą o dość rozbudowanym życiu wewnętrznym (jeśli tak można rzec), które wciąż tętni całą gamą myśli i uczuć, gdzie ciągle dużo się dzieje. Często było to źródłem jakiegoś zamieszania.

Uraczona jednak "wielkim znakiem od Boga", uspokojona swoimi nadziejami i wiarą, że będzie dobrze, stanęłam przed ołtarzem, złożyłam przysięgę. Wiedziałam, że wsiadam na statek, gdzie czeka nas nie jedna burza i nie jeden sztorm, ale mogę być też pewna, że jestem na właściwej drodze życiowej.

W naszych relacjach i kontaktach nic się nie zmieniło, mimo prób. Trwałam jednak wierząc, tym bardziej, że nie spuszczałam z oczu faktu, że mój mąż jest przecież przyzwoitym, łagodnym, wiernym i tak odmiennym od mojego ojca człowiekiem. Moja wiara w Boga przechodziła też różne momenty, kryzysy i wzloty, chwile spokoju i smutnego oddalenia. Po pół roku zauważyłam, że czuję pustkę i samotność w tym małżeństwie. To nie tak miało być. On nieobecny, albo fizycznie albo psychicznie... a jeśli już jest, to czuję, że jest jakiś odległy, nie nadajemy na podobnych falach, nie pragnę jego bliskości. Poczułam coś dziwnego - ja, osoba o dużej woli walki, zaczynam tę wolę tracić, zmęczyłam się. Stało się jeszcze gorzej - kolejne dwa miesiące później zorientowałam się, że.. zakochałam się w kimś, kto dotychczas był mi przyjacielem w pracy:/ Takiego scenariusza nie byłam w stanie przewidzieć. Po czasie uświadomiłam sobie, że ten mężczyzna zawsze mi odrobinę kompensował (a z czasem coraz bardziej) tę pustkę w relacji z mężem.. :/

I zaczęła się kolejna historia - bo tak zakochana nie byłam nigdy w życiu, o takim właśnie zakochaniu, radości z przebywania blisko zawsze marzyłam, o rozmowach, poczuciu bliskości emocjonalnej. Poczułam, że żyję w tej relacji, gdy nigdy tak naprawdę nie żyłam w relacji z mężem. Bardzo się pogubiłam, to był stały, długi, intensywny i trudny proces - wielu potyczek, walki wewnętrznej (która nadal trwa..), odchodzenia momentami od Boga, od wiary, w pewnym momencie zwątpiłam we wszystko, myślałam o rozwodzie (ja? która, nawet będąc jeszcze przed nawróceniem nie przewidywałam takiej możliwości..). Modliłam się jednak i prosiłam o ratunek. Zrezygnowałam z pracy, by go nie widzieć, bo sytuacja stawała się już zbyt niebezpieczna. Byłam już na tyle jednak wkręcona emocjonalnie i uczuciowo, że odcięcie się bardzo przeżyłam (i przeżywam nadal jeszcze... będąc świadomą też, że ten mężczyzna również cierpi...).

Mogę być pewna, że to Bóg dał mi tę siłę, by zawrócić w czas ze złej drogi. Nie jestem jednak pewna już teraz, że ta droga, na którą wróciłam jest tą prawidłową..... Po doświadczeniu bliskiej i w jakiś sposób dopełniającej mnie relacji z tym mężczyzną, opieranej na przyjaźni, rozmowach, wsparciu, zaufaniu, czuję jeszcze silniej pustkę w relacji z mężem. To przeżycie uświadomiło mi, że relacja z mężczyzną może tak wyglądać jak czuję, że tego pragnę.

Jest ciężko. Uświadamiam sobie, że nigdy nie byłam zakochana w moim mężu, nigdy mnie tak naprawdę nie fascynował, nigdy nie zdobył mojego serca i nie potrafił się z nim obchodzić. Zawsze, choćby deklarował co innego, praca najważniejsza, bo pilna. Czuję zawód wobec niego i żal do siebie, że tak intuicyjnie weszłam w to małżeństwo. Chwilami wierzę, że się ułoży - chcę nas umówić na konsultację z psychologiem, może porozmawiać wspólnie z pewnym znajomym mi księdzem, zarezerwowałam jakiś weekendowy wyjazd na warsztaty o komunikacji w małżeństwie. Innym razem boję się, że znowu się nabieram.. Jest jeszcze gorzej, gdy uświadamiam sobie, że go nie kocham i nie jestem w stanie okazać mu czułości (na siłę tego też nie będę robić) ani nawet myśleć o posiadaniu kiedykolwiek dzieci z nim :( Wciąż wracają też do mnie te uczucia, które budzi tamten mężczyzna (wbrew temu, co się może wydawać - nie były to tylko emocje...). Żyć mi się odechciewa jak to sobie zbieram do kupy wszystko....

Nie umiem sobie teraz wyobrazić, że w tak bezproduktywnej relacji, pozbawionej życia, realnej bliskości mam spędzić życie. Czuję, że mnie to zabije wewnętrznie. Zbyt żywo odbieram świat, jestem wrażliwa na ludzi, sztukę, odczuwam ciągłą potrzebę poznawania, odkrywania, doświadczania, ubogacania. Lubię dzielić się tym, co mnie porusza, snuć refleksje, poznawać inne sposoby myślenia, wymieniać odczucia, pomilczeć wspólnie, być przy kimś bliskim, gdy się zmaga z czymś. W takim właśnie bliskim kontakcie buduję relacje z ludźmi, takie relacje, która dają mi tez wiele radości i siły do działania. Z moim mężem nie umiem, choć próbowałam już.... Nic nie wyrasta na tej glebie.. A ja straciłam siłę, nie mam w sobie miłości do niego (już sama nie wiem czy ją miałam czy się oszukiwałam wcześniej..) i moja nadzieja na zmianę ciągle się chwieje.. Czuję nawet wewnętrzny sprzeciw na myśl, że miałabym znowu podjąć ponadludzką walkę o coś, w co już mi w tej chwili trudno naprawdę uwierzyć...

