wracając do tematu. Niedawno miałam okazję rozmawiać z osoba bardzo kompetentną, doświadczonym pedagogiem z Warszawy i zarazem bardzo wierzącą, związaną z Kościołem. I tak niejako przy okazji dowiedziałam się o szkołach Opus Dei kształcących podobno "super elity". Naprzykład takiej
http://www.sternik.edu.pl/Szkoły te mają bardzo wysoki poziom itp, itp... i w wielu środowiskach jest szczytem prestiżu zapisać tam dziecko tylko że.....
po pierwsze przeznaczone są wyłącznie dla rodzin najbogatszych (nie zamożnych, najbogatszych- wpisowe czyli ten tzw wkład to kwoty sięgające... ponad 30 tysięcy
!!)- nic dziwnego że nie podają ich na stronie internetowej... (jaka tu ma być idea wspierania edukacji i rodziny? program kierowany jest do ułamka procenta rodzin najbogatszych w Polsce..), poza tym dochodzi czesne w kwocie od kilkuset do ponad 1000 zł co miesiąc. Oni tam ładnie piszą jak to "indywidualnie ustala się, mozna szukać sponsora" itp, ale w praktyce słyszałam jednak co innego...
po drugie temat wypłynął właśnie przy okazji rozmowy o przedszkolach- i o systemie w przedszkolu prowadzonym przez opus dei gdzie dzieci mają z zegarkiem w ręce co pół godziny zmianę aktywności czy nauke czegoś innego, pod sznurek... i takie to zaczyna być dla mnie dziwne , przypominające trochę ścisła indoktrynację od małego..
Jakimi ludźmi muszą być rodzice którzy przeznaczą tak ogromną kwotę żeby dziecko zapisać to szkoły o takich specyficznych zasadach? Albo bardzo bardzo bogatymi albo... ? snobami? Słyszałam o przypadkiach gdzie warszawska mama diagnozuje u wszystkich pedagogów i psychologów swoje nieco ponad dwuletnie dziecko żeby koniecznie dojść do dziedzin w których jest ono genialne (no bo przecież napewno jest) i poświęca cały czas na jeżdzenie z ledwo mówiącym dwulatkiem na zajęcia które mają rozwijać jego zdolności....("żeby mu życia nie zmarnować")..... i ta mama to też taka wierząca, związana z opus dei...
słyszałam osobiście z ust człowieka należącego do opus dei że "on swoje dzieci wychowuje na szefów, nie na podwładnych"..........
ufff... jak dobrze jest u nas na prowincji, gdzie dzieci w przedszkolu (kótre kosztuje 300 zł) spędzają większość czasu na zabawie, a panie przytulają maluchy i wycierają im nosy, gdzie zdolne dzieci chodzą do miejskich szkół a po szkole kopią piłkę i jezdzą na rowerach a potem i tak dostają się na najlepsze uczelnie:), gdzie nikt dwulatka nie diagnozuje z powodu genialności ale stara się go nauczyć sikac do nocnika...
.. gdzie staramy sie wychować dziecko po chrześcijańsku czyli na dobrego, mądrego człowieka odrózniającego dobro od zła... nie na szefa...