Ja sam nie wiem, co myśleć w tej sprawie. Nawet moje sumienie ma tutaj wątpliwości (a przecież sumienie wątpliwości mieć nigdy nie powinno?).
Wiecie czego się boję / co mnie martwi? Pismo Święte jest tylko jedno, ale może mieć tyle interpretacji, ilu jest ludzi na świecie

. Nie mam żadnej pewności, że na przestrzeni wieków nie zostało ono przez kogoś znadinterpretowane, a tej nadinterpretacji później nie powielano. Coś wiele razy powtarzane z czasem staje się prawdą, i nie sposób już tego zawrócić.
Boję się tego, że nadgorliwość (np. z bojaźni przed Bogiem), jakieś przeoczenie, albo nawet zupełny przypadek mogły sprawić, że coś, co w żaden sposób nie jest i nie było złe, dzisiaj interpretujemy jako coś złego.
Martwi mnie myśl, że możemy żyć w przekonaniu o grzeszności pewnych rzeczy, które tak na prawdę złe mogą wcale nie być (a my, na skutek tego, co gdzieś zasłyszymy, możemy przeżywać jakieś wewnętrzne wątpliwości, wyrzuty sumienia, rozterki, cierpienia).
Boję się, że sami możemy stwarzać sobie problemy, których tak na prawdę nie ma, i na tej podstawie pozbawiać samych siebie rzeczy, które są wartościowe, dobre i piękne.
Ja pamiętam, że od dziecka lubiłem przebywać nago. Dziś też chętnie walnąłbym się gdzieś (być może z dala od ludzi), na kocu w piasku, lub trawie i oddał pieszczocie ciepłego wiatru i słonecznych promieni. Tęsknię za uczuciem dziecięcej beztroski, spontaniczności, wolności, nieskrępowania...