Przepraszam, że tak długo. I tak wielu rzeczy nie zdołałam opisać lub nie zrobiłam to może zbyt odpowiednio... ale może pomimo tego, ktoś z Was podzieli się ze mną swoimi odczuciami czy refleksjami, może rzuci jakieś nowe światło na to wszystko.. Naprawdę potrzebuję pomocy...


Cz lis 17, 2011 14:35
Zobacz profil
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
W takich sprawach jest ciężko doradzać.

Czy modlicie się razem?

Mówisz,że mąż się w Tobie zakochał,ale czy on Ciebie kocha?
Bo chyba wiesz,że zakochanie a pokochanie to dwie różne kwestie.

Dobrze by było skorzystać z pomocy jakiegoś dobrego duszpasterza rodzin.Na pewno w Twojej diecezji jest takie Duszpasterstwo Rodzin.

Dobrze by było rozmawiać z mężem.Powiedzieć jemu to co czujesz co myślisz i jak widzisz sprawę małżeństwa.Człowieka można pokochać jeśli się chce.Miłość to nie jest namiętność,pożądanie, upojenie itd.,ale jest to dar z siebie.Miłość to dzielenie się sobą,to nieustanne czynienie dobra itd.

Przeczytaj sobie 13 rozdział Pierwszego Listu do Koryntian
http://www.nonpossumus.pl/ps/1_Kor/13.php

Proponuję również lekturę

http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ka ... dzialnosc/

Przeczytajcie ją razem.

Z Bogiem!


Cz lis 17, 2011 18:01
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Jeho_el napisał(a):
Człowieka można pokochać jeśli się chce.


Jak pokazuje przykład autorki jednak nie.


Kochana tak strasznie Ci współczuje! Ale zupełnie nie rozumiem po co poślubiłaś tego człowieka nic do niego nie czując!!! Przecież to właśnie miłość pomaga przezwyciężać największe kryzysy.

Piszesz, że nie chciałaś go stracić. Ale czy to przypadkiem nie był strach przed zostaniem zupełnie samą? Może bałaś się, że nie spotkasz nikogo innego?

Czy mąż przeczuwa/wie o tym, co ty czujesz?


Cz lis 17, 2011 18:45
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Po kilku latach małżeństwa często przychodzi kryzys. Szczególnie wtedy, gdy małżeństwo musi "konkurować" z pracą, z kariera, z codziennością. To faktycznie duży problem i chyba nikt nie ma zamiaru go bagatelizować. Czasem pojawia się ten trzeci, który wygląda jak wybawienie z sytuacji. Kryzys u mnie przebiegł znacznie łagodniej może dlatego, że (sądząc po twoim poście) byliśmy bardziej otwarci dla siebie.
Zanim w zniechęceniu podejmiesz decyzje proszę ciebie o szczerą rozmowę z mężem. Nie mów mu, ze go nie kochasz i nigdy nie kochałaś, bo chyba sama nie jesteś w tej chwili tego pewna, szczególnie na tle zauroczenia innym. Nie musisz mu tez wspominać o owym koledze, bo jest to raczej objaw a nie przyczyna choroby toczącej wasz związek i nie powinien byc w centrum waszej uwagi. I bez tego masz wiele do powiedzenia.
Porozmawiaj spokojnie wierząc, ze twój mąz ciebie kocha nawet, gdy zapomina o tym przypomnieć (może swoja miłość uważac to za coś tak oczywistego, że bardzo zdziwi, a może i dotknie go twój odbiór sytuacji). Zachowajcie spokój i postarajcie się znaleźć wspólnie rozwiązanie. "Terapia wstrząsowa" to ostateczność zadko przynosząca cokolwiek dobrego. Byc moze mąż na początku się obrazi, moze nawet nie uwierzy ale w końcu dojdzie do niego co się dzieje. Wprowadzenie juz na początku kogos obcego jak ksiądz, czy terapeuta moze mocno zniechęcić twojego męza, a nawet nastawić negatywnie.

Możesz też swojemu mężowi, a przy okazji i sobie, pomóc podtykając książkę "Mężczyźni sa z Marsa, Kobiety z Wenus". Wspaniale i z humorem opisuje ogromne różnice w postrzeganiu świata, potrzebach i sygnalizacji uczuć. Być może wtedy zauważysz wiele pozytywnych sygnałów od męża, a mąż zacznie lepiej rozumieć ciebie. W moim małżeństwie ta książka wiele zmieniła na lepsze.

Wiem, dużo wymagam od ciebie ale z postu wynika, ze twój mąż nie widzi żadnego problemu, a jeżeli chcesz go rozwiązać to musisz go uswiadomić i najlepiej pokierować tak, aby to on z własnej woli podjał się ratowania związku, a nawet myślał, ze to jego własny pomysł - stanie wtedy na rzęsach aby wasze małżeństwo rozkwitło (tak juz jesteśmy my, faceci, skonstruowani).

Jeżeli chcesz pomocy, to pisz na pw, mam kilku przyjaciół katolików, którzy prawdopodobnie pomogą tobie w bardziej realny sposób.


Cz lis 17, 2011 19:06
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt cze 21, 2011 21:45
Posty: 238
Lokalizacja: Rzeszów, Podkarpackie
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Współczuję. Na prawdę ciężka sprawa, ale musisz sobie zdawać sprawę, że ZAWSZE warto walczyć o małżeństwo.
Pozwolę sobie zacytować wspaniałą książkę (którą polecam w moim podpisie):

„sąsiad zwierzył mi się pewnego dnia, ze jego zdaniem poślubił niewłaściwą kobietę:
-Uzmysłowiłem to sobie w dniu ślubu.
-Naprawdę ? –zapytałem- W jaki sposób?
- Po prostu coś mnie tknęło. Popełniłem straszny błąd. Poślubiłem niewłaściwą osobę.
Zapytałem go, czy nigdy nie pomyślał, że takie olśnienie nie pochodzi od Boga, ze nie był to nawet moment jasnego myślenia, lecz sugestia z piekła rodem. Spojrzał na mnie z wyrazem absolutnego zaskoczenia, jak może patrzeć na ciebie żaba. Połknął przynętę (złego)- haczyk, linkę i spławik. W ten sposób już na początku zniszczył swoje małżeństwo. Mieli za sobą 15 lat wspólnych rozczarowań, podczas których przeważnie tylko meldował, ze wychodzi z domu. Przecież „poślubił niewłaściwą kobietę”. Rozwiedli się w zeszłym roku” s103 (Jak staczać dobrą walkę)


