Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pn sie 11, 2025 19:45



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona
 Szóste a grzech ciężki 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Pt cze 16, 2006 4:23
Posty: 1814
Post 
Cytuj:
wydaje mi sie ze nawet najmniejsze wyrzuty sumienia zwiazane z popelnionym grzechem w zwiazku z VI przykazaniem powinny byc podstawa do pojscia do spowiedzi.

Tak na zapas? Na wszelki wypadek?
Piszesz: "wydaje mi się" - na jakiej podstawie?

Cytuj:
Oczywiscie to jest troche skomplikowane bo jak pisalem wczesniej ta granica jest czasami cienka pomiedzy grzechem ciezkim a lekkim. Najlatwiej jest chyba opisac te grzechy, powiedziec co sie odczuwa, jakioe mysli przychodzą do głowy itd. I na tej podstawie mozna okreslic materię grzechu. Albo podac konkrety.

Tak robiłam - opisałam przypadki, okoliczności - otrzymałam dwie różniące sie diametralnie odpowiedzi (trzeci ksiądz nie chciał wchodzić w tematykę - po prostu rozgrzeszył).

Cytuj:
W portalu wiara.pl sa odpowiedzi na takie pytania dotyczace sfery seksualności. Poszukaj w archiwum (Dział zapytań) to znajdziesz odpowiedzi katechety i ksieży na rózne pytania. Sam kiedys sobie sciagnałem te pliki i naprawde ulatwilo mi to rozeznanie co jest grzechem a co nie.
http://zapytaj.wiara.pl/?grupa=6&dzi=1123365884&art=1125252206

Dziękuję, starasz się pomóc... przeczytałam, sama zadałam, odpowiedzieli... nic mi się nie rozjaśniło.
W ogóle... mam wątpliwości, czy mam ignorować własne sumienie, a słuchać sumienia katechety, czy księdza, którzy mnie nie znają - w sytuacji, gdy mówią co innego, niż mój wewnętrzny głos. "Wiara, to osobiste spotkanie z Chrystusem" - mówi B16, a ja w tej sytuacji czuję się, jak petent wplątany w machiny instytucji, która wie lepiej ode mnie, co powinnam czuć...

:?


So lip 01, 2006 18:51
Zobacz profil
Post 
Dlaczego grzechy przeciwko VI przykazaniu są ciężkie? Możliwe dlatego, że dotyczą one tak bardzo ważnej sprawy jak przekazywanie ludzkiego życia. Ludzka seksualność to nie zabawka. Jest to zbyt poważna sfera życia człowieka, żeby się nią bawić. A poczęcie drugiego człowieka to sprawa naprawdę ważna. A odpowiedzialne rodzicielstwo to nie tylko "wiedzieć, kiedy począć", ale także umieć to dziecko odpowiednio wychować. To sprawa pierwsza.

Sprawa druga: przykazanie "Nie cudzołóż" i "Nie pożądaj..." są ochroną słabszego przeciw silniejszemu. Jest to ochrona człowieka przeciwko wykorzystaniu go jako narzędzie zaspokojenia swoich lub czyichś żądz. Wiadomo, do czego prowadzi niepoukładane życie seksualne, kiedy człowiek zaczyna tej sferze życia podporządkowywać całe swoje życie. A wpaść w taką pułapkę jest nietrudno.


N lip 02, 2006 9:40

Dołączył(a): Pt cze 16, 2006 4:23
Posty: 1814
Post 
Pablo_Tychy napisał(a):
Dlaczego grzechy przeciwko VI przykazaniu są ciężkie? Możliwe dlatego, że dotyczą one tak bardzo ważnej sprawy jak przekazywanie ludzkiego życia. Ludzka seksualność to nie zabawka. Jest to zbyt poważna sfera życia człowieka, żeby się nią bawić. A poczęcie drugiego człowieka to sprawa naprawdę ważna. A odpowiedzialne rodzicielstwo to nie tylko "wiedzieć, kiedy począć", ale także umieć to dziecko odpowiednio wychować. To sprawa pierwsza.


1. A kto twierdzi, że ludzka seksualnośc to zabawka?
2. Czy ktoś w tym wątku napisał, że chce sie bawić w seks?
3. Nie mieszaj tu wychowania - chodzi o to, by nie mieć dzieci (czasowo, czy w już ogóle) - przecież po to jest npr, któy ma błogosławieństwo KK.
4. Czy inne sfery człowieczeństwa sa mniej poważne? Bóg nic na ten temat nie mówił.
5. Seks jest nie tylko po to, by przekazywać życie. Ma na celu także zacieśnianie więzi miedzy małżonkami, bez konsekwencji urodzenia 10 dzieci w ciągu trwania małżeństwa, co między innymi umożliwia nam npr. No i własna przyjemność w końcu też sie liczy. Nikt mi nie wmówi, że do współżycia cięgnie Cie jedynie altruistyczne pragnienie dostarczenia przyjemności partnerce i miłość do przyszłych dzieci (o ile przykład w ogóle nie jest zbyt abstrakcyjny).
Ja bym jeszcze mówiła o zdrowiu psychofizycznym, o zaspokojeniu potrzeby samoakceptacji, własnej wartości itd.
Tu http://pl.wikipedia.org/wiki/Potrzeba masz piramidę potrzeb Maslowa - zauważ, że potrzeby seksualne są na każdym poziomie.

Cytuj:
Sprawa druga: przykazanie "Nie cudzołóż" i "Nie pożądaj..." są ochroną słabszego przeciw silniejszemu. Jest to ochrona człowieka przeciwko wykorzystaniu go jako narzędzie zaspokojenia swoich lub czyichś żądz. Wiadomo, do czego prowadzi niepoukładane życie seksualne, kiedy człowiek zaczyna tej sferze życia podporządkowywać całe swoje życie. A wpaść w taką pułapkę jest nietrudno


Wiesz.. ja sie odnoszę do bardzo konkretnej sytuacji - jest nią moje małżeństwo, które trwa już ponad 20 lat... W moim przypadku kształt szóstego przykazania to wylewanie dziecka z kąpielą, bo życie mamy od lat uporządkowane i niestraszna nam groźba przedmiotowego traktowania.
Przyznaję, rzecz jest istotna, ale przede wszystkim dla młodych, którzy dopiero ucza sie swoich odruchów i nie mają jeszcze doświadczeń, do których mogliby się odnieść. Tylko, czy najlepszą drogą do koniecznego w tym względzie wychowania człowieka jest mętnie uzasadniony zakaz: "nie, bo nie"? I grzech ciężki za każde, nawet drobne przewinienie na tym polu? Na równi z zabójstwem?


