silver79
Dołączył(a): N kwi 13, 2014 20:30 Posty: 3
|
 Bóg Nas kocha, nie odtrącajmy jego miłosierdzia
Witam wszystkich. Od dawna nosiłem się z zamiarem przystąpienia do forum. W końcu nadszedł ten moment;) Przeglądając forum natknąłem się na wiele pięknych, pełnych wiary słów. Dostrzegłem również posty użytkowników pełne obaw i wahań i to głównie do nich kieruję swój wywód? Świadectwo?
Dziś mam 35 lat, od dziecka posyłano mnie do "bozi",ale jako młody chłopak omijałem kościół szerokim łukiem. W wieku 17 lat przeszedłem zabieg, podczas którego lekarze stracili nademną kontrolę. "Znalazłem się w lochu,po kamieniach spływała ciepła woda. Wszędzie był mech. Otaczał mnie głęboki półmrok,a ja byłem niesamowicie spokojny. W pewnym momencie przeraziła mnie własna...nagość! Ktoś wolno szedł po mnie,ale w końcu znalazłem wyjście i wróciłem". Tak to pamiętam. Jednak wcale nie miałem zamiaru nawracać się,wierzyć. Szydziłem nawet,uważając że ja już piekło znam i jest tam całkiem miło. Po tym zdarzeniu na lata pochłonęło mnie studiowanie demonów i całej piekielnej otoczki. W 2004roku zamieszkałem z obecną żoną, wtedy oczywiście bez ślubu -bo i po co? Trzy lata później na świat przyszła nasza córka. I nastąpiło to,do czego zmierzam w tej opowieści. Otóż od momemtu,gdy dziecko skończyło roczek wciąz chorowało. Stałem się mieszkańcem szpitali. Pewnego grudniowego wieczoru,kilka dni po powrocie małej do domu z nikąd zaatakowała ją gorączka i drgawki. Żona z córą pojechały do szpitala,zostałem w domu sam... Nagle usłyszałem łagodny głos "módl się do najwyższego". Nakaz był- nie wiem,wewnętrzny,czy zewnętrzny,ale obok mnie nie było nikogo. Zarzenowany rozpocząłem "OJCZE NASZ...". Po kilku wypowiedzanych słowach modlitwy głos powtórzył - "módl się do najwyższego!" i dodał słowa "nie tego!!". Nie był już tak miły,jak wcześniej. Należał raczej do osoby rowgniewanej. Wtedy wiedziałem,że muszę kontynułować... Za moimi plecami zdarzyła się wtedy rzecz dziwna,o której nie chcę opowiadać. Wyszedłem z domu,wówczas usłyszałem wewnętrzny głos "weź różaniec". Tak też zrobiłem i udałem się do szpitala. Nie szedłem sam,cały czas ktoś był ze mną. Ktoś,kogo nie widziałem,ale czułem. Był raz bliżej,raz dalej i ewidentnie usiłował mnie odwieść od odwiedzin u córki. Gdy wszedłem na oddział dziecięcy "to" zostało za drzwiami. Zawiązałem różaniec nad głową dziecka,którego stan był bardzo zły i żaden lekarz nie umiał mi wyjaśnić przyczyny tego stanu. O 1 w nocy opuściłem szpital. Znowu był ze mną "on". W głowie padła komenda "idz do kościoła".Głos był anielsko miły i łagodny. Gdzie ja znajdę kościół o tej godzinie? Szedłem,jakby prowadzony za rękę, licho szalało wokół mnie. Stanąłem w końcu przed figurą MATKI BOŻEJ FATIMSKIEJ, o której wcześniej pojęcia nie miałem. Jedyne co byłem wstanie zrobić to przez łzy wypowiedziałem i tutaj cytuję" ZRÓB COŚ,CZEMU ONA MA BYĆ WINNA? Jeśli nie możesz i nie chcesz pomóc mi to powiedz komukolwiek jak można pomóc mojej córce". Była 2 w nocy. Ruszyłem w stronę domu i pamiętam dokładnie,że mój mroczny kolega odszedł. Położyłem się i zapadłem w głęboki sen. We śnie widziałem córkę,ktora trzymając dłoń kobiety wiodła ją w dal. Biegłem,ale nie mogłem ich dogonić. Córka tylko machała na pożegnanie. O 7ej rano ze snu wyrwał mnie telefon. Dzwoniła moja mama,dzieli nas odległość 200km i dobrze znała moje poglądy dotyczące wiary. Płacząc poinformowała mnie,że o 2 w nocy ktoś usiadł na brzegu jej łóżka. Usiłowała zerknąć co się dzieje,ale była jakby sparaliżowana. Przekazała mi szczegółowe instrukcje,co mam zrobić i wcale nie dotyczyło to kościoła. Wykonałem wszystkie polecone mi rzeczy łącznie z zaniesieniem znicza pod FIGURE MB Fatimskiej. Dwa dni później mała była już w domu. Był to dzień Wigilii Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy przy bochenku suchego chleba. Wypisali ją z godziny na godzinę,bez rozpoznania przyczyny... Gdy dziewczyny zasnęły usiałem w kuchni próbując jakoś to zrozumieć. I to co zobaczyłem utwierdziło mnie w przekonaniu,że dzięki Bogu stoczyłem walkę o córkę ze złem wcielonym,a tym samym Bóg wyrwał mnie z sideł szatana. Narożnik bambusowej deski do chleba powoli zwinął się w rulon,by z wielkim hukiem uderzyć w blat szafki. Wtedy wpadłem złość i wyzywałem niemiłosiernie. Obudzoną dziewczynę zbyłem. Na szczęście nigdy nie zapytała co się wydarzyło. Od tych wydarzeń dziecko przestało chorowac. Zrozumiałem,jak bardzo Bóg nas wszystkich kocha i jak zależy mu na nas- ludziach. Dziś jesteśmy już po ślubie kościelnym, modlę się, uczestniczę w pełni we Mszy Świętej. Grzeszę,jak każdy. Staram się jednak z tym walczyć. Często wracam myślami do tych wydarzeń. Natomiast nigdy nikomu o nich nie opowiadam. Tutaj zrobiłem wyjątek, by ktoś taki jak ja kiedyś mógł poddać się małej refleksji. Bóg może wszystko,tylko otwórzmy się na łaskę. Znajdźmy orędowników,którzy pomogą nam dzięki modlitwie wyjść z labiryntu zatracenia.
|
Jajko
Dołączył(a): Pn lut 23, 2009 22:34 Posty: 10131 Lokalizacja: Pierdzisłąwice
|
 Re: Bóg Nas kocha, nie odtrącajmy jego miłosierdzia
Takie spontaniczne gorączki się zdarzają u dzieci. I lekarze nie znają przyczyny. Faktycznie bywa to niebezpieczne. Bywa, że dzieci tracą przytomność. Gorączki mijają z wiekiem. Ale rozumiem zdenerwowanie rodzica, zwłaszcza w obliczu bezsilności i niewiedzy lekarzy, i rozpaczliwe próby poszukiwania "wyjaśnienia", które autor wątku najwyraźniej znalazł i dobrze mu z tym. A że historyjka nieco wzbogacona o dramatyczne i tajemnicze szczegóły...czego się nie robi by przekonać nieprzekonanych...
_________________ Z zarozumialcami i debilami nie rozmawiam... no chyba że zrobię edukacyjny wyjątek
|