Polecam Wam obojgu lekturę całości. Bo to co najwazniejsze jeżlei chcecie uratować małżeństwo i zbudować piękną miłość to walka obu stron. Polecam rekolekcje dialogu małżeńskiego (wekend ze Spotkań Małżeńskich). To dobry wstęp do rozpoczęcia trudnej pracy. Tak udało się uratować jeden związek w mojej rodzinie. Więc wiem, że to działa. Zresztą tak rozpocząłem odbudowywanie mojego małżeńśtwa.
piona

_________________
John & Stasi Eldredge -"Miłość i wojna" - Obowiązkowa lektura dla każdego małżeństwa :)


Cz lis 17, 2011 20:19
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt wrz 01, 2009 14:28
Posty: 1680
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Niewesoła sytuacja. Wyjście za człowieka którego na prawdę nie kochałaś rzeczywiście było głupotą, ale poniekąd przynajmniej częściowo cię rozumiem - i mi się zdarzyło po rekolekcjach widzieć świat w jaśniejszych barwach niż w rzeczywistości.

Widzę dwie możliwości: albo rzeczywiście poważnie zaczniesz pracować wraz z mężem na WASZ związek i wtedy są szanse że oboje nauczycie się okazywać sobie czułość i bliskość (być może Twój mąż nie wie, jak bardzo tego potrzebujesz) albo... zdajesz sobie sprawę że prawdopodobnie są podstawy do stwierdzenia nieważności Twojego małżeństwa? W przypadku kiedy nie poznałaś dobrze męża przed ślubem i żyłaś bardziej własnymi marzeniami i złudzeniami niż relacją z nim trudno mówić o pełnej świadomości i dobrowolności zawarcia sakramentu. Z powodu braku rozwagi, to fakt, ale wygląda na to że tej świadomości i dobrowolności nie było za dużo.

Jest jeszcze możliwość że nie wybierzesz żadnej z dwóch powyższych i będziesz całe życie nieszczęśliwa w tym związku. Zastanów się (tym razem realistycznie i bez pośpiechu!) jakie są perspektywy dla waszego związku i czy da się z tym coś zrobić. Nie podejmuj żadnych decyzji pod wpływem emocji.

Znam dziewczynę w bardzo podobnej sytuacji (tylko że ona i jej mąż mają już dzieci). Ona razem z mężem podjęła decyzję o walce o ich związek, jest jej bardzo trudno bo też twierdzi że nigdy nie kochała męża ale jednak próbuje. Tak więc może warto podjąć jeszcze raz walkę. Ale decyzja zależy tylko od Ciebie, musisz to bardzo poważnie i na ile się da na chłodno przemyśleć.

_________________
"Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł." (1 Kor 10, 12)


Cz lis 17, 2011 20:37
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt paź 11, 2011 11:29
Posty: 42
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
módl się a Bóg rozwiąże za ciebie tą trudną sytuację.


Pt lis 18, 2011 0:30
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz lis 17, 2011 11:25
Posty: 15
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Dzięki Jeho_el,
jeśli chodzi o wspólną modlitwę, to.. może ze trzy razy, w jakiejś skrajnej sytuacji nam się udało. Mój mąż raczej nie prowadzi zbyt intensywnego życia duchowego, jest w dość bezpiecznej odległości – jak go coś tknie, to się na chwilę zbliża. Mi natomiast brakło odwagi, by jakoś zbytnio naciskać w tym temacie, tym bardziej, że z czasem wyraźniej się mijaliśmy, różnie chodziliśmy spać, on chorował, spał oddzielnie.. itd.

Tak, znam tę zasadniczą różnicę. On prawie od początku mówił mi, że mnie kocha. Choć potem przyznał, że się troszkę pospieszył i pomylił zakochanie z miłością. Teraz cały czas twierdzi, że kocha mnie, co więcej – mówi, że jest ze mną szczęśliwy (???).

Poszukam takiego duszpasterstwa. Na razie mam na oku pewnego księdza, z którym jakiś czas temu rozmawiałam po krótce na temat tej sytuacji. I który wówczas zapraszał też mojego męża, aby przyszedł do niego, ale mąż nie miał kiedy..

Jeho_el, ja z nim wielokrotnie w różnych okolicznościach rozmawiałam, mówiłam mu też.. że czuję się samotna, że czuje się jak mebel w jego życiu. Mówiłam mu wiele o tym, co czuję. W końcu zaczęłam żyć w przekonaniu, że ze mną jest coś nie tak, bo nie mogę dotrzeć do niego. Powiedziałam mu, że nie potrafię być szczęśliwa bez więzi, relacji, że w pewien sposób umieram..
Myślę, że namiętność i pożądanie są raczej dodatkiem do miłości i jej wynikiem (z czasem pewnie i okolicznościowo tracącym na sile), jeśli ona jest… Przynajmniej ja tak to widzę. Wydaje mi się też i coraz bardziej jestem, że dzielenie się sobą i czynienie dobra to nie jest miłość, to jest widoczny przejaw dojrzałej miłości..

Dzięki za lekturę. Postaram się znaleźć na nią czas.. Podsunę też mężowi, choć wiem jak to się skończy..


Margaret_ko, bardzo dziękuję Ci, szczególnie za te słowa „Kochana tak strasznie Ci współczuje!”. Popłakałam się jak to przeczytałam i zdałam sprawę jak bardzo potrzebuję oznak zrozumienia..

