Re: Dziecko- błogosławieństwem...
moja mama zawsze miło wspomina dzieciństwo. Jasne, dzieci dużo pracowały z rodzicami. Ta wspólna praca zbliżała. Mama opowiadała jak po wojnie miała jedną sukienkę, jak smarowały tenisówki kredą
żeby były bielsze do kościoła
jak na codzien biegały boso. Opowiada też jak dziadek po dniu spędzonym na pracy w polu wiózł ją do domu na koniu, jak wieczorem rozmawiali- nie było telewizji, komputera- w zimowe wieczory czytali, rozmawiali, spędzali razem czas. Rodzice wymagali, ale kochali dzieci. Jedli chleb z masłem i kluski, dzieci nie grymasiły. Dzieci tamtego pokolenia to ludzie samodzielni, pracowici i zaradni. Mój tata wyszedł ze skrajnej biedy i skończył studia, doszedł do kierowniczego stanowiska w zakładzie (najwyższego jakie mógł mieć bezpartyjny
). Teraz wydaje nam się że dziecko musi mieć swój pokój, komputer, nowe ciuchy czy co tam jeszcze. Ale już teraz widać jak dorastają te dzieci wychowane "po nowemu" którym rodzice wszystko dawali- i często wogóle nie umieją sobie radzić a tylko narzekają. Nas było w domu pięcioro. Brat też ma 5 dzieci, siostra też, druga ma troje. Wszyscy są wykształceni, mają dobrą prace i radzą sobie. Kwestia podejścia. Ja nigdy nie zadałam sobie pytania czy mam pracować czy nie, czy mam na kogoś liczyć. Oczywiste było ze muszę pracować i radzić sobie.