Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest N sie 17, 2025 18:12



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 84 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna strona
 Rodzina chrześcijańska 
Autor Wiadomość
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Elka, a co ma stosować? :)
Skoro jak nie zadzwonisz, możesz sie nie dowiedzieć, że ktos jest w szpitalu? Że ktos się fatalnie czuje? Że w przypadkowych badaniach wyszło cos do natychmiastowego wyjaśnienia? Bo nie chcielismy przeszkadzać???
Albo się dowiesz, że Cię nie obchodzą kontrolne wyniki z onkologii...? I trochę Ci później zajmie wydębienie, jakie są?
A jak już zadzwonisz to się okazuje, że jednak potrzeba i to bardzo potrzeba? I że to tylko kwestia słów - "fazy" - i to nie samodzielności a braku? strachu? A bo ja wiem, czego???
I co - potrafisz odejść?
Nieumiejetność komunikowania potrzeb :D Baardzo delikatnie powiedziane :D Żeby cokolwiek komunikować trzeba samemu sobie uświadomić, że sie takowe posiada i jakie one są...

Wiesz co? W dobrej rodzinie mówi się po prostu - chcę tego i tego, tego potrzebuję. A może - w dobrej rodzinie w ogóle sie rozmawia?
I pamięta, że niekoniecznie musi sie to dostać, co sie chce...
Pozdrawiam :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Wt wrz 02, 2003 21:58
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
tak, jotko, mysle ze rozmawianie jest podstawą i to nie tylko rodziny, ale jakichkolwiek związków miedzy ludzmi

tylko dlaczego przychodzi nam to z takim trudem?
bo rozmowa zakłada nie tylko mówienie, ale i słuchanie, nawet tego co jak ryby nie ma głosu :) a wielu rodziców uwaza, ze to by było ponizej ich godnosci :(
i w ten sposób uczą sie od rodziców dzieci niesłuchania :( i przenoszą to na kolejne związki.....

ale.... jesli pozwolisz, wracam do początku - przykazanie: czcij ojca i matke - jak je rozumiec w sytuacji, gdy nie mozna sie porozumiec z najblizszymi....?


Cz wrz 04, 2003 8:14
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Wiesz, co elka?
To jest strasznie trudne...
Bo jeśli masz rodziców - dzieci, jesli jesteś ich zastępczą matką, to z miłości do nich można tylko dbać o ich rozwój... Emocjonalny, duchowy, religijny... Może kiedyś się usamodzielnią... Jeśli tylko umiesz... :(
Gorzej jesli masz być skałą, opoką, rozjemcą, mediatorem... Skrzynką do zrzucania emocji... Już nie wiem, czym jeszcze... Bo wtedy w imię miłości trzeba zadawać ból...

Czym jest szacunek, elka? Mam nadzieję, że nie uznaniem autorytetu?
Może po prostu - uznaniem godności człowieka?
Bo to zdanie z KKK chyba... "chętnie pytać o radę"... raczej nie będę próbować... a tym bardziej niektórych rad słuchać :(
Więc?

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Cz wrz 04, 2003 8:37
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
mogę jedynie domyslac sie, jotka, jak jest to trudne :(

ale czy dziecko ma byc rodzicem dla rodziców? bo przeciez rodzice nigdy nie uznają autorytetu dziecka - a autorytet jest potrzebny , by pełniąc rolę rodzica dziecko mogło pomóc rodzicom wydoroślec.... zabrzmialo to strasznie zagmatwanie, ale mam nadzieje ze rozumiesz, o co mi chodzi...

czy w takiej [opisanej przez ciebie sytuacji] dziecko nie powinno poszukac autorytetu, oparcia gdzie indziej? po to tez, by miec skąd czerpac siły nie do wychowywania własnych rodziców, ale do najzwyklejszej, trudnej opieki nad nimi....

oczywiscie piszemy juz o troche starszych dzieciach... mających swój rozum i rozeznanie sytuacji i przede wszystkim - bedących niezaleznymi od rodziców, chociazby finansowo - bo inaczej bedzie w sytuacji np dziecka uczącego sie..... czy wtedy własnie pomocy nie powinna udzielac rodzina? rodzice chrzestni?


Cz wrz 04, 2003 11:44
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Dziecko nie powinno byc rodzicem dla rodziców :)
Tyle że co ma zrobić, skoro jest zobowiązane do "moralnej i materialnej pomocy"? Skoro nie są mu obojętni? Zostawić? Terapia wstrząsowa?

Cóż... absurdalne jest tłumaczenie rodzicom, że decydując się na związek powinno sie myśleć nie tylko o tym, co się chce dostać, ale i o tym, co można i chce się dać... Albo że istnieje Bóg i życie wieczne... Albo że człowiek ma prawo do emocji i jest naturalne, że je przeżywa...
Jesli dochodzisz do takich rozmów...
Autorytet? Nie wiem. Chyba nie. Po prostu mówisz licząc, że może ślad gdzieś się w głowie "zakotwiczy", że może - dotrze... Z wiarą najtrudniej :(

Z bycia mediatorem chyba trzeba uciekać... Bo to nie uczy niczego, tylko jest wygodne. A z reszty? Chyba w miarę własnych możliwości i stopniowo coraz mniej.
To co to jest jak nie wychowywanie??? Widzisz inne wyjście???

Nie wiem, czy z dziećmi nie trzeba podobnie. Tymi już trochę starszymi.
Być oparciem, ale nie wyręczać. Tłumaczyć raczej niż nakazywać. Rozmawiać. Być sobą. Żyć tym, co sie mówi.
I stopniowo coraz mniej ingerować. Może nawet czasem wymuszać samodzielność, nie wiem. Ale nie przestać być.

Nie za bardzo domyślna jesteś? :) Pozdrawiam :)

PS Rodzice chrzestni???????? :) Przecież oni są od prezentów imieninowych tylko? :) No i w zasadzie należy ich zaprosić na ślub... :D

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Cz wrz 04, 2003 12:50
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
jotka, to nie domyslność, tylko światło Ducha świetego :D:D:D:D

a co do rodziców chrzestnych....... to moze w innym temacie? :) masz wprawe w zakładaniu ciekawych tematów :)

własnie - wyrachowanie - co to takiego?
czy to złe, ze realnie patrzy sie na rodziców i widzi ich mankamenty? czy to źle, ze szuka sie rozumowo wyjścia z trudnych sytuacji i stara sie przy całem poszanowaniu dla rodziców, jako ludzi, iść własną drogą i kierować sie na niej rozumem, a nie uczuciami?

czemu tak bardzo boimy sie, że wymaganie tez od rodziców odpowiedzialności, myslenia, zostanie wzięte za wyrachowanie?

mysle, ze w nas siedzi mocno cierpiętnictwo - zarówno w rodzicach, jak i w dorosłych dzieciach


Cz wrz 04, 2003 13:53
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
A czy gdzieś jest granica - pomoc dotąd, potem już nie?
Bo granicą jest dobrze pojęta miłość...
Ale czy miłość może kazać odejść? I czy to miłość, a nie własna wygoda i chęć uwolnienia się od ciężaru?
Co gdy zdajesz sobie sprawę, że przecież tak ich wychowano? A że nie potrafili dojrzeć? Dojrzewanie boli!! :(
Wyrachowanie...
No nie, masz prawo do potrzeb!! Każdy ma!!
To chyba idiotyczne zdanie :(
I do własnego życia. Wg swojej drogi. I nie można idealizować, bo popełnia się te same błędy na swoich dzieciach. A to już powielanie zniszczeń. Trzeba myśleć. Oceniać. Postępowanie, nie ludzi. I szukać dobrej drogi...
Jakim cudem, to już inna broszka.
Bo skąd brać te autorytety do opierania się? Życia w rodzinie człowiek uczy sie patrząc - a jak nie ma na co patrzeć? Czasem tylko wpadnie w oko, ucho coś... na co patrzysz z osłupieniem - to możliwe? Echhhh...
Pozdrawiam :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Cz wrz 04, 2003 14:13
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
ks Tischner napisal: dzięki miłości człowiek wie, co, komu i kiedy jest winien.....

od smierci taty mialam ogromny konflikt z mamą - od 13 lat - było lepiej, bylo gorzej - staralam sie przezywac to w duchu chrzescijanskim [co mi nie wychodzilo-za duza emocjonalnosc moja i jej]
konflikty dotyczyły patrzenia na życie, mojej osoby, jej osoby, Boga i jej zabobonów, do których chciala mnie przymusic
w tym roku wracalam z nią samochodem, w czasie Wielkanocnym to było... za wszelką cene staralam sie uswiadomic jej, ze sie myli - i w pewnym momencie [dzieki łasce Bozej] usłyszalam siebie i ton głosu, jakim do niej mowie - to był wstrząs - przeogromny! zamilkłam i przez kilka godzin w tym samochodzie myslalam nad sobą, nad nią, nad nami....

na drugi dzien [Boża łaskawość jest niezmierzona] mialam mozliwosc omowienia tego z dwoma mądrymi Bozymi ludźmi - otworzyły sie moje oczy i moje serce... i coraz wiekszy pokój jest miedzy nami.... bo dałam jej prawo do innego patrzenia na swiat i na Boga i dałam to samo prawo sobie....

ja dojrzalam, ona pod niektórymi wzgledami bedzie mała dziewczynką, bojącą sie swiata.... z tego rozumienia pojawila sie we mnie sila do zaakceptowania tego, czego nie mogę zmienic - narodzil sie pokój, ale walczyłam długo :(


Cz wrz 04, 2003 14:29
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt maja 16, 2003 11:27
Posty: 556
Post 
Wtrącę się...

jotka
Gdyby autorytety brać tylko z domu... to chyba niewiele osób by je miało... bo jak ma byc dla mnie autorytetem moralnym czy jakimkolwiek innym człowiek, który na każdy temat ma swoja opinię (wziętą często z księżyca) a w sprawach moralnych głosi rzeczy sprzeczne z moim rozumieniem świata.. z moim sumieniem ?
A skąd brać autorytety?
Ot z czatu np ;) Żartuje, ale nie tak do końca... jak wiesz... ja na czacie znalazłam ludzi, którzy sa dla mnie niepodważalnymi autorytetami jeśli chodzi o moralność.. są ludzie, którzy sa dla mnie autorytetami w sprawach ziemskich (górnolotnie mówiąc), ale nigdy nie bedą autorytetami moralnymi (jak np mój brat) i tak w jakis sposób mam autorytety od różnych spraw... a to, ze nie sa to rodzice... pewnie nie ułatwia... ale jak sie nie ma co się lubi, to się szuka dalej ;)
Buziaki

_________________
Jeśli chcesz zrozumieć drugiego człowieka..
nie słuchaj tego co mówi..
wsłuchuj się raczej w to, co przemilcza..
Khalil Gibran


Cz wrz 04, 2003 14:47
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Elka...
"bo dałam jej prawo do innego patrzenia na swiat i na Boga i dałam to samo prawo sobie..."
Ja nikomu nie odmawiam prawa wyboru, swojego sposobu na życie.
Choć boli mnie życie bez Boga... Jeśli słyszysz zacięcie na tym kto? co? stworzył świat... To już dobrze, przynajmniej dopuszcza istnienie Boga :) Paradoks?
Elka, ale ich sposób na życie nie może wymagać trzeciej nogi! A na tym się opiera... I przyznam, że nie wiem, czy - i jak - ciąć? Czy powoli - odłączać? Jak?