Właśnie… to jest.. ja nie wiem o co tu chodzi :/ Czuję się coraz głupsza. Albo teraz to całe zamieszanie i zakochanie zrobiło mi coś w główkę, albo wtedy trwałam w jakimś napędzanym marzeniami i nadziejami śnie. Ja wtedy czułam, że „tak ma być”:/ Teraz jednak doświadczam tego co piszesz – miłość pomaga przezwyciężyć największe kryzysy. A ja jej w sobie nie dostrzegam, zachowanie mojego męża nie przypomina stanu alarmowego podczas akcji ratowniczej (czego bym się spodziewała w tej sytuacji i co też próbowałam mu zakomunikować), ale spokojne trwanie i kontynuowanie życia, gdy statek idzie na dno… A mi brak sił, moja wola się wypala…

Pamiętam, że podczas tych rekolekcji i jednej medytacji trafiło do mnie, że nie chcę go stracić. I Margaret_ko… ja nie pomyślałam wtedy, żeby to zbadać, poszukać skąd ten nagły strach, jakie podłoże, jaka motywacja…. Ehhh… boję się, że to był właśnie TEN mój błąd :( i to mnie zgubiło… Jak głupiutko, naiwnie i nierozważnie uwierzyłam w jedną myśl. Pamiętam, że dwa lata później, na kolejnych rekolekcjach tego typu, moja kierowniczka duchowa słuchając tych opowieści o początkach relacji z mężem, wyraziła niepokój, że bardzo szybko wyszłam za mąż. Pamiętam jej reakcję zaskoczenia i takiego zastanowienia, to była bardzo mądra kobieta. Jak łączę sobie te elementy teraz, to zaczyna mnie to coraz bardziej przerażać .. :(

Gdybym wtedy zechciała się pochylić nieco bardziej nad tą myślą „natchnioną”, nad tym lękiem przed utratą… może rzeczywiście dopatrzyłabym się strachu przed tym, że zostanę sama, że będę odrzucona z uwagi na moją zmianę, że znowu rzucona w wir niepewności… Wiele i jeszcze więcej tego typu rzeczy znalazłoby się pod podszewką…

Tak Margaret_ko, on już wiele wie.. Starałam się mówić, jak nie od razu na bieżąco, to zbiorczo co jakiś czas to wynikało. Mówiłam o przemyśleniach, o uczuciach, o obawach, o walce jaką czuję w sobie… Niżej napiszę więcej.


Koźle, to wygląda troszkę inaczej – problem/kryzys na dobre ujawnił się już po kilku miesiącach małżeństwa :/ I zdaje się, że konkurowanie z czymkolwiek (pomimo, iż – jak pewnie zauważyłeś, mąż był/jest ciągle zajęty lub nieobecny) nie jest tutaj kluczowy… Jest chyba jakieś głębsze podłoże… Nigdy zresztą nie wyobrażałam sobie, że małżeństwo będzie romantyczną podróżą zapatrzonych w siebie kochanków. Spodziewałam się, że o ten czas zawsze będzie trzeba walczyć. Sądziłam jednak, że to będzie obustronna walka uwieńczona co jakiś czas nawet krótkimi, ale napełniającymi radością chwilami. Ten tzw. Trzeci istniał od początku naszego małżeństwa, bo był moim kolegą z pracy i jednocześnie najbliższą mi tam osobą..

Może powinnam była nie mówić.. ale mogłoby wówczas dojść do większego nieszczęścia.. tak. O tym, że się zakochałam powiedziałam mojemu mężowi, dość szybko. To było jeszcze zanim się porządnie wkręciłam uczuciowo w całą sytuację. Powiem tak – zanim jeszcze wyszłam za mąż rozmyślałam ze strachem o tym, że kiedyś może tak się stać, że któreś z nas się kimś zauroczy/zakocha. Gdzieś przeczytałam i zgodziłam się z tym, że najlepiej będzie powiedzieć o tym drugiej stronie i razem przez to przejść, że taki kryzys może nawet umocnić. Powiedziałam o swoich przemyśleniach wówczas jeszcze mojemu narzeczonemu. Postanowiłam, że ja ewentualnie tak zrobię i poprosiłam go o to samo. Traktowałam to jednak jako „w razie czego” i myślałam o perspektywie za 20 lat….. :(

Zatem mąż wie.. I myślę, że to uchroniło mnie przed kompletnym zatraceniem się w relacji z tym mężczyzną.. Powiedziałam mężowi niestety (lub stety) o tym co się dzieje we mnie, o tym, że nie wiem co czuje do niego – też. Wspomniałam o żalu i zawodzie, o złości jaką mam wobec niego za spychanie tego małżeństwa na tor boczny, za nieobecność, za ciągłe potakiwanie „tak, tak, wiem, że to jest ważne” połączone z nicnierobieniem. Mówiłam mu, że możliwe, że te złe emocje zakryły prawdziwe uczucia.. Wiele rzeczy mówiłam… Zbyt dużo się we mnie działo od miesięcy, każdego dnia… Starałam się jednak mówić spokojnie, tłumaczyć na zasadzie „Mamy problem, oto jego objawy we mnie – zobacz co się ze mną dzieje, tak nie może być dalej, nie tak to powinno wyglądać. Ja się nie prosiłam tego zakochania, to efekt pustki między nami”. Powiedziałam mu też coś, co do mnie w pewnym momencie zamigało wielkim neonem - że bez Boga, to małżeństwo nie ma sensu.

Ja wierzę, że on myśli, że mnie kocha. Poza tym, w ostatnim czasie zdarzało mu się to też mówić… tylko, że te słowa.. z jakichś powodów wywoływały już we mnie tylko irytację lub niezrozumienie (czego starałam się nie okazywać). Jeśli chodzi o mojego męża to ja coraz bardziej odnoszę wrażenie, że jemu właśnie potrzebna jest wstrząsowa terapia. Jednak nie za przyczyną księdza czy terapeuty - sam zaproponował podczas rozmowy, żebyśmy skorzystali z psychologa. Poza tym z naszych rozmów nic nie wynika.. coś zasadniczo szwankuje w naszej komunikacji :/

Książkę kiedyś czytałam, ale dawno temu. Nie zaszkodzi sobie odświeżyć. Dzięki.