Wklejam Ci fragment atrykułu ks. Jacka Prusaka SJ, któy był w ogóle przyczyną moich rozterek:
http://tygodnik.onet.pl/0,1143429,druk.html
Cytuj:
Skołowane sumienie

Naiwne jest twierdzenie, że samemu można stawić czoło życiowym wyborom i mieć “spokój sumienia” na własną rękę. Każda osoba w drodze do rozwoju osobowego i dojrzałości emocjonalnej musi ustosunkować się jakoś do kwestii autorytetu, władzy i odpowiedzialności, a w tych sprawach Kościół ma jasno sformułowane nauczanie. Często odnoszę jednak wrażenie - czy to ze spowiedzi, czy też w ramach pomocy psychologicznej - że katolicka formacja sumienia kończy się na lękowym pytaniu o to “(na) ile mi jeszcze wolno, proszę księdza, żebym nie czuł się winny?”. Motywacją nie jest wolność i odpowiedzialność, ale strach. Nie zaufanie, ale obawa. “Rozdrapywanie sumienia” staje się namiastką jego formacji. Ustawiczne “czy” lub “co mi jeszcze wolno?” zwalnia od podjęcia konkretnej decyzji. Lęk przed grzechem prowadzi do “demonizacji” obrazu Boga. Wtedy mamy do czynienia z brakiem autonomii moralnej przedłużonej z dzieciństwa na okres dojrzewania i dorosłości oraz sytuacją nierozwiniętego sumienia i “przerośniętego” superego.

“Jak każda wiedza - pisze o. Bartoś - tak i wiedza o dobru i złu wymaga ukształtowania i rozwijania w człowieku zdolności do jej rozpoznawania. Kształtowanie tych umiejętności jest pewnym procesem, którego warunkiem jest wewnętrzna wolność i faktyczne podejmowanie w życiu decyzji moralnych. Gdy jednak w toku religijnego wychowania tej wolności zabraknie, kiedy zewnętrzne pouczenia stają się słowem ostatecznym, którego nie można zakwestionować, a można tylko zapamiętać i wcielać w życie, wtedy rozwój staje się niemożliwy: człowiek schodzi z drogi poznania prawdy i uczenia się odróżniania dobra od zła”. Znany amerykański psycholog Gordon W. Allport uważał, że sumienie stanowi najistotniejszy czynnik rozwoju osobowości. Stanowi klucz do bycia sobą. Kim jest jednak spowiednik lub penitent z “przerośniętym” superego? Być może “symptomem” tego, że wszystko z góry rozstrzygnięto za niego? O. Wacław Hryniewicz uważa, że “chrześcijaństwo jutra” będzie musiało przeformułować naukę o grzeszności człowieka, by znaleźć pogodniejsze spojrzenie i na jego naturę, i na odkupieńcze dzieło Chrystusa. Zastrzega, że nie chodzi mu bynajmniej o to, żeby teologia miała wyrzec się samego pojęcia lub poczucia grzechu, bo człowiek winien mieć świadomość popełnionego zła. Uważa jednak, że wyolbrzymianie rzeczywistości grzechu i winy przesłania wiarę w przebaczenie i miłosierdzie Boga. Kształtuje się wówczas mentalność, która ludzi zniechęca, a nawet skłania do odrzucenia samej idei Boga. Chrześcijaństwo nie może stać się religią nakazów, zakazów i sprawiedliwości karzącej, bo rdzeniem chrześcijańskiego przepowiadania jest osoba Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, a nie upadek i grzech człowieka (zob. “Chrześcijaństwo nadziei”, Znak 2002).


Jeśli wszystko w dziedzinie szóstego przykazania jest ciężkim grzechem (bo ktoś tak postanowił), to po co mi moje sumienie? Co mam zrobić z jego głosem, który mówi mi co innego? Szukać ks. Prusaka na spowiednika?
:?


N lip 02, 2006 16:02
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt mar 22, 2005 14:17
Posty: 476
Post 
Odnoszac sie do tego co zacytowalas tak sobie mysle ze lepiej jest widziec w Bogu osobe, przed ktora czuje sie jakis respekt niz traktowac Go jako przyjaciela albo kumpla, bo wtedy takie podejscie moze nam przyslonić poczucie grzechu. Lepiej dmuchac na zimne.Ameryki nie odkryje jak powiem ze czlowiek, który lepeij poznaje Boga tym samym lepeij poznaje swoja nature, wiec i sumienie jest doskonalsze w ocenianiu wlasnych wystepkow. Tutaj chyba tkwi rozwiazanie, jakze trudne.


N lip 02, 2006 23:00
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt cze 16, 2006 4:23
Posty: 1814
Post 
Gimlas napisał(a):
Odnoszac sie do tego co zacytowalas tak sobie mysle ze lepiej jest widziec w Bogu osobe, przed ktora czuje sie jakis respekt niz traktowac Go jako przyjaciela albo kumpla, bo wtedy takie podejscie moze nam przyslonić poczucie grzechu. Lepiej dmuchac na zimne.Ameryki nie odkryje jak powiem ze czlowiek, który lepeij poznaje Boga tym samym lepeij poznaje swoja nature, wiec i sumienie jest doskonalsze w ocenianiu wlasnych wystepkow. Tutaj chyba tkwi rozwiazanie, jakze trudne.


Ale czy wtedy nie cofniemy sie w rozwoju naszej duchowości? Ja przez całe lata nosiłam taki obraz Boga, jaki ilustruje fragment katechizmu dla dzieci:
"Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze."
Żyłam w strachu, czy przypadkiem Go nie obrażam, i czekałam na karę. To przecież jakaś koszmarna parodia Boga!
I całe lata (nie mówiąc o kosztach) poświęciłam, by nauczyć się prawdy o Bogu, który jest miłością...

