jaTylkoPytam
Dołączył(a): Pt kwi 01, 2016 0:00 Posty: 101
|
Re: Obserwacja na temat miliona wątków "czy to grzech"
Cóż...ja osobiście przez wiele lat biłem się z myślami w pewnych sprawach. Gdybym zapytał jakiegoś księdza, czy gorliwego katolika, to pewnie bez większego zastanowienia by pogroził palcem i powiedział że "nie wolno", nie wdając się w subtelności, nie rozumiejąc zbytnio sytuacji, która przecież tak bardzo odbiega od sytuacji powszechnie znanych i przewałkowanych. Najlepiej od razu zaszufladkować to do tego, co samemu się zna i na wszelki wypadek zabronić. Taka odpowiedź nie byłaby dla mnie zatem zbyt wiarygodna.
Musiałem w końcu się przemóc i samemu spróbować - zamiast być jak ten starszy syn w przypowieści o synu marnotrawnym - w końcu przemóc lęk i zachować się jak ten młodszy, wyruszyć w podróż. Opłaciło się - wróciłem mądrzejszy. Dzięki temu zrozumiałem samego siebie lepiej i co mną tak naprawdę kierowało. Owszem, przeżyłem z tego powodu cierpienie, ale kto się nie przewróci, ten się nie nauczy chodzić.
Obejrzałem wielokrotnie filmiki z pogranicza erotyki i pornografii oraz zjadłem parę razy mięso w piątek. Odnośnie tych filmików, to choć przez lata szukałem odpowiedzi, nie udało mi się jednoznacznie ustalić żadnych naprawdę racjonalnych przeciwwskazań (to, że zdecydowana większość księży czy gorliwych katolików by to potępiła, nie uznałem za przesłankę racjonalną).
W ten sposób znalazłem jednak swoją własną odpowiedź - oglądanie tych filmików to folgowanie zachciankom, a to mnie oddala od "centrum", sprawia, że zatracam się w emocjach,w umyśle i później obrywam rykoszetem (lęki, poczucie winy, itp.). Tak naprawdę było to działanie zastępcze zamiast tego, co naprawdę bym chciał robić (co mnie naprawdę bardziej pociągało i ekscytowało, ale na co odmówiłem sobie odwagi). Dodatkowo do oglądania takich filmików kierowała mnie tak naprawdę moja agresja, moja złość. Odkąd to zrozumiałem, przestałem takie filmiki oglądać. Niekoniecznie oceniam to jako coś jednoznacznie negatywnego, bo dało mi to również pewne (trwałe) korzyści. Jednak mam poczucie, że "coś jest nie w porządku". Wcześniej zdecydowałem się na oglądanie ich także w ramach pewnej emancypacji spod jarzma swoich irracjonalnych lęków, które sabotowały całe moje życie. Być może trochę się zagalopowałem - ale jeśli się nie napijesz wody, to się nie nauczysz pływać. Podobnie w relacjach międzyludzkich - wcześniej byłem bardzo skłonny do uległości, ale to nie było dobre. Później - walcząc z tym - popadłem w drugą skrajność - arogancję. Odginanie blachy w drugą stronę, szukanie swojej równowagi.
Choć nie przekreślam całkowicie wcześniejszych działań - bo kto wie? może były w jakimś stopniu właściwe na ówczesny czas dla mojego rozwoju? - to jednak teraz widzę, że mogę lepiej spędzić czas, wybrać działanie bardziej zintegrowane ze swoim życiem, trzymanie się "w centrum".
Co do jedzenia mięsa w piątek - początkowo się wyemancypowałem, decydując się w końcu na tę odwagę, by jednak się przełamać i zjeść mięso. Znałem te całe teorie i wyjaśnienia, że to ćwiczenie woli, że to poświęcenie, wyrzeczenie "za coś" i tak dalej, ale jakoś to do mnie nie przemawiało. Trzymałem się tego, żeby być w zgodzie z Kościołem, żeby nie złapać "grzechu". Początkowo miałem poczucie jakbym zrzucił kajdany. I dopiero później dostrzegłem w tym jednak pewną mądrość - że jednak tak naprawdę to dostrzegam już teraz w tym pewną pozytywną wartość - mogę się podłączyć w ten sposób do tej szczególnego rodzaju modlitwy (de facto). Dzięki temu uzyskać poczucie jedności z Kościołem i że wspólnie "pakujemy" do tego "koszyka", z którego później czerpie Łaska i pomaga ludziom. (miałem jakąś refleksję chyba jaśniejszą na ten temat, ale już jej dokładnie nie pamiętam). Że tak naprawdę to już teraz chcę zachować tę wstrzemięźliwość, że daje mi to pozytywną wartość, taką subtelną radość.
Także być może każdy ma swoją własną drogę i chodzi nie tyle o to, by trzymać się sztywno zakazów i nakazów, ale by szukać swojej drogi do Boga (a właściwie to poprawiać z nim relację, kontakt) - choćby metodą prób i błędów. Bóg jest Miłością. Bóg jest Radością. Bóg jest Spokojem, Pokojem. Bóg jest Prawdą. Bóg jest Błogością, Rozluźnieniem. I Bóg kocha nas, więc i również chce, żebyśmy kochali samych siebie, bo wie, że jest to dla nas dobre. I w związku z tym nie chodzi o to, żeby się samo-biczować i poniżać (moim zdaniem Jezus zachęcał nas do roztropności, a nie do fałszywej pokory), ale o to, by brać udział w Bożej radości i dzielić się nią z innymi. A że czasem "pobłądzimy"? No to trudno...ważne, żeby zmądrzeć i iść dalej, już prosto, z lepszą "równowagą"...
Moim zdaniem grzech śmiertelny nie jest wówczas, gdy "pobłądzimy", gdy szukając swojej drogi do Boga źle coś ocenimy (każdy ma indywidualnie inną sytuację). Nie chodzi moim zdaniem o to, by ślepo się opierać na autorytetach, ale o relację osobową, bezpośrednią. Nie mówmy, że "Eeee...to dla mistyków tylko". Bo Bóg nas kocha i z radością jest gotów nas wszystkich wspierać. Bóg kocha nas wszystkich, ale każdego z nas Miłością jedyną i niepowtarzalną. Dane mi to było odkryć niedawno.
Bóg dociera do nas różnymi środkami - nie tylko przez KK. Skoro potrafił przemówić przez osła, to czemu by nie przez Protestanta, Buddystę, Hinduistę, New-Age'istę, Świadka Jehowy, agnostyka, może nawet ateistę. Jedno usłyszane słowo może nam dać do myślenia. Różni ludzie się pojawiają na naszej drodze, by nas natchnąć. To, że ktoś jest mniej lub bardziej zagubiony, to nie oznacza, że nie można od niego czerpać. Jak nietrudno zauważyć, pełno jest środków niedoskonałych, które przekazują jednak pewną mądrość, choć może początkowo trudno być nam dostrzec, jak można ją spokojnie zintegrować z dotychczasową swoją wizją religijną (wizją chrześcijaństwa).
Najważniejsza jest Łaska Boga, z którą warto współpracować. A co do "szczegółów technicznych", to dla mnie osobiście bardzo pomocne okazują się takie rzeczy jak samo-świadomość czy uważność.
|