Nie pisałam o tym, ale mąż zdaje sobie sprawę, dlaczego zakochałam się w innym mężczyźnie. Przedstawiłam mu co myślę na ten temat, jeszcze w czasie, gdy wierzyłam, że RAZEM przebrniemy przez to. Mówiłam, że najprawdopodobniej ten mężczyzna wypełnił lukę, którą mąż skutecznie hodował, mimo moich sygnałów alarmowych. Starałam się jednak, żeby nie brzmiało to jak obwinianie, tylko raczej diagnoza sytuacji, po to, by zakasać rękawy i coś zacząć robić. Dzięki serdeczne za tę uwagę z „pokierowaniem tak, aby to on z własnej woli… a nawet myślał ,że to jego pomysł..”. Humorystyka w tym, może niecelowo, zawarta zachęca do zastosowania tak sprytnego fortelu ;)

O pw będę pamiętać. Dziękuję.


Dzięki piona za wyrazy empatii i treściwą wskazówkę. Po lekturę sięgnę, lubię Eldredge’ow. Na ten weekend Spotkań Małżeńskich jesteśmy zapisani i wybieramy się jeszcze w tym roku. Jestem tego bardzo ciekawa i liczę, że może coś tam zaskoczy, że nabiorę też nadziei i jakiegoś innego, nowego spojrzenia..


Tak Silva, niewesoła… ale czytając Wasze posty, odczuwam, że dodają mi otuchy w tej chwili. Nie wiem jednak czy to, co się dzieje jest efektem mojego chwilowego przyćmienia umysłowego (głupoty) czy Bóg mnie jakoś tak dziwacznie prowadzi… Nie wiem. Wiem tylko, że jeśli będę miała żyć w poczuciu nieszczęścia, nie uśmiechając się przy mężu i nie dając zbliżyć do siebie, to tego nie zniosę…

To poważne pracowanie z trudnością się właśnie rozpoczyna. Stąd: weekend Spotkań Małżeńskich, planowana wizyta u psychologa/terapeuty i księdza… i inne drobniejsze sprawy. Trudno mi jednak mówić o naszym wspólnym pracowaniu. Od długiego czasu zdaję sobie sprawę, że nie ma NAS, jest ON i JA. Nigdy NAS nie było, nie mam poczucia wspólnoty, więzi… Nie czuję tego z moim mężem.

Nie o stricte czułość tu chodzi.. tylko o coś co musi być, żeby ta czułość była pełna i abyśmy jej chcieli. O więź, rozumienie siebie i/lub szukanie tego rozumienia, komunikację, radość z bycia razem..

Myślałam, że świadomości jest więcej we mnie… Nie mogę w to do końca uwierzyć, że istnieje możliwość, że mogłam siebie tak tragicznie oszukać..

Nie podejmować żadnych decyzji pod wpływem emocji.. Oto przyznam, że staram się cały czas, choć pokusy miałam wielkie.. Książka Silvano Fausti „Sztuka rozeznawania i podejmowania decyzji”, skończona dosłownie na chwilę nim się wszystko zaczęło tak komplikować, w znacznym stopniu uratowała mnie przed jakimś nierozważnym krokiem…
Dziękuję za cenne rady.


Dzięki tomasq, proszę o to codziennie...



Nawet nie wiecie jak dobrze, że jesteście tutaj...


Pt lis 18, 2011 1:43
Zobacz profil
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Witaj!

Czytając to,co napisałaś można śmiało stwierdzić,że jesteś osobą mądrą i wiesz czego chcesz.Znasz dobrze siebie i swoje oczekiwania.Widzę również,że dużo już zrobiłaś, aby Wasze małżeństwo było piękne i mocne.
Chyba rzeczywiście mężowi potrzebna jest terapia wstrząsowa.On Ciebie `ma` i jemu się może wydawać,że niczego więcej już nie musi robić.Być może on Ciebie kocha,ale może nie zdawać sobie sprawy czym tak naprawdę jest miłość i jak należy ją wyrażać,jak ją okazywać.Dobrze by było,aby ktoś z zewnątrz jemu powiedział to,co Ty jemu mówiłaś.Bo wiesz,jak Ty z nim rozmawiałaś to on sobie mógł myśleć,że Ty może trochę przesadzasz,może doszukujesz się czegoś...A jak jemu powie to osoba obca,wtedy może uznać to za prawdę obiektywną i może do niego dotrzeć,że trzeba zmienić dotychczasową sytuację.
Ja myślę,że Ty kochasz swojego męża bardziej niż się Tobie wydaje.To jak walczysz o Waszą miłość,jak piszesz o tym, wyraźnie mówi o tym,że Ty swojego męża kochasz.Ale nie ma między Wami relacji,nie ma dialogu i nie ma `Was` jak to ujęłaś.I to trzeba zmienić.
On musi usłyszeć,że kobieta trochę inaczej funkcjonuje niż mężczyzna.Musi usłyszeć,że o kobietę trzeba się troszczyć,trzeba o nią zabiegać,trzeba o nią dbać.Kobietę trzeba zdobywać.Nie wystarczy ją zdobyć i finito.Fundamentem miłości kobiety jest to,że jej mężczyzna kocha.Że ta miłość jest motorem i oparciem. Nie wystarczy tylko mówić,że się kocha ale trzeba to nieustannie okazywać czy to przez słowa,gesty,przez czułość,troskę i opiekę.Czy przez poświęcony czas itd.On to musi usłyszeć.
Dużą pomocą było by dla niego posłuchać sobie wykładów ks.Piotra Pawlukiewicza.Jest tego mnóstwo w internecie i na YouTubie.Wpisz w Google i poszukaj.
Co do modlitwy to jak chodzicie razem na mszę świętą to zostawajcie zawsze po mszy i przed Tabernakulum razem się módlcie.Możecie nawet wziąć się za ręce i tak trwać przez jakiś czas.Powierzajcie siebie Bogu,Waszą miłość i Wasze życie.
Mnie i żonie to pomaga.Często chodzimy na spacery i po drodze wstępujemy do kościoła tak na minutkę,dwie i w czasie modlitwy,trzymając się za ręce powierzamy siebie Bogu i Matce Najświętszej.Niech to będzie dla Was jakiś początek.Bóg jest Miłością i to On napełnia nasze serca miłością.Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.
Ja myślę,że otrzymacie pomoc i wskazówki więc ja nie mam już co więcej radzić.
Miej nadzieję.Miłość masz i to widać wyraźnie.

Życzę błogosławieństwa Bożego i obiecuję modlitwę.


Pt lis 18, 2011 8:13

Dołączył(a): Śr lis 03, 2010 4:53
Posty: 66
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Ja polecam skromnie modlitwę wstawienniczą Odnowy w Duchu św. Jeśli masz w pobliżu przy parafii - idź do nich. Oni mają charyzmaty, powinni mieć także kapłana prowadzącego. Pomodlą się nad Tobą i być może rzucą nieco światła na Twe życie.

Mnie zastanawia inna rzecz: co Cię trzyma przy Twoim mężu- lęk przed Bogiem, lęk przed utratą czegoś? Jakaś więź?

Pozdrawiam Cię.


Pt lis 18, 2011 10:12
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Jak czytam ten wątek to się zastanawiam, komu bardziej współczuć: Tobie czy Twojemu mężowi. I skłaniam się raczej ku niemu. Ożenił się z kobietą, które nigdy go nie kochała... Próbowałaś postawić się w takiej sytuacji? Nie chciałbym Cię pogrążać, ale po tylu słowach wsparcia myślę, że mogę to napisać: uważam Twoje postępowanie za nieuczciwe - jak można ślubować dozgonną miłość, skoro już w chwili ślubowania tej miłości nie ma? Jak byś się czuła, gdyby ktoś tak wobec Ciebie postąpił? Dla mnie byłby to poważny cios, czułbym się oszukany :(
Mało tego, krótko po ślubie zakochałaś się w innym. Plus (duży plus) dla Ciebie, że potrafiłaś to przerwać. Ale tak czy inaczej, dla mnie to zdrada emocjonalna. Kolejny poważny cios.

Po takich ciosach człowiek traci zaufanie do drugiej osoby. Stara się utrzymać bezpieczny dystans, nie odsłaniać się, aby znowu nie zarobić jakiegoś sierpowego. Nie ma poczucia stabilności, żyje w niepewności, jaki znowu problem na niego spadnie.

I na koniec - dlaczego akurat Twoje wyobrażenie o związku czy miłości ma być obowiązujące. Piszesz

brązowe_oczy napisał(a):
On prawie od początku mówił mi, że mnie kocha. Choć potem przyznał, że się troszkę pospieszył i pomylił zakochanie z miłością. Teraz cały czas twierdzi, że kocha mnie, co więcej – mówi, że jest ze mną szczęśliwy (???).


Skoro on uważa, że Cię kocha, a Ty przyznajesz, że go nie kochasz i nigdy nie kochałaś, to moim skromnym zdaniem wiele wskazuje na to, że piłeczka jest po Twojej stronie. On swojej przysięgi dochowuje, a Ty najwyraźniej nie :(

Oczywiście wszystko to moim bardzo skromnym zdaniem. Po prostu tak to widzę, nie chciałbym Cię w żadnym razie pognębiać, a jedynie podzielić się własnymi spostrzeżeniami, które mogą być całkowicie błędne. I życzę Wam pomyślnego rozwiązania :)


Pt lis 18, 2011 12:05
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz lis 17, 2011 11:25
Posty: 15
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Jeho_el, dziękuję za dobre słowa. Ja robię po prostu to, co czuje, że powinno być zrobione. W jakiś sposób niestety mam poczucie, że jestem sama na froncie.. siły i chęci mi się już wyczerpują…

Tak, terapia wstrząsowa jest potrzebna (choć wydawało mi się, że moje zakochanie się w kimś innym może jest taką terapią, ale chyba nie….). Myślę, że masz rację, że mojemu mężowi przydałaby się rozmowa z kimś „trzecim”. Zastanawiałam się już nad tym, ale w jego otoczeniu nie ma takiej osoby, z którą mógłby porozmawiać. W moim „kręgu” jest jedna dziewczyna, moja przyjaciółka, która zna nas oboje i obecną sytuację. Do tego „żyje wiarą” na co dzień, ma w sobie dużo mądrości, wrażliwości i taktu… Nie wiem czy to wypali, ale spróbuję.

Mój mąż chyba potrafi okazywać swoje uczucie do mnie... Na pewno posiada pewien określony repertuar tego typu zachować, tzn. zwraca się zdrobniale/pieszczotliwie, potrafi podejść i przytulić (nawet jeśli wcale nie wyglądam, abym tego chciała w danej chwili…), daje buziaka na „dzień dobry” (którego ja wcale nie chcę teraz od niego…. :( ). Myślę, że pewnego rodzaju okazjonalne gesty też pełnią taką funkcję, np. zapłacenie za sukienkę, która bardzo mi się spodobała, ale na którą szkoda mi pieniędzy, bilety na musical, który bardzo chciałam zobaczyć itp. Tego rodzaju gesty są dla moje męża dość charakterystyczne, choć niezbyt częste. Ale też i nie wymagam tego od niego.

Jeho_el, to pocieszające słyszeć, że ktoś widzi, że ja kocham męża. Ja nie mam do tego w tej chwili przekonania. Ta walka wydaje mi się po prostu czymś koniecznym, jeśli przysięgałam, to nie po to, żeby się tak łatwo poddać w chwili trudności. Tylko ja coraz wyraźniej odczuwam ( o czym już wcześniej pisałam), że moje siły i chęci(!) zaczynają się wyczerpywać. Ostatnim niebotycznie dla mnie wielkim i trudnym aktem było skończenie pracy, w której od długiego czasu pracowałam z tamtym mężczyzną. To mnie bardzo wiele kosztowało ( z różnych względów) i silnie to przeżyłam. Ehhhh.. opisać się tego nie da :(

Dialogu między nami nie ma, nie czuję, żeby zachodziła jakaś skuteczna komunikacja między nami. Mam wrażenie, że mówię i to wszystko trafia w próżnię. Odczułam jednak, że to może inaczej wyglądać, niestety w relacji z tym mężczyzną z pracy. Odczułam, że może być dialog, że można w zwykłej rozmowie czuć czystą radość bycia obok siebie (przy mężu nigdy nie czułam tak tego..), że można się nawet nie zgadzać ze sobą w jakiejś sprawie, pokłócić, ale zachodzi komunikacja, żywa wymiana odczuć i myśli. Ubogacająca – mnie, jego, nas. Rozwijająca… budująca wiedzę o sobie i więź.

Za propozycję wykładów ks. Pawlukiewicza dziękuję. Z tego co kojarzę, mój mąż wie o jego istnieniu i cieszących się popularnością kazaniach. Jeśli znajdzie czas, nie powinno być to specjalnie trudne dla niego..

Co do chodzenia na Mszę to dawno nie pamiętam, abyśmy byli razem… Zwykle więc chodzę sama lub z teściami. Mąż od prawie trzech miesięcy chorował ciągle na coś lub źle się czuł (zresztą dość często coś mu dolega), więc nie chodził. Ostatni raz na Mszy razem byliśmy.. może w sierpniu. Nad tym też boleję, zastanawiam się o co tu chodzi..? Po głowie krąży mi ciągle „psychosomatyka” i/lub „efekt ocierania się o Silvę, akupunturę, homeopatię itp.”. Jeśli wierzyć w zagrożenie duchowe, jakie niosą ze sobą… to może tu być coś na rzeczy.

Napełniasz mnie wiarą, pisząc w ten sposób Jeho_el („Bóg jest Miłością i to On napełnia nasze serca miłością. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.”). Zdaję sobie już teraz jednak sprawę, że nie jestem w stanie walczyć na tym polu, na którym jestem teraz, całe życie. Więc i proszę Boga, żeby się pospieszył z jakimś cudem…
Z serca dziękuję za wszystko.


Brown, mamy Odnowę w Duchu Świętym w naszej mieścinie. Spróbuję się zebrać na odwagę i poprosić o taką modlitwę.. Dzięki za pomysł.

A co mnie trzyma przy mężu..? Niejasność tej sytuacji - nie jestem do końca pewna o co w tym chodzi, tzn. nie wiem czy to jest jakaś naprawdę ciężka próba dla nas/dla mnie, kryzys obejmujący każdą sferę czy efekt jakiegoś snu, z którego się teraz przebudziłam. Nie wiem naprawdę i nie rozumiem tego jeszcze. Nie chcę więc podejmować pochopnych decyzji, czuje, że to nie czas jeszcze na to.. Teraz jest czas by intensywniej zawalczyć, spróbować różnych form pomocy..

Ja również.


SweetChild
, tak, po tylu dobrych słowach wsparcia nie kulę się od uderzenia w brzuch ;) na szczęście. Postaram Ci się sprostować pewne rzeczy.

Po pierwsze, gdy wychodziłam za mąż, to nie myślałam sobie „Kurcze, nie kocham tego faceta”. Pisałam już wyżej, że po tamtych rekolekcjach, na których przeżyłam nawrócenie, widziałam go jakoś inaczej. Nagle to, co mi się dotychczas nie podobało w nim i mnie, można powiedzieć, odpychało znalazło się poza zasięgiem mojego wzroku, a na pewno już poza zasięgiem mojej nieakceptacji. Do tego ten „znak”, że mam być z tym mężczyzną i nadzieja, że z Bogiem cała reszta się ułoży. Na gruncie tego, przekonana byłam, że kocham tego mężczyznę, że to jest właśnie miłość. Do tej chwili nie mogę jeszcze rozeznać, jak pisałam powyżej – o co w tym wszystkim chodzi. Nieuczciwym raczej nazwałabym posądzanie mnie o nieuczciwość w tej sytuacji, o ewentualną głupotę w braku pełnego rozeznania wcześniej i naiwność – jak najbardziej.

Druga sprawa – zakochanie. Wierz mi, że nikt o takie rzeczy się nie prosi. Nie sądzę, by istniała osoba, która chciałaby sobie tak komplikować życie. Możemy odpowiadać za swoje czyny, z tym co czujemy w środku jest inaczej. Jak ktoś wyżej słusznie zauważył, takie zakochanie to objaw choroby jaka toczy relację.

Co do nadszarpniętego zaufania i trudności z tym związanych. To jest problem, który w tej chwili leży po obydwu stronach, choć z różnych powodów...

Dziękuję Ci za tę uwagę. Ja nigdzie nie napisałam, że moje wyobrażenie o związku czy miłości ma być obowiązujące. Nie. Ja piszę o tym, co po wielu miesiącach do mnie trafiło – że nie potrafię być szczęśliwa w małżeństwie, w którym nagle zaczynam czuć, że „obcy” mężczyzna jest mi bliższy niż własny mąż… Co do miłości – jw. Poza tym, nie sądzę, by w małżeństwie (czy jakiejkolwiek bliskiej relacji) chodziło tylko o to, by mówić sobie „kocham Cię”, uśmiechać się do siebie bez przerwy, zrobić sobie czasem herbatę czy obejrzeć nawet jakiś film wspólnie. Możliwe jednak, że mojemu mężowi to właśnie odpowiada i wystarcza...

Każda uwaga czy refleksja, o ile nie podszyta chęcią kopnięcia leżącego, jest dla mnie cenną możliwością zastanowienia się nad rzeczami, o których może dotąd nie myślałam. Dzięki zatem.



Dzwonię dziś do poradni, w której przyjmują psychologowie chrześcijańscy.. Może za jednym ciosem – wykonam telefon do tego księdza.


