Jezus przychodzi - z wszystkich ludzkich możliwości wybrał tę najprostszą. Po prostu urodził się z żłóbku, w biedzie... jakby od początku chciał pokazać, że nie zawsze to, co największe i najbogatsze jest najważniejsze, najlepsze. Że nie o to chodzi, żeby mieć - ale żeby być. A my? Przychodzimy do Niego jak pastuszkowie, którym aniołowie powiedzieli o Jego narodzeniu, jak mędrcy, którym ukazała się gwiazda. Po domach świętujemy wigilię, łamiemy się opłatkiem, zapominamy urazy, przebaczamy sobie nawzajem winy, składamy życzenia, obdarowujemy się prezentami. Śpiewamy kolędy, staramy się nacieszyć tym wszystkim - żeby tej atmosfery i klimatu świąt wystarczyło, na zapas.
Żeby te święta to nie było tylko jedzenie i zabawa - ale też jakiś czas rachunku sumienia z tego, jak ten rok wyglądał. Żeby to świętowanie było przesycone radością płynącą nie tyle z prezentów, co z przyjścia Pana, który kolejny raz chce odwrócić nasz wzrok od problemów codzienności i pokazać, że On cały czas nadaje sens wszystkiemu, co każdego z nas spotyka. Żebyśmy umieli choć przez chwilę cieszyć się prostotą zbawienia. Żebyśmy potrafili w tym czasie znaleźć w sobie siłę na pojednanie z tymi wszystkimi, z którymi coś nas w ciągu roku podzieliło.
Żebyśmy potrafili kochać, przyjmować miłość i żyć miłością.
Żebyśmy potrafili ciągle na nowo odkrywać proste cuda dnia codziennego, i z nich czerpać siłę.
Żeby to wszystko, co sercem będziemy przeżywać w tych dniach, naładowało nas wiarą, nadzieją, optymizmem i siłą na cały nadchodzący rok - dosłownie, na zapas. Żeby światło, które Jezus przyniósł każdemu człowiekowi, paliło się w nas nieustannie z taką samą mocą. Żebyśmy silni Jego siłą potrafili wejść w nowy rok, stawić czoło nowym wyzwaniom i pod koniec AD 2007 powiedzieć, że zrobiliśmy coś dobrego, że biorąc coś z życia - daliśmy też innym coś z siebie.
Błogosławionych, zdrowych, spokojnych, rodzinnych, pełnych miłości świąt Narodzenia Pana i tego, co najlepsze w kolejnym roku - życzę Wam