Nie traktuję Boga jako kumpla, lecz jako Ojca, który umiłował mnie jeszcze przed moim narodzeniem... któremu mogę wszystko powierzyć, i to, co dobre, i to co złe, i to, co niejednoznaczne...

Piszesz o lepszym poznaniu Boga i swojej natury, a proponujesz zapomnieć o Jego dobroci, o miłości, by skupić się na aptekarskim przyrównywaniu swojego sumienia z wykazem grzechów? Na dodatek w strachu przed Bogiem - sędzią?

I czy wtedy nasze sumienie stanie się doskonalsze - czy przeciwnie - traktując swoją naturę z podejrzliwością, i "na wszelki wypadek" oceniając się surowo nie staniemy sie martwi, niezdolni do miłości, do której przecież mamy dążyć?

Jak możliwy jest jakikolwiek rozwój, gdy wszystko już jest z góry postanowione i nazwane: grzech ciężki - gdzie jest miejsce dla tego rozwoju, skoro nie ma miejsca na własne sumienie? Po co w ogóle sumienie?


Pn lip 03, 2006 6:36
Zobacz profil
Post 
Jeśli chodzi o "piramidę potrzeb", to polecam drugi rozdział wspaniałej książki braci Strugackich "Poniedzialek zaczyna się w sobotę". Trudno o lepszą satyrę na ten światopogląd.


Pn lip 03, 2006 9:00
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt mar 22, 2005 14:17
Posty: 476
Post 
mateola
Nie napisalem zeby sie Boga bac i drzec przed kazdym popelnionym grzechem. Jednak w dzisiejszym swiecie poczucie grzechu zanika w ludziach, dlatego kazdy odruch sumienia powinien nam uswiadamiac ze cos jest nie tak, ze uczynilismy zło. Dlatego pisalem ze nawet gdy nie wyrzadzilismy wielkiego grzechu i nie wiemy czy on jest ciezki czy lekki to nic nie zaszkodzi pojsc do spowiedzi jesli nas sumienie gryzie, jesli pojawiaja sie watpliwosci serca. Tak na wszelki wypadek. A z drugiej strony dlaczego mamy traktowac nasze sumienie podejrzliwie?
Zgadzam sie z tobą ze Pan Bog to nie jest aptekarz, który odmierza nam wszystko co zrobilismy. I nie traktuje Boga jako surowego sedziego tylko Ojca. Jeszcze raz powtorze wole zachowywac lekki dystans do Boga niz "przegiąc" w drugą strone myslac sobie "co mi tam Bog jest moim przyjacielem i wszystko mi wybaczy". Nie mam tez na mysli zadnego pilnowania się.


Pn lip 03, 2006 13:35
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt cze 16, 2006 4:23
Posty: 1814
Post 
Gimlas napisał(a):
mateola
Nie napisalem zeby sie Boga bac i drzec przed kazdym popelnionym grzechem. Jednak w dzisiejszym swiecie poczucie grzechu zanika w ludziach, dlatego kazdy odruch sumienia powinien nam uswiadamiac ze cos jest nie tak, ze uczynilismy zło. Dlatego pisalem ze nawet gdy nie wyrzadzilismy wielkiego grzechu i nie wiemy czy on jest ciezki czy lekki to nic nie zaszkodzi pojsc do spowiedzi jesli nas sumienie gryzie, jesli pojawiaja sie watpliwosci serca. Tak na wszelki wypadek. A z drugiej strony dlaczego mamy traktowac nasze sumienie podejrzliwie?
Zgadzam sie z tobą ze Pan Bog to nie jest aptekarz, który odmierza nam wszystko co zrobilismy. I nie traktuje Boga jako surowego sedziego tylko Ojca. Jeszcze raz powtorze wole zachowywac lekki dystans do Boga niz "przegiąc" w drugą strone myslac sobie "co mi tam Bog jest moim przyjacielem i wszystko mi wybaczy". Nie mam tez na mysli zadnego pilnowania się.


Nie wiem, tak zrozumiałam Twój poprzedni wpis...
Teraz myślę, że może chodzi Ci nie tyle o lęk przed Bogiem - sędzią, ile raczej o szacunek do Boga. W moim przypadku jednak taka spowiedź na wszelki wypadek doprowadziłoby jak nic doskrupulanctwa... do tzw. dzielenia włosa na czworo.
Dzięki za wymianę zdań :-)


Śr lip 05, 2006 6:48
Zobacz profil
Post Szóste przykazanie a grzech ciężki
Pablo_Tychy napisał(a):
Sprawa druga: przykazanie "Nie cudzołóż" i "Nie pożądaj..." są ochroną słabszego przeciw silniejszemu. Jest to ochrona człowieka przeciwko wykorzystaniu go jako narzędzie zaspokojenia swoich lub czyichś żądz.


A jeżeli obydwoje małżonkowie AKCEPTUJĄ antykoncepcję, to o jakim wykorzystaniu Ty mówisz i kto tu jest słabszy, a kto silniejszy?
Częstotliwość współżycia to INDYWIDUALNA sprawa małżonków i żaden przewodnik duchowy NIE MA PRAWA w to ingerować, nie odpowiada im "częstość" współżycia wg reguł NPR i OBYDWOJE mają żądze i ani myślą je tłumić, aby nie było frustracji, fiksacji i zaburzeć na tle seksualnym.


N lip 16, 2006 19:31
Post 
Nie ma sfer życia, w które przewodnik duchowy nie ma prawa ingerować, bo między innymi od tego on jest. Przypominam, że przewodnika duchowego wybiera się dobrowolnie. Nikt nie musi mieć przewodnika duchowego.

"Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu" - Św.Augustyn.


N lip 16, 2006 22:53
Post Szóste przykazanie a grzech ciężki
szalony napisał(a):
"Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu" - Św.Augustyn.