Pt lis 18, 2011 14:05
Zobacz profil
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Cieszę się brazowe_oczy, ze nabrałas energii do działania. Spraw jeszcze aby konieczność zmian i szybkiego, radykalnego działania zauważył twój małżonek i juz bedziesz w połowie drogi :) I pewnego dnia zdasz sobie sprawe, ze idziecie ramie w ramie :D
"Trzymam kciuki" i modlę się o was.


Pt lis 18, 2011 15:01

Dołączył(a): Cz lis 17, 2011 11:25
Posty: 15
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
Dzięki Koźle, właśnie umówiłam nas do psychologa na konsultację i dzwoniłam do tego duchownego, ma poszukać terminu w kalendarzu ;)

Niestety ja chyba nie umiem sprawić, by mąż zauważył to, co tak ładnie opisałeś. Powiedziałam mu już o tym i nic specjalnego w zachowaniu jego nie widzę na razie. Może jestem już za mało cierpliwa, nie wiem.. ale też ciężko mi i dość chwilami mam niepewności i samotności. Przeciążenie mnie chyba dosięga..

Nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość, boję się znowu karmić nadziejami.. Ważne jest to, co tu i teraz. Niech kolejne posunięcia wyznaczają dalszą drogę.

Dzięki za modlitwę, to bezcenne. Wysłałam też przed chwilką kilka próśb o modlitwę do różnych grup modlitewnych i zakonnych. Jakie to cudowne w ogóle, że tak można poprosić i ktoś tam, gdzieś modli się za nas :)


Pt lis 18, 2011 16:21
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Nie mam w sobie miłości do męża. Jak to możliwe??
brązowe_oczy napisał(a):

SweetChild
, tak, po tylu dobrych słowach wsparcia nie kulę się od uderzenia w brzuch ;) na szczęście.

Cieszę się :) Chociaż uderzać nie miałem zamiaru, co najwyżej lekko potrząsnąć ;)

brązowe_oczy napisał(a):
Po pierwsze, gdy wychodziłam za mąż, to nie myślałam sobie „Kurcze, nie kocham tego faceta”. Pisałam już wyżej, że po tamtych rekolekcjach, na których przeżyłam nawrócenie, widziałam go jakoś inaczej. Nagle to, co mi się dotychczas nie podobało w nim i mnie, można powiedzieć, odpychało znalazło się poza zasięgiem mojego wzroku, a na pewno już poza zasięgiem mojej nieakceptacji. Do tego ten „znak”, że mam być z tym mężczyzną i nadzieja, że z Bogiem cała reszta się ułoży. Na gruncie tego, przekonana byłam, że kocham tego mężczyznę, że to jest właśnie miłość. Do tej chwili nie mogę jeszcze rozeznać, jak pisałam powyżej – o co w tym wszystkim chodzi. Nieuczciwym raczej nazwałabym posądzanie mnie o nieuczciwość w tej sytuacji, o ewentualną głupotę w braku pełnego rozeznania wcześniej i naiwność – jak najbardziej.

Chodziło mi o nieświadomą nieuczciwość, powiedzmy taką, gdy kasjerka pomyli się przy wydawaniu reszty. Zresztą może nieuczciwość to faktycznie zbyt mocne słowo...
Oczywiście, że jest wiele okoliczności łagodzących, ale nie zmienia to faktu, że był to Twój błąd. A mam wrażenie, że winną za skutki tego błędu chcesz obarczyć męża... Chciałabyś, aby to on zmienił się tak, abyś mogła go pokochać.

brązowe_oczy napisał(a):
Druga sprawa – zakochanie. Wierz mi, że nikt o takie rzeczy się nie prosi. Nie sądzę, by istniała osoba, która chciałaby sobie tak komplikować życie. Możemy odpowiadać za swoje czyny, z tym co czujemy w środku jest inaczej. Jak ktoś wyżej słusznie zauważył, takie zakochanie to objaw choroby jaka toczy relację.

Tak, ale to głównie Ty, poprzez swoje nieprawidłowe rozeznanie i błędną decyzję co do małżeństwa, jesteś odpowiedzialna za ten stan rzeczy. I Tobie przydarzyło się zakochanie... Ciebie by to nie dotknęło, że mąż zakochał się w koleżance z pracy już na początku małżeństwa? Nawet jeśli niechcący...

brązowe_oczy napisał(a):
Dziękuję Ci za tę uwagę. Ja nigdzie nie napisałam, że moje wyobrażenie o związku czy miłości ma być obowiązujące. Nie. Ja piszę o tym, co po wielu miesiącach do mnie trafiło – że nie potrafię być szczęśliwa w małżeństwie, w którym nagle zaczynam czuć, że „obcy” mężczyzna jest mi bliższy niż własny mąż… Co do miłości – jw. Poza tym, nie sądzę, by w małżeństwie (czy jakiejkolwiek bliskiej relacji) chodziło tylko o to, by mówić sobie „kocham Cię”, uśmiechać się do siebie bez przerwy, zrobić sobie czasem herbatę czy obejrzeć nawet jakiś film wspólnie. Możliwe jednak, że mojemu mężowi to właśnie odpowiada i wystarcza...

Moim zdaniem to jest najważniejsze w małżeństwie, aby odpowiadało ono samym małżonkom. Czy Wasza relacja była inna przed ślubem? Z tego co piszesz - nie. Twojemu mężowi odpowiadała wcześniej i odpowiada teraz. A Ty nie zastrzegałaś, że oczekujesz radykalnej zmiany po ślubie.
Podobno największym błędem kobiet jest to, że liczą, iż mężczyzna po ślubie się zmieni. A największym błędem mężczyzn jest to, że liczą iż kobieta po ślubie się nie zmieni ;)

brązowe_oczy napisał(a):
Każda uwaga czy refleksja, o ile nie podszyta chęcią kopnięcia leżącego, jest dla mnie cenną możliwością zastanowienia się nad rzeczami, o których może dotąd nie myślałam. Dzięki zatem.

Z taką intencją piszę - chciałbym jedynie przedstawić swój punkt widzenia, może akurat pomoże Ci dostrzec inny aspekt tej sprawy.


Pt lis 18, 2011 16:23
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 75 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL