Autor |
Wiadomość |
Lukasz76
Dołączył(a): Śr wrz 03, 2003 10:14 Posty: 5
|
 on i ona i co dalej?
Po namowie milej kobiety, chcialbym podzielic sie swoimi doswiadczeniami z zakresu zalozenia rodziny.
Otoz z tego co zauwazylem stan zakochania jest z jednej strony bardzo przyjemny, ale z drugiej (czego sie nie czuje) potrafi byc zlym doradca. Ja to odczulem dopiero po fakcie. Spotykajac sie z dziewczyna przez jakis czas poznawalismy sie. Widzialem u niej strony dobre (dla mnie odpowiednie) i te, ktore do mnie nie pasowaly. Zakochalem sie (chyba z wzajemnoscia), zalozylem rodzine - ozenilem sie, mamy dziecko. Pierwsze miesiace byly czasem 2-stronnego zadowolenia z podjetych decyzji. Pozniej jak sie okazalo coraz wiecej przeciwnosci zaczelo nas dzielic. Ona woli to, ja tamto. Niestety, to co mowilismy sobie, ze przeciwnosci sie przyciagaja i dlatego ze soba jestesmy zaczelo nas od siebie odpychac. Najpierw byly to rzeczy malo istotne, wiec ani ja ani zona nie robilismy sobie z tego wiekszego problemu. Przeciez kazdy sie czasami o cos pokloci. Pozniej jednak przyszedl czas kiedy czlowiek zaczyna miec dosc rezygnowania ze swoich zainteresowan, czy ze swojego czasu na rzecz drugiej osoby, ktora interesuje sie czyms innym, na cos innego poswieca swoj czas. Na cos, co nas kompletnie nie "rusza", na cos o czym wiedzielismy, ze tak bedzie, bo ta druga osoba taka jest - ale mimo wszystko weszlismy w ten zwiazek, bo niby przeciwienstwa sie przyciagaja. Teraz oboje za to placimy, spedzajac wspolnie malo czasu. Ona robi swoje, ja swoje, a laczy nas tylko jedno - dziecko i byc moze jeszcze odrobina milosci.
Mlodzi, ktorzy decydujecie sie zalozyc rodzine - zrobcie to, czego ja nie zrobilem - przemyslcie w spokoju ta decyzje i zastanowcie sie czy partner z ktorym jestescie jest ok teraz czy na zawsze. Zdajce sie na czas, pomyslcie racjonalnie, chociaz wiem, ze czasem trzeba zrobic blad i dostac kubel zimnej wody na glowe, zeby zrozumiec.
I jeszcze jedno. Maly cytat: "Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zbłądzili z dala od wiary i sobie samym zadali wiele cierpień." - 1 Tm 6,10
Z wlasnego doswiadczenia - dziewczyna, ktora cie lubi/kocha za to, ze jej kupiles drogi pierscionek i za to pojdzie z toba do kosciola - no coz - nie polecam. Nie ma mowy wtedy o chrzesciijanskiej rodzinie.
_________________ "Wierzę, aby zrozumieć"
|
Śr wrz 03, 2003 12:57 |
|
|
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Witam!
Lukaszu  Poruszyles bardzo ciekawy temacik
Nie wiem kiedy ty, ale ja zalozylem rodzine 9 lat temu. Niektorzy powiedza "O Boze jak on to wytrzymal"  inni znow powiedza "eee tam co to jest 9 lat?".
No niewazne
Mimo to 9 lat, jest jakims tam okresem, ktory przezylismy z zona razem i jakies tam "doswiadczonko" mam.
Te 9 lat to nie pasmo radosci i szczesliwosci!....nie...nie.....to 9 zwyklych normalnych lat, obfitujacych w chwile szczescia i w chwile smutku. W chwile euforii i zalamania. W momenty w ktorych uchylilo by sie wspolmalzonkowi nieba i ......w momenty gdy mialo sie juz kompletnie wszystkiego DOSC. Innymi slowy ZWYKLA CODZIENNOSC.
Tym wlasnie jest malzenstwo. Podazaniem droga zwyklej codziennosci. Czasami ramie w ramie, czasami jakby "osobno", ale mimo to obok siebie.
Okres euforycznego patrzenia sobie w oczy....minal juz dawno i wydaje mi sie ze to dobrze. Bo "euforie" zastapila trwala....hmm milosc? Niektorzy mowia , ze to tylko przywiazanie....ja jednak twierdze, ze to wlasnie jest MILOSC.
Nie spedzamy z soba calego wolnego czasu (wiekszosc z tego czasu zajmuje syn  ). Czasami zamienimy z soba w ciagu dnia tylko kilka slow. Mimo to nie wyobrazamy sobie zycia BEZ SIEBIE.
Malzenstwo to "sztuka" BYCIA ze soba dwoch osob.
To nie ciagle patrzenie sobie w oczy, wieczne trzymanie sie za rece, ciagle szeptanie sobie czulych slowek. Owszem takie chwile czulosci sa potrzebne, nie przecze, nie one jednak stanowia o istocie Malzenstwa.
To nie chwalenie sie.....ale MY z zona nauczylismy sie nawet milczec ze soba.....czasami wystarcza nam po prostu obecnosc drugiego czlowieka.
Mamy oboje inne zainteresowania, czasem nawet sprzeczne. Mimo to nie przeszkadza nam to.
Nie jest to latwe, wiele jeszcze przed nami, ale to wlasnie czas i wspolne pozycie pomaga nam w "docieraniu sie".
Zle mowie  Nie tylko czas!! najwazniejsze jest co innego!!!
Oboje jestesmy ludzmi wierzacymi i jak to sie brzydko mowi "praktykujacymi". Postawilismy na dobra "karte", postawilismy na Boga i to wlasnie ON daje nam sile do tego by przezwyciezyc wszystkie trudnosci i ciagle byc razem w tym czasem bardzo szarym codziennym zyciu.
pozdrowka 
|
Śr wrz 03, 2003 15:28 |
|
 |
Lukasz76
Dołączył(a): Śr wrz 03, 2003 10:14 Posty: 5
|
 Bog daje nam sile do przezwyciezania trudnosci.
W nawiazaniu do Belizariusza - ciesze sie, ze Wam udalo sie oprzec na Bogu. Nie watpie, ze jest On sila laczaca ludzi. Bardzo bym chcial, aby w mojej rodzinie rowniez oparcie na Bogu nastapilo. Daze do tego, ale nie jest to takie proste, kiedy twoja "druga polowa" mowi ci, ze czuje sie jak z koscielnym, i ze jestesmy "z dwoch innych parafii" - chodzi o zaangazowanie w wiare, kosciol itp.
Zgadzam sie Belizariusz z toba calkowice. Twoj przyklad rodziny w zakresie roznic i podzialow jest doskonaly - wiele nas dzieli, ale jedno nas laczy. Laczy was Ten, ktory przerasta wszystko, wszystkie roznice i podzialy. Gdy jest On - nie ma roznic, podzialow, jest zycie we dwoje oparte na Nim - jak przystalo na chrzescijan i rodzine chrzescijanska.
Tyle, ze nie kazda partnerka chce na Bogu swe zycie oprzec...
_________________ "Wierzę, aby zrozumieć"
|
Cz wrz 04, 2003 8:28 |
|
|
|
 |
elka
Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58 Posty: 3890
|
wybacz to intymne pytanie, łukaszu, ale dlaczego w takim razie ją wybrałes? czy Bóg nagle stał sie dla Ciebie ważny? po ślubie? a przed ślubem? i jak w takim razie "związaliście sie"? jakim węzłem - tylko prawnym, czy też sakramentalnym?
tak na marginesie to ciekawi mnie, czemu twoja żona odrzuca Boga? rozmawiales z nią o tym? 
|
Cz wrz 04, 2003 8:31 |
|
 |
Lukasz76
Dołączył(a): Śr wrz 03, 2003 10:14 Posty: 5
|
Wybralem, bo sie zakochalem. Bog zszedl na drugi plan - teraz bardzo tego zaluje, moj wielki zyciowy blad. Kiedy zdalem sobie z tego sprawe zaczalem to naprawiac, aby Bog byl tym Najwyzszym, zaniedbujac jednoczesnie swoja partnerke. I to wlasnie trudno jej zaakceptowac.