Nie sztuka jest kogoś banować, sztuką jest podyskutować MERYTORYCZNIE
Kościół czci Augustyna jako jednego z największych teologów. Jego prace były opoką w uczeniu teologii. Niestety (dla małżonków) był on cudzołożnikiem i jego rozumienie ludzkiej płciowości ma potężną skazę. Postrzegał magnetyzm między mężem a żoną, który jest podstawą związku małżeńskiego, jako pociąg żądzy powodujący, że nadużywają fizycznej „przyjemności” danej aktowi dla dobra gatunku. Zamiast zrozumieć, ze wypacza prawdę z powodu własnego pełnego winy doświadczenia indywidualnego grzechu śmiertelnego, sądził, że jest to powszechny błąd grzechu pierworodnego.
W dziele Małżeństwo i pożądanie (Marriage and Concupiscence) Augustyn utrzymuje, że: ponieważ Adam i Ewa przykryli swoje genitalia listkami figowymi, ponieważ ludzie nie odbywają stosunków płciowych publicznie, to najwyraźniej grzech pierworodny uderzył najmocniej w nasze genitalia:

[...] wielką rolą człowieka jest prokreacja, członki zaś, które bezpośrednio zostały ku temu celowi stworzone, nie chcą słuchać poleceń woli, ale trzeba czekać na żądzę, by wprawiła je w ruch, jak gdyby miała nad nimi prawo panowania, a czasami odmawiają działania, kiedy chce tego umysł, podczas gdy często działają wbrew jego woli! Czyż nie przynosi to wstydu wolności ludzkiej woli, że przez wzgardzenie Bogiem, Panem swoim, zatraciła panowanie nad swymi własnymi członkami? (On Marriage and Concupiscence, roz. 7).
Koncepcja, że to szczególnie męskie narządy płciowe rasy ludzkiej zostały porażone (w znaczeniu całego męskiego życia dorosłego, tak w małżeństwie, jak i poza nim), że jest to walka przeciwko nieposłusznym erekcjom prowadzącym do żądzy, jest podstawą myślenia Nauczycielskiego Urzędu Kościoła. Jan Paweł II może identyfikować się z Augustynem, nie przez doświadczenie cudzołóstwa, ale z powodu problemów stwarzanych przez małżeńską naturę dorosłego ciała męskiego, kiedy zdrowy młody mężczyzna żyje w celibacie. Jest to wyraźnie widoczne w pracy Karola Wojtyły Miłość i odpowiedzialność w rozdziale zatytułowanym Metafizyka wstydu.
Jego przekonanie, że małżeńska czystość (abstynencja) to sposób na przezwyciężenie „szkód uczynionych ludzkiej płciowości” przez grzech pierworodny, powtarza się w wielu innych jego wypowiedziach w sprawach seksualnych. Z jego perspektywy naturalne planowanie rodziny może być zalecane, ponieważ wymaga takiej małżeńskiej czystości, podczas gdy środki antykoncepcyjne jedynie wzmagają grzech pierworodny.
Nie tylko Augustyn wierzył, że grzech pierworodny zepsuł i zmienił ludzką płciowość. Jego poglądy są zgodne z pismami innych wczesnych ojców Kościoła :
Uważano, że kobiety są rytualnie nieczyste
Uważano, że kobiety ponoszą karę za grzech
A oto inne ważne stwierdzenie św. Augustyna:
Według mego zdania nic tak nie obniża ducha mężczyzny jak kobiece pieszczoty i zetknięcia z nią cielesne, bez czego nie można mieć żony (Soliloquies 1.10 PL 32 878 i powtórzone przez Tomasza z Akwinu (ST 22.151.3, odpowiedź 2;153.2)
Do dnia dzisiejszego Nauczycielski Urząd Kościoła nigdy nie rozważał sytuacji małżonków w kategoriach częstotliwości stosunków płciowych na tydzień, szczególnie w czasie wczesnych, płodnych lat małżeństwa. Para małżeńska wspólnie daje wyraz swojemu związkowi przez rozkosz umysłu, duszy i ciała. Ani mniej, ani więcej. Dlaczego ten podstawowy fakt nie odgrywa żadnej roli w myśleniu Nauczycielskiego Urzędu Kościoła? Tragiczną odpowiedzią jest to, że uważa się św. Augustyna za jednego z największych kiedykolwiek żyjących teologów, a to on właśnie napisał teologię małżeństwa, która w głównych zarysach jest podstawą tradycyjnego nauczania do dnia dzisiejszego.
Gdyby Augustyn poprzedził swoje stwierdzenie słowami „w cudzołóstwie” i użył słowa „kochanka” zamiast „żona”, mówiłby prawdę. Przy takim zaś sformułowaniu uczynił przerażający błąd w przekonaniu, że śmiertelny grzech cudzołóstwa jest identyczny z sakramentalnym użyciem stosunku płciowego w małżeństwie. Również w tysiąc lat później Akwinata mimo całej swej mądrości nie dostrzegł różnicy. Zdawał się nie zauważać, że Augustyn w sprawach płciowych był poważnie niezrównoważony.
Kolejny ważny cytat z św. Augustyna:
"Bo czym jest pożywienie dla zdrowia człowieka, tym jest małżeńskie pożycie dla zachowania rodzaju ludzkiego". (Wartości małżeństwa, 18)
Oczywistą implikacją jest to, że ci, których stosunek płciowy (dany dla dobra rodzaju) nie ma prokreacyjnych intencji lub formy, szukają jedynie przyjemności w pełen żądzy i egoistyczny sposób. To oskarżenie przeciwko ludziom stosującym środki antykoncepcyjne pojawi się później.


Wt lip 18, 2006 19:08

Dołączył(a): Pn lut 20, 2006 14:41
Posty: 56
Post Re: Szóste przykazanie a grzech ciężki
nieznany23 napisał(a):
szalony napisał(a):
"Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu" - Św.Augustyn.


Nie sztuka jest kogoś banować, sztuką jest podyskutować MERYTORYCZNIE
Kościół czci Augustyna jako jednego z największych teologów. Jego prace były opoką w uczeniu teologii. Niestety (dla małżonków) był on cudzołożnikiem i jego rozumienie ludzkiej płciowości ma potężną skazę.

I na tym polega merytoryczna dyskusja według Nieznanego, że się przywala autorowi cytatu.
Nie wchodząc w dyskusję na temat św. Augustyna z cytatami to jest tak, że nawet najgłupszemu uda się powiedzieć coś mądrego. Tu mamy konkretne zdanie. Jak Ci się nie podoba, to podejmij z nim polemikę, a nie pisze wywodów na temat, kim był św. Augustyn. Ten rodzaj "dyskusji" już dawno Schopenhauer zakwalifikował jako argumentum ad personam. I na pewno nie jest to dyskusja merytoryczna.


Cz lip 20, 2006 9:53
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn lip 31, 2006 16:53
Posty: 9
Post 
Powoli, powoli. Pozwólcie prawnikowi wypowiedzieć się o seksie. :P Ha ha ha. OK, do rzeczy:

1. Jest rzeczą bezdyskusyjną, że naturalnym, biologicznym celem stosunku seksualnego jest przedłużenie gatunku. Jest to również w ogóle przyczyna, dla której coś takiego, jak stosunek seksualny, w ogóle istnieje.

2. Przyjemność odczuwana podczas stosunku jest pewnego rodzaju nagrodą za podjęcie aktu. Gdyby to nie było przyjemne, po prostu byśmy wymarli. Oczywiście zwrócić należy uwagę przede wszystkim nie na to, że "coś się należy", a no to, że przyjemność jest służebna w stosunku do celów aktu -- prokreacyjnego i innych (zjednoczenie i wzajemne oddanie pomiędzy małżonkami).

3. Niedorzecznością jest postulat, aby odrzucać przyjemność wynoszoną z aktu małżeńskiego i traktować go jako zło konieczne, ewentualnie przykry obowiązek. Również niedorzecznością jest jednak sprowadzanie celu aktu do przyjemności, abstrahowanie go od prokreacji. Należy jednak dodać takie caveat, że traktowanie małżonka w kategoriach za przeproszeniem rozpłodowych jest tak samo uprzedmiotowieniem, jak postrzeganie go jako narzędzie satysfakcji seksualnej.

Przy takim ujęciu sprawy, NPR (NFP) raczej się utrzymuje. Antykoncepcja już nie bardzo. Pojawia się jednak problem:

4. Wbrew modnym ostatnio twierdzeniom, seks nie jest potrzebą tego rodzaju, co potrzeba pożywienia, napoju, powietrza. Mówiąc wprost, bez tego się nie umiera. Może być ciężko, ale ciężej jest bez dachu nad głową, bez pracy, bez rodziny, bez ciepłej wody lub ciepłego pożywienia.

5. Mimo wszystko jednak, hipokryzją byłoby postrzeganie tej sfery życia człowieka jako domeny tylko i wyłączenie pokus, zachcianek, wybujałych fantazji itd. Potrzeby wiadomego rodzaju istnieją. Samo wskazanie niecelowości działania seksualnego w braku zamiaru w tym momencie spłodzenia potomstwa nie eliminuje potrzeby jako takiej i nie rozwiązuje problemu.

W tej sytuacji owszem, możemy stwierdzić, że bezpośredni zamiar spłodzenia potomstwa nie jest wymagany, a wystarczy jedynie "zamiar ewentualny", czyli godzenie się na możliwość przyjścia na świat potomstwa w wyniku aktu, mimo że bezpośrednio tego nie zamierzamy.

Oczywiście, byłoby niedorzecznością stwierdzenie, że NPR to jest jakiś najpełniejszy wyraz najpełniejszego godzenia się na przyjście potomstwa z danego aktu. Bazujemy raczej na tym, że nie można nikogo zmusić do współżycia, a abstynencja wzmaga wzajemny szacunek, uczy zrozumienia i wyrabia pewien dystans w stosunku do "potrzeb" (ogranicza tendencję do natychmiastowego zaspokojenia, por. chaotyczne wrzucanie w siebie jakiegokolwiek jedzenia zamiast przyrządzenia i spożycia posiłku).

Spójrzmy jednak na to od innej strony: nieprzerwane stosowanie NPR od zawarcia małżeństwa po menopauzę jest w stanie wyeliminować przyjście na świat jakiegokolwiek potomstwa z tego związku. Zamiar taki czyniłby zresztą małżeństwo nieważnym. Słusznie więc zwraca Kościół uwagę, że NPR to nie jest po prostu katolicka antykoncepcja i jakiś jedynie słuszny zamiennik kondoma czy pigułki. Jest oczywiście taka różnica, że NPR nie ingeruje w naturę aktu, a jedynie wykorzystuje pewną wiedzę, ponadto nie ingeruje też w naturalne funkcjonowanie organizmu kobiety. Nie można jednak zaprzeczyć, że nie jest to wiedza oczywista, dostępna każdemu bez przygotowania. Jest w tym jakiś element sztuczności, oczywiście nie w tym samym sensie, co w antykoncepcji. Jest również faktem, że samo korzystanie z wiedzy raczej niż ze środków chemicznych nie wyłącza automatycznie odpowiedzialności moralnej. Takoż i katechizmie i w ogóle w nauczaniu Kościoła, mówi się o stosowaniu naturalnego planowania rodziny wyłącznie z ważnych powodów.

Z kolei co to jest ważny powód, to już jest w ocenie sumienia. Ewentualnie do konsultacji ze spowiednikiem. Prawdopodobnie nie zgodziłbym się z połową powodów ekonomicznych, które przyszłyby ludziom do głowy, ale też, z drugiej strony, przecież nie możemy wszyscy mieć po siedmioro dzieci albo więcej. Ktoś musi te dzieci utrzymać. Jeżeli wszyscy obywatele będą na socjalu, kto będzie na to pracował? Poza tym i tak już jest przeludnienie. A skoro w sensie globalnym powszechność rodzin wielodzietnych prowadziłaby do skutków absurdalnych, może nawet katastroficznych, nie możemy wymagać takiego zachowania od pojedynczych rodzin katolickich, wiedząc, że do takich a nie innych skutków nie dojdzie, bo i tak 90% adresatów do nauczania się nie zastosuje. Nie jestem zwolennikiem jednoznacznych, numerycznych limitów, ale wydaje mi się, że nie ma nic złego w tym, że para rodziców pracujących ogranicza się do dwójki lub trójki dzieci. Nie można też przecież wymagać, aby połowa dorosłych ludzi przestała pracować, czy to matki, czy ojcowie.

Hmmm... podczas tych refleksji przyszedł mi do głowy taki wniosek: "jak często" to jest raczej temat przy antykoncepcji, tzn. "jak często byśmy chcieli" (w połączeniu z tym, że nie chcemy raczej otoczyć się tuzinem potomków), niż przy omawianiu moralnej strony współżycia małżeńskiego.

Kolejnym takim paradoksalnym wnioskiem byłby taki, że w tym średniowiecznym twierdzeniu, że cudzołożnkiem jest zbyt namiętny mąż własnej żony, też coś jest, oprócz przesady. Pomijając seksualną frustrację osób zobowiązanych do celibatu i obdarzonych niebezpiecznym zasobem potęgi doczesnej, jest to fakt, że nawet i w małżeństwie można doprowadzić do sytuacji takiej, w której współżycie seksualne oderwane jest od prokreacji, od jednoczenia, od wzajemnego daru, od czegokolwiek oprócz przyjemności, i jest w ogóle celem samym w sobie. Takie traktowanie współżycia prowadzi do oderwania go nawet od osoby wspołmałżonka jako takiej i staje się pewną formą masturbacji, czyli po prostu działania seksualnego nastawionego wyłącznie na zaspokojenie własnych potrzeb (to się zresztą nazywa onanisticus usus matrimonii, czyli masturbacyjne używanie małżeństwa). Jest to również działanie człowieka przeciwko sobie samemu, ponieważ jest rzeczą znaną z doświadczenia, że taki rodzaj działania seksualnego nie przynosi żadnej długofalowej satysfakcji, a wręcz zniewolenie i upodlenie. Po pewnym czasie zresztą nie przynosi nawet doraźnego zaspokojenia, a jedynie potęguje głód. Doprowadzanie do takiej sytuacji musi być grzeszne i niemoralne. Zastanawiam się nawet, czy podejmowanie współżycia wyłącznie wtedy, kiedy chce się spłodzić potomstwo (ew. pozytywny stosunek do takiej możliwości), nie jest zdrowsze i nie daje więcej szczęścia niż zabawa w "życie seksualne" w nowoczesnym rozumieniu. Samo zastąpienie aktykoncepcji NPR jeszcze nie chrystianizuje całego tego bagażu światopoglądowego. Wydaje mi się, że w ogóle trzeba wyjść z tej siatki pojęciowej i z postrzegania seksu w kategoriach przyjemności... a może nawet praw. Uświadomić sobie tę presję na "udane życie seksualne" i wyzwolić się od niej.


Wt sie 01, 2006 19:26
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt cze 16, 2006 4:23
Posty: 1814
Post 
Pozwól, prawniku, że odniosę sie do Twojej wypowiedzi :-)
Lucius napisał(a):
1. Jest rzeczą bezdyskusyjną, że naturalnym, biologicznym celem stosunku seksualnego jest przedłużenie gatunku. Jest to również w ogóle przyczyna, dla której coś takiego, jak stosunek seksualny, w ogóle istnieje.

2. Przyjemność odczuwana podczas stosunku jest pewnego rodzaju nagrodą za podjęcie aktu. Gdyby to nie było przyjemne, po prostu byśmy wymarli. Oczywiście zwrócić należy uwagę przede wszystkim nie na to, że "coś się należy", a no to, że przyjemność jest służebna w stosunku do celów aktu -- prokreacyjnego i innych (zjednoczenie i wzajemne oddanie pomiędzy małżonkami).

Przyjemnośc (podstawa do budowanie jedności małżeńskiej) w świetle Encykliki Humanae Vitaenie nie pełni funkcji służebnej wobec prokreacji:
Cytuj:
Miłość małżeńska (...)
Jej cechy charakterystyczne
9. Gdy się te sprawy widzi we właściwym świetle, stają się oczywiste charakterystyczne cechy i wymogi miłości małżeńskiej. Ich właściwe zrozumienie jest rzeczą najwyższej wagi.

Jest to przede wszystkim miłość na wskroś ludzka, a więc zarazem zmysłowa i duchowa. Toteż nie chodzi tu tylko o zwykły impuls popędu lub uczuć, ale także, a nawet przede wszystkim, o akt wolnej woli, zmierzający do tego, aby miłość ta w radościach i trudach codziennego życia nie tylko trwała, lecz jeszcze wzrastała, tak ażeby małżonkowie stawali się niejako jednym sercem i jedną duszą, i razem osiągali swą ludzką doskonałość.

Chodzi następnie o miłość pełną, to znaczy o tę szczególną formę przyjaźni, poprzez którą małżonkowie wielkodusznie dzielą między sobą wszystko, bez niesprawiedliwych wyjątków i egoistycznych rachub. Kto prawdziwie kocha swego współmałżonka, nie kocha go tylko ze względu na to, co od niego otrzymuje, ale dla niego samego, szczęśliwy, że może go wzbogacić darem z samego siebie.

Prócz tego miłość małżeńska jest wierna i wyłączna aż do końca życia; to oraczy jest taka, jak ją rozumieli małżonkowie w tym dniu, w którym, wolni i w pełni świadomi, wiązali się węzłem małżeńskim.

Choćby ta wierność małżeńska napotykała niekiedy na trudności, to jednak nikomu nie wolno uważać jej za niemożliwą wręcz przeciwnie, jest zawsze szlachetna i pełna zasług. Przykłady tak licznych w ciągu wieków małżonków dowodzą nie tylko tego, że wierność jest zgodna z naturą małżeństwa, lecz ponadto, że stanowi ona niejako źródło, z którego płynie głębokie i trwałe szczęście.