Małżeństwo jest związkiem dwojga osób, prawda?
"(...) MY z żona nauczyliśmy sie nawet milczec ze soba.....czasami wystarcza nam po prostu obecność drugiego człowieka."
Piękne, prawda? :) Tylko ja widzę brak rozmów. Milczenie dwóch samotnych osób, które nawet nie próbują - może nie wiedzą jak - zrobic kroku w kierunku tej drugiej. A może robią - tylko nierozpoznawalnie dla drugiej strony? Mowią inne słowa, niż myślą? Nie wiem. Dość że jest praca, obowiązki, pies, telewizja, sen. Gorzej z sobotą i niedzielą. Bo nagle zostaje pół dnia do zagospodarowania. Jakiś supermarket? Działka? Coś do robienia, by - nie być razem, skoro trzeba - obok? Albo obecność "trzeciej nogi". Wtedy ewentualnie można pogadać. Nie, nie w trójkę, w zestawach dwójkowych, sprawiedliwie!
Echhhh... Jak to się robi, by nauczyć się milczeć razem?
Pozdrawiam :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Ostatnio edytowano Cz kwi 15, 2004 13:56 przez jo_tka, łącznie edytowano 1 raz



Cz wrz 04, 2003 17:52
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
jotko - ciesze sie, ze nikomu nie odmawiasz prawa wyboru swojego sposobu na życie :)

ale - z drugiej strony silnie negujesz sposób życia [bycia?] Twoich rodziców.....

odcinanie "trzeciej nogi", jak siebie nazwalas.... mysle, ze to ty wiesz najlepiej, jak to robic.... znasz ich, chcesz ich poznac, a to jest najważniejsze

bardzo duzo od nas wymaga Bóg - i to nie tego, byśmy juz byli, ale byśmy sie stawali....
nie wiem, jak ciebie, ale mnie czasem męczy konieczność patrzenia na drugiego człowieka i bardziej liczenia sie z nim, niz z wlasnymi pragnieniami....
mogę jedynie powiedziec [z własnego doswiadczenia], ze w tej pracy nie jest sie samemu, bo samemu by sie tego nie wytrzymało psychicznie... On jest i pomaga... przemienia i uczy.... towarzyszy, a Jego Duch napełnia światlem oczy, by widziec, wiedziec - co i jak nalezy uczynic :)

no i daje ludzi, którzy pomagają nieść te brzemiona :)


Pt wrz 05, 2003 7:27
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Oj, Elka...
Nie wiem, czy neguję. Ja nie chcę tak żyć, to fakt. Ale chyba nie w tym rzecz.
Posłuchaj, ja za dużo wiem. Rozumiem, dlaczego tak. Nie dziwię się - to bardzo ludzkie wszystko. Ale...
Jak można być szczęśliwym, jeśli jest się samotnym? Nawet jeśli sie do tego stanu przywykło, nawet jeśli wydaje się, że tak byc musi?
Nikt nie da rady chyba być jedynym lekarstwem na samotność. Pytanie, jak pomóc, nie można chyba tego zostawić na zasadzie - radźcie sobie sami. Nie wiem...
Posłuchaj, ja sposobu życia nie potępiam. Ani ludzi, tym bardziej. A że martwi mnie brak Boga w ich życiu? On leczy, On uzdrawia, ja nie dam rady. Sama na ich miejscu bez Boga nie potrafiłabym wyjść z tej sytuacji - nie dziwię się, że nie umieją. Że martwi mnie wzajemna obcość, że widzę ucieczki? Może to egoizm, ale boję się, że tylko oparcie w Bogu i sobie nawzajem może spowodować, że przestaną się opierać na mnie...
Ja się nie dziwię, że uciekają. Mnie to po prostu boli i martwi.
I nie pytam o konkretną radę, Elka, bo takiej być nie może :)
Ale chciałabym wiedzieć, co inni myślą - czy gdzieś jest granica? Czy trzeba, czy można ranić w imię - dobra? Decyzję i tak podejmę sama, podejmuję sama. Ale może łatwiej rozważać coś - z innymi, nie - samemu?
Problem jest we mnie, ja nie potrafię ich nosić. Nie daję rady. I chyba nie muszę? Czy tak wiele chcę, chcąc żyć własnym życiem?
A słyszę, że ich życie zależy od moich decyzji, że nadszedł czas by przejąć za nich odpowiedzialność... Tę decyzyjną, nie mówię o fizycznych podstawach egzystencji...
Ech, Elka... Czy rzeczywiście - neguję? I czy - jeśli tak - nie mam do tego prawa?
Pozdrawiam :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Ostatnio edytowano Cz kwi 15, 2004 14:01 przez jo_tka, łącznie edytowano 1 raz



Pt wrz 05, 2003 8:42
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post pojedziemy od strony problemów
Proponuje spojrzeć na rodzinę, która ma problemy. Może od tej strony będzie można dostrzec wartości, które są konieczne do normalnego codziennego życia – każdemu z członków rodziny. Wiadomo, że każdy ma swoje zadanie w rodzinie i trzeba się z tym liczyć, że będzie z tego rozliczany. Nie przez Boga, [niekoniecznie tak górnolotnie] przez samego siebie, jak stanie oko w oko z kłopotami, które nie były przewidziane.
Przeważnie rodzina składa się z rodziców dzieci i jeszcze dziadków. Jeśli są dziadkowie i potrafią uzupełnić pewne braki np. w wychowaniu dzieci to taka rodzina ma szczęście. Są oczywiście inne sytuacje, gdzie wizyta dziadków jest kwitowana wizytacja. Rodzina chrześcijańska, to chyba dzisiaj istnieje tylko w filmach, i to na niektórych programach katolickich. [ przepraszam wszystkich, którzy się poczuli urażeni]
Dlaczego tak zakładam:
1. Żeby kochać bliźnich, trzeba umieć kochać siebie
2. Żeby kochać bliźnich, trzeba zmienić egoizm w empatie
3. Żeby kochać bliźnich, trzeba mieć wspólne dążenia
4. Żeby kochać trzeba być kochanym
5. Żeby być kochanym, trzeba poznać Boga, który kocha Można o wiele więcej napisać o tym, co trzeba. Kochanie rodzi miłość a ta jest dawaniem, czyli obdarowywanie siebie nawzajem jest tym, co powinno w rodzinie [ludzi którzy wybrali siebie – zakładam, ze nie z przypadku się pobierali, lub z obowiązku] chrześcijańskiej być podstawą do budowania relacji pomiędzy jej członkami ale na Bogu. Radość jaka przezywa jeden z członków rodziny, jest radością całej rodziny, jak i zmartwienia….. Nie będę pisał tego , co oczywiste bo, wszyscy o tym wiemy. Wiemy również skąd czerpać siłę jak żyć, jak walczyć z przeciwnościami losu…. Więc w czym problem, że jest tak źle, skoro jest tak prosto to napisać co być powinno.?
Rodzina oparta na wzorze chrześcijańskim, to pracujący ojciec i wychowująca dzieci matka….. Czy teraz to, jest możliwe? Czy wychowanie to zabezpieczenie komfortu bytowego? Czy zakup niezbędnych środków do egzystencji, nauki, przyjemności i luksusów daje szczęście? Wszystkie możliwe „zakupy” mogą prowadzić do „rozejścia się rodziny , w kierunku swoich zainteresowań , a to może być początkiem jej rozwodu.
Przychodzi syn do ojca i pyta, - możesz porozmawiać ze mną ? mam problem na co ojciec odpowiada, nie synku, teraz musze odpocząć zajmij się czymś później porozmawiamy. Albo, ojciec zadaje pytanie – wezwali mnie do szkoły co się z tobą dzieje – jesteś [……………..] nie chcę tego więcej słyszeć. /*koniec rozmowy/
Najchętniej słuchają koledzy, - mówią nie martw się stary, przyjaraj lub napij się będzie ci lepiej, pieprz to wszystko i tak nie ma sensu użeranie się ze starymi.
Wracasz do domu zadowolony, ze martwiłeś się bez sensu, bo właściwie i tak niczego nie jesteś w stanie zmienić, to po co się tym przejmować – u progu stoi zdenerwowany tatuś patrzy na zegarek i ma ochotę właśnie teraz na rozmowę. Nie mam czasu mówi syn, jestem zmęczony dopiero, co uporałem się z problemem. [pomijam rozmowę na siłę…] Ojciec ma obowiązek nakazany przez szkołę rozmowy z synem…… Syn ma obowiązek słuchania, uczenia się, nie sprawiania problemów, a w szczególności nie zabierania cennego czasu…..
I tak zaczyna się początek końca z dogadywaniem się. Tato udaje że mnie kocha a ja udaję, że rozumie czego ode mnie chce. Nie dogadamy, bo nie mamy dla siebie czasu. Każdy ma swoje sprawy. Czas jest tym, co dzieli, czas to pieniądz czasu nie można kupić. Czas zatrzymuje się na kolanach – ale kto tego czasu będzie szukał jak coś nowego sprawia, że stary „czas” nie ma sensu analizować dogłębnie. Było minęło może nie powróci. Można się zabawić, zapomnieć o kłopotach, poszukać atrakcyjniejszych, czasów. Jest tyle możliwości w czym problem.
Mały banalny przykład wymyślony na poczekaniu – i nowy problem…
Brak komunikacji, bo brak miłości, brak czasu - utrata relacji.
Elko, trochę nowych refleksji

Szczęść Boże

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


N wrz 07, 2003 14:56
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
re jotka :)

"Czy tak wiele chcę chcąc zyc własnym życiem?" - pytasz, a ja ci odpowiadam, ze chcesz normalności... dziecko nie jest własnościa rodziców! jest darem dla nich! dlatego nie mają PRAWA żądac, by dziecko oddało im swoje życie [kojarzy mi sie tu stary zwyczaj, ze najmlodsza córka miala nie zakładac rodziny, by mogla sie opiekowac starymi rodzicami]
dziecko MOZE samo dac im swoje życie, ale rodzice nie POWINNI tego od dziecka wymagac

czemu pytamy o rzeczy normalne i oczywiste i czemu mamy poczucie winy, gdy zyjemy swoim życiem?

nie znam jotko twoich rodziców, ale z doswiadczenia wiem, ze ludzie tyle wezmą czasem, ile my chcemy im dać.... jesli poczuwamy sie do dawania ogromnych ilosci, to oni bez skrępowania bedą to brali - i jesli zawsze im dawalismy, to ciężko bedzie im zrozumiec, ze nagle dostaną mniej....

mysle, ze wazne jest tu wewnętrzne twoje nastawienie - do rodziców i do tego, ile chcesz im dawac....

mysle jednak, ze konsekwentnie powinnas odmawiac decydowania za nich, brania za nich i ich życie odpowiedzialnosci - poprzez proste słowa: "czego ty chcesz?" "jak ty uwazasz, ze bedzie dobrze?" "mamo, to musi byc twoja decyzja - na pewno bedzie dobra" [aczkolwiek nie wiem, czego te decyzje, o ktorych pisalas dotyczyly]
jest to trudne, bo wymaga nabrania dystansu do rodziców, do ich spraw i do ich uczuc i odczuc - ale w przeciwnym razie bedziesz miala na wychowaniu dwoje dorosłych dzieci... jesli teraz cie to uwiera, to co bedzie w ciągu np 20 najblizszych lat ich zycia?


re lars

te punkty o kochaniu bliźnich są prawdą, larsie
niestety nie jest tak idealnie z prostego powodu - jestesmy grzeszni i nie umiemy kochac bliźnich.... cale życie tu na ziemi jest tego uczeniem sie - jedni sa bardziej, inni mniej pojętnymi uczniami - dlatego są lepsi i gorsi rodzice :)

ciekawi mnie, skąd wytrzasnąłes ten wzór rodziny chrzescijanskiej? ;) "pracujący ojciec i wychowująca dzieci matka" - to lekki anachronizm wg mnie, gdyz od 6 lat dziecko wiekszosc czasu i tak przebywa poza domem [szkola]. dawniej dzieci uczyly sie w domu i wtedy mialo to duzo głębszy sens i znaczenie
ze juz nie wspomne o tym, ze ojciec powinien tez stac w centrum wychowywania dzieci, a nie, jak to czesto bywa, z tego zwlaniany, bo kanapa i gazeta i mecz w tv są ważniejsze [stereoyp lekki, ale wiecie o co mi chodzi]
dlatego sie nie zgodze z tobą, ze taki powinien byc wzór rodziny chrzescijanskiej :)

napisales ciekawe spostrzezenia odnosnie zainteresowan wewnątrz rodziny

nie moga byc identyczne, gdyz dzieci mają swoje, a rodzice swoje, ale [tu sie klania dobra komunikacja] od rodziców zalezy, na ile nauczą dziecko okazywania zainteresowania innym, na ile zaciekawią je tym, co sami przezywają
bo przezyciami mozna sie dzielic [nawet złymi, negatywnymi], ale mozna tez chowac sie z nimi do kąta i samemu sie nimi cieszyc, albo - co gorsza-nie dostrzegac i nie zauwazac zainteresowan dzieci :( doswiadczylam tego, wiec wiem, jak bardzo dziecko spragnione jest SPOJRZENIA rodzica... posłuchania gry, śpiewu, podziwania rysunku.... nawet wysłuchania krytyki i porozmawiania o tym....
tak wiec to nie osobne zainteresowania sprawiają, ze ludzie wewnątrz rodziny oddalają sie od siebie, ale "nie mamy czasu dla siebie"

CZAS - najcenniejsza rzecz, jaka mozna dać drugiemu - dlaczego przychodzi nam to z trudem?


Cz wrz 11, 2003 12:15
Zobacz profil
Post 
Do rozwiązywania problemów życia w rodzinie niezbędna jest miłość, taka miłość prawdziwa.
Dla mnie takimi "kluczami" do prawdziwej miłości są
1. Tolerancja (pięknie rozwijający się jeszcze niedawno temat w innym poddziale)
2. Zdolność do poświęcenia i wyrzeczeń dla najbliższych sobie osób.
3. Wzajemne zrozumienie
4. Pełna odpowiedzialność za czyny - tak własne jak i współmałżonka
(Dla przykładu - mąż ma obowiązek zwrócić uwagę nadmiernie plotkującej żonie, żona ma obowiązek odciągnąć męża "od kieliszka" zanim od wpadnie w alkoholizm.
Niewiele da się zrobić dobrego w rodzinie, gdzie jeden ze współmałżonków próbuje podporządkować sobie drugiego. Cierpią na tym wszyscy - tak współmałżonkowie, jak dzieci.
Zaś osoby postronne najczęściej albo nie angażują się w tego typu sprawy (z wygodnictwa, bąź z obawy, żeby jeszcze bardziej nie zaszkodzić), albo wręcz sprytnie podburzają do dalszych konfliktów, gdyż mają - mówiąc lapidarnie - niezłą zabawę z cudzego nieszczęścia.
I jedna i druga postawa nie jest godną postawy chrześcianina
"Gdyby twój brat zgrzeszył idź i upomnij go w czery oczy. Gdyby to nie pomogło - weź drugiego, idź i upomnij go ponownie (...)." Takie napomnienie zawarte jest w Nowym Testamencie - przepraszam za ewentualny błąd, cytowałem z pamięci.
Niewiele też da się zrobić w rodzinie w której praktycznie nie wiadomo, kto decyduje.
Niestety, czasem trzeba być stanowczym. Ktoś musi podejmować decyzje. I jednocześnie potrafić wząć za nie na siebie pełną odpowiedzialność. [/u]


Cz wrz 25, 2003 22:55
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 84 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL