No więc czas na moje swiadectwo...
Może niektórzy je wysmieją, trudno...
Ja kilka lat temu zrobiłabym pewnie to samo...
Już jako małe dziecko miałam okazje przekonać się, że Bóg nad nami czuwa...
Miałam chyba 10 lat i szlam z babcią po zakupy. Nagle człowiek, ktory szedł w przeciwną strone niz my, zrobił gwałtowny obrót i zaczał iść za nami...Ja cały czas ogladalam się do tyłu i babcia zorientowała się o co chodzi...
Szedl za nami już długi czas i nie wiedziałysmy co zrobić...W dodatku cały czas patrzył się na mnie...Byłam dosłownie przerazona...Babcia w końcu równie przerazona, zaczeła odmawiać "Zdrowaś Mario"...Nagle przyszedl jej do głowy pomysł, aby wejść do sklepu...
Wchodzimy, a facet jakby nigdy nic stanął przed witryną i patrzył się na mnie...
W końcu, babcia powiedziala coś w rodzaju " Kobiety, on nas sledzi..."Wszystkie klientki spojrzały wtedy na niego...postał jeszcze chwile i poszedł...
Nastepnego dnia zobaczyłyśmy w lokalnej gazecie, że ten czlowiek jest poszukiwany za zabicie policjanta...
Mimo tego, że Matka Boza wtedy nas uratowała, bardzo szybko, nie wiem , może rok potem zaczełam tracic wiarę...
A już ostatczenie straciłam ją, gdy osoba wazna dla mnie na pytanie: Czy wierzy że zmartwychwstanie, odpowiedziala, że nie...
Zostalam ateistką... Zaczęłam interesować się historią, archeologią i astronomią...
Praktycznie nie mialam znajomych, bo ludzie w wieku kilkunastu lat myślą o trochę innych rzeczach...Dla nich byłam nudziarą, nie mialam z nimi wspolnych tematow...
Czytałam różne naukowe ksiązki, które jeszcze bardziej oddalały od Boga., miałam coraz to nowe argumenty, że Boga nie ma...Chodziłam na religię, bo rodzice kazali..Moja obecność tam ograniczała się do dokuczania księdzu...
Gdy poszlam do liceum mój ateizm wszedł w fazę wojującą...Udawałam przed rodzicami, że chodzę do
kościoła, ale tak naprawdę krążyłam wkoło niego, siedzialam na ławce przed kościołem, nawet w zimie...
Kiedyś, gdy ksiądź przyniósł na religię Biblię, glośno powiedziałam, że takich...nie czytam...To bluźnierstwo do dziś nie daje mi spokoju, nie wiem jak moglam powiedzieć coś takiego..
Caly czas dokształcałam się, ogladalam rożne "demaskatorskie" programy, wydawalo mi się, że wiem wszystko...
Starałam odwiesc innych od religii, bluźniłam...O aborcji mowiłam, że to zabieg kosmetyczny, że życie w rodzinie to obyczaje ze swiata zwierząt i inne równie ciekawe poglądy
Było w naszej klasie kilka osób takich jak ja, więc szybko skumalismy sie i zaczeliśmy uprzykrzac zycie księdzu...
Wzieliśmy sobie za cel, że w naszej klasie krzyz nie bedzie wisiał i udało się...Zwyciężyliśmy...
Oni poszli nawet nawet na skargę do Kurii biskupiej, ze ksiądz jest taki i owaki...Wiele prawdy to w tym nie bylo...Ale wizytator przyszedł...
Ksiądz ten potem powiedział do nas, że jak chcielismy go zniszczyć, to nam się udało...Zniszczyliśmy tego czlowieka...
Kolega zapytał się mnie co musiałoby się stać, bym sie nawróciła, odpowiedziałam, że to nigdy nie nastąpi...
Jednocześnie caly czas, czegoś mi brakowało...Bardzo szybko zaczelam więc szukac pociechy w alkoholu i imprezach...
Zachowywalam się tak lekkomyslnie, że raz malo brakowało do śmierci...
W końcu stwierdziłam, że wypisuje się z religii i nie powiem rodzicom...Razem z koleżanką uczcilysmy to wydarzenie winkiem...Bylam w znakomitym humorze z powodu swojej odwagi...
Zdałam na studia, oficjalnie przestałam chodzić do koscioła...
Sensem mojego zycia były imprezy...
W pewne lato pojechałam z koleżanką na wakacje...
Zachowywałam się tak lekkomyslnie, że w koncu miałysmy przechlapane u nieciekawych ludzi...
Po raz pierwszy w zyciu rece tak mi sie trzesły ze strachu, że nie umialam napić się z kubka, bo rozlewalam wszystko...
Myslę, że nic mi sie nie stało, bo mimo moich bluźnierstw Bóg czuwal nade mną...
Kolejne wakacje, imprezy, imprezy,imprezy...
W pokoju hotelowym otwieram szufladę, a tam Biblia
Powiedziałam do mojej koleżanki : Zabierz mi to stąd, bo nie bede kolo tego spala...
I nagle na jednej imprezie, nagle usłyszalam kobiecy głos w mojej glowie...Idź do domu, uciekaj stąd...
I dopiero jak wyszłam to sobie uswiadomiłam, co być może mnie ominęło...
Wtedy zaczełam się wahac, może jednak Matka Boża i Bog istnieją...
Ale szybko wrociłam do starego myslenia...
Zaczelam jednak interesowac się innymi religiami, studiowac je...
Zafascynowalo mnie pozytywne myslenie i dr Murphy...
Zaczelam wizualizować i rządzić swoją podswiadomościa...
Znowu mineło troche czasu i usłyszałam świadectwo człowieka nawroconego dzieki św. Teresie od dzieciatątka Jezus...
