Myślę, że jest tu zamęt w pojęciach. Nazwy „odszkodowanie za złe urodzenie” i „za złe życie” są mylące.
Po pierwsze – odszkodowanie za złe urodzenie. Tak naprawdę rodzice nie chcą odszkodowania za to, że urodziło się dziecko – chcą mieć pieniądze na jego wychowanie.
Cytuj:
rodzice wnoszący pozew o odszkodowanie za urodzenie się niepełnosprawnego dziecka robią to z miłości do niego: potrzebują pieniędzy na leczenie i ulżenie jego cierpieniom. Traktowanie ich jak moralnych potworów jest niesprawiedliwe. W sprawie łomżyńskiej małżeństwo z dwójką ciężko chorych dzieci żyje w trudnych warunkach. Dzieciom potrzebna jest rehabilitacja, leki - także przeciwbólowe - i co jakiś czas operacje umożliwiające im samodzielne poruszanie się.
Jeśli podejść do sprawy tylko rozumowo: Gdyby uważali życie dziecka za przynoszące szkodę i bezwartościowe, mogliby je oddać do adopcji. Rodzicom właściwie należy się odszkodowanie za naruszenie praw pacjenta, za utracone zarobki i dodatkowe koszty poniesione w czasie ciąży. Dalej to już ich decyzja.
Natomiast jeśli spojrzeć trochę dalej, to widać, że oni po prostu walczą o lepsze życie dla swojego dziecka wszelkimi możliwymi sposobami, nie dbając o to, jak to zostanie nazwane. Wykorzystują pewne nielogiczności, które istnieją w prawie i chwała im za to.
Po drugie – odszkodowanie za złe życie. Tu tak samo – upośledzony nie chce odszkodowania za życie – chce mieć pieniądze na życie oraz na pewne udogodnienia czy narzędzia, które pozwoliłyby mu na włączenie się w normalne życie. Gdyby uważał swoje życie za bezwartościowe – popełniłby samobójstwo. Może lepsze byłoby tu określenie „odszkodowanie za złą jakość życia”. Zła jakość życia nie decyduje jednak o jego wartości.
Jeżeli istnieją sytuacje, gdy życie człowieka nie ma wartości, gdy lepiej byłoby "nie być" to w takich sytuacjach nie mają już sensu żadne odszkodowania.