Któraś z forumowych pań zachęciła mnie do czytania linka:
http://www.fronda.pl/blogi/o-jerzy-skaw ... 35418.htmlWszedłem i zdumiałem się.
Bo jak w świetle jupiterów zobaczyłem tam opis grzechu pychy.
Przeczytajcie sami:
PYCHA, czyli wynoszenie się ponad Boga i ludzi, a rodzi ONA liczne grzechy i wady jak:
próżność, zarozumiałość, hardość, nieposłuszeństwo, krnąbrność, wyśmiewanie się z innych, dokuczliwość, przezywanie poniżające innych, obrażalskość o najdrobniejsze rzeczy, bezpodstawny upór przy swoim zdaniu, przecenianie swych zdolności, osiągnięć, możliwości, siły, a lekceważenie Boga i ludzi. Pyszny nie prosi o pomoc Boga w modlitwie,
nie widzi w sobie grzechów, nie prosi Boga o ich przebaczenie, a ciągle oskarża innych, posądza, śledzi, wyszukuje ich wady i grzechy, krytykuje i szemrze przeciwko Bogu i ludziom będącym u władzy, albo podlizuje się władzy, aby zdobyć uznanie, lepsze posady, stanowiska, względy, mieć poparcie, a nieustannie chwali siebie, swoje "wspaniałe czyny", czyniąc wszystko dobro na pokaz, bo lubi błyszczeć wśród ludzi, otrzymywać zaszczytne wyróżnienia, medale, stanowiska, intratne prace, lubi luksusowo mieszkać, ubierać się, krasomówczo przemawiać publicznie, odbierać cześć i hołdy publiczne...
Pyszny jest nieznośny dla Boga i ludzi. Dla Boga, bo przywłaszcza sobie Jego cześć i chwałę, gardzi Jego łaskami, nie dziękuje za otrzymane dary, wszystko co otrzymał darmo od Boga, sobie przypisuje. Dla ludzi, bo ich poniża, lekceważy, uważa za pionki na swej szachownicy, wykorzystuje dla swej chwały, korzyści, zupełnie nie troszczy się o ich potrzeby, nie stara się ich zrozumieć, czy pomóc im w trudnościach, a przeciwnie mnoży wobec nich ciężary, wymagania, pretensje, krytyki...
Pycha ponadto zaślepia umysł oraz najmocniej ze wszystkich grzechów deprawuje wolę człowieka, dlatego jest nazywana matką wszelkiego zła w świecie, dlatego zwykle ona jest przyczyną licznych wojen, buntów, rozłamów, herezji, kłótni rodzinnych i sąsiedzkich, niesie ludziom liczne stresy, udręki duchowe, skraca życie, uniemożliwia zbawienie wieczne, dlatego też "Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje.
Pycha była powodem strącenia z nieba do piekła tak wielu Aniołów z Lucyferem na czele, którzy przez pychę stali się szatanami, diabłami...była też powodem przewrotnego postępowania Faryzeuszów i Saduceuszów z Jezusem i Jego Apostołami , od ciągłej krytyki Jego misji, ciągłego szemrania, że łamie szabat, aż do śmierci na krzyżu, a po Jego Zmartwychwstaniu - na prześladowaniu i zabijaniu Jego wyznawców, za co przyszła kara zburzenia Jerozolimy i całego ich kraju.
Pycha uczyniła ich serca tak przewrotne i zatwardziałe, że największe cuda zdziałane mocą Bożą przypisują księciu czartowskiemu, postanawiają zabić wskrzeszonego z grobu Łazarza, przekupują rzymskich żołnierzy świadków cudu Zmartwychwstania Jezusa, wsadzają Apostołów do więzienia po uzdrowieniu w imię Jezusa chromego od urodzenia, zgrzytają zębami ze złości, gdy przemawia św. Szczepan diakon, czy Apostoł św. Paweł o Jezusie...
Pyszni starają się być pierwszymi na ziemi, a nie wiedzą, że przez to - będą ostatnimi w wieczności, dlatego P. Jezus nie tylko surowo gani pychę starszyzny żydowskiej, ale też najmniejsze przejawy wywyższania się u Apostołów, gdy próbują dyskutować, kto z nich jest największy, czy prosić Go o to, aby im dał miejsce zaszczytne w Swoim Królestwie, pierwsze po lewej lub prawej stronie. Przeciwnie, mówi im: "Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego Serca!" i daje swym życiem przykład pokory.
Podkreśliłem miejsca, które mną szczególnie zatargały.
I wspomniałem na swoje pierwsze zmagania z pychą.
Kiedy poznałem definicję pychy - a stało się to późno - mniej więcej w okresie pierwszej spowiedzi - i popatrzyłem na swą duszę w tym kontekście - załamałem się. Bo szybko uświadomiłem sobie, że to jest mój największy grzech. A wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to w ogóle jest grzech.