_________________ "Wierzę, aby zrozumieć"
|
Pt wrz 05, 2003 8:21 |
|
|
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
No i się jej absolutnie nie dziwię!
Jak można kochać Boga, który "zabiera" jej męża???
Łukasz, Twoim powołaniem jest kochać żonę! (Mężowie, miłujcie żony i nie bądźcie dla nich przykrymi, chyba jakoś tak... Któryś z Listów Sw Pawła) Pójście za Bogiem nie wymaga opuszczenia jej, wręcz przeciwnie!
Nie wiem, na czym polega to "zaniedbywanie". Może nie mam racji...
Ale w końcu sam to tak określiłeś...
Pozdrawiam 
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
Pt wrz 05, 2003 9:00 |
|
 |
Lukasz76
Dołączył(a): Śr wrz 03, 2003 10:14 Posty: 5
|
jo_tka ja tez sie jej wcale nie dziwie. Dokladnie tak to traktuje, jak by Bog odbieral jej meza. A odnosnie cytatu: Ef 5,21 - 28
"Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! 22 Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, 23 bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła (...) Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół (...) Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje."
Trudno jest naraz pogodzic dwie rzeczy. Staram sie robic tak, aby nikt nie cierpial. Zobaczymy co czas pokaze.
_________________ "Wierzę, aby zrozumieć"
|
Pt wrz 05, 2003 10:53 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Łukaszu !
Przykro mi to stwierdzić, ale niestety, nie jesteś odosobniony w swoich problemach. Takich związków jak Twój jest bardzo dużo. Moim zdaniem o wiele za dużo.  Tylko że nikt nie ma odwagi o nich mówić. A o takich sprawach powinno się krzyczeć, nie tylko mówić.
Sam byłem kilkakrotnie świadkiem kilku takich spraw. W każdym małżeństwie wcześniej czy poźniej pojawia się kryzys. I tylko od silnej woli małżonków i ich woli porozumienia zależy, czy ten kryzys uda się przetwać.
Znając życie prawdziwe problemy małżeńskie dramatycznie zaogniają się w momencie, gdy któreś z małżonków zacznie słuchać "dobrych rad" osób postronnych (np. rodziców, rodzeństwa lub koleżanek/kolegów). Nie jest tak co prawda zawsze, ale bardzo często.
Zawsze jednak do porozumienia musicie dojść sami!!!
Wielu związkom udaje się przetrwać w sposób, jaki podali Teofil, Jan czy Belizariusz. Ja w swoim związku również musiałem podjąć decyzje i to bardzo radykalne. Podszepty "dobrych wróżek" potraktowaliśmy jako bajki. Na szczęscie dla nas - poskutkowało.
 Jednak nie ma żadnej uniwersalnej metody na uratowanie związku. Każda para musi sie nauczyć przede wszystkim porozumienia między sobą
Egoizm, brak ustępstw między małżonkami, zapieczenie we własnych, błędnych, poglądach na życie, pijaństwo i nieprzewidywanie konsekwencji własnego postępowania - to są moim zdanie rzeczywiste powody rozpadu polskich, CHRZEŚCIJAŃSKICH rodzin.
Problemem naszych rodzin jest niewcielanie w życie zasad Dekalogu. (ostatnie zdanie zmienione na prośbę autora - Serafin)
|
Pt wrz 26, 2003 0:24 |
|
 |
elka
Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58 Posty: 3890
|
moze rozszerze problem - moze to jest kwestia porozumienia nie tlko miedzy malzonkami juz, ale najpierw - przed slubem? w narzeczenstwie???
albo nawet tylko w "chodzeniu" ze soba...
jak bardzo kobiety determinowane sa w tym byciu z mezczyzna cala spoleczna otoczka - ze samej nie mozna zyc, ze to zycie jest jalowe.... wiec godza sie na bycie wspolne, mimo ze nie potrafia sie porozumiec  a potem, sakrament, dzieci - i jak tu odejsc ?
wiem, ze narzeczenstwo to swoiste "klapki na oczach", ale....
