Przeczytałam całość wątku trochę "po łebkach", ale już z takiego pobieżnego przejrzenia widzę, że dostałaś wiele mądrych rad,
małej_wiary
Odniosę się tylko do kwestii: milość to uczucie czy postanowienie. Moim zdaniem i jedno i drugie. Nie wyobrażam sobie szczęśliwego małżeństwa bez uczuć, ale zgadzam się że nie można bazować tylko na nich. Musimy być świadomi tego, że możemy, a nawet powinniśmy, kształtować i wychowywać swoje uczucia. Innymi słowy: mam wpływ na to, jakimi uczucia i darzę mojego narzeczonego i jakie uczucia w nim budzę.
A teraz parę słów własnego świadectwa.
Jesteśmy w podobnej sytuacji, bo i wiek ten sam, i czas narzeczeństwa podobny (w moim przypadku rok i 4 miesiące), i data ślubu w podobnym terminie
Chcialabym Cie uspokoić. A to dlatego, że sama przezywam wiele rozterek z tego powodu. Są to jednak rozterki radosne.
Najpierw bałam się czy to
ten. Odpowiedzią było: jeśli nie ten, to który. Długo szukałam w myślach mężczyzny, który odpowiadałby mi bardziej, którego mogłabym pokochac równie mocno, jak mojego T. Szukalam go zarówno wśród znanych mi osób, jak i wśród takich "wymyślonych", na zasadzie: co by było gdyby taki a taki zapukał do moich drzwi. I tu moje wątpliwości się skończyły. Dotarło do mnie, że nawet gdyby mi sie oświadczył Antonio Banderas o osbowości JPII, nie zmieniłabym zdania, bo T. po prostu kocham. I już. I nikogo innego nie pokocham tak jak jego.
Później bałam się czy podołam. Nowe obowiązki, zadania. Zdaję sobie sprawę z tego, jak wielka odpowiedzialność zaciąży na mnie kiedy zostanę żoną. A juz tym bardziej, kiedy przyjdzie czas macierzyństwa. Ale wtedy przypominam sobie wszystkie sytuacje, w których wydawało mi sie kiedyś, że pewnie sobie nie poradzę (choćby studiowanie - może to mieadekwatny przykład, bo dość błahy w porównaniu z małżeństwem, ale na tamtym etapie to byl dla mnie duzy krok) , a wybrnęłam z nich nie tylko zwycięsko, ale nawet dość łatwo.
Myślę po prostu, że do niektóych rzeczy w życiu człowiek musi dorosnąć już w trakcie - przygotowania, owszem, są ważne, ale tak naprawdę pokazuja tylko pewną drogę, kierunek - nigdy do końca nie nauczą nas radzić sobie w trudnych sytuacjach, nigdy nie będziemy do końca gotowi. To przychodzi na bieżąco. Nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśi.
A strach będzie zawsze. Może nie strach - może lęk, może obawa.
Poza tym chcę raz jeszcze podkreślic wagę dialogu (ktoś już o tym wspominał). Ważne, żebyście umieli rozmawiać ze sobą i sobie wybaczać. Kłócić się konstruktywnie. Polecam bardzo gorąco ksiązki Jerzego Grzybowskiego "Przed wami małżeństwo" i "Dialog jako droga duchowości w małżeństwie i nie tylko". Nie stety nie mam ich w formie e-booka.
Pozdrawiam i życze szczęścia. I przepraszam, że taki dlugi post