Odtąd zaczynałem listę wyznawanych grzechów od "Byłem pyszny" - o ile wiem prawie nikt z moich rówieśników nie rozpoznawał tego grzechu i nie rozumieli za bardzo na czym polega.
A ja starałem się pomiędzy spowiedziami dokonać w sobie jakiejś poprawy, wyznaczałem sobie zadania i starałem się je realizować. Bardzo powoli to biegło.
Grzechy nieczyste, jakie poznałem nieco później nie przysłaniały tego właśnie grzechu - pychy. Byłem przerażony i nikt nie umiał mi pomóc.
Kłopot polegał na tym, że w swoim otoczeniu nie znajdowałem osób, szczególnie rówieśników, których mógłbym uważać za większych od siebie, za autorytety, przed którymi mógłbym się ukorzyć. Byłem dosyć zdolny, mądry i inteligentny. I te właśnie cechy kierowały mnie do największego z grzechów.
Pomagały modlitwa i kontemplacja Boga, a nade wszystko Męki Jezusa.
One pomogły mi nigdy nie wynosić się ponad Boga i traktować Go zawsze z szacunkiem.
Mijały lata, uspokoiłem swe przekonanie o własnej wyższości nad innymi ludźmi, w ślad za poznawaniem w życiu ludzi mądrzejszych, lepszych, bardziej uduchowionych itd., przestałem też się na zagadnieniu koncentrować. Udawało mi się od czasu do czasu temperować swoje ego do poziomu jednego z Boskich stworzeń.
Mimo wszystko ten grzech chodził za mną całe życie.
Dziś myślę, że robiłem błędy na drodze rozwoju duchowego w tym zakresie.
Pycha, nadmuchane ego brały się we mnie z porównywania i z osądów.
Ludzie czasem porównują się nie tylko z innymi ludźmi, ale także z Bogiem wcielonym w Jezusa. I wychodzi im, ze są więksi od tego prostego, słabego fizycznie człowieka, który dał się zabić za nic, nawet nie umiał dobrze swojej legendy zbudować, bo wciąż są wątpliwości, czy naprawdę zmartwychwstał.
JA bym to zrobił znacznie lepiej, gdybym był Bogiem I kończy się dystans do samego siebie, żeglujemy wraz ze swym ego ponad Niebo, ponad Boga.
Czasem kończy się w ten sposób szansa na własne zbawienie...
Porównania z innymi ludźmi pod katem wykształcenia, mądrości, inteligencji, doświadczenia wychodzą na moją korzyść. Na szczęście są cechy w których zawsze ustępowałem innym, np. uroda, biegła znajomość języków, siła fizyczna, zamożność itp.
Było czym równoważyć biegnące w górę ego i to nie pozwalało mi całkiem odlecieć, chyba że dla żartów, co nieraz też robiłem, głosząc własną wielkość, a tłum pierzchał przede mną z przerażeniem (niekoniecznie z szacunkiem).
Dziś wiem, że
gdybym poniechał wszelkiego rodzaju porównań i ocen ludzi i Boga, a zastąpił je miłością - w ogóle nie miałbym problemu pychy. Tylko nikt mi tego nie wyjaśnił w ten sposób. Czytałem żywoty świętych i ich pisma - bez tego zrozumienia.
Katechizmu uczyłem się w czasach przedsoborowych i pamiętam jakim dystansem i przerażeniem napełniał mnie Bóg z tamtego okresu, na szczęście, gdy serce miało już zemdleć z przerażenia, wchodziła w mój umysł świątobliwa zakonnica, która ze słodkim uśmiechem, z cudownym zapachem kwiatów, jaki rozsiewała wokół siebie mówiła:
Nie ma takiego grzechu, którego by Bóg nie chciał przebaczyć i nie przebaczył - jeśli tylko Go o to prosisz otwartym sercem, a swojego grzechu żałujesz. Ona była tylko katechetką - bez wielkich studiów, bez niezwykłych upoważnień, świadczyła taką posługę wśród najmłodszych dzieci. Dziś chciałbym Jej podziękować, gdziekolwiek jest - pewnie w Niebie - bo to ona przekazała mi zrozumienie na czym to wszystko polega. Zrozumiałem, że świat nie jest zbudowany z grzesznych okropnych ludzi i karzącego Boga, który ściga ich swoją nieomylną Ręką Sprawiedliwości.
Ona dała mi szereg sygnałów, że świat jest zbudowany z miłości, o której istnieniu właściwie dopiero od niej się dowiedziałem.
Dziękuję, siostro!
Potem przyszedł Sobór Watykański II.