Teraz dopiero zobaczyłem jaki to stary wątek. Ale wczytując się zobaczyłem zachętę do tego aby dzielić się tym jak to jest być ojcem. W takim razie pozwalam sobie zaprosić do czytania mojego bloga. Bo w większości jest własnie o tym.
http://blog.wiara.pl/Old_Piernik Ale chciałbym się też podzielić taką moją prywatną diagnozą tej naszej polskiej "Maryjności".
Podejrzewam dwa powody:
1. To chyba nasza historia, która prowadziła przez wiele wojen. A w czasie wojny ojciec jest Wielkim Nieobecnym. I nawet gdy walczy po "dobrej" stronie, nawet jeżeli wraca cały jako zwycięzca, to jednak do końca życia można wyczuć od niego "zapach krwi" i tych wszystkich okropności wojny. Matka jest wtedy ostoją pokoju i poczucia bezpieczeństwa.
2. Drugie podejrzenie jest może trochę ryzykowne. Mam taką teorię, że w jakiś sposób wynika to jeszcze z naszej pogańskiej przeszłości. Albo Maryja jest takim kontrastem w stosunku do groźnego Światowida lub Peruna, albo jakoś utożsamiła się z żeńskimi bóstwami natury i przyrody. Moją teorię motywuję obserwacją mocnego przywiązania do przedchrześcijańskich obyczajów (12 potraw na Wigilię, ogniska w noc świętojańską, malowanie jajek, smingus dyngus itp.) i często wywyższania ich ponad prawdy wiary i sakramenty.