Był on alkoholikiem i kiedyś pijany wszedł do Koscioła...
Zabral stamtad materiały o św. Teresie, poszedl potem do knajpy i wrzucił je do kominka...Wszystko splonelo, oprocz zdjęcia, które przez kilkanascie minut utrzymywalo się nad ogniem...Widzialy to tez inne trzeźwe osoby...Ten człowiek nawrocił się...
Nie uwierzylam w to swiadectwo, ale zaintrygowała mnie postac św. Teresy....
Mówię sobie, przeczytam o niej i sprawdzę...Oczywiście nie wierzyłam , ze cokolwiek się stanie...
Poszlam do czytelni i wypożyczyłam ksiazkę "Dzieje duszy" autobiografie Teresy...
Przeczytalam ksiażkę a jednoczesnie czułam,że zaczynam rozumiec w Biblii to, co wczesniej negowałam...
Tak jakby nagle spłynelo na mnie oswiecenie...
Pomyslałam sobie, że najpiekniejsze zdanie w Biblii, to poznacie prawde, a prawda was wyzwoli...
Dopiero niedawno dowiedziałam się, że tak samo uważał JP II...
Po pewnym czasie stalam w bibliotece i powiedziałam w myslach tak: Świeta Tereso, jezeli istniejesz to proszę udowodnij mi to...Daj mi jeden znak, a ja juz nie poprosze o zaden więcej...
Jeżeli istniejesz to stanie sie w 3 minuty to i to...
I to sie stało...Stalam tam osłupiała. Ludzie gapili sie na mnie...
Odzyskałam wiare...
Ktos powie przypadek...Ja powiedziałabym dokładnie to samo kiedyś...
Zaczelam chodzic do kościoła..Czytać Biblię, pisma Doktorów Koscioła, ksiazki na temat wiary...Duzo pomogły mi "Wyznania" św. Augustyna
Ale spowiedzi unikalam jak ognia...Balam sie...
Dlugo...
Nagle pewiem człowiek znalazł się w szpitalu bliski smierci...
Powiedziałam: Panie, uratuj go, a ja pójdę do spowiedzi...
Zwlekałam i tak okolo pol roku, ale ten czlowiek przezył...
Długo kręciłam się koło konfesjonalu, w końcu stanełam w kolejce...Zapytałam jednej dziewczyny za mną co trzeba powiedziec na początku , bo już nic nie pamietałam...
Chciałam uciec...I powiedziałam do Boga :Ojcze pomóż mi, bo ja nie dam rady...
Ja, mądrala miałabym wyznac że się myliłam i to w 100 %...To bylo STRASZNIE trudne...Serce waliło mi jak oszalałe...to był najwiekszy stres w moim zyciu...
Popłakalam się, ale po spowiedzi byłam szczęsliwa...pierwszy raz od długiego czasu...I od razu potem Bog wyzwolił mnie od problemu, z którym borykałam się latami...
Tak jak tego paralityka w Ewangelii...Ja wzielam swoje łoże i zaczelam chodzić...
Potem dopiero sprawdziłam w kalendarzu, ze był to dzien Matki Bozej Wspomozycielki Wiernych i teraz wiem, że ona tez mi dopomogła...
Zaraz niedługo po spowiedzi już miałam zrobic cos złego i powiedzialam: Panie, ratuj mnie, bo ginę..
I natychmiast pokusa przeszła, tak jakbym obudziła się ze snu...
Jednoczesnie podczas mszy bardzo czesto same nasuwaly mi się straszne bluźnierstwa, nie moglam się skupic na modlitwie...
Budzilam się w nocy i czułam się nieswojo...Odmawiałam wtedy "pod Twoją Obronę"...
Do komunii przystapiłam w Boze Ciało...Płakalam ze szczescia...Wszystko we mnie mówiło :Wrócilam do domu, Wrócilam do domu..Jestem w domu..Po długiej wedrówce...
Ludzie spiewali "Panie Dobry jak Chleb"...a ja przezywalam najszczesliwszy dzień swojego zycia...
Postanowiłam kupić sobie Cudowny Medalik i kilka dni potem zostalam abstynentką...To Matka wyprosila dla mnie te łaskę...
Czytalam duzo na temat św. Klary, wprowadziłam się do nowego domu i co tam znalazłam na szafie?
Obrazek ze świetą Klarą i modlitwą do niej...
Nie powiem zeby spotkało się to z aprobatą otoczenia, spotkaly mnie kpiny ze strony najblizszych...Ale nie bede sie uzalać...Mam za swoje, ja tez kiedyś kpilam z wierzących...
Ja takich malych cudów przezyłam wiecej, ale nie bedę pisac tutaj ksiązki

To by bylo na tyle w telegraficznym skrócie...
Sama czasami zastanawiam się czy to się dzieje naprawdę? Czy to ja teraz chodzę do kościoła, ja bronie wiary?
Alleluja.
Miłuję Pana, albowiem usłyszał
głos mego błagania,
bo ucha swego nakłonił ku mnie
w dniu, w którym wołałem.
Oplotły mnie więzy śmierci,
dosięgły mnie pęta Szeolu,
popadłem w ucisk i udrękę
Ale wezwałem imienia Pańskiego:
O Panie, ratuj me życie!
Pan jest łaskawy i sprawiedliwy
i Bóg nasz jest miłosierny.
Pan strzeże ludzi pełnych prostoty:
byłem bezsilny, a On mię wybawił.
Wróć, moja duszo, do swego spokoju,
bo Pan ci dobrze uczynił.
Uchronił bowiem moje życie od śmierci,
moje oczy - od łez,
moje nogi - od upadku.
Będę chodził w obecności Pańskiej
w krainie żyjących.