Jest to wreszcie miłość płodna, która nie wyczerpuje się we wspólnocie małżonków, ale zmierza również ku swemu przedłużeniu i wzbudzeniu nowego życia. "Małżeństwo i miłość małżeńska z natury swej skierowane są ku płodzeniu i wychowywaniu potomstwa. Dzieci są też najcenniejszym darem małżeństwa i samym rodzicom przynoszą najwięcej dobra".

Być może prymat prokreacji to Twoje zdanie, ale wypadałoby zaznaczyć.
Lucius napisał(a):
3. Niedorzecznością jest postulat, aby odrzucać przyjemność wynoszoną z aktu małżeńskiego i traktować go jako zło konieczne, ewentualnie przykry obowiązek. Również niedorzecznością jest jednak sprowadzanie celu aktu do przyjemności, abstrahowanie go od prokreacji. Należy jednak dodać takie caveat, że traktowanie małżonka w kategoriach za przeproszeniem rozpłodowych jest tak samo uprzedmiotowieniem, jak postrzeganie go jako narzędzie satysfakcji seksualnej.

Przy takim ujęciu sprawy, NPR (NFP) raczej się utrzymuje.

Można rozpatrywać sytuację, gdy małżeństwo, usilnie starające sie o dziecko i współżyjące w okresie podnym traktuje siebie instrumentalnie, jako dawcę nasienia/producentkę jajeczka. Współżyją, bo sluz, bo temperatura, bo czas, a nie dlatego, że akurat chcieliby.
Z kolei małżeństwo, które dziecka nie planuje - współżyje tylko w fazie niepłodności poowulacyjnej - gdzie tu otwartość na życie?
Lucius napisał(a):
Antykoncepcja już nie bardzo.

Lucius napisał(a):
5. Mimo wszystko jednak, hipokryzją byłoby postrzeganie tej sfery życia człowieka jako domeny tylko i wyłączenie pokus, zachcianek, wybujałych fantazji itd. Potrzeby wiadomego rodzaju istnieją. Samo wskazanie niecelowości działania seksualnego w braku zamiaru w tym momencie spłodzenia potomstwa nie eliminuje potrzeby jako takiej i nie rozwiązuje problemu.
W tej sytuacji owszem, możemy stwierdzić, że bezpośredni zamiar spłodzenia potomstwa nie jest wymagany, a wystarczy jedynie "zamiar ewentualny", czyli godzenie się na możliwość przyjścia na świat potomstwa w wyniku aktu, mimo że bezpośrednio tego nie zamierzamy.

To godzenie sie na ewentualnego potomka nie jest niemożliwe przy niektórych rodzajach antykoncepcji: jeśli to stosunek przerywany, to możliwość poczęcia jest całkiem spora... wiele razy większa, niż przy współżyciu z npr. Być może małżeństwu wystarczy PI =30 - wiedzą, że przyjmą dziecko, gdyby się pojawiło.
Lucius napisał(a):
Oczywiście, byłoby niedorzecznością stwierdzenie, że NPR to jest jakiś najpełniejszy wyraz najpełniejszego godzenia się na przyjście potomstwa z danego aktu. Bazujemy raczej na tym, że nie można nikogo zmusić do współżycia, a abstynencja wzmaga wzajemny szacunek, uczy zrozumienia i wyrabia pewien dystans w stosunku do "potrzeb" (ogranicza tendencję do natychmiastowego zaspokojenia, por. chaotyczne wrzucanie w siebie jakiegokolwiek jedzenia zamiast przyrządzenia i spożycia posiłku).

Dlaczego tak brutalnie? Czy małżeństwo wykorzystujace prezerwatywy, współzyjące systematycznie co 2-3 dni "wrzuca w siebie jakiekolwiek jedzenie, zamiast przyrządzać i spożywać posiłek"? Sądzisz, że stosujący antykoncepcję nic innego nie robią, tylko na okrągło współżyją?
Z drugiej strony jest małżeństwo npr-owe, które "spożywa posiłki" jedynie przez kilkanaście dni w cyklu, bo przez resztę cyklu zmuszone jest do postu. A czasem "najada" sie na zapas, bo w perspektywie czas głodu...
Lucius napisał(a):
Samo zastąpienie aktykoncepcji NPR jeszcze nie chrystianizuje całego tego bagażu światopoglądowego.

Z cała pewnością - podobnie, jak antykoncepcja automatycznie "nie odczłowiecza" współżycia.
Lucius napisał(a):
Wydaje mi się, że w ogóle trzeba wyjść z tej siatki pojęciowej i z postrzegania seksu w kategoriach przyjemności... a może nawet praw. Uświadomić sobie tę presję na "udane życie seksualne" i wyzwolić się od niej.

Tego nie rozumiem - sugerujesz postrzeganie seksu w oderwaniu od przyjemności? To czym miałby być wg Ciebie seks?
Pozdrawiam :-)


Śr sie 02, 2006 8:41
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn lip 31, 2006 16:53
Posty: 9
Post 
mateola napisał(a):
Cytuj:
Jest to wreszcie miłość płodna, która nie wyczerpuje się we wspólnocie małżonków, ale zmierza również ku swemu przedłużeniu i wzbudzeniu nowego życia. "Małżeństwo i miłość małżeńska z natury swej skierowane są ku płodzeniu i wychowywaniu potomstwa. Dzieci są też najcenniejszym darem małżeństwa i samym rodzicom przynoszą najwięcej dobra".

Być może prymat prokreacji to Twoje zdanie, ale wypadałoby zaznaczyć.


Biologiczną funkcją aktu seksualnego jest płodzenie potomstwa. Odczuwana w ten sposób przyjemność jest zachętą do podjęcia tego aktu, swoistą nagrodą. Nie jest jednakże tak, że akt został stworzony, zaplanowany bezpośrednio po to, aby dostarczać przyjemność. Humanae Vitae tego nie podważa, a jedynie traktuje o miłości małżeńskiej. Bardziej o miłości niż o samym akcie. Zwłaszcza cytowany przez Ciebie fragment. Pozwolę sobie zauważyć, iż on również skupia się na dzieleniu życia i przekazywaniu go dalej.