czesto teraz pary zyja bez slubu, zeby sie "poznac", potem slub, po kilku latach wspolnego mieszkania - i nagle okazuje sie po slubie, ze przed slubem bylo lepiej - wiec??? w czym tkwi problem?? w idealizowaniu partnera??
|
N lis 16, 2003 12:50 |
|
 |
Gość
|
elka napisał(a): czesto teraz pary zyja bez slubu, zeby sie "poznac", potem slub, po kilku latach wspolnego mieszkania - i nagle okazuje sie po slubie, ze przed slubem bylo lepiej - wiec??? w czym tkwi problem?? w idealizowaniu partnera??
Powtórzę raz jeszcze: "i nagle okazuje się po ślubie, że przed ślubem było lepiej - więc??? w czym tkwi problem??".
Ciekawy jestem, ile par omawia przed ślubem zadania, które będą mieli do spełnienia jako małżonkowie? Czy ktokolwiek o tym myśli. A ja nie zapominałem przysłowia, które mi często śp. Matka powtarzała:
Ciężki, ciężki kamień młyński, jeszcze cięższy stan małżeński" I ja to powtórzyłem mojej śp. Małżonce, prosząc ją by odeszła, jeśli trudów małżeństwa podjęcia nie jest pewna. Zgodziliśmy się na wszystko i przeżyliśmy z sobą prawie 25 lat i nie było w naszym małżeństwie ani jednego tzw. "cichego dnia". A nie było łatwo.
pokój i dobro!
|
N lis 16, 2003 17:42 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Moim zdaniem cały problem nieporozumień wynikłych w trakcie małżeństwa tkwi w braku odpowiedniego porozumienia się potencjalnych Małżonków przed ślubem. Raczej rzadko zdarza się, że źródło nieporozumień wynikło w trakcie małżeństwa. Przyczyną tej drugiej możliwości są (według mnie) dość rzadkie przypadki nagłej zmiany światopoglądu u jednego z małżonków ( co mogło "przytrafić się" Łukaszowi), lub jako wynik silnych przeżyć emocjonalnych lub zdrowotnych któregoś ze Współmałżonków. - Np. przebyta ciężka choroba (wypadek, ewent. inne). Słyszałem o kobiecie, która odeszła od bardzo dobrego męża po zapaleniu opon mózgowych. Można mężczyźnie, który o tym opowiadał wierzyć lub nie. Nie można jednak wykluczyć i takiej możliwości.
Jednak wydaje mi się, że zasadniczą większość tragedii rodzinnych, jakimi są rozwody wynika z nadmiernego zauroczenia się partnerem/ką przed ślubem. Nikt nie chece powiedzieć Współpartnerowi/ce o swoich oczekiwaniach we wspólnym życiu po ślubie.
Jedni dlatego, by nie urazić Współpartnera/ki.
Inni dlatego,że nie mają jeszcze dokładnie sprecyzowanych poglądów na życie z wybraną przez siebie osobą po ślubie. Ewentualne wątpliwości tłumaczą sobie "a może się to jakoś ułoży"
Są na pewno osoby, które nie rozmawiają w narzeczeństwie o życiu poślubnym z jeszcze innych powodów.
Nie wiem do końca jak można pomóc Łukaszowi, gdyż tak naprawdę nie wiem do końca czy dobrze oceniłem jego problem. Wydaje mi się jednak, że w tym, co napisałem może kryć się ziarenko prawdy.
|
Pt lis 21, 2003 21:29 |
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
Dlaczego przed ślubem było lepiej - Elka? Pewnie głównie dlatego, że jeszcze trwało zauroczenie, jeszcze patrzyło się przez różowe okulary... Pewnie dlatego, że zakochanie pozwalało tłumić w sobie niewypowiedziane pretensje, usprawiedliwiać, dawać nie patrząc na rewanż... I nie poruszać tematów kłopotliwych, bolesnych... Bo po co - kochamy się, jakoś to będzie...
No tylko że zakochanie wygasa. I nagle okazuje się że nie dostaje się tego czego się oczekuje - że druga strona ma wady i z tymi wadami czasem trudno wytrzymać, myśli inaczej - że np - zanika wzajemna czułość, okazywanie szacunku... Nie wiem dlaczego tyle ludzi uważa że wobec męża /żony nie wypada /nie należy? okazywać uczuć... Że zaczyna być - normalnie, że już sobie nie wystarczamy, że szuka się innych ludzi, znajomych, przyjaciół, że związek nie jest symbiozą... Katastrofa się zaczyna gdy któraś ze stron lub obie nie mówi tego co myśli, nie okazuje swoich potrzeb jawnie - a w innych dziedzinach - i najczęściej zostaje niezrozumiana. I to jest początek błędnego koła...
A co do problemów... pozostaje jeszcze zdrada niestety... Na pewno dramatycznie boli...
Obserwowałam - obserwuję niestety taką sytuację, gdy zdrada i brak czułości spowodowały bunt - i rewanż... I tamten pierwszy związek się skończył... I widać, że on się stara... I nawet ona to widzi... Ale nie potrafi przebaczyć... Tylko nie wiem - jemu czy sobie? "Bo - ja bym tego nie przebaczyła, więc i sobie nie przebaczę... I nawet nie spróbuję, bo przecież on mi nie przebaczy... I nieważne że go kocham, wmówię sobie że miłość to namiętność i będę jej szukać coraz dalej..." Echhhhhh...
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
So lis 22, 2003 13:35 |
|
 |
elka
Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58 Posty: 3890
|
no, i wszyscy wszystko teoretycznie wiedzą - i nadal młodzi sie nie potrafią poznać na swoich partnerach, a wszelkie uwagi rodzicow, znajomych odbierają jak atak an siebie...
ja myśle, ze jest coś w tym, że gdy ma sie ten "papier", to zmienia sie nasze patrzenie na partnera... jak na kogos, kto do nas swoiście "należy", w związku z czym nie trzeba sie starać, zabiegać o pielegnowanie uczucia, o rozmawianie....
czas..... jesli woli sie spędzać go przed kompem, przed tv, spiąc.... nie bedzie małżenstwa, bedzie zycie obok siebie....
nie znaczy to, ze małżonek nie ma prawa do "swojego" życia [znajomych, zainteresowan]... ale współmalzonek powinien w jakis sposob w tym zycu uczestniczyc.....
a czy my uczymy, rozwijamy w dzieciach zainteresowania? mwoimy im, ze to dobre, takze dla przyszlego, wspólnego z kimś zycia?
|
N lis 23, 2003 10:19 |
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
Elka, przywilej młodości  Do przyjmowania uwag - chyba zwłaszcza - ze strony rodziców trzeba dorosnąć... Trzeba samemu siebie uznać za dorosłego...
A zainteresowania... Znam małżeństwa bez zainteresowań, bez pasji... Może ugrzęzły przez te wiele lat, utonęły w codzienności... Zainteresowania, pasje trzeba rozwijać... Myślę, że najlepiej, jeśli rodzice je mają - to 'zaraża"... Niekoniecznie tą samą 
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
N lis 23, 2003 10:37 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Oczywiście, Elko, masz rację w tym, że TV, komputer i inni "złodzieje czasu" nie wpływają zbyt dobrze na zacieśnianie więzi międzymałżeńskich i międzyrodzinnych. Ach, z rozrzewnieniem wspominam te czasy, gdy siedziało się w zimie w domu przy wyłączonym świetle, buzującym ogniu w piecu kaflowym, żartując i snując różne opowieści.
Dobrze też pamiętam te czasy, gdy rodzice wraz z dziećmi urządzali sobie zawody sportowe na podwórku. Po to, by po skończonym meczu usiąć razem i porozmawiać "przy piwie", zaś nam dzieciom fundowano napoje i pozwalano przysłuchwać się dyskusjom dorosłych, gdy byliśmy zbyt zmęczeni po meczu na to, by psocić.
Co dziwnego - nikt z dorosłych nie był wtedy pijany, zaś dyskusje dorosłych bywały bardziej kształcące, niż to, co teraz często pokazuje się w tv. ...
To były naprawdę piękne czasy !
|
Śr lis 26, 2003 11:09 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|