Jestem w trakcie czytania książki - Paula Valadiera - "Pochwała sumienia" .
Pada w niej cytat Jana Patouka :
"Moralność nie jest po to, by umożliwiać funkcjonowanie społeczeństwa, lecz po prostu po to, by człowiek był człowiekiem. To nie człowiek ją określa według swych potrzeb, życzeń, dążeń czy pragnień. Przeciwnie, to moralność określa człowieka... Wszelki obowiązek moralny opiera się na tym, co można by nazwać obowiązkiem człowieka wobec samego siebie."
"Istnieje wyższy autorytet zobowiązujący jednostki w ich osobistym sumieniu, autorytet wyższy niż instytucje polityczne, oparty na szacunku do tego, co jest wyższe w człowieku."
Według Valadiera
etyką możemy nazwać -
kształtowanie jednostki przez wiele odniesień , treści te - odbieramy w procesie nauczania, ale także w trakcie współżycia z innymi ludźmi, które jest nacechowane różnymi obyczajami, zwyczajami, przyzwyczajeniami. Do tego dochodzi także prawo, którego znajomość powinna leżeć w interesie każdego człowieka

, i to bez względu na wyznawaną przez niego religię czy filozofię ...
Moralność - jest to
"poziom, na którym dochodzi do głosu sąd o tym, co powinienem czynić, by czynić dobrze. Co jest słuszne, a co niesłuszne, nawet jeśli moje postepowanie musi się przeciwstawiać rutynie czy zwyczajom grupy..."
Natomiast sumienie (osobiste) jest przejściem pomiędzy etyką a moralnością.
"To ono angażuje podmiot w jego czyn, gdy tylko podmiot ten otrzymał maksymę swego działania czy jego treści od społeczeństwa, w którym zyje (etyka), i gdy wypróbował i uznał jego moralny charakter (moralność)."
W książce
"Zbrodnia i kara", główny bohater - Raskolnikow - postanawia zamordować lichwiarkę, aby zdobyć środki na dalsze kształcenie (prawnicze), aby nastepnie "czynić dobro" - stawać w obronie biednych. "Cel uświęca środki".
Chce dokonać zbrodni (czyn zły), aby osiągnąć swój cel - celem jest czynienie dobra. Takie "małe zło", które przyniesie wiele dobra.
Raskolnikow - wpada w pewną pułpakę, a mianowicie - w pułapkę niekonsekwencji moralnej.
Jak już wcześniej wspomniałam, moralność jest "głosem sądu", który "podpowiada" co czynić by czynić dobrze.
Wmawia on sobie, że zabicie lichwiarki będzie nie tyle dobrym czynem, ale pozwoli, na ukrócenie lichwiarstwa - "pasożytnictwa społecznego".
Po dokonaniu zbrodni, Raskolnikow ma wielkie wyrzuty sumienia. Nie umie sobie sam z tym poradzic... zwierza się Soni, od której słyszy :
"Idź na rozstaje, pokłoń się ludziom, ucałuj ziemię, ponieważ popełniłeś grzech wobec niej i głośno powiedz całemu światu : jestem zabójcą".
I tak własnie czyni, następnie oddaje się "wyrokowi"....
Tak sobie pomyślałam, że wpędzamy się czasem w taki ślepy zaułek, z którego strasznie ciężko znaleźć wyjście.....
Kiedy pobędziemy w nim jakiś czas (zazwyczaj jesteśmy tam sami), gdy zrozumiemy, że nie ma dalszej drogi, że to pewnego rodzaju pułapka....
Ze świadomością tego, że to dzięki nam samym się tam znaleźliśmy.... może na początku faktycznie - nasze zamierzenia - konsekwencje naszych czynów - ich cele - miały być dobre.
W końcu "małe zło" to prawie tak - jakby nie było zła.
A nam się tak spieszy....
Kiedy nasze sumienie wciąż będzie nas oskarżało, kiedy ten zaułek będzie coraz bardziej ciemniejszy, ciasny....
W końcu trzeba będzie "coś zrobić", bo inaczej się udusimy.
Wtedy potrzebny (moim zdaniem) jest nam drugi człowiek, który pomoże, poda rękę - wsparcie...
I trzeba będzie się wycofywać powoli z naszego ciemnego kąta.
Najpierw zmienić pozycję - obrócić się w stronę, z której przyszliśmy.... i zacząć iść znaną nam drogą...
Poprzyglądać się znakom, które - wtedy nie były widoczne - a ostrzegały nas, że ta droga prowadzi do nikąd.
Wrócić do mijanych ludzi....
Przeprosić, zadośćuczynić, porozmawiać.....ponieść konsekwencje swoich czynów, wziąć na siebie odpowiedzialność za nie - odpowiedzialność, która może i nie będzie zbyt miła i łatwa, ale pozwoli spokojnie oddychać

, pozwoli zacząć życie bez strachu.....
Zastanawia mnie pewna rzecz

- nie raz zdarza się nam wylądować w takim "potrzasku" (mniejszym czy większym) .... a my nadal tam wracamy. Dlaczego? Niedoskonałości, słabości...? Może lubimy taka ciemność...?
Dlaczego zdarza się nam brnąć tą drogą, nie zwarzając na nic, czując jednak, że nie wszystko jest w porządku...?
Może... czasem patrzymy tylko na jedną strone medalu, widząc dobro, a nie widząc tego, że jest i zło....? Nie dostrzegając tego, że - jednak - jest trochę dłuższa i trudniejsza droga, ale za to bezpieczniejsza... pewniejsza... (?)
Na szczęscie mamy sporą ilość spowiedników

, ktorzy pomagaja nam sie wydostać na światło,.... ale ten pierwszy krok i tak należy do nas

.
W końcu rodzimy się gatunkiem ludzkim, a człowiekiem stajemy się w ciągu naszego życia

.