Lucius napisał(a):
Można rozpatrywać sytuację, gdy małżeństwo, usilnie starające sie o dziecko i współżyjące w okresie podnym traktuje siebie instrumentalnie, jako dawcę nasienia/producentkę jajeczka. Współżyją, bo sluz, bo temperatura, bo czas, a nie dlatego, że akurat chcieliby.
Z kolei małżeństwo, które dziecka nie planuje - współżyje tylko w fazie niepłodności poowulacyjnej - gdzie tu otwartość na życie?


Dokładnie. Oczywiście, jest różnica między tą drugą sytuacją, a użyciem sztucznych środków w celu zapewnienia kontroli nad częścią metabolizmu kontrolującą płodność, ale jakoś nie mogę dać się przekonać o ogromie jej rozmiarów. Istnieje możliwość braku otwartości na życie nawet w przypadku NPR, jak również, jak oboje wspomnieliśmy, instrumentalnego traktowania w kategoriach rozpłodowych.

Cytuj:
To godzenie sie na ewentualnego potomka nie jest niemożliwe przy niektórych rodzajach antykoncepcji: jeśli to stosunek przerywany, to możliwość poczęcia jest całkiem spora... wiele razy większa, niż przy współżyciu z npr. Być może małżeństwu wystarczy PI =30 - wiedzą, że przyjmą dziecko, gdyby się pojawiło.


To już jest coś, to prawda, ale wydaje mi się, że wciąż jest to za mało. Poza tym mamy celowe i aktywne działanie skierowanie przeciwko możliwości poczęcia, a nie tylko wykorzystanie okresów, w których z naturalnych przyczyn ta możliwość jest ograniczona. Wciąż jednak, przyznam Ci, jest sporo miejsca na nadużycia, a dużo zależy od mentalności.

Cytuj:
Dlaczego tak brutalnie? Czy małżeństwo wykorzystujace prezerwatywy, współzyjące systematycznie co 2-3 dni "wrzuca w siebie jakiekolwiek jedzenie, zamiast przyrządzać i spożywać posiłek"? Sądzisz, że stosujący antykoncepcję nic innego nie robią, tylko na okrągło współżyją?


Nie. Ale jednym z celów antykoncepcji przeciwstawionej NPR jest możliwość podjęcia współżycia w dowolnie wybranym momencie, nie licząc się z uwarunkowaniami organizmu kobiety. Mimo wszystko jest to wyraz dążenia do natychmiastowego, dowolnego zaspokojenia. Ewentualnie możliwości tegoż.

Poza tym, gdybym był kobietą, traktowałbym prezerwatywę jako obelgę. W moim odczuciu jest w niej coś upokarzającego dla kobiety. Na pewno w mniejszym stopniu, ale pigułka też może być upokarzająca dla mężczyzny.

Cytuj:
Z drugiej strony jest małżeństwo npr-owe, które "spożywa posiłki" jedynie przez kilkanaście dni w cyklu, bo przez resztę cyklu zmuszone jest do postu. A czasem "najada" sie na zapas, bo w perspektywie czas głodu...


Tak... okropna perspektywa, to najadanie się na zapas. Poza tym takie zaplanowanie życia i współżycie z tabeli to nie jest chyba to, o co w miłości małżeńskiej chodziło. Są oczywiście pozytywne strony, np. takie, że siłą rzeczy następuje dowartościowanie pozaseksualnych aspektów tejże miłości małżeńskiej i w ogóle małżeństwa. Ewentualnie, w szerszym rozumieniu ludzkiej seksualności, pozagenitalnych zachowań o charakterze seksualnym sensu largo. :P Starałbym się nie przeakcentowywać tego postu i zmuszenia, ale fakt jest faktem: NPR nie jest cudownym lekarstwem na wszystkie problemy i nie jest ideałem. Ideałem byłaby sytuacja, w której nie musielibyśmy się martwić o utrzymanie rodziny, własną przyszłość, przeludnienie itd. Niestety, mało ludzi może sobie na coś takiego pozwolić.

Cytuj:
Z cała pewnością - podobnie, jak antykoncepcja automatycznie "nie odczłowiecza" współżycia.


Nie wiem. W życiu "gumy" do ręki nie wziąłem, a na myśl, że kobieta mogłaby łykać piguły przed pójściem ze mną do łóżka, robi mi się cokolwiek smutno. Takie "uwalnianie" od ludzkiej natury do niczego dobrego człowieka nie prowadzi. Tylko autonomizuje przyjemność i przejaskrawia jej znaczenie... Czasem już nawet nie tylko przyjemność, ale wręcz zaspokojenie popędów.

Cytuj:
Tego nie rozumiem - sugerujesz postrzeganie seksu w oderwaniu od przyjemności? To czym miałby być wg Ciebie seks?
Pozdrawiam :-)


Nie do końca. Ale czy zaspokojanie popędów to jest seks, czy może masturbacja z użyciem drugiej osoby jako narzędzia? Przy antykoncepcji mamy za dużo warunków, zastrzeżeń, obliczeń, egoistycznych kalkulacji. Załącza się liberalno-moralny imperatyw unikania ciąży i bycia dobrym w łóżku.

Zgodzę się natomiast z Tobą, że podręczniki moralności seksualnej pisane przez mnichów-ascetów z urazem do kobiet to bardzo, bardzo zły pomysł. To, co niektórzy teolodzy piszą, też jest dość mętne i wygląda jak pisanie argumentów pod tezę. Myślę, że tu potrzeba więcej miłości chrześcijańskiej, a mniej ducha regulacji i dążenia do stworzenia kompleksowego systemu przepisów. Nie podoba mi się również postrzeganie tej sfery życia człowieka w kategoriach "praw" jakie mu przysługują. Co to jest... kodeks pracy, czy co? ;) Też nie mówię, że mają się tym zajmować tylko świeccy, w oderwaniu od duchowieństwa. To też prowadzi do dziwnych skutków (ci ludzie potrafią opowiadać gorsze bzdury niż niejeden obligatoryjny celibatariusz).


Śr sie 02, 2006 15:20
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL