Autor |
Wiadomość |
niktszczególny
Dołączył(a): Wt kwi 22, 2008 18:56 Posty: 649
|
Teoria w naszych rozważaniach. Praktyka - bardzo rzadko, stąd możesz odnieść wrażenie, że nie jestem kosekwentny w wypowiedziach. Określenie: "ten człowiek bije syna" sugeruje zwyrodnialca, który często (codziennie) znęca się nad dzieckiem, traktując karę fizyczną jako chleb powszedni. Po prostu czuję się trochę skrzywdzony takim uogólnieniem i stąd taka moja reakcja. Ludzie traktujący nieużywanie kar fizycznych jako bezwyjątkową zasadę mają naturalną tendencję do takiego krzywdzącego spłaszczania.
Wiek. Hm, zależy od konkretnego dziecka, nie mogę tu podać wiążących liczb. Kim ja jestem, żeby to robić? 7-11 lat? 6-12? Pojedynczy klaps trochę wcześniej?
Kto mówi o zaczynaniu wychowania? Kiedy zaczynałem wychowanie, nie zakładałem tego.
A kiedy? We wcześniejszym wieku na przykład niebezpieczna zabawa ogniem pomimo wielokrotnego upominania i tłumaczenia niebezpieczeństwa oraz uprzedzenia, że następnym razem skończy się karą cielesną. Sytuacja wykluczała możliwość odizolowania od zagrożenia.
W późniejszym na przykład za ordynarne (język przyniesiony ze szkoły, nie z domu) zwracanie się do matki podniesionym głosem lub nawet poszturchiwanie jej, odpychanie itp.
Przyczyna? Na przykład moje dziecko wielokrotnie testowało, jak daleko mogło się posunąć. Robiło to po prostu "dla sportu", niezależnie od rozumienia lub nie przyczyny mojego braku akceptacji. Konkretne działanie wydawało się mu tylko pewnym pretekstem, choć obiektywnie było naganne lub niebezpieczne i MUSIAŁEM je przerwać, nie chodziło o walkę dwóch uporów. Teraz zdarza się to już niezmiernie rzadko, przestało być problemem.
|
Wt maja 06, 2008 16:34 |
|
|
|
 |
SweetChild
Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37 Posty: 10694
|
Notburga napisał(a): ad. SweetChild Jakby pociągnąć Twoją analogię do lekarstw, to dla mnie bicie dziecka jako metoda wychowawcza jest jak leczenie zęba z próchnicą za pomocą środków przeciwbólowych - może i pewne objawy przynajmniej na jakiś czas zlikwiduje, ale nie oszukujmy się - dadzą o sobie znać.
Może być, ja akurat unikam środków przeciwbólowych jak ognia, ale niestety zdarzyły się sytuacje, w których musiałem się poddać.
Z karami cielesnymi miałem dotychczas więcej szczęścia i do tej pory nie musiałem ich stosować, ale nie wykluczam dogmatycznie takich kar, o ile zaszłaby taka konieczność.
|
Śr maja 07, 2008 8:59 |
|
 |
Notburga
Dołączył(a): Wt paź 03, 2006 8:21 Posty: 92
|
niktszczególny napisał(a): Po prostu czuję się trochę skrzywdzony takim uogólnieniem i stąd taka moja reakcja. Ludzie traktujący nieużywanie kar fizycznych jako bezwyjątkową zasadę mają naturalną tendencję do takiego krzywdzącego spłaszczania.
Nie miałam zamiaru Cię szufladkować do kategorii "znęcających się"  . Za duża jestem na postrzeganie życia w kategoriach "czarne-białe". Z wyjątkiem matematyki to bezwyjątkowe zasady może i istnieją, ale są rzadkością. Natomiast tak teoretycznie jestem przeciwko karom cielesnym jako po pierwsze naruszającym godność i po drugie bardzo często eliminującym złe zachowanie w sposób pozorny. Rodzicowi (nie mówię, że Tobie) wydaje się, że rozwiązał problem, a tymczasem problem zostaje przed nim starannie ukryty i spokojniutko sobie narasta. To jest duże ryzyko.
Skoro podałeś przykłady z życia to pozwolę sobie na komentarz. Nie dlatego, żebym miała "patent na nieomylność". Ale skoro mamy rozmawiać o tym, czy ewentualnie można inaczej to wydaje mi się, że teoretycznie (bez gwarancji sukcesu) można inaczej przynajmniej spróbować. Wiele rzeczy w zachowaniu dziecka jest dla dorosłego przewidywalnych i zasada , że lepiej zapobiegać niż leczyć może się sprawdzić.
Kwestia ognia na przykład. Zainteresowanie dziecięcia ogniem to pewnik. Upominanie raczej nie jest skuteczne (spływa jak po przysłowiowej gęsi woda), tłumaczenie dotrze albo nie (dzieci rozumują inaczej niż dorośli, nie zawsze się udaje podążyć za sposobem rozumowania danego dziecka). Jest na zainteresowanie ogniem jeszcze jeden sposób, który u nas się akurat sprawdził. Nazwałabym to "oswojeniem tematu" czyli działaniami prewencyjnymi. Zamiast "ogień = nie" zastosowaliśmy "ogień - dla ludzi odpowiedzialnych". Wykorzystując naturalną chęć dzieci do uczenia się oraz chęć "bycia dorosłym". Cwiczenia praktyczne "jak bezpiecznie ułożyć ognisko" itp. Nie twierdzę, że to daje 100% szans na spokój i bezpieczeństwo, ale jest jakimś sposobem na zapobieżenie zagrożeniu. No i nam się udało.
To, że dzieci nas, dorosłych,"testują" jest faktem oczywistym i znanym powszechnie. Ważne jest, czy i jak dorosły daje się testować. Jak reaguje. Walka dwóch uporów jest dla mnie zejściem do poziomu dziecka. Wiem że to irytujące uogólnienie, ale często tak właśnie jest i sami tego nie zauważamy. Przynajmniej ja parę razy dałam się w ten sposób zmanipulować potomstwu.
Na wulgaryzmy przynoszone ze szkoły (czy skądinąd) i próby używania ich w domu jest sposób "na belfra", wielce skuteczny choć wymagający pewnego wysiłku. Statystyczne dziecko przynosi do domu "brzydkie słowa" dwa razy - w okresie przedszkolnym i właśnie koło 10 roku życia. Bardziej chłopcy niż dziewczynki. To jest też rzecz, której należy się spodziewać. Nie chcę rozdymać tego postu do rozmiarów książki, ale jeśli chcesz, mogę Ci metodę "na belfra" opisać tu albo na priv. Natomiast kwestia agresji fizycznej w stosunku do matki mnie osobiście by zaświeciła czerwoną lampką. Bo w tym momencie jak dla mnie dzieciak przekracza granicę. Próby używania wulgaryzmów są typowe. Na niewłaściwy ton głosu też są sposoby. Natomiast jeśli narusza nietykalność fizyczną, to nie jest ok. Tylko że jeśli zostanie za to ukarany tym samym, czyli naruszeniem nietykalności fizycznej to... no właśnie. Może się stać tak, że wprawdzie nigdy nie odważy się podejmować takich prób względem Ciebie czy Twojej żony, ale zarazem może uznać, że w domu nie wolno, ale gdzie indziej to i owszem, i nie mieć oporu przed na przykład uderzeniem koleżanki, zwłaszcza jak nikt dorosły nie widzi. Może dojść do wniosku, że silniejszego bić nie należy, ale słabszego - czemu nie. Nie twierdzę, że do takiego wniosku dojść musi, ale na pewno może. I co gorsza tego się już nie dowiesz, bo temat uznasz za "załatwiony", a problem za rozwiązany. Jak dla mnie to duże ryzyko. Tak ogólnie to przy zachowaniach niebezpiecznych nam sprawdziły się działania prewencyjne, a przy nagannych uświadamianie, że nie są ciekawe tylko śmiertelnie nudne i skutkują w sposób wyjątkowo nieatrakcyjny. Kończąc powtórzę, że w żadnym razie nie uważam się za osobę nieomylną, a powyższy przydługi tekst jest li tylko wynikającą z własnego doświadczenia próbą pokazania, że istnieją inne sposoby. Pozdrawiam 
|
Śr maja 07, 2008 9:46 |
|
|
|
 |
Notburga
Dołączył(a): Wt paź 03, 2006 8:21 Posty: 92
|
SweetChild napisał(a): Z karami cielesnymi miałem dotychczas więcej szczęścia i do tej pory nie musiałem ich stosować, ale nie wykluczam dogmatycznie takich kar, o ile zaszłaby taka konieczność.
Dogmaty to ja mam w wierze  . O całej reszcie można pogadać. Mnie się po prostu udało tę akurat teorię zastosować w praktyce, stanowię zatem żywy dowód, że to się może udać. Nie twierdzę że musi, nie twierdzę, że każdemu, nie twierdzę, że zawsze. Po prostu może i warto spróbować. 
|
Śr maja 07, 2008 9:54 |
|
 |
niktszczególny
Dołączył(a): Wt kwi 22, 2008 18:56 Posty: 649
|
Dzięki za dłuuugą i życzliwą odpowiedź. Z takimi rzeczami jak ogień, prąd, gaz itp. zawsze dawało się wszystko załatwić perswazją i tłumaczeniem, tłumaczeniem, tłumaczeniem. Też przerabiałem "prawidłowe harcerskie ognisko"
Przypadek, o którym pisałem, to wywlekanie ognia poza zabezpieczone ognisko i zabawa z nim nad suchą ściółką. W innej sytuacji może nawet po prostu zgasiłbym ogień i już, ale akurat wtedy nie mogłem.
Zaciekawiłaś mnie tą metodą "na belfra", może znam, ale nie kojarzę nazwy. Jeśli jeszcze masz siłę i ochotę, mogłabyś napisać tu na forum. Może jeszcze komuś się przyda?
Pozdrawiam
|
Śr maja 07, 2008 15:20 |
|
|
|
 |
Notburga
Dołączył(a): Wt paź 03, 2006 8:21 Posty: 92
|
Metoda "na belfra" nie jest moim patentem, wywodzi się z czasów zamierzchłych. Opiera się na tym, że od pokoleń wiadomo, co nudny nauczyciel potrafi zrobić z najciekawszą nawet książką. Wulgaryzmy przynoszone do domu są ewidentną próbą sił ze strony potomka. Z tego co zauważyłam występuje to zjawisko w wersji "hard" czyli wpada syneczek do domu i zaczyna się wyrażać oraz w wersji "light" czyli coraz częściej, ze stopniowaniem rosnącym wplata wiadome słowa w swoje wypowiedzi. No i cały jest dumny z tego, jaki to jest odważny i waleczny, oraz wielce dorosły. Rodzic jako istota wredna i przemyślna nie reaguje zgodnie z oczekiwaniami (nie podejmuje wyzwania) tylko wręcz przeciwnie - zachowuje olimpijski spokój i lekceważenie. Ewentualnie przy wersji "hard" komunikuje spokojniutko, że zdań zawierających wiadome słownictwo po prostu nie słyszy i to niesłyszenie konsekwentnie realizuje - da się wytrzymać dzień-dwa. Potem wybieramy moment, w którym skarb nasz ukochany nijak uciec nie może, a ma zamiar oddać się jakimś przyjemnościom i fundujemy mu pogadankę. Zaczynamy od tego, że pogadanka jest skutkiem wcześniejszych wypowiedzi potomka (gdyby się nie wyrażał, toby w danym czasie robił coś, na co ma ochotę, ale skoro się wyrażał, to musi poświęcić ten czas na wysłuchanie tego, co rodzic ma do powiedzenia). Następnie spokojnie nadal wyjaśniamy, że nie dlatego nie używamy pewnych słów, że ich nie znamy (albowiem jako ludzie dorośli znamy nie tylko te, lecz także wiele innych), tylko dlatego, że komunikowanie się za pomocą takich słów uważamy za żałosne zubożenie języka, domenę tępawych ćwierćinteligentów czy coś w tym klimacie - odzień pogardy, lekceważenia wskazany,, ale raczej protekcjonalny niż agesywny, w kierunku "to dziecinada" bardziej niż "to złe i wstrętne". A nastepnie wykonujemy wykładzik tematyczny. Może być "wulgaryzm przez stulecia" albo "wulgaryzm i jego rola w literaturze","wulgaryzmy w językach świata", "odmiana przez przypadki " "czasownik dokonany a niedokonany", "wulgaryzm gwarowy a ogólnopolski" - i zanudzamy na maksa, doprowadzając potomka do stanu, w którym użycie wulgaryzmu zaczyna mu się kojarzyć z rzeczą przede wszystkim nudną i nieciekawą, zabierającą czas, który można by spożytkować przyjemnie. Na dodatek nikogo specjalnie nie wścieka (zero oczekiwanego efektu emocjonalnego), tworzy ewidentne trudności w życiu codziennym (niesłyszenie przez rodzica skutkuje m.in.tym, że delikwentowi pozostaje tylko mówienie tych wulgaryzmów "do siebie", a to dość nudne) i jest raczej traktowane jako coś w rodzaju choroby wieku dziecięcego niż poważnej sprawy rodzinnej. Na koniec pogadanki komunikujemy, że mamy wiedzę pozwalającą na przeprowadzenie jeszcze wielu takich pogadanek i o ile potomek pragnie dokształcać się w tym trybie to jesteśmy gotowi mu to zapewnić. Nawet codziennie. Oczywiście w czasie przeznaczonym na jego rozrywki i przyjemności. I zamierzamy to czynić. Bez taryfy ulgowej. Jeżeli odpowiednio się przygotujemy i jesteśmy wystarczająco nudni to szansa sukcesu jest spora. Zdarzają się efekty uboczne, niekiedy komiczne. Na przykład dziecię uzyskawszy informację, że już Jan Kochanowski użył jednego z tych słów przeczyta dobrowolnie "Dzieła wszystkie" Kochanowskiego chcąc sprawdzić, którego (autentyk!).
Metoda powyżej opisana umożliwia na wyeliminowanie pewnych słów z języka dziecka używanego przez nie w domu i zwykle również w obecności osób dorosłych. U nas zadziałała po 4 pogadankach. W jaki sposób potomek komunikuje się z np. kolegami w szkole to inna sprawa, tu nasza możliwość działania jest ograniczona i to byłby temat na inną pogadankę. Ponieważ jednak nigdy żaden nauczyciel, pracownik szkoły ani inny rodzic nie poinformawał mnie nigdy, że moje dziecko klnie i powinnam coś z tym zrobić, w tej sprawie mogłabym tylko teoretyzować.
|
Śr maja 07, 2008 17:07 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|