
Pyskata żona. Czy dostateczna 'causa' dla beatyfikacji męża?
Wszyscy znamy takie "osoby". Coś im tłumaczymy, wyjaśniamy, po kolei, logicznie, spokojnie. A zamiast milczenia albo rzeczowego konkretnego odniesienia się do naszych argumentów słyszymy np.
Cytuj:
No cóż - ale to takie typowe dla "prawdziwych Polaków-katolików"

lub
Cytuj:
Tyle sie ujojczycie nad "niedolą" Polski - gdyby wam przyszło żyć w okresie wojny zabilbyście się z rozpaczy na pierwszym napotkanym drzewie

Człowiek na takie dictum zastanawia się czy siąść i płakać, śmiać się, czy współczuć. Współczuć mężowi takiej pyskatej osoby. Myślimy sobie wtedy o takim "to musi być święty człowiek", przecież znosić na co dzień takie męczeństwo i trwać w nim to wielki heroizm.
To co wyżej napisałem to tylko objaśnienie sytuacji. Pytanie moje brzmi: Czy męczeństwo męża takiej pyskatej baby jest wystarczającym powodem (causa) do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego? Po jego zejściu oczywiście. Co na to Kodeks Prawa Kanonicznego i praktyka? Czy wśród kilkuset dotychczasowych błogosławionych (a może i świętych) znane są przypadki, że ten rodzaj męczeństwa był istotnym powodem do uświęcenia?
Drugie pytanie. Beatyfikacja i kanonizacja to dopiero po śmierci męczennika. Ale jeśli męczennik nie może wytrwać z "taką", to czy ta pyskatość połowicy może uzasadniać separację? Co na to KPK?