Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest So sie 09, 2025 18:19



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 113 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następna strona
 Szkodliwość Ateizmu 
Autor Wiadomość
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 29, 2008 1:36
Posty: 845
Post 
@Ókaż

Zwierze rodzi zwierze, chęć przedłużenia gatunku sprawia że odczuwa się wieź ze swoim potomkiem itd.

Jednak nie zrozumiałeś. To naprawdę przykre. :(


Pt sty 02, 2009 0:49
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03
Posty: 383
Post 
Wybacz mi moją ciemnote i wytłumacz. Pokaż swoją cierpliwość dla ciemnego ludka!


Pt sty 02, 2009 0:54
Zobacz profil
Post 
Seweryn napisał(a):
Aton napisał(a):
Astrofizycy więc nie istnieją czy tylko siedzą i kawę piją? Jeżeli nie ma żadnych, nawet słabych argumentów, to wychodzi, że tylko te dwie opcje mogą być brane pod uwagę. Jeżeli więc astrofizycy nic nie mówią, nic nie głoszą a mają tylko wyssane z palca teorie, to proponuje je obalić - nie powinno to być trudne. Staniesz się sławny i bogaty.


Astrofizycy zajmują się badaniem wszechświata jednak nie dają odpowiedzi jak postał . Aby mieć 100% pewność potrzebne są dowody. Póki co wiara ateistów odnośnie wszechświata pozbawiona jest jakichkolwiek przesłanek nie mówiąc już o dowodach.


Oczywiście teiści mają dowodów pełen wachlarz?


Pt sty 02, 2009 1:07

Dołączył(a): Śr gru 24, 2008 11:14
Posty: 4800
Post 
Ókaż napisał(a):
No jesteś ssakiem czy nie? pytasz gdzie indziej. Tak ale z duszą!


A (inne) zwierzęta twoim zdaniem duszy nie mają?
Jeśli nie, to skąd to wiesz?


Pt sty 02, 2009 1:07
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03
Posty: 383
Post 
Ale Witoldzie obawiam się, że z moją skromną osobą sobie nie porozmawiasz na tak wysokim poziomie jak z innymi. Moja odpowiedz jest o tyle prosta co dla Ciebie śmieszna a oto ona: Bo mam takie głebokie przekonanie, poparte nauczaniem Koscioła Katolickiego.


Pt sty 02, 2009 1:12
Zobacz profil
Post 
Wituś,proszę,proszę,proszę,
powiedz,że jeślibyś uznał istnie nie duszy(załóżmy że masz tego pewność),to zgodziłbys się także z tym,że i zwierzęta ją mają...
Zrób koleżance przyjemność... :-D

Ókaż,no tak..
Przyszedł czas,że muszę ci coś wypomnieć :D
Niezależnie od tego,co Kościół wykłada,wierzę,że zwierzęta maja duszę.Tam,gdzie jest miłość,tam musi być i dusza.A zwierzęta kochają i jest to niezaprzeczalne. Uduszę każdego,kto się nie zgadza. :lol: Odwołuje sie też do mojego ukochanego autora,ks.Stanisława Musiała i jego książki"Dwanaście koszy ułomków".


Pt sty 02, 2009 1:18
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 29, 2008 1:36
Posty: 845
Post 
@Ókaż

Wybacz mi moją ciemnote i wytłumacz. Pokaż swoją cierpliwość dla ciemnego ludka!

Sprawa jest trywialnie prosta. Musisz tylko jedno zrozumieć: ateista ma dokładnie takie same radości i smutki jak wierzący. Tylko nie tłumaczy ich Bogiem.

Zauważyłem jeszcze jedno:

Ale Witoldzie obawiam się, że z moją skromną osobą sobie nie porozmawiasz na tak wysokim poziomie jak z innymi.

Jeśli sądzisz, iż Seweryn (z którym dyskutuje Witold) repzezentuje jakiś poziom, to zapewniam Cię, że jest to poziom dna.

Nie ma tu najmniejszego znaczenia różnica co do kwestii wiary. Facet po prostu bredzi.


Pt sty 02, 2009 1:50
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 29, 2008 1:36
Posty: 845
Post 
@mariamne z magdali

Niezależnie od tego,co Kościół wykłada,wierzę,że zwierzęta maja duszę

A zdajesz sobie sprawę, że w średniowieczu za takie słowa byłabyś sądzona jako głosząca herezję niezgodną z nauką kościoła?


Pt sty 02, 2009 1:52
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03
Posty: 383
Post 
Ale ja to wiem i rozumiem. Zdaje sobie sprawę że jesteś człowiekiem nie maszyną. To, że nie wierzysz nie czyni cię jakimś żywym trupem. Chodziło mi tylko o róznice w podejściu. Trochę juz tutaj rozmawiałem z ludzmi którzy nie uznają istnienia Boga. Uwazają oni że miłość to sprawa czystej biologii i chemii (ale pięknej biologii i chemii) a dla mnie to rzecz duchowa. W innym temacie Ty sam nazywasz masturbację - fizjologią, a dla mnie to nienaturalne (i grzeszne) zachowanie seksualne. Rozumiesz? Poruszamy sie w zupełnie różnych przestrzeniach pojęciowych.


Pt sty 02, 2009 1:59
Zobacz profil
Post 
gre(g):
:D
Pewnie tak.I wspomniany ks.Musiał,swoją drogą autorytet,też.
W innym wątku zwróciłam się do wierzących z prośba ,by nie próbowali fanatycznie usiłować przeczyć zbrodniom Kościoła,bo to głupota.Było,jak było,i pozostaje to faktem.Więc uprzedzam tu być może nawet potencjalny zarzut z twojej strony,że będę usiłowała z tego wybrnąć.Nie.Studiuje teologię,jestem wierząca,ale oprócz Kościoła wyznaję też prawdę swojego serca.Czy się to komus podoba,czy nie.W wątku o zabijaniu na danym etapie rozwoju człowieka doprecyzowałam też fakt,że choć jestem bardzo wierząca i staram się żyć najepiej po chrześcijańsku jak potrafię,to jednak czasami pewne przesadne kwestie rozstrzygam w oparciu o swoje serce.Do tego należy kwestia prezerwatyw.Ktoś chory,nie mogący współżyc inaczej,jak tylko w prezerwatywie,nie może mieć odmówionego prawa do współżycia ze współmałżonkiem.
Czy sytuacja,w której chora kobieta,która ma męża,ale nie może mieć dzieci,bo to może zagrozić jej życiu,nie powinna mieć odmówionego prawa do użycia prezerwatywy.
Nie zawsze zgadzam się z Kościołem i pewnie i tak jest to widoczne w niektórych moich wypowiedziach,więc nie mam zamiaru robić z tego tajemnicy.

Ewangelie ponadto milcząw tej kwestii.Nie potwierdzają,ale i nie zaprzeczają.Jest jeszcze Tradycja,ponoć równouprawniona przez Kościół z Pismem św,ale ta właśnie Tradycja pomieszała od Grzegorza Wielkiego Marie Magdalenę z innymi ewangelicznymi kobietami,więc także nie jest idealna.
Uff...Więc pewnie masz rację.Płonęłabym jak nic :D Ach ja heretyczka!


Pt sty 02, 2009 2:08
Post 
Przepraszam za pomylenie twego nicka greg(R) :)


Pt sty 02, 2009 2:10

Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03
Posty: 383
Post 
No to mnie mariamne zastrzeliła i idę spać!!! :killer:


Pt sty 02, 2009 2:21
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 29, 2008 1:36
Posty: 845
Post 
@Ókaż

Uwazają oni że miłość to sprawa czystej biologii i chemii

I mają rację. Takie są fakty. I nie sposób z nimi dyskutować. Co oczywiście nie zmienia faktu, że miłość jest piękna. Tak, ateiści odczuwają ją tak samo.

Mam nadzieję, że moderacja przymknie oko na fakty, iż przedstawię bardzo ciekawy artykuł dot. pracy dr Michaela Liebowitz, psychiatry z New York State Institute of Psychiatry, który zajął się miłością z punktu widzenia neurochemii (zwróć proszę uwagę na podkolorowany fragment):

Romantyczna, szalona, występna... Miłość niejedno ma imię. Dla fizjologa jest grą substancji chemicznych, które - niczym narkotyki - najpierw wyzwalają euforię, a potem uzależniają.

Twoja miłość przenika mi ciało - wyznał egipski poeta w Pieśniach rozweselających ciało spisanych na papirusie przed 3 tysiącami lat. Czyż nie czujemy tak samo, kiedy i nas dosięga strzała Amora? Choć nie chce się spać ani jeść, choć serce ściska niepokój, to przecież zakochanych roznosi energia i przepełnia radość. Razem mogliby nawet góry przenosić. Obiekt uczuć zawsze i niezmiennie wydaje się uosobieniem wszelkich cnót, jakże często wbrew oczywistym faktom. Nic dziwnego, że stan zakochania (syndrom amorosum) ujęli w ścisłą definicję... psychiatrzy. Profesor Tadeusz Bilikiewicz w Psychiatrii klinicznej pisze wprost, że w tym stanie zawęża się pole świadomości, pojawia chwiejność emocjonalna i do tego upośledzenie władzy umysłowej, które m.in. zakłóca normalny proces przewidywania. Rzut oka do podręczników psychiatrii pozwala nam stwierdzić, że opis ten pasuje jak ulał do... niektórych chorób psychicznych. Zdaniem prof. Bilikiewicza stan zakochania to po prostu rodzaj fizjologicznej ostrej psychozy.

Nie dlatego jednak dr Michael Liebowitz, psychiatra z New York State Institute of Psychiatry zajął się miłością z punktu widzenia neurochemii. Nieraz w swojej karierze zawodowej, podobnie jak wielu jego kolegów po fachu, zetknął się z osobami głęboko nieszczęśliwymi, które na skraj przepaści przywiodła utrata miłości. Gdyby odsłonić biochemiczne podstawy tego uczucia można by pomóc, kiedy pojawi się cierpienie z powodu odejścia ukochanej osoby. Pomysł nowy nie jest. Afrodyzjaki i rozmaite eliksiry miłosne znane są od tysiącleci. W krajach Wschodu do wzniecenia lub podtrzymania uczucia używano opium, haszyszu i innych narkotyków, w naszym kręgu kulturowym były to mieszaniny rozmaitych ziół, w których lubczyk, serdecznik, dzięgielnica, czy szalej zawsze odgrywały rolę główną. Wtedy nikt sobie nie zdawał sprawy, że środki pobudzające nie wywołują uczuć, lecz tylko je wzmacniają, osłabiają bądź zakłócają. I to zarówno uczucia pozytywne jak i negatywne.

Dzięki fenyloetyloaminie życie wydaje się zakochanym piękne i łatwe

Punktem wyjścia do tych rozważań było pytanie: co się dzieje w mózgu człowieka, gdy jest szczęśliwie, z wzajemnością zakochany oraz wtedy, gdy cierpi, ponieważ partner zawiódł nadzieje, lub po prostu porzucił. Przyjemne odczucia są związane z aktywacją tzw. ośrodka przyjemności (nazywanego także układem nagrody) znajdującego się w mózgu. Został on odkryty przypadkiem w latach pięćdziesiątych u szczurów, kiedy okazało się, że naciskanie dźwigienki drażniącej pewien określony obszar mózgu daje więcej przyjemności niż ulubione smakołyki czy kopulacja z wybranym partnerem. Później ośrodek przyjemności zidentyfikowano także u ludzi - związany jest on z korowymi strukturami układu limbicznego oraz przednią i tylną częścią podwzgórza. Dalsze badania ujawniły ścisły związek wielu poważnych problemów, zarówno zdrowotnych, jak i zwyczajnie, życiowych z działaniem ośrodka przyjemności. Należy do nich depresja, narkomania, alkoholizm, także miłość. A zgodnie z koncepcją dr. Liebowitza, miłość i uzależnienie są tak blisko ze sobą spokrewnione, że niemal tożsame. Wedle tej koncepcji kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają katecholaminy, przede wszystkim noradrenalina, będące pochodnymi fenyloetyloaminy (PEA). W zasadzie nie są one niezbędne człowiekowi do życia, choć pomagają zaadaptować się do ostrego i przewlekłego stresu. Reakcja przystosowawcza składa się z wielu procesów przebiegających w mózgu, sercu, płucach, wątrobie. Jeśli katecholaminy są potrzebne w mózgu, muszą być zsyntetyzowane właśnie tam, na miejscu, ponieważ nie przechodzą przez barierę krew-mózg. Działanie katecholamin kończy się ich powtórnym wychwytem do zakończeń nerwowych, gdzie są rozkładane przez enzymy. Te informacje dobrze zna biochemik czy fizjolog. Liebowitz zaś twierdzi, że pozytywne emocje, na przykład miłość, powodują wydzielanie się PEA. Działa ona w dwojaki sposób - blokuje presynaptyczne wychwytywanie noradrenaliny oraz sprawia, że w mózgu powstaje więcej tej substancji niż normalnie. W efekcie, gdy nadchodzi miłość, ośrodek przyjemności jest znacznie silniej pobudzony. Podobnie jak pod wpływem niektórych narkotyków.

Krótko mówiąc, miłość dostarcza organizmowi takich samych bodźców jak... amfetamina. Przypuszczenie to potwierdziły badania przeprowadzone na ochotnikach, którym podano amfetaminę, a także zadbano o ich dobre samopoczucie. Dodatkowo przemawia za tą koncepcją "obraz kliniczny" choroby zwanej miłością - wzmożona aktywność, żeby nie powiedzieć nadaktywność, bez wytchnienia, bez snu, bez jedzenia, ale i bez uczucia zmęczenia. Jeśli komuś nie podoba się porównanie rauszu miłosnego z narkotycznym, mam inne - wzmożone wydzielanie katecholamin obserwuje się także w stanach... maniakalnych.

Powróćmy jednak do poprzedniej analogii. Kto choć raz był zakochany, wie doskonale, że stan ten nie trwa wiecznie. I dobrze, bo musiałby doprowadzić do zniszczenia człowieka. W końcu bilans energetyczny ma swoje prawa. Powszechnie uważa się, że pierwszy kryzys nadchodzi nie później niż po trzech latach, a pośredniego dowodu na to dostarczają statystyki rozwodowe. Psychologia mówi wtedy o kryzysie tożsamości, zawiedzionych nadziejach, znudzeniu. Okazuje się jednak, że można o tym mówić także w języku biochemii. Do fenyloetyloaminy, jak do narkotyku, organizm się przyzwyczaja. Potrzebuje zatem coraz większych dawek, których nie otrzymuje, bowiem organizm nie może wytworzyć więcej PEA. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Jak szybko przebiega proces przyzwyczajania się organizmu, przynajmniej częściowo zależy od indywidualnych cech biologicznych każdego z nas. Wystarczy, żeby w genach znalazła się instrukcja mniej intensywnego wydzielania monoaminooksylaz (MAO), enzymów rozkładających noradrenalinę i już człowiek bardziej stworzony jest do szaleństw niż spokojnego, skromnego życia. Dla psychiatrów nie jest tajemnicą, że takie osoby są zadziorne, skłonne do brawury, nadmiernego ryzyka, hazardu i... częstej zmiany partnerów. Zatem mówiąc pół żartem, pół serio, wybór towarzysza życia powinien uwzględniać również wyniki paru analiz chemicznych.
Kiedy stan zakochania przekształca się w dojrzałą miłość, endorfiny zapewniają poczucie spokoju i bezpieczeństwa

Jeśli stan zakochania musi się skończyć, to dlaczego tak wiele par trwa w związku przez dziesięciolecia, a niektórzy są nawet całkiem z tego zadowoleni? Także i na to pytanie odpowiedzi dostarcza neurochemia. Przede wszystkim zakochanie może się przekształcić w głęboką, spokojną miłość potocznie nazywaną niezbyt romantycznie przywiązaniem, a przez psychiatrów podostrym lub przewlekłym odpowiednikiem zespołu zakochania. Psychologiczny opis tego zjawiska kładzie przede wszystkim nacisk na poczucie bezpieczeństwa, radość bycia razem zwielokrotnioną krótką rozłąką i załamanie, gdy rozstanie jest na zawsze. Czyż nie tak wygląda stan uzależnienia od narkotyków z grupy opiatowców?

Porównanie jest jak najbardziej zasadne, bowiem mózg człowieka wytwarza endorfiny, do złudzenia przypominające morfinę. Odkryte w latach siedemdziesiątych rozbudziły ogromne nadzieje na opracowanie nowych, skutecznych leków przeciwbólowych, nie wywołujących uzależnienia, jak morfina czy papaweryna. Niestety, spełzły one na niczym. Wbrew oczekiwaniom okazało się, że także od substancji endogennych można się uzależnić ze wszystkimi negatywnymi tego skutkami.

Właśnie dlatego faza miłości nazywana przywiązaniem, charakteryzująca się znacznym wydzielaniem endorfin, także nie trwa wiecznie. Nadchodzi taki moment, kiedy do utrzymania poczucia zadowolenia i spokoju, potrzeba więcej narkotyku niż organizm potrafi wytworzyć. Bycie razem zaczyna męczyć. W mózgu pojawia się dwupeptyd nazywany substancją P o własnościach przeciwnych do endorfin. Przypuszcza się, że właśnie ta substancja obniża próg odczuwania cierpienia. Wrażliwość na endorfiny, oczywiście, zależy od indywidualnych cech organizmu. Zdarza się więc, że substancje te zapewniają spokojne, radosne życie u boku tego samego partnera aż do śmierci.

Choć coraz więcej faktów doświadczalnych zdaje się potwierdzać koncepcję dr. Michaela Liebowitza, to przecież uczucie miłości, jakże często nadające sens ludzkiemu istnieniu, nie przestało być nieprzeniknioną tajemnicą. Czym jest, jak się rodzi, jak umiera - na te pytania nadal nikt nie potrafi odpowiedzieć. Z pewnością nie dlatego pojawia się, że mózg wytworzył jakieś substancje chemiczne. Odwrotnie - najpierw rodzi się uczucie i dopiero pod jego wpływem mózg zmienia swą aktywność biochemiczną.

Często mówi się potocznie o wychowaniu ku miłości. W języku fizjologii należałoby wtedy powiedzieć o zapełnianiu składnicy pamięci emocjonalnej pozytywnymi przeżyciami. Znajduje się ona między korą a hipokampem, w płacie przybrzeżnym na poziomie piątego zakrętu skroniowego i budowana jest od chwili narodzin. Niemowlę najedzone i bezpieczne zapisuje tam pozytywne emocje, natomiast zaniedbane - emocje negatywne. I tak jest potem przez całe życie, choć bodźce wywołujące stany emocjonalne zmieniają się z wiekiem. U człowieka dorosłego bywają nie tylko rzeczywiste, ale i symboliczne. Im więcej miłych, dobrych emocji znajdzie się w składnicy, tym większe szanse, że nowe bodźce skojarzone zostaną z dawnym przyjemnym doznaniem, pozostawiając w pamięci kolejny pozytywny ślad. Tak właśnie, poprzez asocjacje z dodatnimi emocjami z przeszłości, w którymś momencie życia może narodzić się miłość. Nikt jednak nie wie dokładnie, dlaczego ten a nie inny ją wywoła. Chyba, że uwierzymy w strzałę Amora...


Pt sty 02, 2009 2:26
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 29, 2008 1:36
Posty: 845
Post 
@Ókaż

Uwazają oni że miłość to sprawa czystej biologii i chemii

I mają rację. Takie są fakty. I nie sposób z nimi dyskutować. Co oczywiście nie zmienia faktu, że miłość jest piękna. Tak, ateiści odczuwają ją tak samo.

Mam nadzieję, że moderacja przymknie oko na fakty, iż przedstawię bardzo ciekawy artykuł dot. pracy dr Michaela Liebowitz, psychiatry z New York State Institute of Psychiatry, który zajął się miłością z punktu widzenia neurochemii (zwróć proszę uwagę na podkolorowany fragment):

Romantyczna, szalona, występna... Miłość niejedno ma imię. Dla fizjologa jest grą substancji chemicznych, które - niczym narkotyki - najpierw wyzwalają euforię, a potem uzależniają.

Twoja miłość przenika mi ciało - wyznał egipski poeta w Pieśniach rozweselających ciało spisanych na papirusie przed 3 tysiącami lat. Czyż nie czujemy tak samo, kiedy i nas dosięga strzała Amora? Choć nie chce się spać ani jeść, choć serce ściska niepokój, to przecież zakochanych roznosi energia i przepełnia radość. Razem mogliby nawet góry przenosić. Obiekt uczuć zawsze i niezmiennie wydaje się uosobieniem wszelkich cnót, jakże często wbrew oczywistym faktom. Nic dziwnego, że stan zakochania (syndrom amorosum) ujęli w ścisłą definicję... psychiatrzy. Profesor Tadeusz Bilikiewicz w Psychiatrii klinicznej pisze wprost, że w tym stanie zawęża się pole świadomości, pojawia chwiejność emocjonalna i do tego upośledzenie władzy umysłowej, które m.in. zakłóca normalny proces przewidywania. Rzut oka do podręczników psychiatrii pozwala nam stwierdzić, że opis ten pasuje jak ulał do... niektórych chorób psychicznych. Zdaniem prof. Bilikiewicza stan zakochania to po prostu rodzaj fizjologicznej ostrej psychozy.

Nie dlatego jednak dr Michael Liebowitz, psychiatra z New York State Institute of Psychiatry zajął się miłością z punktu widzenia neurochemii. Nieraz w swojej karierze zawodowej, podobnie jak wielu jego kolegów po fachu, zetknął się z osobami głęboko nieszczęśliwymi, które na skraj przepaści przywiodła utrata miłości. Gdyby odsłonić biochemiczne podstawy tego uczucia można by pomóc, kiedy pojawi się cierpienie z powodu odejścia ukochanej osoby. Pomysł nowy nie jest. Afrodyzjaki i rozmaite eliksiry miłosne znane są od tysiącleci. W krajach Wschodu do wzniecenia lub podtrzymania uczucia używano opium, haszyszu i innych narkotyków, w naszym kręgu kulturowym były to mieszaniny rozmaitych ziół, w których lubczyk, serdecznik, dzięgielnica, czy szalej zawsze odgrywały rolę główną. Wtedy nikt sobie nie zdawał sprawy, że środki pobudzające nie wywołują uczuć, lecz tylko je wzmacniają, osłabiają bądź zakłócają. I to zarówno uczucia pozytywne jak i negatywne.

Dzięki fenyloetyloaminie życie wydaje się zakochanym piękne i łatwe

Punktem wyjścia do tych rozważań było pytanie: co się dzieje w mózgu człowieka, gdy jest szczęśliwie, z wzajemnością zakochany oraz wtedy, gdy cierpi, ponieważ partner zawiódł nadzieje, lub po prostu porzucił. Przyjemne odczucia są związane z aktywacją tzw. ośrodka przyjemności (nazywanego także układem nagrody) znajdującego się w mózgu. Został on odkryty przypadkiem w latach pięćdziesiątych u szczurów, kiedy okazało się, że naciskanie dźwigienki drażniącej pewien określony obszar mózgu daje więcej przyjemności niż ulubione smakołyki czy kopulacja z wybranym partnerem. Później ośrodek przyjemności zidentyfikowano także u ludzi - związany jest on z korowymi strukturami układu limbicznego oraz przednią i tylną częścią podwzgórza. Dalsze badania ujawniły ścisły związek wielu poważnych problemów, zarówno zdrowotnych, jak i zwyczajnie, życiowych z działaniem ośrodka przyjemności. Należy do nich depresja, narkomania, alkoholizm, także miłość. A zgodnie z koncepcją dr. Liebowitza, miłość i uzależnienie są tak blisko ze sobą spokrewnione, że niemal tożsame. Wedle tej koncepcji kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają katecholaminy, przede wszystkim noradrenalina, będące pochodnymi fenyloetyloaminy (PEA). W zasadzie nie są one niezbędne człowiekowi do życia, choć pomagają zaadaptować się do ostrego i przewlekłego stresu. Reakcja przystosowawcza składa się z wielu procesów przebiegających w mózgu, sercu, płucach, wątrobie. Jeśli katecholaminy są potrzebne w mózgu, muszą być zsyntetyzowane właśnie tam, na miejscu, ponieważ nie przechodzą przez barierę krew-mózg. Działanie katecholamin kończy się ich powtórnym wychwytem do zakończeń nerwowych, gdzie są rozkładane przez enzymy. Te informacje dobrze zna biochemik czy fizjolog. Liebowitz zaś twierdzi, że pozytywne emocje, na przykład miłość, powodują wydzielanie się PEA. Działa ona w dwojaki sposób - blokuje presynaptyczne wychwytywanie noradrenaliny oraz sprawia, że w mózgu powstaje więcej tej substancji niż normalnie. W efekcie, gdy nadchodzi miłość, ośrodek przyjemności jest znacznie silniej pobudzony. Podobnie jak pod wpływem niektórych narkotyków.

Krótko mówiąc, miłość dostarcza organizmowi takich samych bodźców jak... amfetamina. Przypuszczenie to potwierdziły badania przeprowadzone na ochotnikach, którym podano amfetaminę, a także zadbano o ich dobre samopoczucie. Dodatkowo przemawia za tą koncepcją "obraz kliniczny" choroby zwanej miłością - wzmożona aktywność, żeby nie powiedzieć nadaktywność, bez wytchnienia, bez snu, bez jedzenia, ale i bez uczucia zmęczenia. Jeśli komuś nie podoba się porównanie rauszu miłosnego z narkotycznym, mam inne - wzmożone wydzielanie katecholamin obserwuje się także w stanach... maniakalnych.

Powróćmy jednak do poprzedniej analogii. Kto choć raz był zakochany, wie doskonale, że stan ten nie trwa wiecznie. I dobrze, bo musiałby doprowadzić do zniszczenia człowieka. W końcu bilans energetyczny ma swoje prawa. Powszechnie uważa się, że pierwszy kryzys nadchodzi nie później niż po trzech latach, a pośredniego dowodu na to dostarczają statystyki rozwodowe. Psychologia mówi wtedy o kryzysie tożsamości, zawiedzionych nadziejach, znudzeniu. Okazuje się jednak, że można o tym mówić także w języku biochemii. Do fenyloetyloaminy, jak do narkotyku, organizm się przyzwyczaja. Potrzebuje zatem coraz większych dawek, których nie otrzymuje, bowiem organizm nie może wytworzyć więcej PEA. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Jak szybko przebiega proces przyzwyczajania się organizmu, przynajmniej częściowo zależy od indywidualnych cech biologicznych każdego z nas. Wystarczy, żeby w genach znalazła się instrukcja mniej intensywnego wydzielania monoaminooksylaz (MAO), enzymów rozkładających noradrenalinę i już człowiek bardziej stworzony jest do szaleństw niż spokojnego, skromnego życia. Dla psychiatrów nie jest tajemnicą, że takie osoby są zadziorne, skłonne do brawury, nadmiernego ryzyka, hazardu i... częstej zmiany partnerów. Zatem mówiąc pół żartem, pół serio, wybór towarzysza życia powinien uwzględniać również wyniki paru analiz chemicznych.
Kiedy stan zakochania przekształca się w dojrzałą miłość, endorfiny zapewniają poczucie spokoju i bezpieczeństwa

Jeśli stan zakochania musi się skończyć, to dlaczego tak wiele par trwa w związku przez dziesięciolecia, a niektórzy są nawet całkiem z tego zadowoleni? Także i na to pytanie odpowiedzi dostarcza neurochemia. Przede wszystkim zakochanie może się przekształcić w głęboką, spokojną miłość potocznie nazywaną niezbyt romantycznie przywiązaniem, a przez psychiatrów podostrym lub przewlekłym odpowiednikiem zespołu zakochania. Psychologiczny opis tego zjawiska kładzie przede wszystkim nacisk na poczucie bezpieczeństwa, radość bycia razem zwielokrotnioną krótką rozłąką i załamanie, gdy rozstanie jest na zawsze. Czyż nie tak wygląda stan uzależnienia od narkotyków z grupy opiatowców?

Porównanie jest jak najbardziej zasadne, bowiem mózg człowieka wytwarza endorfiny, do złudzenia przypominające morfinę. Odkryte w latach siedemdziesiątych rozbudziły ogromne nadzieje na opracowanie nowych, skutecznych leków przeciwbólowych, nie wywołujących uzależnienia, jak morfina czy papaweryna. Niestety, spełzły one na niczym. Wbrew oczekiwaniom okazało się, że także od substancji endogennych można się uzależnić ze wszystkimi negatywnymi tego skutkami.

Właśnie dlatego faza miłości nazywana przywiązaniem, charakteryzująca się znacznym wydzielaniem endorfin, także nie trwa wiecznie. Nadchodzi taki moment, kiedy do utrzymania poczucia zadowolenia i spokoju, potrzeba więcej narkotyku niż organizm potrafi wytworzyć. Bycie razem zaczyna męczyć. W mózgu pojawia się dwupeptyd nazywany substancją P o własnościach przeciwnych do endorfin. Przypuszcza się, że właśnie ta substancja obniża próg odczuwania cierpienia. Wrażliwość na endorfiny, oczywiście, zależy od indywidualnych cech organizmu. Zdarza się więc, że substancje te zapewniają spokojne, radosne życie u boku tego samego partnera aż do śmierci.

Choć coraz więcej faktów doświadczalnych zdaje się potwierdzać koncepcję dr. Michaela Liebowitza, to przecież uczucie miłości, jakże często nadające sens ludzkiemu istnieniu, nie przestało być nieprzeniknioną tajemnicą. Czym jest, jak się rodzi, jak umiera - na te pytania nadal nikt nie potrafi odpowiedzieć. Z pewnością nie dlatego pojawia się, że mózg wytworzył jakieś substancje chemiczne. Odwrotnie - najpierw rodzi się uczucie i dopiero pod jego wpływem mózg zmienia swą aktywność biochemiczną.

Często mówi się potocznie o wychowaniu ku miłości. W języku fizjologii należałoby wtedy powiedzieć o zapełnianiu składnicy pamięci emocjonalnej pozytywnymi przeżyciami. Znajduje się ona między korą a hipokampem, w płacie przybrzeżnym na poziomie piątego zakrętu skroniowego i budowana jest od chwili narodzin. Niemowlę najedzone i bezpieczne zapisuje tam pozytywne emocje, natomiast zaniedbane - emocje negatywne. I tak jest potem przez całe życie, choć bodźce wywołujące stany emocjonalne zmieniają się z wiekiem. U człowieka dorosłego bywają nie tylko rzeczywiste, ale i symboliczne. Im więcej miłych, dobrych emocji znajdzie się w składnicy, tym większe szanse, że nowe bodźce skojarzone zostaną z dawnym przyjemnym doznaniem, pozostawiając w pamięci kolejny pozytywny ślad. Tak właśnie, poprzez asocjacje z dodatnimi emocjami z przeszłości, w którymś momencie życia może narodzić się miłość. Nikt jednak nie wie dokładnie, dlaczego ten a nie inny ją wywoła. Chyba, że uwierzymy w strzałę Amora...


Pt sty 02, 2009 2:27
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 29, 2008 1:36
Posty: 845
Post 
Przepraszam za "dubla". Coś nie tak z moim internetem przez chwilkę było. Proszę o usunięcie jednego z postów.


Pt sty 02, 2009 2:29
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 113 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL