Autor |
Wiadomość |
renia
Dołączył(a): Pt lut 17, 2006 19:17 Posty: 149
|
Matka Bolesna
Po śladach Jezusa znaczonych krwią
idzie za Synem Matka zapłakana
o ostre kamienie raniąc bose stopy
cierpi okrutnie wierna i oddana
Mieczem boleści przebite Jej serce
żal w piersi ściska a rana tak boli
uklękła pod krzyżem w cichej rozpaczy
posłuszna Ojcze Twej Bożej woli
Za miłość do Syna wierne oddanie
okaż Jej łaskę ześlij pocieszenie
płomieniem ognia miłosierdzia Twego
ulecz ranę serca oddal cierpienie
R.S.
|
Śr mar 28, 2007 22:22 |
|
|
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Marie-Dominique Philippe OP
CZŁOWIEK KUSZONY PRZEZ WYOBRAŹNIĘ
Wyobraźnia jest czymś wspaniałym dla artysty i czymś koniecznym dla człowieka przezornego. Gdybyśmy nie mieli wyobraźni, nie potrafilibyśmy być przezorni. Wyobraźnia pozwala nam wejść w dziedzinę tego, co jest możliwe. Dzięki niej dostrzegamy możliwości, jakie mamy. Gdybyśmy nie mieli takiej zdolności, bylibyśmy podobni do zwierzęcia, które żyje tylko tym, co widzi. Bawi mnie obserwowanie myszy, która węszy i posuwa się do przodu idąc za końcem swojego nosa. Ona nie ma wyobraźni. Wyobraźnia pozwala człowiekowi oderwać nos od ziemi i popatrzeć dalej. Ale wyobraźnia może też być straszna i może stać się przyczyną szaleństwa, jeśli nie jest opanowana, tzn. ukierunkowana przez umysł na poszukiwanie prawdy i miłość prawdziwą
Widzimy znaki, które świadczą o tym, że światem nie kieruje już umysł i prawdziwy, godny człowieka cel - miłość, ale wyobraźnia. To znaczy, że istnieje rozwój wyobraźni dla niej samej, rozwija się ona w coraz bardziej niebezpieczny sposób. Można powiedzieć, że współczesny świat jest światem pogrążonym w wyobraźni. Człowiek jest kuszony przez wyobraźnię.
Nie oglądam zbyt często filmów, nie chodzę do kina. Czasem we Fryburgu chodziłem, gdy moi studenci przychodzili po mnie, teraz nie chodzę, bo moi bracia nie chodzą. I dobrze. Ale od czasu do czasu, gdy odbywam długą podróż samolotem, siedzę przed ekranem i jestem zmuszony coś obejrzeć.
Któregoś dnia widziałem film, w którym było wiele gwałtu - był straszny! Gdy jest się dobrze zakorzenionym w rzeczywistości i w Bogu, można sobie powiedzieć: to tylko wyobraźnia! Ale co się dzieje, gdy ogląda to dziecko i nie wie, co to jest?
Popatrzmy, do czego to wszystko zmierza! Chodzi o zdominowanie ludzi, o zmiażdżenie ich. W naszym wieku wyobraźnia bardzo rozwinęła się dzięki kinu i telewizji - temu nie można zaprzeczyć.
Ale trzeba być bardzo mądrym, by umieć korzystać z telewizji, by kultura pozostała kulturą ludzką, to znaczy taką, która człowieka rozwija.
Telewizja służy dzisiaj najczęściej do zabicia czasu. Nakręca się byle co i karmi się widza byle czym. Dzieci też karmią się byle czym, nie rozumiejąc, że to, co oglądamy, trafia bezpośrednio do naszej wyobraźni, pozostaje tam i ujawnia się przez całe życie, jeśli nie jesteśmy wystarczająco zajęci.
Nadmiernie rozwinięta wyobraźnia staje się idolem. Stając się idolem może zasłonić rzeczywistość. Bo idol jest właśnie tym, co zamiast prowadzić nas do prawdy i pomagać ją odkryć, zatrzymuje człowieka na jakiejś reprezentacji, na czymś urojonym, stworzonym przez wyobraźnię. Nie mówię o prawdziwym dziele sztuki, bo ono zawsze pozostaje czymś ludzkim i dlatego ma głęboki sens. Ale kiedy w dziele sztuki zabraknie aspektu ludzkiego i celu, jakim jest dobro człowieka, dzieło sztuki stanie się czymś nierealnym. Stanie się „złotą górą”. „Złota góra” to przykład, który zawsze dawano w średniowieczu. Połączono w wyobraźni górę i złoto i dało to „złotą górę”. Była idolem, czymś za czym wszyscy gonili. Dziś są inne idole - wszyscy gonią za postępem, za ostatnimi odkryciami, za wszystkim, co jest najnowszą modą. Nie ważne, że kosztuje to fortunę. Propaganda pozwala rozwijać się rynkowi.
Jak niewolnicy jesteśmy prowadzeni przez wyobraźnię, wyobraźnia stała się królową człowieka. Człowiek nie potrafi już sam kierować sobą w sposób mądry, bo jest odurzony. Wyobraźnia jest strasznym narkotykiem, prowadzi do szaleństwa. Ale nikt nie ma odwagi powiedzieć: uwaga, staniecie się szaleńcami! Szaleństwo to właśnie dominacja wyobraźni. Pewnie każdy z nas spotkał w życiu jakiegoś szaleńca. To, co mówi szaleniec, często jest logiczne - jest pewien świetny dramat włoski, który pokazuje szaleńca przedstawiającego świat bardzo logicznie, ale nieprawdziwe. W szaleństwie wszystko się zgadza pod względem logiki, ale nic nie jest zgodne z prawdą. Z punktu widzenia logiki komputer też jest czymś wspaniałym, choć nie potrafi myśleć, istnieje w nim tylko porządek logiczny. Porządek logiczny bywa zwodniczy, a wyobraźnia może go jeszcze powiększyć.
Popatrzmy na świat, w którym żyjemy. Między rzeczywistością a nami istnieją obrazy. Ich porządek logiczny jest zwodniczy, bo nie jest porządkiem, jaki istnieje naprawdę. W efekcie wyobraźnia zawładnęła naszą siłą i nie mamy już pierwotnego realizmu, wynikającego z doświadczenia. Nie mamy też już realizmu religijnego, Bożego.
Świat pozwala, by kierowały nim idole, a współczesne idole przemijają szybko, wystarczy popatrzeć na plakaty w metrze - po trzech miesiącach są już nieaktualne i szuka się czegoś nowego.
Wszystko przemija tak szybko, nie ma już miejsca na spojrzenie kontemplacyjne, pozwalające odnaleźć w rzeczywistości to, co najważniejsze, najpiękniejsze - osobę ludzką. Patrząc na osobę moglibyśmy odnaleźć Tego, który jest źródłem tej osoby. Wyobraźnia, która pozostawia nas na poziomie pozorów sprawia, że wierzymy w to, iż pozory są wspaniałym światem. W ten sposób uciekamy od świata realnego w świat stworzony przez człowieka, w świat wyobraźni. Tak się właśnie dziś dzieje...
Dzieci ze swoimi komputerami też dają się temu ogarnąć, bawią się stwarzaniem swojego małego świata.
Dojdziemy do tego, że każdy będzie żył w swoim własnym świecie i nie będzie już umiał porozumieć się z innymi.
Fragment wypowiedzi dla programu telewizyjnego „Era Wodnika a Ewangelia” w realizacji Elżbiety Konderak.
Marie-Dominique Philippe, dominikanin, ur. 1912 r. w północnej Francji. Był ósmym dzieckiem, po nim przyszło na świat jeszcze czworo. Siedmioro wybrało życie zakonne. Zachęcony przez wuja, dominikanina, wstępuje w 1930 r. do dominikanów. Studiuje filozofię i teologię w Belgii. W latach 1945-82 jest profesorem filozofii na uniwersytecie we Fryburgu. Założyciel Wspólnoty św. Jana, autor książek, m.in.: „O miłości”, „Tajemnica miłosierdzia”, „Tajemnica Ojca”, „Iść za Barankiem”, „Misterium Maryi”.
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Cz mar 29, 2007 12:49 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Cz mar 29, 2007 12:54 |
|
|
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Jerzy Zieliński OCD
W szkole cierpienia
Spojrzenie z nieba
Konferencja druga
Gdy walczymy w obronie wiary, patrzy na nas Bóg, patrzą Jego aniołowie, patrzy Chrystus. Wielka to chwała i dostojeństwo i wielkie szczęście walczyć w obecności Boga, i otrzymać wieniec od Chrystusa Sędziego. (Tekst z Liturgii Godzin)
Ludzkie cierpienie jak magnes przyciąga wzrok istot z zaświatów. Tekst o męczennikach z Liturgii Godzin wymownie oddaje tę prawdę, wyjaśniając, że walka o zachowanie wiary dokonuje się na oczach niebian. Patrzy na nas wówczas Trójca Święta i Jej aniołowie. Musi to być coś bardzo cennego, skoro nazwane zostało wielką chwałą, dostojeństwem i szczęściem.
Jeśli tak wiele oczu spogląda na walczącego w cierpieniu człowieka, to trzeba postawić pytanie: Dlaczego cierpienie ma taką siłę przyciągającą wzrok mieszkańców nieba?
Cierpienie widziane z perspektywy nieba stanowi bezcenny budulec dla wartości nieprzemijających. Wyliczył je Jezus w Kazaniu na Górze: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie" (Mt 5, 3-11). Błogosławieństwo i wieczna nagroda przyobiecane są tym, którzy stoczą walkę o czyste serce, pokorę ducha, miłosierdzie, pokój, sprawiedliwość i wiele innych wartości o charakterze wiecznym, czyli wytrwają w obliczu cierpień na rozlicznych drogach tego świata.
Dla mieszkańców nieba, zarówno ludzi, jak i aniołów, nie jest bez znaczenia, co i jak cierpimy. W jakiś sposób zdobywana przez nas duchowa dojrzałość jest ważna dla kształtu, jaki ta niebiańska społeczność przybiera. Stwórca nie nadał jej z góry określonego kształtu, do którego dopasowuje na siłę swoje stworzenia. Niebiańska społeczność jest otwarta, to znaczy formuje się nieustannie wraz z każdym zbawionym człowiekiem, który wchodzi w nią po śmierci. Jest w niej miejsce na najpiękniejsze i najcenniejsze wytwory ludzkiego ducha każdej epoki, kultury i narodu. Liczne z nich już się pojawiły. Inne wciąż czekają na swój czas. Dla niebiańskiej społeczności ważne jest każde zdobywane przez ciebie w cierpieniu dobro. Jest ono przedmiotem oczekiwania i radości niebian już teraz, zanim wniesiesz w wieczność bezcenne i nieprzemijające piękno własnej osoby.
Wiele zrozumienia może nam tutaj przynieść rozważanie pięknego dogmatu wiary katolickiej tyczącego się tajemnicy świętych obcowania. Mówi on o wymianie duchowych dóbr oraz o związkach miłości i wzajemnej odpowiedzialności, jakie istnieją pomiędzy trzema wspólnotami jednego Kościoła: triumfującą, cierpiącą i walczącą. Pierwsza społeczność to ludzie, którzy zwycięską walkę o zbawienie mają już za sobą. Triumfują w obliczu Boga, bo Jego dziełem jest ich zbawienie. Druga to ludzie dojrzewający w stanie czyśćca do miłości wolnej od skoncentrowania się na sobie. Tylko taka miłość ostatecznie triumfuje. Trzecia to ludzie tego świata, którzy walczą o zachowanie w swoich sercach - do końca - wiary, nadziei i miłości.
Cierpienie ma swoje miejsce w życiu wspólnoty oczyszczającej się i walczącej, chociaż na różny sposób jest tam przeżywane. W pierwszej jest cierpieniem wyłącznie wynagradzającym i oczyszczającym. W drugiej ma dodatkowy walor zasługiwania. Wspólnota triumfująca nie może już cierpieć. Dla niej jednak ważne są owoce cierpienia dokonującego się w dwóch pozostałych wspólnotach. Dlatego patrzy z podziwem na toczoną przez ciebie w rozlicznych cierpieniach walkę. Gdy jest ona walką o wiarę, prawdziwie nosi cechy chwały i dostojeństwa.
Dzięki śmierci Jezusa na krzyżu cierpienie otrzymało nadprzyrodzony sens, to znaczy stało się sposobem wynagrodzenia za grzechy, drogą duchowego wzrostu i uświęcenia. Słowem, stało się wielką, bezcenną wartością, kształtującą wszystkie trzy wspólnoty jednego Kościoła. Wołanie świętej Teresy od Jezusa: Umrzeć albo cierpieć, czy świętego Jana od Krzyża: Cierpieć i być wzgardzonym nie są górnolotnymi powiedzeniami ludzi znajdujących przyjemność w cierpieniu. Święci różnią się od nas między innymi tym, że zdobywali się na odwagę, by wejść głęboko w tajemnicę cierpienia i jego sensu. Rozumieli coś, co nam jest często trudno przyjąć: że cierpienie może iść w parze z poczuciem szczęścia i wdzięczności względem Boga, że może być powodem chwały i dostojeństwa. Dlatego kręcimy nieraz głową, gdy słyszymy tak dziwne ich wypowiedzi.
W trudzie codziennej walki o ufność i wytrwałość w cierpieniu Boża opatrzność nie pozostawia nas samych. Zapala wiele świateł, które pomagają podążać odważnie drogą dobrych wyborów. Najcenniejszym i największym światłem jest osoba Jezusa Chrystusa. To słońce, które nie zna zachodu - śpiewamy w liturgii wielkanocnej. Jego ziemskie życie i nauczanie stanowią bezdenny skarbiec mądrości. Czerpać z niego możemy bez ograniczeń i o każdej porze. Wyjątkowym światłem jest również Maryja, obdarowana misją macierzyńskiej troski o nas wszystkich oraz święci i błogosławieni. Obok nich Bóg zapala jeszcze jeden rodzaj cennego światła - stawia przy każdym z nas anioła, wiernego towarzysza na drogach doczesności i stróża dobra rodzącego się w ludzkim sercu. Jego obecność zawsze jest obecnością miłującą, współczującą i dodającą odwagi. Mądrość Boża poucza nas: "Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa" (Wj 23, 20-21).
Wiemy, że aniołowie istnieją, obdarowujemy ich parą skrzydeł, atrybutem istot całkowicie duchowej natury, ale tak naprawdę niewiele wiemy o nich samych i o wielkich możliwościach, jakimi obdarowani są przez swego Stwórcę. Święta Faustyna, która odznaczała się bardzo żywą wiarą w towarzyszenie aniołów, bolała nad tym, że niewiele o nich myślimy. "Dziękowałam Bogu za Jego dobroć, że nam daje aniołów za towarzyszy. Jak mało się nad tym ludzie zastanawiają, że zawsze mają przy sobie takiego gościa i zarazem świadka wszystkiego".
Kim zatem jest anioł i co to za szczególny rodzaj relacji istniejący pomiędzy nim a człowiekiem?
Każdego z aniołów powołało do istnienia niepowtarzalne w skali wieczności umiłowanie ze strony Boga. W tym wyjątkowym umiłowaniu skrywa się źródło jego największej godności. Jest istotą całkowicie duchową, emanującą niemożliwym do opisania pięknem i światłem. Wyrażają one jego wielką czystość i świętość. Sam jednak nie jest źródłem bijącego zeń światła. Jako duch czysty, wolny od jakiegokolwiek egoistycznego zapatrzenia się w siebie jak doskonale wypolerowane lustro odbija piękno i świętość Stwórcy. Tę tajemnicę można przybliżyć jeszcze innym porównaniem. Kto obserwował poranne krople rosy skrzące się na trawie i liściach drzew, wie jak zachwycający jest to widok. Wystarczy jednak, by słońce przysłoniła chmura, a wszystkie świecące punkciki gasną, w jednej chwili obracając się w mrok. Nie można ich już dostrzec, bo nie świeciły swoim światłem.
Anioł posiada rozum i wolną wolę, jest więc stworzeniem osobowym, które wybiera, decyduje i realizuje swoje wybory zawsze doskonale utożsamione z wolą Stwórcy. Cechuje się wyjątkową inteligencją oraz indywidualnymi cechami odróżniającymi go od innych aniołów. Nie posiada materialnego ciała, nie jest więc związany z jednym konkretnym miejscem. Człowiek jest tam, gdzie jest jego ciało. Anioł jest tam, gdzie podejmuje działania. Może więc być w kilku miejscach jednocześnie. Jest stworzeniem nieśmiertelnym, to znaczy raz stworzony nigdy nie przestanie istnieć. Przewyższa doskonałością wszystkie stworzenia widzialne, a więc i człowieka.
Każdemu z ludzi, a więc i tobie, Bóg darowuje przyjaźń i stałe towarzyszenie konkretnego anioła. Rodzi się między wami wyjątkowa więź, której natury nie jesteśmy w stanie, w tym życiu, do końca zgłębić. Ma ona swój etap ziemski i nie przestanie istnieć po twoim wejściu w wieczność. Jest bez wątpienia więzią wzajemnej miłości i odpowiedzialności.
Troska anioła nie jest miłowaniem z konieczności, bo Stwórca tak chciał i nie można było inaczej. Anioł kocha całą mocą swej natury wszystko to, co kocha Bóg. Miłuje więc powierzonego sobie człowieka szczerze i bezinteresownie bez jakiegokolwiek odruchu zmuszania się. W tajemniczych planach Bożej Opatrzności otrzymuje misję doprowadzenia go do wiecznego domu Boga. Misja ta obejmuje przede wszystkim pomoc w trudzie sięgania po coraz większe dobro i strzeżeniu najmniejszych nawet jego przejawów. Bez wątpienia w centrum uwagi anioła jest cierpienie jego ziemskiego przyjaciela. Księgi Pisma świętego bogate są w opisy pięknych historii współczującej i wspierającej obecności aniołów przy ludziach cierpiących. Chyba najbardziej wymowna jest obecność anioła podczas konania Jezusa w Ogrójcu. Największe cierpienie, jakie dokonało się w historii ludzkości, miało swego wiernego i współczującego anielskiego świadka. Każde ludzkie cierpienie, podobnie jak i to Chrystusowe, ma swego towarzysza. Można go zobaczyć wyłącznie oczami wiary.
Realizowania przez anioła misja opiekuńcza nie oznacza, że posiada on pełną wiedzę o tobie. Nie oznacza również możliwości ingerowania w te przestrzenie twego istnienia, które Bóg zarezerwował tylko dla siebie, a także te, które stanowią domenę twojej wolności. Anioł nie może więc przeniknąć do wnętrza twej duszy. Zamieszkuje ją Trójca Święta. Tam cała oddaje się tobie, przelewając w ciebie swoje życie. Drugą niedostępną dla niego sferą jest świat twoich myśli. Nie może ich czytać. Poznaje tylko te, które skierowujesz do niego. Trzecią sferą jest twoja wolna wola. Nie może zmusić cię do jakiegokolwiek dobrego czynu, do wysiłku kochania czy współpracy z jego działaniem. Bez współpracy i zainteresowania swego podopiecznego anioł niewiele może. Dlatego więź z nim jest i dla ciebie zadaniem miłości i odpowiedzialności. Miłości, bo powinieneś troszczyć się o jej rozwój, nawiązując dialog z aniołem. Odpowiedzialności, bo misja opiekuńcza anioła wymaga twojej współpracy.
Swoją misję anioł realizuje, przede wszystkim podsuwając twemu rozumowi dobre natchnienia, ukazując Boże perspektywy dla bolesnych doświadczeń, a także strzegąc cię od wielu trudnych do zauważenia działań szatana. Jego możliwości są jednak znacznie większe. To, czy będzie mógł ich skutecznie użyć zależy od twojej współpracy. Szanuje bowiem twoją wolność i odnosi się z szacunkiem do intymnego w swej naturze duchowego świata twego wnętrza. Nie wdziera się tam na siłę. Zatem im bardziej będziesz dzielił z nim swoje życie i jego tajemnice, mówiąc mu o nich, tym skuteczniej będzie pomagał ci w życiowej wędrówce i stawaniu się człowiekiem świętym. Osiągnięcie przez ciebie wielkiej świętości jest równie wielkim jego pragnieniem.
źródło;
http://www.karmel.pl/lektorium/cierpienie/index.html
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Pn kwi 02, 2007 12:58 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
O. Marie-Dominique Philippe OP
Apokalipsa - księga na dziś
Czy mógłby Ojciec powiedzieć nam coś o Apokalipsie? Ta przedziwna księga jest dość hermetyczna, a zarazem bardzo bogata w symbole.
Apokalipsa (.) ukazuje teologię boskiej ekonomii, Jezusa obecnego w Kościele przez swego Ducha i rządzącego Kościołem; pokazuje nam drogę Kościoła pośród wielu walk. Była ona prawdziwa wtedy, gdy otrzymał ją Jan, w Średniowieczu, gdy komentował ją św. Tomasz, w XVI i XVII wieku, i wciąż, a nawet coraz bardziej, jest prawdziwa dzisiaj. Można by powiedzieć, że Apokalipsa jest napisana dla nas, ludzi przełomu tysiącleci. Przeżywamy bowiem tak potężne walki, że gdyby nie oświecała nas Apokalipsa, niczego byśmy z nich nie zrozumieli (.).
Apokalipsa jest więc światłem wieczności rzuconym na czas. Jest ono prawdziwe we wszystkich okresach życia Kościoła, ale im bardziej zbliżamy się do kresu, tym jest silniejsze. Nie należy więc odczytywać Apokalipsy w sposób historyczny: jest ona objawieniem. (.)
Trzy wielkie pisma Janowe rzucają ostateczne światło na całe nasze życie teologalne: Ewangelia objaśnia nam wiarę kontemplacyjną; Apokalipsa nadzieję, a Pierwszy List - miłość. Kiedy nasza nadzieja jest poddawana tak silnym wstrząsom jak teraz, potrzebuje bardzo pożywnego pokarmu.
Co przynosi nam Apokalipsa?
Przynosi nam wizję Jezusa w chwale. Musiała ona niezwykle uderzyć Jana. Pomyślmy, że Jan po raz ostatni widział Jezusa na Krzyżu. Później Jezus ukazywał się, w wieczór Paschy z pewnością popatrzył na Jana, to niemożliwe, by na niego nie spojrzał, by nie skrzyżowały się ich spojrzenia. Ale potem już nic! Nie zapominajmy, iż Jan żył w wierze i wyczekiwał powrotu Chrystusa! Jezus obiecał, że powróci, i powiedział: "Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie". Co to znaczy dosłownie? Jan jest ostatni z tego pokolenia, ostatni z Apostołów! Wszyscy inni ponieśli śmierć, pozostał tylko Jan. A zatem Jezus musi wrócić? (.) Ale tu nie chodzi o pokolenie Apostołów rozumiane dosłownie, lecz o pokolenie w spojrzeniu Boga, czyli o sukcesję apostolską. Jan pojął, że sukcesja apostolska będzie istniała aż do powtórnego przyjścia Chrystusa. (.)
Apokalipsa jest więc dla eschatologicznej nadziei Jana, aby poprzez te ostateczne walki umiał on widzieć chwałę. Zaraz w pierwszej wizji Apokalipsa ukazuje Jezusa w chwale. Jest to chwała Jezusa kapłana, uwielbienie kapłaństwa Chrystusa, przejście od Jezusa - ofiary miłości do Jezusa w chwale. (.)
I właśnie w świetle Jezusa uwielbionego zostaje nam pokazanych siedem Kościołów Jana; myślę, że założył je Jan. (.) Skarcenie siedmiu Kościołów pokazuje nam apostoła, dobrego pasterza, odpowiedzialnego za swe Kościoły przed Bogiem (.).
Najpierw następuje wielka tajemnica siedmiu pieczęci, które może złamać tylko Baranek jakby zabity i które są dekretami Boga. Sądzę, że chodzi tu o tajemnicę predestynacji (.) , gdyż jest to wola Boga względem Kościoła i względem każdego z nas. Widzimy, że Ojciec realizuje tę predestynację poprzez zranione serce Baranka, skoro tylko Baranek może złamać pieczęcie.
Czym jest predestynacja?
Jest to spojrzenie Boga na każdego z nas. Jesteśmy predestynowani, ale to w żaden sposób nie przekreśla naszej wolności. Siedem pieczęci ukazuje jakby siedem głębokich wymiarów spojrzenia Boga, zawsze poprzez spojrzenie Chrystusa, gdyż to Jezus, "Baranek jakby zabity", odsłania przed nami pieczęcie. (.) Poprzez te pieczęcie odkrywamy całą tajemnicę walk. Pierwsza pieczęć: biały koń. Jesteśmy zbawieni, ale musimy walczyć wraz z Jezusem, musimy walczyć, gdyż walka nie kończy się na Krzyżu, lecz trwa przez całe życie Kościoła. (.)
Po symbolizmie pieczęci pojawia się symbolizm trąb. Znacznie trudniej to zrozumieć, gdyż jest to poziom wykonania, spełnienia. Widzimy kolejne trąby, czyli sposób, w jaki każdy z nas zostaje ogarnięty różnymi walkami. W tajemnicy trąb nie można już rozeznać, co pochodzi od Boga, a co od szatana. (.)
(.) Na początku rozdziału 12 widać "wielki znak" na niebie: Niewiastę obleczoną w słońce, z dwunastoma gwiazdami wokół głowy i z księżycem pod stopami. Właśnie ma rodzić w bólach, a przed nią stoi Smok.
Te znaki pozwalają nam zrozumieć walki. Na początku Księgi Rodzaju Bóg "wprowadza nieprzyjaźń" między niewiastą i wężem. Niewiasta to przede wszystkim Maryja, następnie Kościół, i każdy z nas, małe, kruche stworzenie, które przechowuje tajemnicę, strzeże płodności, będącej największą tajemnicą miłości. Smok to "Wąż starodawny", "szatan". Widzimy nieubłaganą walkę między nimi. Gdy tylko niewiasta wydała na świat syna, który natychmiast został uniesiony do nieba, Szatan ściga ją na pustyni. (.)
Pustynia symbolicznie oznacza adorację. Gdy adorujemy Boga, wymykamy się szatanowi, nic nie może nam on zrobić - nigdy o tym nie zapominajmy. Apokalipsa pokazuje nam, że mamy niezwykle potężną broń przeciw szatanowi, która pozwala nam całkowicie przed nim uciec: jest to adoracja. (.) Przez adorację i kontemplację Maryja całkowicie wymyka się szatanowi. Widząc to, szatan będzie ścigał Jej potomstwo.
Rozdziały 12 i 13 pozwalają nam odkryć wielką strategię szatana, który nawiązuje przymierze z człowiekiem, aby go ścigać i osiągnąć większą skuteczność w walce. O co toczy się ta wojna? Szatan nie może znieść tajemnicy Maryi, czyli w gruncie rzeczy stworzenia mężczyzny i niewiasty. Żywi do nich nienawiść, gdyż są oni arcydziełami Boga, i na wszelkie możliwe sposoby chce ich odwieść od ich celu. Wydaje mi się, że przede wszystkim tego uczy nas Apokalipsa.
Co może oznaczać przymierze szatana z ludźmi?
(.) Ojciec zapragnął zbawić ludzi przez tajemnicę Wcielenia, co wprawia szatana we wściekłość: dlatego chce on doprowadzić do upadku człowieka posługując się człowiekiem. Moim zdaniem, Bestia wychodząca z morza przedstawia zepsucie umysłu. Na jej siedmiu głowach widnieją bluźniercze imiona. Innymi słowy, szatan posługuje się człowiekiem, aby zaprzeczyć istnieniu Boga. Bestia wychodząca z morza to ideologie ateistyczne; niegdyś mogły to być szerzące się błędy. Szatan zawsze posługiwał się człowiekiem, aby kłamać i uwodzić kłamstwem.. Ostatnim, największym kłamstwem jest przekonywanie ludzi, że zdołają się zbawić o własnych siłach (.).
Na początku rozdziału 13 widzimy zadziwiającą karykaturę rany serca na jednej z głów Bestii, która została śmiertelnie zraniona. Jej rana została uleczona. W pewnym sensie, Bestia sama się wskrzesiła. Jest to symboliczne, więc niełatwe do wyjaśnienia, chodzi jednak o swoiste naśladowanie tajemnicy rany serca. Serce Chrystusa zostało zranione. Bestia nie ma serca, ma tylko głowy: serce znikło, gdyż szatan już nie kocha i nie wie, czym jest miłość.
Następuje więc odwrócenie: umysł staje się służebny wobec władzy. Bestia wychodząca z morza wykazuje bardzo rozbudzonym umysł, tym bardziej, że sama uzdrawia swą ranę - czyż nie kryje się tu zadziwiający symbolizm dialektyki? I to wszystko służy władzy. Bestia wychodząca z morza i Bestia wychodząca z ziemi oznaczają przymierze wypaczonego umysłu z władzą. (.) Ich wspólnym dziełem jest Babilon; dalszy ciąg Apokalipsy pokazuje wielkość Babilonu i jego zdemaskowanie na sądzie Boga.
Czym jest Babilon?
To ziemskie miasto bez Boga, miasto nierządu - w znaczeniu bałwochwalstwa, gdy człowiek już nie wie, co znaczy adorować Boga; to człowiek bez Boga, dążący tylko do władzy. Apokalipsa zadziwiająco opisuje wielkość Babilonu, pokazuje, że wszyscy ludzie związani z Babilonem opłakują jego upadek. (.)
Potem widzimy sąd nad Babilonem. Taki jest sens sądu ostatecznego, zupełnie inny niż nam się wydaje. Myślimy, że to Bóg potępia, ale tak nie jest. Sąd ostateczny polega na tym, że Bóg stawia nas wobec rzeczywistości: widzimy, że ludzie zostali zwiedzeni i widzimy prawdę, która wyzwoli człowieka spod tej strasznej władzy szatana, spod uwodzicielskiego czaru kłamstwa, aby wreszcie ujrzał Jeruzalem Niebieskie.
Apokalipsa opisuje nam więc wielkie walki, w jakich się znajdujemy: stale obecne działanie szatana, jego strategię, taktykę, i jak Bóg poprzez to wszystko odnosi zwycięstwo w Chrystusie. Wielkie zwycięstwo Chrystusa to biały koń na czele zastępów Boga. (.)
Na czym polega powtórne przyjście Chrystusa? Czy należy je sobie wyobrażać dosłownie, czy symbolicznie?
Nie można go sobie wyobrazić w żaden sposób. Trzeba w nie wierzyć, w sposób całkowicie wewnętrzny. Chrystusa w chwale możemy "ujrzeć" tylko od wewnątrz, w wierze. Dla naszych oczu jest to niemożliwe.
Czy to jest koniec świata?
Tak, to koniec świata, koniec czasów, kres wszystkiego. Powrót Jezusa (.). Znakiem tego jest widoczna dla wszystkich tęcza wokół tronu. Chrystus w swej chwale objawi się wszystkim w widzeniu wewnętrznym, ale tak mocnym, że wszyscy zostaniemy przez nie pochwyceni. Wtedy sam Jezus nas weźmie do siebie - jeśli w chwili Jego powrotu jeszcze będziemy żyli na ziemi - aby nas uwielbić. (.)
Jako teolog i człowiek kontemplacji, jak Ojciec widzi walki, jakie przeżywa dzisiaj ludzkość?
Najbardziej mnie uderza zadziwiająca zgodność między tym, co nasz umysł (biedny, ale poszukujący prawdy) odkrywa w świecie, zwłaszcza poprzez ideologie ateistyczne i wielkie ataki, a tym, co pokazuje nam św. Jan. W świetle św. Jana widzimy, że ostateczne ataki, o których mówi Apokalipsa, przeżywamy właśnie teraz.
Najbardziej przewrotny atak szatana jest wymierzony przeciw Niewieście (Maryi i Kościołowi) i tajemnicy płodności. To zrozumiałe, gdyż jeśli Bóg zapragnął stworzyć swe ostateczne arcydzieło w mężczyźnie i kobiecie, to po to, aby im przekazać wielką tajemnicę płodności: mężczyzna i kobieta, zwykłe stworzenia, sami mogą stać się źródłem życia - a aniołowie nie. To najbardziej złości szatana. Prokreacja stanowi podstawowe, radykalne, najbardziej zasadnicze przymierze człowieka z Bogiem, i to ono jest celem najsilniejszego ataku w dzisiejszym świecie. Szatan - Smok, Wąż starodawny - nie może go znieść. Dlatego istnieje nieprzyjaźń między Niewiastą i Wężem, który nie może zaakceptować tajemnicy płodności, poczynając od płodności biologicznej. Znamy wszystkie ataki, mające dzisiaj na celu zniszczenie rodziny. Rodzina stała na straży płodności; dzisiaj ludzie nie chcą, aby nadal tak było, sami chcą panować nad płodnością (.). To bardzo perfidny atak, gdyż prowadzone badania już nie służą dobru mężczyzny i kobiety, aby bardziej się kochali i aby owoc ich płodności był doskonały. (.)
(.). Drugą dziedziną, w której człowiek bezpośrednio wiąże się z Bogiem, jest ludzki umysł "otwarty na Boga" (capax Dei), jak mówi św. Tomasz, zdolny do tego, by dotrzeć do Boga, odkryć Jego obecność, odkryć Tego, który jest Stwórcą. Odkrywając swego Stwórcę, człowiek (według Pisma św.) czyni podwójny gest: zdejmuje obuwie jak Mojżesz, aby stanąć w ubóstwie, i zrzuca swą koronę jak starcy z Apokalipsy, także po to, by uznać swe ubóstwo i adorować.
Dzisiaj główny atak ma na celu wypaczyć umysł, sprowadzając go do rozumu, do logiki, wmówić ludziom, że posługiwanie się umysłem polega wyłącznie na dociekaniach matematycznych lub naukowych, a filozofię trzeba zarzucić. To, co bez ogródek głosił w XIX wieku August Comte, dzisiaj mówi się łagodniej, ale chodzi o to samo: filozofia pierwsza, zwana "metafizyką", jest dobra dla dzieci; nie należy już dociekać dlaczego, czyli celu, ale wyłącznie jak. Tylko to jest pożyteczne i tylko na to należy patrzeć; wszystko się sprowadza do poznania racjonalnego, naukowego i do techniki.
Jaki związek widzi Ojciec między tymi dwoma atakami?
Drugi łączy się z pierwszym. Umysł, który poszukując prawdy, odkrywa istnienie Bytu pierwszego, nazywanego przez tradycje religijne "Bogiem", i odkrywa Go jako Stwórcę, służy miłości, gdyż pojmuje, że to przez miłość Bóg, najwyższe Dobro człowieka, jest najbliżej mnie. Bóg jest bliżej mojego serca (zdolnego kochać miłością duchową, zdolnego adorować) niż mojego umysłu. Koniecznie jednak trzeba, aby mój umysł oczyścił moje serce i pozwolił mu wejść w bliskość z Bogiem.
Z tych dwóch ataków - przeciw umysłowi i przeciw płodności - pierwszy trwa dłużej. Upłynęło wiele czasu, zanim otwarcie się on objawił, ale dzisiaj rozprzestrzenia się i ogłasza we wszystkich ideologiach ateistycznych. Mówi się, że umysł nie ma nic wspólnego z zagadnieniem Boga, z tradycjami religijnymi. Metafizyka, filozofia pierwsza skończyły się. Trzeba rozwijać już tylko matematykę i różne dziedziny nauki.
Obalone zostają więc dwa naturalne przymierza człowieka z Bogiem: podstawowe (przymierze w prokreacji) i ostateczne (przymierze mojego umysłu z Bogiem, ostateczne w tym sensie, że człowiek, który odkrył istnienie Bytu pierwszego, może Go adorować w sposób bardzo osobisty, uznając w miłości radykalną zależność swego bytu od Boga będącego jego Stwórcą). A św. Jan pokazuje nam bardzo jasno, zarówno w Apokalipsie jak w Ewangelii, że właśnie przeciw tych dwu przymierzom wymierzone są najperfidniejsze ataki Smoka, Węża. Wąż chce wypaczyć ludzki umysł, Smok chce nad nim zapanować. Smok wie, że nie zdobędzie pełni władzy, dopóki nie zapanuje nad płodnością, czyli nad rodziną, a zatem nad miłością; zaś Wąż robi wszystko, aby umysł już nie był przyporządkowany adoracji i kontemplacji przez poszukiwanie prawdy, ale koncentrował się wyłącznie na skuteczności, na technice, dążąc do panowania nad światem.
Czyż oba te ataki nie są wymierzone w tajemnicę ojcostwa Boga: Boga ojca umysłu i Boga źródła wszelkiej płodności?
Odczytując Apokalipsę w sposób bardzo wewnętrzny, starając się naprawdę ją zrozumieć, widzimy, że czymś najbardziej osobistym, co chce nam objawić św. Jan, jest właśnie tajemnica ojcostwa.
o. Marie-Dominique Philippe Les trois sagesses ("Trzy mądrości"), Fayard 1994, s. 414-431 (ze skrótami)
źródło:
http://www.katolik.pl/index1.php?st=artykuly&id=73
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Wt kwi 03, 2007 13:12 |
|
|
|
 |
renia
Dołączył(a): Pt lut 17, 2006 19:17 Posty: 149
|
Świadectwo
Na śmierć krzyżową niewinnie skazany
za grzechy i czyny świata okrutnego
umierałeś w męczarniach Jezu ukochany
zadanych ręką ludu niewdzięcznego
Wszelkie przewinienia człowieka słabego
Twe Boskie ramiona boleśnie zraniły
na Swych barkach niosłeś zło świata całego
ciężar ludzkich grzechów był ponad Twe siły
Ty się nie skarżyłeś i nie narzekałeś
a wszelkie obelgi w milczeniu znosiłeś
pod ciężarem krzyża trzy razy padałeś
płaczące niewiasty w żalu pocieszyłeś
Nie liczyłeś zniewag i ludzkiej podłości
co kolcami z cierni głowę Twą raniły
Nie chciałeś zapłaty ani też wdzięczności
One to zbawiły człowieka grzesznego
zmyły wszelkie winy niebo otworzyły
ofiary krwi i męki poniesione dla świata całego
obietnicę odkupienia rodu ludzkiego spełniły
R.S.
|
Śr kwi 04, 2007 11:16 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Marian Zawada OCD
Z antropologii św. Pawła: narodziny nowego człowieka
Wchodzenie w nowe okresy czasu rozjaśniają metafory nowości, zwłaszcza te dotyczące tajemnicy nowego świata i nowego człowieka. Teologia św. Pawła wnosi wiele w tę przestrzeń myśli. Szukając dróg odnowy ducha i odnowienia Kościoła, można skorzystać z jego bogatej teologii, która formowała wyobraźnię chrześcijańską od początku. Mówi on o starym, dawnym człowieku związanym z „żywiołami” i nowym, zrodzonym z Ducha Bożego.
Przyjmijmy zaproszenie, by odnaleźć na nowo duchową wielkość człowieka ewangelicznego.
1. Człowiek „żywiołów”
Żywioły wstrząsają naturą, przewalają się przez historię i przez serce człowieka, nie tylko nimi zdezorientowanego, ale często przez nie rozbijanego. Żywioły to zasadniczo metafora wszelkich nadciągających huraganów, trawiących płomieni, twardej wyschłej ziemi, na której nie da się już żyć, odmętów wód topiących wszystko, co wartościowe. Św. Pawłowi zawdzięczamy doskonałe wyrażenie: człowieka żyjącego w niewoli żywiołów tego świata (Ga 4,3). W żywiołach zadomowił się znakomicie „stary człowiek”.
Ów stary (dawny) człowiek to grzeszna, upadła, skupiona na doczesności i zmysłowości kondycja i tendencja zawarta w strukturze ludzkiej. Żyje on według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu (Ef 2,2). Wyrasta z ginącego nasienia (1 P 1,23) i sieje w ciele: Kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne (Ga 6,8]. Oznacza to nie tylko nieuchronność przemijania, ale życie martwe, tonące w zaczątkowych formach śmierci. Człowiek zmysłowy żywi gorzką zazdrość i skłonność do kłótni i sprzeciwia się kłamstwem prawdzie (Jk 3,14). Ta zazdrość wydała owoc w postępowaniu ludzi starego, faryzejskiego systemu religijnego skupionego wokół Świątyni. W konfrontacji z prawdziwym Bogiem w Chrystusie byli zdolni jedynie do postaw asekuracyjnych, wynikających z zazdrości i lęku: Patrz – świat poszedł za Nim (J 12,19). Nie liczyła się prawda, Boża sprawa, ale tracone wpływy, poczucie władzy, a zatem należało jak najszybciej zlikwidować zagrożenie. Tego typu uwikłanie dawnego człowieka świadczy, że opanowała go nie zstępująca z góry mądrość, ale mądrość ziemska, zmysłowa i szatańska (Jk 3,15). Umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia Bożego na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca (Ef 4,18], nie byli zdolni do przyjęcia prawdziwego Boga ani Jego orędzia.
Istotę dawnego człowieka można określić jako podleganie żywiołom upadłej natury, żywiołom w sensie zewnętrznym i wewnętrznym. Mówiąc o żywiołach zewnętrznych, mamy na myśli naturę w sensie szerokim, ład i dzikość żywiołów natury oraz żywioł ludzki: życie społeczne, polityczne, religijne, zmagania interesów i celów przeróżnych grup, wspólnot, układów itd., co Sobór Watykański II nazywa światem, będącym widownią historii rodzaju ludzkiego (GS 2). Na tej widowni dokonują się przemiany nieraz bezładnie, a sama wyrazistsza świadomość rozdźwięków istniejących w świecie rodzi lub wzmaga sprzeczności i zakłócenia równowagi (GS 8]. Natomiast żywioły wewnętrzne to instynkty, popędy, mroczne pragnienia, wszystko, co wiąże człowieka z „niższą” częścią natury i powoduje, że w jego sercu wiele elementów zwalcza się nawzajem (GS 10). Po grzechu stosunek do samego siebie stał się sprzeczny i ambiwalentny, podobnie jak cały człowiek1. One to, gdy dominują, pogrążają zupełnie umysł w ciemności, prowadząc do chaosu i zupełnego czasem zniszczenia.
Dawny człowiek żyje w niewoli nieprzyjaciela naszego zbawienia. Niewola owa oznacza zniewolenie umysłu i religijnej wyobraźni. Zniewolony zmysłowym sposobem myślenia nie tylko ma zły stosunek do natury, ale nie trzyma się mocno Głowy (Kol 2,19), bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać (1 Kor 2,14).
Człowiek żywiołów nie rozumie Stwórcy i sensu stworzenia. Upadaniu w żywioły towarzyszy proces nikczemnienia. Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy (Rz 1,25). Odwrócenie od Boga powoduje, że człowiek szuka nowych form dla swej religijności, tworząc coś, co bardziej wyraża jego wnętrze niż tajemnicę Stwórcy. Jest to zarzucenie porządku teologicznego na rzecz antropologicznego, a w konsekwencji zamiana treści religii z wiary na personalne wyrażanie religijnych uczuć czy stanów. Upadających w żywioły czekają dwie konsekwencje:
– wydanie na pastwę na nic niezdatnego rozumu (Rz 1,28];
– wydanie poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości (Rz 1,25).
Można by to rozumieć jako bezczeszczenie myślenia i ciała, zaślepienie umysłu i zaćmienie serca. Chory umysł i chore serce rodzą chorą religię uprawianą zgodnie z zasadami kultu własnego pomysłu (Kol 2,23). Już nie Bóg stanowi w niej przedmiot uwielbienia.
2. Dojrzewanie do czasu narodzin
Stary człowiek żywiołów musi być poddany procesowi śmierci. Umiera, gdy nie jest żywiony, gdy się go nie karmi kłamstwem, pozorami, miernotą, zmysłowością. Wyłamując się z oków starego człowieka, dostępujemy tajemnicy nowych duchowych narodzin. Mistrz Eckhart wyjaśnia: Dwa są narodzenia człowieka: jedno, przez które przychodzi się na świat, drugie, duchowe, przez które się go opuszcza. To drugie jest duchowym rodzeniem się w Bogu. Chcesz wiedzieć, czy twoje dziecko się narodziło i czy jest ogołocone ze wszystkiego, a zatem czy stałeś się synem Bożym? Dopóki się trapisz w sercu z jakiejś przyczyny, choćby nawet z powodu grzechu, twoje dziecko jeszcze się nie narodziło. Jeśli się czymś martwisz, nie jesteś jeszcze matką – rodzisz dopiero i jesteś bliski zrodzenia. Nie poddaj się jednak zwątpieniu, dlatego że cierpisz z powodu siebie samego lub z powodu swego przyjaciela; dziecko wprawdzie jeszcze nie przyszło na świat, ale jego narodzenie jest już bliskie. O doskonałym jego narodzeniu mówić możemy dopiero wtedy, kiedy człowiek nie trapi się już z żadnego powodu; wówczas ma on byt, naturę, substancję, mądrość, radość i wszystko to, co ma Bóg. Wtedy byt Syna Bożego staje się naszym i w nas jest, my zaś wchodzimy w ten sam byt, który ma Bóg2.
Jak sądzą mistycy nadreńscy, w człowieku, który otrzymał dar zjednoczenia z Bogiem, nie ma innego działania niż tylko rodzenie. Bóg rodzi w nas nieustannie swego Syna. Istnieje przy tym pewna różnica między rodzeniem w Bogu (przedwieczne narodzenie) a rodzeniem w człowieku (odrodzenie)3. Człowiek, zapominając o sobie, czyni miejsce dla Syna, rodząc się ku nieustannemu rodzeniu. Wchodzi na drogi Ojca – Odwiecznego Rodziciela.
a) Ojciec – Odwieczny Rodziciel
W tajemnicy Trójcy Przenajświętszej Boga Ojca rozumiemy jako Rodzącego w odwiecznym rodzeniu. Ojciec to ten, od którego wszystko pochodzi. To rodzenie, słusznie jak nic innego zwane „Boskim” zajęciem, odnosi się do życia wewnątrztrynitarnego, do odwiecznego rodzenia Syna i do wszelkiego ojcostwa względem stworzenia. W akcie wyłącznego jednorodzenia Ojciec rodzi swego Syna-Boga w doskonałej Boskiej jedności. Ojciec jest jedynym i własnym Ojcem dla Syna w równości natur i Bóstwa.
Ojciec, rodząc Syna, powierza Mu wszystko, kim sam jest, w miłości niewypowiedzianej. Syn wszystko, co posiada, otrzymuje w tajemniczym rodzeniu. Bój Ojciec wyprowadza ze swego ojcowskiego serca dzieło miłości Trzech – życie stworzeń, i miłującą troskę – Opatrzność. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich (Ef 4,6). Z łona Rodziciela zostaje wyprowadzone stworzenie.
Stwarza On światłość i w tej światłości człowieka. Stworzeni zaś, wpatrując się w Ojca, budzą się do życia: W Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość (Ps 36,10). Ojciec jeszcze przed stworzeniem przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów (Ef 1,4). Jedynym Źródłem życia i Nauczycielem jest Ojciec. Słowa Chrystusa są jednoznaczne: Napisane jest u Proroków: „Oni wszyscy będą uczniami Boga”. Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie (J 6,45). Ojciec, Syn i Duch pragną, aby wszyscy stanowili jedno (J 17,21), aby byli złączeni ze stworzeniem tymi samymi Boskimi więzami, które wiążą ich Boskość, stając się ten sposób wszystkim we wszystkich (1 Kor 15,28]. Głębokie uświadomienie sobie tej prawdy jest otwarciem oczu na nowy świat. To stworzenie jest dziełem przede wszystkim Ducha Świętego, którego przywołujemy jako Creator Spiritus: Stwarzasz je, gdy ślesz swego Ducha, i odnawiasz oblicze ziemi (Ps 104,30). W narodzinach z Ducha znajdujemy jedyność i niepowtarzalność, absolutne, jedyne odniesienie Ojca do każdego stworzenia.
K. Rahner dostrzega, że ojcostwo daje przystęp do samej istoty Boga, gdyż odkupienie człowieka dokonuje się poprzez Jezusa Chrystusa, prawdziwego Syna Bożego, dzięki czemu wszyscy ludzie stają się rzeczywiście synami Bożymi i mają przystęp do Boga (Ef 3,12)4.
Ojciec jest źródłem, miarą i celem wszystkiego, co istnieje. Chrystus, Początek i Koniec, Logos, przez które wszystko się stało, oddaje wszystko Ojcu, powierzając siebie w śmierci. Ale rodzenie jest poniekąd tajemnicą wychodzenia i powrotu. Ojciec, rodząc w Synu stworzenie, jednocześnie oczekuje, by wszystko powróciło do Niego. Nowe stworzenie nie jest już wyprowadzone z nicości, ex nihilo – jest wyprowadzone z Boga. Dlatego nie zawiera lęku nieistnienia, gdyż wypływa z głębi miłości Ojca do nowego świata.
b) Chrystus – brama Ojca
Nasze rozważania o rodzeniu z Ojca pogłębia zaproponowana przez Boskiego Nauczyciela metafora bramy. Wypowiedziane słowa: Ja jestem bramą rzucają wielobarwne światło na to szczególne miejsce: granicę pomiędzy nowym i starym światem.
Chrystus jest bramą stworzenia, gdyż jak stwierdza Mistrz Eckhart, Ojciec z całą swoją mocą wypowiada Syna, a w Nim wszystkie rzeczy. Stworzenia są mową Bożą5. Mamy zatem wewnętrzne rodzenie Syna w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej oraz zewnętrzne rodzenie w Synu stworzenia. Dzięki Jezusowi stworzenie znajduje bramę wyjścia z nieistnienia.
W pierwszym znaczeniu Syn jest bramą Ojca. Ale Syn w jeszcze bardziej oczywisty sposób jest bramą do Ojca, gdyż to Ojciec sam pociąga w bramę-Syna. Przywołajmy dwa istotne teksty: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca (J 6,65); Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał
(J 6,44). A zatem brama jest niejako dana przez Ojca. On staje w Chrystusie jako bramie i pociąga stworzenie.
Brama w swym pierwotnym znaczeniu wiąże się z możliwością wejścia, przejścia. To nie tylko możliwość wglądu, ale zasadniczo przejście od grzechu do łaski, i to aż do głębi. Sytuuje się ona na granicy, na zetknięciu tego, co zewnętrzne i wewnętrzne, a zatem trafnie symbolizuje narodzeniową paschę. W bramie narodzin to, co cielesne, zmysłowe przekształca się w duchowe. W wysokiej bramie narodzin spotyka się Wysokiego, niewyrażalnego Boga. W bramie światów, starego i nowego, ogniskuje się idea przemiany. Tu najintensywniej objawia się Początek i Koniec – Król wszelkiego czasu. Zwłaszcza czasu rodzenia. W ścisłym kontekście rodzenia z Ojca brama może nabrać znaczenia bramy łona, przez które wyłania się człowiek do nowego świata.
Pan, który miłuje bramy (Ps 87,2), otwiera bramy nieba, by przeprowadzić gwałtowników (por. Mt 11,12). Otwiera je Duch Święty. Są to podwoje, wierzeje słowa (por. Kol 4,3), a właściwie tylko jedynego Słowa. Pojawia się Ono jako Ten, który otwiera: Ten, co otwiera, a nikt nie zamknie, i Ten, co zamyka, a nikt nie otwiera (Ap 3,7), Stróż i Mistrz bram.
Chrystus umiłował i zastrzegł dla siebie nazwę: brama owiec (J 10,7). Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę (J 10,9). Przez bramę nie tylko wprowadza tych, którzy znają Jego głos, ale i wyprowadza owce na zewnątrz. Wyprowadzenie na zewnątrz kojarzy się z wyrzuceniem: wyrzucaniem z synagogi, następnie poza domenę „tego świata”. Kiedyś rozwścieczeni Żydzi wyrzucili na zewnątrz uzdrowionego ślepca (por. J 9,34). Zbawienne wchodzenie i wychodzenie to również wolność przystępu do tajemnicy Boga: wchodzenie w kontemplację Boga i powracanie do siebie.
c) Novum duchowego życia
Nowe narodziny można jednoznacznie odróżnić od narodzin naturalnych, z ciała. Nowość życia ma dwa wymiary. Jeden, zasadniczo sakramentalny, wiąże się z przyjęciem sakramentu chrztu św., drugi, bardziej duchowy, wskazuje na człowieka, który ciągle się odnawia w wierze. Nowe narodziny dokonują się poprzez Słowo (1 P 1,22-25) i Ducha Świętego (J 3,3nn) i noszą charakter nasienia, które Bóg składa w człowieku (1 J 3,9)6. Można by zatem mówić precyzyjniej o narodzinach Boga w człowieku, idei tak drogiej dla Mistrza Eckharta. Bóg pragnie człowieka, chce „przebywać” w nim. Człowiek zaś staje się jeszcze bardziej sobą, jeszcze bardziej synem, w miarę jak siebie traci, by Bóg był wszystkim we wszystkich. Nie można narodzin z Boga zrozumieć poza optyką tracenia i odzyskiwania siebie dla Boga. „Utracony” w ten sposób człowiek staje się najbardziej godny zbawienia.
Należy jednak stwierdzić, że nowe stworzenie, odnowienie w łasce, zrodzenie w Bogu jest o wiele większym wydarzeniem niż samo stworzenie. Dzięki tajemnicy chrztu następuje inicjacja do realizacji podstawowego ideału życia według Boga, ideału doskonałego człowieka i przybranego synostwa7. Nowy człowiek zostaje odnowiony na podobieństwo Stwórcy, ponieważ został ochrzczony w imię Jezusa Chrystusa i odrzucił we chrzcie „starego człowieka”8. Nowość zatem wyraża fakt włączenia w życie Boga, jak i stawanie się odnowionym9. Siostra Z. Zdybicka zauważa: Człowiek i świat poprzez tajemnicę Wcielenia i Odkupienia w nowy sposób istnieją w Bogu za sprawą Chrystusa Odkupiciela i Ducha Świętego. Powstaje nowa rzeczywistość, nowa sytuacja ontyczna – nowa relacja jako nowa jakość nabudowana na wolnym i świadomym podmiocie przez Ducha Świętego. Człowiek-podmiot osiąga nowy stan i stanowi źródło nowego działania, nowej postawy moralnej10.
Człowiek w ten sposób odnowiony, stworzony jako nowy w Chrystusie, jest wzywany do postępowania zgodnego z nową godnością11. J. Glinka zwraca uwagę na dwa wymiary owej nowości. Słowo neos oznacza nowość zarówno w sensie czasowym, jak i istotowym. Oznacza młodość, świeżość, młodzieńczość, ale także i zupełnie nową jakość, która do tej pory nie istniała, a nawet coś niesłychanego, nieoczekiwanego. „Nowy” otrzymuje moc ku odnowieniu12. Nowość objawiona w Ewangelii, a także w Listach św. Pawła dotyczy procesu wzmacniania się życia łaski. W Ewangelii wg św. Łukasza znajdujemy trzy cechy charakterystyczne nowego człowieka: skrucha i nawrócenie (metanoia), rozumiane jako powrót do Boga (3,8.10-14); następnie życie wiarą wyrażającą się w naśladowaniu Chrystusa (8,12-13; 24,25-26); oraz chrzest w Duchu (3,16), omówiony szerzej w Dziejach Apostolskich13.
Jedno z kluczowych wyrażeń – chrzest – domaga się jednak wyjaśnienia. Jak zauważa ks. J. Stępień w egzegezie św. Pawła14, w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia nie oddano dokładnie myśli Apostoła Narodów: Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie (Rz 6,4). Greckie słowo peripathein – „wkroczyć” – nie oznacza jednorazowego wejścia, ale wielokrotne powtarzanie, stałe wchodzenie, coś, co powinno trwać przez całe życie. Dotyczy to również wyrażenia „nowe życie”. Nie chodzi więc o służbę w „nowym duchu”, czyli w jakiejś bezosobowej postawie, ale chodzi o służbę w „nowości Ducha”15.
W sensie teologicznym nowość otrzymana i zadana jako dynamizm odnosi się do podobieństwa do Chrystusa, pierwszego pośród nowego stworzenia. Mamy do czynienia z przyobleczeniem w Chrystusa (por. Rz 13,14). Wyrażenie z Listu do Galatów – ochrzczeni w Chrystusie (w oryginalnym tekście greckim „eis Christon ebaptisthete”) uwydatnia myśl o organicznym związku z Chrystusem przez chrzest (zastosowana przez św. Pawła metafora szaty ma tu sens ontologiczny, a nie moralny)16. Chrzest św. ogarnia całego człowieka, można mówić o imago recreationis17.
Chrystus, jako jedyny Pośrednik, pośredniczy w całym novum człowieczeństwa. On je określa i formułuje oraz daje moc przemiany. Chrystus ze wszech miar jest Ikoną Ojca18. W Nim, w Jego Krwi dokonuje się odnawiające obmycie w Duchu Świętym (Tt 3,5). W Nim sytuuje się odnawiające odrodzenie natury człowieka19. Narodziny z Boga są narodzinami z łaski, z ściślej, z tajemnicy chrztu św. Chrzest jest bramą łaski skutecznej. Staropolska nazwa chrztu „christ-iti” określa „znaczyć imieniem Chrystusa”20. Św. Teresa Benedykta od Krzyża tłumaczy naturę łaski otrzymanej w tajemnicy tego sakramentu: Łaska jest tym, co zespala w jedno Boga i stworzenie. Jeśli rozpatrujemy ją jako to, czym jest w Bogu, to jest ona Boską miłością, Boskim tchnieniem będącym bonum effusivum sui, dobrem, które siebie udziela, rozlewa i daje (nie ulegając przy tym zmniejszeniu). Wzięta tak, jak występuje w stworzeniu, łaska jest tym, co stworzenie w siebie przyjmuje jako udzielone mu Boskie istnienie, jako „udzielone podobieństwo do Boskiej natury”21.
d) Narodzeni z Boga
Dzięki działaniu łaski zrodzony w sprawiedliwości i świętości (Ef 4,24) przyobleka się mocnym, stanowczym dobrem, które wypływa z Boga. W sensie ogólnym łaska wyraża wszystkie dobrodziejstwa pochodzące od Syna Bożego22. Łaska przyczynia się do podnoszenia ludzkiego życia do stanu życia Bożego23. Św. Leon Wielki mówi o ustawicznym zrzucaniu z siebie rdzy śmiertelności, a że wśród stopni duchowego postępu nie istnieje nigdy taki, którego by już nie można było przekroczyć, trzeba sobie zadać trud, by w dniu odkupienia nikt z nas nie znalazł się obarczony grzechami starego człowieka24.
Narodzeni z Boga rodzą się w mieście umiłowanym (Ap 20,9), ponownie do życia powołani z niezniszczalnego [nasienia], dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa (1 P 1,23). Niezniszczalność Boskiego nasienia stanowi źródło zarówno nowości, jak i sposobu trwania niej. Ojciec Rodziciel zrodził nas przez słowo prawdy, byśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń (Jk 1,18]. Odnowiony staje się zaczynem, początkiem nowej rzeczywistości, odkupionej i przeznaczonej do zbawienia. Spełnia się w mistyczny sposób rodzenie nowych drzew dla ogrodu Pana: Nad brzegami potoku mają rosnąć po obu stronach różnego rodzaju drzewa owocowe, których liście nie więdną, których owoce się nie wyczerpują; każdego miesiąca będą rodzić nowe, ponieważ woda dla nich przychodzi z Przybytku. Ich owoce będą służyć za pokarm, a ich liście za lekarstwo (Ez 47,12). Niewiędnące drzewa umocnienia i uzdrowienia; ludzie o nowych sercach i nowym duchu (por. Ez 36,26). W tym kontekście padają również ożywiające słowa o nowym czasie: Posiejcie sobie sprawiedliwość, a zbierzecie miłość; karczujcie nowe ziemie! Nadszedł czas, by szukać Pana, aż przyjdzie, by sprawiedliwości was nauczyć (Oz 10,12).
Zrodzony z Boga musi być ukształtowany na Jego wzór. Powinniśmy w naszych rozważaniach być świadomi niejako podwójnego, a raczej zdwojonego ideału. Pierwszy to naśladowanie Chrystusa, drugi to naśladowanie Ojca. Chrystus to rozróżnia wystarczająco klarownie. Mówiąc: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie (J 13,34), stawia siebie za wzór. Natomiast stwierdzając: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,48], przedłuża perspektywę ideału w Ojca. Chrześcijanin zatem nie tylko wpatruje się w Chrystusa, ale nade wszystko w niewidzialnego Ojca. Taki rodzaj oglądu wnosi świadomość Boskiego dzieła, dzieła łaski: Twe ręce mnie uczyniły i ukształtowały (Ps 119,73). Ów początek rzeczy winien towarzyszyć nowej świadomości. Świadomość początku wzmocniona jest obecnością duchowej przestrzeni wypełnionej stosownymi środkami: Boska Jego wszechmoc udzieliła nam tego wszystkiego, co się odnosi do życia i pobożności (2 P 1,3). Dane jest nam życie pośród Boskich scenariuszy. Wystarczy uchylić zasłony. Człowiek jest zrodzony, odrodzony, uformowany na kształt Trójcy Przenajświętszej. Otrzymuje w łasce blask Boskiego piękna, odzyskuje światło umysłu, w nowy sposób Bóg zamieszkuje w strukturach ludzkich (por. J 14,23). Człowiek rozumie głębiej, co znaczy być odkupionym, uczy się zrębów nowej religijności.
Kształtowanie nowego stworzenia dokonuje się według określonego Boskiego wzoru. Już w widzeniu Boskiego tronu prorok Ezechiel widzi Święte jako zarys postaci człowieka (Ez 1,26). Jak kiedyś Mojżesz misternie budował namiot spotkania i arkę zgodnie ze wzorem danym z wysoka, tak również człowiek duchowy winien uważnie wpatrywać się, by być posłuszny słowom: Patrz zaś, abyś uczynił wszystko według wzoru, jaki ci został ukazany na górze (Hbr 8,5). Słowa te wyjaśniają, że nie ma wzorów „z dołu” czy też „z boku”, pochodzących z doczesności. Ojciec osobiście zadbał, by wszystko było przygotowane (…) od założenia świata (Mt 25,34). Co więcej: wszystko jest gotowe (Mt 22,4). A zatem nie tylko początek, ale i kształt oczekuje na synów ludzkich. W tym niezwykłym promieniowaniu eschatonu, gdzie wszystko się wypełnia, również kształt nowego stworzenia osiąga pełnię Chrystusa. Zupełnie nowego znaczenia nabierają słowa wypowiedziane do Jeremiasza: Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię (Jr 1,5). Kształtujący zna nowe człowieczeństwo, Stwórca stwarza nowy kształt, wypowiada Logos. Tym samym pojawia się tu ożywiająca rola Syna. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu (1 J 4,9). Słowa te, brzemienne miłością i broczące krwią, ukazują doniosłość misji Jezusa, obdarzającego ludzkość życiem Bożym.
Bóg Ojciec z niewypowiedzianą miłością odradza stworzenie, znajdując radość przy synach ludzkich (Prz 8,31). W przedziwny sposób potwierdza, iż jest Ojcem nowego stworzenia, przygotowując w swoim domu mieszkań wiele. Nowe bowiem stworzenie jest niezwykłym znakiem obecności Ojca, który wypowiada się w Synu i wszystko w Synu posiada. Dzięki temu św. Jan mógł stwierdzić z dumą: Ten, kto ma Syna, ma życie (1 J 5,12). W nowym człowieku dojrzewa Chrystus. Jest to kształtowanie człowieczeństwa przez Wcielonego Boga; a zatem Wcielony poszukuje i kształtuje wcielenie. Jest to również wspólne, eklezjalne kształtowanie. Św. Paweł daje wykładnię dla takiego myślenia: Oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje (Ga 4,19). Owo kształtowanie zostało trafnie nazwane duchowością inkarnacyjną25.
e) Wolność nowego stworzenia
Narodziny wiążą się z nową wolnością. Ta wolność pojawia się w bardzo jednoznacznym kontekście: narodziny wolności są możliwe tylko z wolności Syna. Ojciec, rodząc Syna, rodzi jednocześnie zrodzonych z łaski. Takie narodziny są jednoznaczne z wielkim wyzwoleniem: Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni (J 8,36). Każdy inny typ wolności wiąże się z popadaniem w jakąś niewolę czy też zależność. Droga wolności wyprowadza z niewoli świata, grzechu i samych siebie (dominacji ciała). Przywołajmy trzy kluczowe teksty:
– Odnośnie do świata: Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu (Rz 12,2).
– Odnośnie do grzechu: Albowiem grzech nie powinien nad wami panować, skoro nie jesteście poddani Prawu, lecz łasce (Rz 6,14). Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli (Ga 5,1).
– Odnośnie do ciała: Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału (Ga 5,13).
Te trzy składowe tworzą korpus wolności nowego człowieka. W sensie negatywnym oznacza ona wyzwolenie z niewoli zepsucia, a w pozytywnym – uczestniczenie w wolności i chwale dzieci Bożych (Rz 8,21).
W tym kontekście winniśmy sobie uświadomić jeszcze jeden ważny spór o ojcostwo: pomiędzy ojcem kłamstwa i Ojcem Prawdy. Każdy z nich pragnie rodzić swoje dzieci, dlatego zabiega o posłuch u człowieka. Znakomicie uświadamia nam to św. Paweł: Czyż nie wiecie, że jeśli oddajecie samych siebie jako niewolników pod posłuszeństwo, jesteście niewolnikami tego, komu dajecie posłuch: bądź [niewolnikami] grzechu, [co wiedzie] do śmierci, bądź posłuszeństwa, [co wiedzie] do sprawiedliwości? (Rz 6,16).
Ta duchowa walka o człowieka przyjmuje dziś formę pomiędzy pełnią a pustką, Sensem Odwiecznego Słowa i absurdem. Ten, który wszystko uczynił, wszystko przygotował i ogłasza: Już wszystko jest gotowe (Łk 14,17), natrafia na sprzeciw demonicznej pustki, która woła: „Nic już nie istnieje”. Ci, którzy wierzą i drżą (Jk 2,19), mówią Bogu w twarz: „Twoje stworzenie jest zbiorem pustym. Nie ma już komu oddawać Ci chwały”. Ta nicość jest przerażająca. Dlatego tak istotna jest oblubieńcza postawa poddania i oczekiwania na Boskie zaproszenie do wolności, w poddaniu się temu, co „w górze”.
Poddawać siebie nie znaczy tylko powierzyć się, ale i wywalczyć stałość przynależności, codziennie potwierdzając ją na nowo. Oddać siebie to znaczy już nie tkwić w sobie, wpatrzonym w siebie, ale czuwać przy Boskich źródłach wolności. Jedynie wtedy, gdy poddajemy się Bogu, możemy przeżyć doniosłość słów: Prawda was wyzwoli (J 8,33).
Z tych słów wynika istotna sprawa poprzedzania wolności przez prawdę. Prawda zatem może być kluczem i bramą do wolności. A czeka nas tutaj coś niezwykłego. Do czego bowiem prawda wyzwala nowego człowieka? Nowy człowiek, zrodzony z wolności Boga, właśnie w niej odkrywa swą wolność. Tę wolność poprzedza prawda, a więc wiara. Dzięki wierze nowy człowiek wchodzi w nowy rodzaj wolności. Jest to nie tylko wolność wydobywająca spod naporu ciała czy świata; jest to wolność rodzaju boskiego – wolność dzieci Bożych. Przyswoić sobie kształt tej wolności znaczy uwierzyć, że dla Boga (…) nie ma nic niemożliwego (Łk 1,37). Wolność boską określa nadprzyrodzona wyobraźnia wiary, która wyprowadza poza sprzeczność możliwe/niemożliwe i ogarnia historię człowieka jednym oglądem Bożej wolności, aby to ostatecznie Bóg był sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą (Flp 2,13). Zgodnie z Jego wolą stworzenie wychodzi i powraca do Stwórcy. Bądź wola Twoja staje się wewnętrzną treścią takiej wolności, sensem spraw, pragnień i poczynań. A jednocześnie realnie przed nowym człowiekiem, uczącym się „możliwości” Boga, stają słowa Chrystusa: Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy (Mk 9,23). Wolność wyzwolona w prawdzie wiary staje się nową miarą rzeczy. Zrodzony z Boga dzięki boskiemu oglądowi spraw widzi nową możliwość bycia człowiekiem, nowy jego modus, w którym zrasta się to, co możliwe, i to, co prawdziwe.
Dopiero w wierze nowy człowiek odkrywa, jak bardzo wolność zależy od poznania, jak poznanie objawia przestrzeń wolności. Wolność dawnego człowieka jest zaciemniona grzechem. Wiara jest światłem wolności, wnosi sobą bowiem Boży ład, na którym wola się opiera. Wolność jest wtedy mocą dokonywania boskich dzieł. Człowiek nie chce już uczestniczyć w doczesnych scenariuszach, ale za pomocą wiary wpisuje się w magnalia Dei.
Kiedy bowiem byliście niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości (Rz 6,20), mówi św. Paweł. A zatem służba sprawiedliwości staje się budowaniem Królestwa, wznoszeniem człowieka ku Bogu. Dopiero wtedy można smakować znaczenie słów: Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje (1 Kor 10,23). Nowa wolność ma jeszcze jedną ważną cechę – jest wolnością dziękczynienia: W każdym położeniu dziękujcie (1 Tes 5,18]. Owo każde położenie jest sytuacją, w którą wprowadza Bóg i która ogarnięta jest przede wszystkim z tego powodu dziękczynieniem. Zatem w świadomości wolnego nie pojawia się nic innego jak czas i przestrzeń dane przez Boga i „zadane” dziękczynieniu. Św. Faustyna pisze: Jestem szczęśliwa ze wszystkiego, co mi dajesz (1049)26.
Dopiero w wierze człowiek nowy uświadamia sobie wyrazistość dramatu, który przedtem lekceważył lub którego nie doceniał. Św. Paweł, nasz doskonały przewodnik, pisze o rodzaju naturalnego poznawania, który w istocie jest duchową nieprzytomnością, wrogim usposobieniem wobec Bożych rzeczy. Ma nadzieję, że łagodne nauczanie wobec nieszczęśników tak poznających sprawi, że może oprzytomnieją i wyrwą się z sideł diabła, żywcem schwytani przez niego, zdani na wolę tamtego (2 Tm 2,26). Schwytanie żywcem i zdanie na wolę Niegodziwca stanowi kwintesencję dramatu dawnego człowieka. Dzięki mocnemu światłu wiary ta sytuacja jest wydobywana na jaw i ujawnia się wieloraka zależność człowieka od nieprzyjaciela Boskich dróg. Bóg w narodzinach rodzi nas przez słowo prawdy (Jk 1,18] do nowego odczytania tła i struktury ludzkiego życia już nie w planie doczesnym, ale nadprzyrodzonym. W tym kontekście wolność nie jest bynajmniej usprawiedliwieniem zła (1 P 2,16), lecz rozpoczyna się walka o pozyskanie wszystkich warstw człowieczej egzystencji dla Boga. Świadomość, że komu (…) kto uległ, temu też służy jako niewolnik (2 P 2,19), pobudza, by uczyć się nowego ulegania jedynie Bogu. Wolność zatem przybiera formę odzyskania człowieka dla Boga, staje się wolnością stricte religijną, duchową.
3. Rodzenie na rzecz nowego świata
Rodząc się z Boga, człowiek rodzi się w odkupionym świecie. Odkupionym, a zatem zupełnie należącym do Pana. Ponieważ jest to Jego świat, to nie ma już miejsca na potępienie. W swej istocie są to narodziny dla nieba. To niebo człowiek nosi w sobie. Ponieważ jest ono wspólnotą, zrodzonego z Boga ogarnia potrzeba dzielenia się darem rodzenia. Zrodzony pojawia się jako osobowość, często ukryta, ale inspirująca do życia duchowego. Zapładnia niejako do nowego życia. Można to porównać do rzucania ognia (por. Łk 12,49). Żar rodzenia rozlewa się w pragnieniach, słowach, podejmowanych inicjatywach. Nowe stworzenie rzuca ziarna Ewangelii, ziarna miłości, ziarna nowego świata.
Mówimy tu o nowym stworzeniu. Duch, który je ożywia, nakłania do rodzenia, jest inspirujący, zapładniający. Każde spotkanie może przyjąć formę nawiedzenia jak za czasów Maryi. I owocuje darami Ducha, do których należą miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5,22-23). Przez czystość i umiejętność, przez wielkoduszność i łagodność, przez [objawy] Ducha Świętego i miłość nieobłudną (2 Kor 6,6), przez wyrozumiałą łagodność (Flp 4,5) nowy człowiek pragnie służyć na rzecz nowego świata. Jeżeli upomina, to czyni to przez cichość i łagodność Chrystusa (2 Kor 10,1), uważając, by nikogo nie lżyć [by] unikać sporów, odznaczać się uprzejmością, okazywać każdemu człowiekowi wszelką łagodność (Tt 3,2). Jeżeli zdamy sobie sprawę, że istotą starego, dawnego człowieka jest swego rodzaju dzikość istnienia przejawiająca się w gniewie, buncie, zachłanności, konsumpcyjnym pożeraniu świata, dominacji, wyniosłości, uleganiu instynktom i biologicznym potrzebom, zrozumiemy linie podziału nowego i starego stworzenia. Każdorazowo, dzięki łagodnej miłości oderwanej od zmysłowej logiki „tego świata”, możemy świętować zwycięstwo Boga w historii. Nowy człowiek najłatwiej odnajduje się w świecie łagodności.
Duchowe rodzenie do świata łagodności wywodzi się z naturalnego rodzicielstwa: ojcostwa i macierzyństwa, jest jego uduchowieniem. Wysiłek wychowawczy ogarniający rodzinę rozszerza się na tajemnicę Kościoła. Rodzenie dusz dla Chrystusa, dla Boga staje się obowiązkiem, częścią duchowej walki, składową intensywnej miłości. Staje się misją.
Misja jest w swym podstawowym znaczeniu wyjściem. Duchowy exodus to rzeczywiste narodziny, wyjście z łona – potwierdzenie dla wszystkich duchowych wyjść i dróg, wszystkich początków. W jakimś sensie wiąże się on z opuszczeniem miejsca zamieszkiwanego przez martwych bogów, karykaturalne formy religijności, oznacza wyjście z terenów śmierci, oddziaływania i dominacji starego człowieka. Pomimo że narodziny dzieją się najpierw wewnętrznie, nadchodzi jednak czas zaproszenia do wspólnego marszu w stronę Boga. Światło nowego pragnienia tak głęboko opanowuje ludzką egzystencję, że rozpala i oświetla drogi Boże dla innych.
Zrodzony z Ducha wsłuchuje się w słowa: Tak [oto] będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5,45). Znając Ojca od tej strony, nie dzieli już ludzi na dobrych i złych, sprawiedliwych i niesprawiedliwych, ale wszystkich postrzega w świetle woli Ojca stworzenia. Nie ma już wrogów, żyje pośród sióstr i braci, gdyż Ojciec jest Ojcem wielkiej ludzkiej rodziny. Wszystko zatem powraca do Ojca, zwłaszcza marnotrawni synowie, odkrywając Jego bezwarunkową miłość. To ojcostwo Boga noszone w sercu przynagla do szerzenia wokół owej nowej świadomości wielkiej rodziny ludzkiej27.
„Płomienistość” zrodzona z Boga nie potrafi już ukryć się za fasadą „łona cichości”, ale formułuje życie człowieka na kształt krzyku rodzenia. Otwarte usta wołające o miłość, o nowy świat, otwarte ręce, gdyż miłości nie można powstrzymać, otwierają niejako w doczesności, w obecnym świecie, łono Boga ku rodzeniu. Jest to typ doskonałego otwarcia chrześcijańskiego. Pozwala to również w niezwykły sposób świętować tajemnicę nowości, która rodzi, wprowadza ciągle to, co nowe, świeże, nieutrudzone, ale pełne wigoru łaski. Jest to droga błogosławionego dziecięctwa, synów i córek łaski. Taka też jest droga mądrości: Jest bowiem w niej duch rozumny, święty, jedyny, wieloraki, subtelny, rączy, przenikliwy, nieskalany, jasny, niecierpiętliwy, miłujący dobro, bystry, niepowstrzymany, dobroczynny, ludzki, trwały, niezawodny, beztroski, wszechmogący i wszystkowidzący, przenikający wszelkie duchy rozumne, czyste i najsubtelniejsze (Mdr 7,22-23). Zrodzony na nowo niejako iskrzy się Bogiem, wydając siebie bezinteresownie.
Rodziciel podejmuje również odpowiedzialność za zrodzone. Objawia to typ wierności, która sięga głęboko w teraźniejszość i przyszłość. Aby zrodzone przetrwało, rodziciel musi się darować, dać swoje życie. Rodzi, umierając. Umiera zaś z miłości. Tu osiąga szczyt zjednoczenie z drogą Mistrza, ofiarującego siebie na Golgocie. Gwarantuje to jedność Ducha, otwieranie się na wspólnotę zrodzonych w Bogu i wspomagających się w dojrzewaniu do miary wielkości według pełni Chrystusa (Ef 4,13). Duch wspomaga nowe widzenie rzeczy i ludzkich spraw, które w rzeczywistości są już tylko (i aż) Bożo-ludzkimi.
***
Ewidentnie przeżywamy etap rodzenia nowego czasu, nowej historii, nowego człowieka. W niezwykły sposób historia udowadnia, że wszystko zmierza ku Bogu, choćby temu oponował najbardziej sam człowiek. Sam bowiem czas ma nieodwołalnie jeden kierunek: wszystkiemu pozwala orientować się na Boga i zbliżać ku Niemu. Od czasu do czasu winniśmy przeżywać ogromny ładunek przypomnienia sobie tego, rodząc się na nowo, rodząc się w odnowionym przez siłę wiary nowym świecie.
1 M. Schulz, „Upadła” natura. Człowiek i stworzenie w mocy grzechu, „ Communio” 128 (2002), s. 39-40. 2 Mistrz Eckhart, Kazania, Poznań 1986, s. 425. 3 K. Paczos, MIC Narodzenie Syna w duszy według mistyków nadreńskich, „Didascalos” 4 (2001), s. 82. 4 K. Rahner, Theos nel Nuovo Testamento, w: Nuovi saggi, t. I, Roma 1965, s. 525, za: ks. A. Kilanowski, Bóg Ojciec w teologii K. Rahnera, „Studia Elbląskie” 1999, s. 120. 5 Tamże, s. 89. 6 V. Truhlar, Lessico di spiritualità, Brescia 1973, s. 405. 7 Por. B. Mokrzycki SI, Nowe narodzenie. Rozważania o misterium chrztu świętego, Warszawa 1987, s. 42n. 8 Ks. T. Michalski , „Nowy człowiek” na podstawie Listu do Kolosan (3,10-15), „Studia Włocławskie”1998, s. 94. 9 J. Kozyra, Nowe stworzenie – kaine ktisis, „Śląskie Studia Historyczno-Teologiczne” 11 (1978), s. 30. 10 Z. J. Zdybicka, Wiara w godność synów Bożych, w: Homo meditans VI, red. W. Słomka, Lublin 1991, s. 97. 11 J. W. Gogola OCD, Teologia komunii z Bogiem, Kraków 2001, s. 198. 12 Za: J. Kozyra, Nowe stworzenie…, s. 95. 13 G. Segalla, Spiritualità dei Vangeli sinottici, w: La spiritualità del Nuovo Testamento, Bologna 1988, s. 215-216. 14 J. Stępień, Teologia św. Pawła, Warszawa 1979, s. 132. 15 Ks. R. Rak, Chrzest – nowością życia, w: Homo meditans X, , red. A. J. Nowak OFM, Lublin 1992, s. 69. 16 J. Misiurek, Chrzest – nowe stworzenie w Chrystusie, w: Homo meditans X, red. A. J. Nowak OFM, Lublin 1992, s. 83. 17 R. Spiazzi, Teologia cattolica. L’uomo nuovo, Roma 1984, s. 836. 18 Por. U. Luz, Obraz Boży w Chrystusie i w człowieku według Nowego Testamentu, „Concilium” 6-10 (1969); s. 289. T. Merton, Nowy człowiek, Kraków 1996. 19 J. K. Pytel, Człowiek obrazem Boga w Nowym Testamencie, „Communio” 2 (1982), s. 22. 20 Za: A. J. Nowak OFM, Chrzest źródłem rozwoju sakramentalnej osobowości, w: Homo meditans X, red. A. J. Nowak OFM, Lublin 1992, s. 107. 21 Św. E. Stein, Byt skończony a byt wieczny, Poznań 1995, s. 408. 22 Ks. J. Witkowski, Łaska Boża początkiem życia duchowego w człowieku, „Studia Włocławskie” 1999, s. 289. Por. J. Guillet, Łaska, w: Słownik teologii biblijnej, Poznań 1973, s. 436-441. Na temat teologii łaski patrz: R. Kostecki, Tajemnica życia nadprzyrodzonego, Warszawa 1957; W. Granat, O łasce Bożej udzielanej przez Chrystusa Odkupiciela, Lublin 1959. 23 W. Słomka, Świętość na świeckiej drodze życia, Poznań 1981, s. 71-72. 24 Sermo, 44; PL 54, 286, cyt. za: ks. J. Misiurek, Chrzest…, s. 88. 25 Ks. S. Urbański, Początek duchowości inkarnacyjnej – „gdy jednak nadeszła pełnia czasu” (Ga 4,4), w: Homo meditans XXII, red. A. J. Nowak OFM, Lublin 2001, s. 195-213. 26 Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Warszawa 1993, s. 302. 27 P. Scarafoni, Objawienie tajemnicy Ojca, „Communio” 114 (1999), s. 115.
źródło:
"Homo Dei" Kwartalnik nr 2/2005 nr kolejny: 275 rok: LXXV
http://www.homodei.com.pl/?strona=00032
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Śr kwi 04, 2007 12:32 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Polecam:
Marian Grabowski
Dramat kuszenia
Rozważania rekolekcyjne na kanwie Rdz. 3,1-10
część I
http://www.homodei.com.pl/?strona=00040&artykul=00600
część II
http://www.homodei.com.pl/?strona=00040&artykul=00583
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Cz kwi 05, 2007 11:40 |
|
 |
renia
Dołączył(a): Pt lut 17, 2006 19:17 Posty: 149
|
Dziurawe serce
Zapłakało niebo nad losem Chrystusa
z sierpem księżyca i tysiącem gwiazd
a gromy i chmury czarne jak smoła
przysłoniły z żalu słonka złoty blask
Nie mogą przeboleć że Zbawca otrzymał
zamiast tronu i berła krzyż na ramiona
a wieniec laurowy co miał zdobić skronie
wieńczy bolesna cierniowa korona
To człowiek którego tak Pan ukochał
nie może zrozumieć tej Bożej miłości
tak bardzo zajęty uciechami świata
zamknięty w kręgu grzechu i słabości
Niewdzięczny kaleka ślepy i głuchy
nie czuje że dusza w ciągłej rozterce
tę miłość na krzyżu ofiarowaną
zgubiło gdzieś ludzkie dziurawe serce
R.S
|
So kwi 07, 2007 16:31 |
|
 |
renia
Dołączył(a): Pt lut 17, 2006 19:17 Posty: 149
|
W niedzielny poranek
W niedzielnej ciszy poranka
świat w smutku pogrążony
Jezus Zbawiciel świata
snem śmierci w grobie złożony
A kamień który na straży
wiernie pilnował Jezusa
choć twardy nie może pojąć
ofiarnej męki Chrystusa
Nawet grób dotąd milczący
otworzył swoje ramiona
bo wiedział że Syn Boży
piekło i śmierć pokonał
I że Ojciec tam w niebie
przyjął ofiarę Syna
by mogła być zbawiona
cała ludzka rodzina
Spełniając obietnicę
Chrystus z grobu powstaje
świat cudem ożywiony
cześć i chwałę Panu oddaje
R.S
|
So kwi 07, 2007 16:33 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Modlitwa brata Karola de Foucauld BR. MORIS
„Gdy tylko uwierzyłem, że jest Bóg, zrozumiałem natychmiast, że nie mogę zrobić inaczej, jak tylko żyć wyłącznie dla Niego. Moje powołanie zrodziło się w tej amej godzinie co wiara.” W ten bardzo prosty i zwięzły sposób bł. Karol de Foucauld, wkrótce po wstąpieniu do trapistów, przedstawia radykalną zmianę, która dokonała się w nim w chwili nawrócenia.
Nawrócony
W życiu Karola de Foucauld da się wyróżnić okres przed nawróceniem (rozmaite wariactwa i ekscesy) i po nawróceniu. Jego pewność, że Bóg nie istnieje, ulega zachwianiu, kiedy, jako młody oficer na Saharze, widzi żołnierzy muzułmańskich, którzy regularnie, pięć razy na dzień, przerywają każdą czynność, ażeby paść twarzą na ziemię i modlić się do „Boga Jedynego (Allaha), bardzo łagodnego i miłosiernego...”. Widzi ich zanurzonych w modlitwie, obojętnych na wszystko wokół.
Ciężkie i surowe życie, które prowadzi na pustyni, nie pozostaje bez wpływu na dokonującą się w nim przemianę. Stawia sobie wówczas pytanie: „A jeśli Bóg istnieje?”. Po powrocie do Paryża nadal prowadzi surowy tryb życia, szukając odpowiedzi na pytanie, które w sobie nosi. Czasem nawet wchodzi do pełnych ciszy kościołów i z wielkim pragnieniem w sercu ośmiela się wypowiedzieć słowa modlitwy: „Boże, jeżeli istniejesz, spraw, bym Ciebie poznał”. To doprowadza go do spotkania w konfesjonale ze świętym kapłanem, który kładzie kres jego chwiejności, ażeby zdecydowanie pchnąć go w ramiona Boga. Jego duszę zalewa wówczas światło łaski. Całą swoją istotą oddaje się wierze, która go oświeca, i miłości do Boga, która w nim płonie, oczyszcza jego serce. „Nie mogę powstrzymać się od płaczu, gdy o tym myślę, i nie chcę powstrzymywać tych łez, są zbyt prawdziwe, mój Boże! (...) Tak byłeś dobry! Tak jestem szczęśliwy!”.Bóg jest miłością – a miłość ta objawiła się szczególnie mocno w osobie Jezusa z Nazaretu, w całym Jego życiu i śmierci. Przynagla nas to do odpowiedzi, do miłości. Karol nie może zrobić nic innego, jak tylko powierzyć się całkowicie Jezusowi-Miłości. W nagłówku każdego listu, każdego swojego rozważania zaczyna pisać: Jezus-Caritas. Nie pragnie już niczego innego, jak tylko żyć dla Niego, z Nim, jak On. Wszędzie szuka obecności Jezusa, doświadczając Jego miłości w modlitewnym dialogu, który będzie trwał przez całe jego życie. Jezusa, ukochanego ponad wszystko, Karol znajduje najpierw w Eucharystii. Wiadomo, że kiedy wstał od konfesjonału, a był na czczo, przystąpił – za poleceniem ks. Huvelina – do Komunii świętej. Doradził on mu później uczestniczyć codziennie we Mszy świętej i przystępować do Komunii, co w tamtych czasach, naznaczonych jansenizmem, było czymś zupełnie wyjątkowym.
Chociaż brat Karol uczył się potem teologii, to jednak nie rozumuje jak teolog, ale pozwala mówić swemu sercu jak człowiek zakochany. Tak też kilka lat później, w Nazarecie, notuje podczas adoracji: „Najświętsza Eucharystia to Jezus, to cały Jezus, Umiłowany, nasze Wszystko. On zaprasza nas, abyśmy dotrzymywali Mu towarzystwa i nie stracili z własnej winy ani jednej chwili, jaką spędzamy u Jego stóp. W Najświętszej Eucharystii jesteś cały prawdziwie żywy, o mój umiłowany Jezu. Tak prawdziwie, jak byłeś nim w domu Świętej Rodziny w Nazaret, w domu Magdaleny w Betanii, jak byłeś wśród swoich Apostołów... tak samo jesteś tutaj, o mój Umiłowany, o moje wszystko! Nie spędzajmy poza obecnością Najświętszej Eucharystii ani jednej chwili z tych, które Jezus pozwala nam tu być. Amen...”.Karol spędza także wiele godzin z Jezusem obecnym w Ewangeliach. Wciąż je czyta, najczęściej na kolanach przed Najświętszym Sakramentem, jak listy od Umiłowanego bezpośrednio do niego skierowane. Nie postępuje jak egzegeta, nie przejawia też nigdy żadnej „krytycznej” ciekawości, ażeby „usytuować” tekst. Trwa w obecności świętego tekstu, któremu „pozwala” żyć i wciąż odsłaniać słowa, gesty, postawy „umiłowanego Brata i Pana Jezusa”. W ten sposób brat Karol odkrywa myśli i uczucia, jakie Jezus nosi w swoim sercu, i w które to myśli i uczucia on sam wchodzi.
W 1914 roku, na dwa lata przed śmiercią, Błogosławiony tak radzi w liście do pewnego znajomego młodzieńca: „Staraj się znaleźć czas na lekturę kilku wersów świętych Ewangelii, codziennie czytając kolejny fragment, tak żebyś w określonym czasie zapoznał się ze wszystkimi; a po przeczytaniu (10, 15, 20 wersów, najwyżej pół rozdziału) rozważaj przez kilka minut, w myśli albo zapisując, pouczenia zawarte w tej lekturze”. I dalej pisze: „Trzeba nam się starać, byśmy przesiąknęli duchem Jezusa czytając i przeżywając, medytując i rozważając bez przerwy Jego słowa i Jego przykłady: aby dokonały w naszych duszach tego, co kropla wody, która kapie i spada na kamień zawsze w to samo miejsce”. Dla brata Karola modlitwa jest zatem aktem miłości i adoracji Jezusa, obecnego w jego sercu i w Eucharystii, aktem nieustannie ożywianym przez teksty Ewangelii. Zarówno Eucharystia, jak i Ewangelia uobecniają Jezusa.
W kontemplacji serca Jezusa odkrywa on trzecią formę Jego obecności, która z czasem nabiera dla niego coraz większej wagi, również głęboko naznaczając jego modlitwę. Jest to miłość braterska, umiłowanie bliźniego, osób najbiedniejszych. W sierpniu 1916 roku, cztery miesiące przed śmiercią, tak o tym pisze w jednym z listów: „Nie ma, jak sądzę, słowa Ewangelii, które by wywarło na mnie większe wrażenie i bardziej przemieniło moje życie, jak właśnie to: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Jeśli pomyśleć, że są to słowa Prawdy wcielonej, wypowiedziane ustami Tego, który rzekł: "To jest moje Ciało; to jest moja Krew", to jakże wielka moc przynagla nas do szukania i miłowania Jezusa w tych "małych", grzesznikach, ubogich”.Rozmaite okoliczności, niekiedy zbijające z tropu, poprzez które brat Karol był prowadzony przez Boga, wpłynęły, oczywiście, na zmianę
w jego sposobie przeżywania tych trzech „elementów”: Eucharystii, Ewangelii i kontemplacji serca Jezusa, a zatem w jego modlitwie.
U trapistów
„Jezus do tego stopnia zajął ostatnie miejsce, że nikt nigdy nie zdołał Mu go odebrać.” Karola uderza właśnie owa tajemnica uniżenia Boga, który w Jezusie staje się jednym z nas. „On to, istniejąc w postaci Bożej (...), ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,6-7). Staje się jasne, że powołaniem Karola jest całym swym sercem, całą swoją istotą pójść za Jezusem z Nazaretu, naśladując Go w tajemnicy uniżenia, ubóstwa, całkowitego daru z siebie w miłości, aż do oddania życia.
Prowadzony przez swego kierownika duchowego i spowiednika, po trzech latach modlitwy i poszukiwań, wstępuje do trapistów, uzyskując zgodę na wyjazd do Syrii, do najuboższego klasztoru. Początki są czasem przystosowywania się do surowego stylu życia, co bardzo mu odpowiada. Karol – tu jako brat Maria Alberyk – wciąga się w piękną, długą monastyczną liturgię śpiewu odmierzanego powściągliwym rytmem psalmów, jak również we wspólną pracę w polu, w pełnym milczeniu.
Przełożeni bardzo go cenią. Przeor zaświadcza: „Pośród największych trosk, wystarczy mi na niego spojrzeć, by poczuć się umocnionym”, a także: „Jeśli nie okażemy się tego niegodni, to Bóg uczyni zeń prawdziwego świętego”.
Czyta głównie św. Teresę z Avili, w której pismach odnajduje pełną pasji miłość do Pana Jezusa, sięga do św. Jana od Krzyża, który wprowadza go na drogę całkowitego wyrzeczenia i umiłowania krzyża. Korzysta też z dzieł św. Jana Chryzostoma, którego kazania pokazują mu, jak
w duchu realizmu podjąć drogę rad ewangelicznych. Nie wydaje się jednak, ażeby należycie wdrożył się w nauczanie i drogę mistrzów Karmelu w tym, co odnosi się do modlitwy i do zjednoczenia z Bogiem. Ma własną drogę – prostszą, bardziej spontaniczną. Jest nią wielkie ukochanie przez niego osoby Jezusa.
Zdumiewające jest w tym względzie duchowe pokrewieństwo ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus – moc umiłowania przez nich Jezusa, która pozwala im jakby wniknąć w Jego serce, ażeby zrozumieć Jego przesłanie, Jego pragnienia, co prowadzi ich do gorącego pragnienia całkowitego oddania się Jego woli i do ukochania bliźnich. W kwietniu 1888 roku, dwa lata po nawróceniu Karola, Teresa wstępuje do Karmelu. W styczniu 1890 roku Karol wstępuje do trapistów. Oboje żyją prawie w tym samym czasie, są jednak zupełnie różni.
Szybko jednak pojawiają się trudności. Wyraźnie widać, że tego rodzaju życie klasztorne nie odpowiada dwóm jego podstawowym aspiracjom, dotyczącym ubóstwa oraz modlitwy: „Jak na mnichów jesteśmy ubodzy, ale nie tak jak ubogie rodziny (...), jesteśmy biedni w oczach bogatych, ale nie tak biedni jak Pan Jezus...”. Wysłany przez swoich przełożonych do pobliskiego domu jednego z ich robotników, doznaje szoku: „Jakaż różnica między tym domem a naszymi budynkami! Wzdycham do Nazaretu...”. Również liturgia, dość skomplikowana i po łacinie, nie jest – jego zdaniem – dostosowana do poziomu tutejszych chrześcijan: Ormian, Turków, Arabów, pochodzących z ubogich rodzin.
Osobiście Karol woli przebywać dłużej na cichej adoracji Najświętszego Sakramentu, na modlitwie miłosnej kontemplacji, sercem przy sercu Jezusa. Jako kontemplatyk, a zarazem człowiek czynu, myśli o takiej formie życia zakonnego, które byłoby poświęcone naśladowaniu Jezusa z Nazaretu, i pisze Regułę życia dla przyszłych Małych Braci Jezusa.
W najdrobniejszych szczegółach przedstawia owo powołanie, które ma polegać na modlitwie i pracy, ale tak, by modlitwa zawsze dominowała nad pracą. Za przykładem Jezusa z Nazaretu bracia mają żyć wyłącznie z pracy rąk własnych, nie będą odprawiać godzin liturgicznych w chórze, zastąpią je adoracją Najświętszego Sakramentu, przed którym będą się modlić pięć godzin dziennie itd. Cała Reguła jest inspirowana Ewangelią, ale w duchu niesamowitej ascezy, niemal do granic możliwości.
Dla lepszego wyłożenia swych myśli i zachowania większego realizmu w wielkim pragnieniu pełnienia woli Bożej, Karol za radą swojego kierownika duchowego zaczyna notować rozważania, będące owocem własnej lektury Biblii oraz cichej adoracji.
W 1896 roku po rozważaniach nad Starym Testamentem pisze rozważania na temat „Ojcze nasz”.. Nie mają one nic wspólnego z refleksją intelektualną; jak człowiek zakochany, pozwala on mówić swojemu sercu, nie unikając tym samym ryzyka częstych powtórzeń. Rozważania te są raczej dłuższą, powolną modlitwą – brat Karol wielbi swego „Umiłowanego”, dziękuje Mu za Jego obecność i słowa, za przeszłe i obecne łaski, za to, że może się modlić, być u Jego stóp... Przeprasza Go za swoje dawniejsze błędy, za swoją obecną nędzę, za zło i grzech świata... Zmienia się to, oczywiście, zależnie od tematu jego medytacji oraz okoliczności, w których żyje, jednak ton i styl jego rozważań i adoracji pozostają, na przestrzeni lat, zasadniczo te same.
Byłoby błędem czytać je jako refleksje intelektualne czy nawet pobożnościowe. Tym bowiem, co wyraża jego modlitwę, jest serce. I to właśnie przyjmując postawę modlitwy i adoracji, można czerpać z poszczególnych fragmentów jego tekstów, które okazały się dla wielu osób pomocne.
W styczniu 1897 roku, Karol de Foucauld, przebywając w Rzymie na studiach, czeka na decyzję przełożonego zakonnego, będąc gotowym przyjąć ją i dostosować się do niej jako do woli Bożej: złożyć śluby wieczyste albo opuścić trapistów. W tym stanie ducha podejmuje rozważanie na temat modlitwy Jezusa na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce składam ducha mego”, pragnąc, żeby ostatnia modlitwa naszego Nauczyciela, naszego Umiłowanego stała się również naszą modlitwą:
Ojcze, oddaję się w Twoje ręce, Ojcze, powierzam się Tobie, Ojcze, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek ze mną uczynisz, dziękuję Ci za wszystko, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko. Niech Twoja wola spełni się we mnie, mój Boże. Niech Twoja wola spełni się we wszystkich Twoich stworzeniach, we wszystkich Twoich dzieciach i wszystkich, których Twoje serce kocha; nie pragnę niczego innego, mój Boże. Składam moją duszę w Twoje ręce. Oddaję Ci ją, Boże, z całą miłością mego serca. Bo kocham Cię i to jest potrzebą mojej miłości, żeby się dawać, oddawać się w Twoje ręce bez ograniczeń, z nieskończoną ufnością, Oddaję się w Twoje ręce, bo Ty jesteś moim Ojcem.
Tegoż samego dnia, 23 stycznia, przełożony zakonny oznajmia mu, że Rada generalna jednogłośnie uznaje wyjątkowość jego powołania
i zachęca go do jego wiernego wypełnienia. „Któż zdoła oprzeć się Bogu?” – zauważa generał trapistów. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezusa umiera w Lisieux właśnie tego roku.
W Nazarecie
Brat Karol wyjeżdża do Ziemi Świętej i osiedla się w małej budce, nieopodal klasztoru klarysek. Ustalają, że będzie im nieco usługiwał w za-
mian za bardzo skromne wyżywienie. Prosi jedynie o dostęp do kaplicy i czas na modlitwę.
Tak upłyną trzy lata jakby nieustannych rekolekcji, zanurzenia w modlitwie, ciągłego trwania sercem przy sercu swego Umiłowanego Brata
i Pana Jezusa. Raz na tydzień Karol spotyka się ze swoim spowiednikiem; jeśli trzeba, zamienia kilka słów z siostrą kołową i z opatką. Otrzymuje klucze do kaplicy, aby mógł swobodnie chodzić tam w nocy. Je i śpi niewiele, każdej nocy wstaje na modlitwę.
Jego modlitwa wydaje się być długą rozmową z Jezusem, ponawianą zarówno nocą, jak i za dnia. Zwraca się do Jezusa, a Jezus mu odpowiada. „Panie mój, Jezu... patrzenie na Ciebie jest modlitwą, a ponieważ Ty wciąż jesteś tutaj, czyż mogę, skoro Cię miłuję, nie patrzeć na Ciebie bezustannie? (...) Tak, moje dziecko, trzeba modlić się bezustannie, módl się przy każdej wykonywanej czynności: przy czytaniu, przy pracy, gdy idziesz..., trzeba wciąż mieć Mnie przed oczami.”
Zgodnie z powziętym postanowieniem, Karol zapisuje odczucia swego serca na skrawkach papieru, starannie je później przepisując. W ten sposób podczas trzech lat jego pobytu w Nazarecie powstało około trzech tysięcy stron, co stanowi największą część jego pism duchowych, nie licząc listów.
Nocą w kaplicy prowadzi zapiski w świetle płomyka lampki tabernakulum, zaś w swojej małej budce – przy blasku świecy. Przepisuje teksty z Ewangelii, tworząc „portret” Jezusa – „Jedyny Wzór”. Kontempluje, adoruje, kocha Jezusa, który jest jego wszystkim. Jezus jest drogą, prawdą, życiem jego modlitwy, która skierowana jest prawie zawsze do Niego, a Jezus udziela mu swego Ducha i prowadzi go do Ojca. Daje on temu wyraz w swoich zeszytach, pisząc Esej o tym, jak dotrzymać towarzystwa naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi, Rozważania o świętych Ewangeliach i wiele innych. Jest to dla niego długi czas formowania się do tego, co go czeka.
Jego modlitwa jest bardzo prosta. Jest przede wszystkim aktem miłości, pragnieniem miłości, dawania siebie, jednoczenia całej swojej istoty z Jezusem. „Mój Panie i Boże, który jesteś tu obecny, który jesteś we mnie i wokół mnie, uwielbiam Cię całą moją duszą. Dziękuję Ci (...), przepraszam za moje nieskończone niewierności...”. „Jakże jestem blisko Ciebie, przy Tobie, o mój Boże! Spraw, abym trwał przy Tobie tak, jak powinienem, daj mi myśli, słowa, które mieć powinienem, w Tobie, przez Ciebie i dla Ciebie.”Systematycznie powracają pewne określenia, które wypływają z zakochanego serca, z duszy, która chce kochać. I tak podczas adoracji Najświętszego Sakramentu Karol mówi: „Jesteś, tutaj, mój Panie Jezu, w świętej Eucharystii, Twoje Ciało, Twoja Dusza, Twoje Człowieczeństwo, Twoje Bóstwo (...). Jakże jesteś blisko, mój Boże, mój Zbawicielu, mój Jezu, Mój Bracie, mój Oblubieńcu, mój Ukochany...”.
W swoich zapiskach często powraca do konieczności modlitwy: „Prócz ulubionej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem (...) ukochajmy i praktykujmy każdego dnia modlitwę w samotności i ukryciu – modlitwę, podczas której widzi nas tylko nasz Ojciec niebieski, kiedy to jesteśmy sam na sam z Nim, kiedy to nikt nie wie, że się modlimy...”. „Im bardziej będziemy sam na sam z Jezusem, tym bardziej się w tym rozsmakujemy – miłość lubi być "sam na sam" – poświęcając cały swój czas, wszystkie swoje myśli, całe swoje serce jedynej miłości i kontemplacji Jezusa, i tym pełniej będziemy się cieszyć naszym Umiłowanym...”
Od czasu do czasu Karol odbywa tygodniowe lub czterdziestodniowe (raz mówi nawet o okresie 90 dni) rekolekcje, ażeby móc bardziej oddać się modlitwie. W rok po przybyciu do Nazaretu jego zapiski przybierają ton pozwalający domyślać się zjednoczenia mistycznego. Pisze na przykład: „O mój Boże, czuć uścisk Twoich rąk, czuć dotyk Twoich warg. Dotknąć Ciebie, Ciebie, mój Stworzycielu, Ciebie, mój Zbawco, jakże jesteś wspaniały, mój Oblubieńcu, Ty, mój Bracie, Umiłowany mej duszy...”, i: „Ty nie tylko mi się ukazałeś... Otoczyłeś mnie ramionami, tak jak Najświętszą Dziewicę... i wciąż jesteś przede mną...”. Realizm tych tekstów, pisanych, jak i pozostałe, dla samego siebie, wyklucza stan egzaltacji czy też przyjęcie pewnego stylu literackiego; pozwala raczej myśleć o rzeczywistym doświadczeniu mistycznym, którego przeanalizowanie leży w zakresie osób bardziej kompetentnych.
Kontemplacja serca Jezusa i Jego miłości do ludzi pociąga za sobą pewną przemianę u brata Karola. Pragnąłby on kochać ludzi, ale „z powodu Jezusa, ponieważ Bóg ich kocha i nakazuje nam ich kochać”. Wchodzi jednak coraz bardziej w myślenie Jezusa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Niewątpliwie wpływa to na jego zgodę, by zostać księdzem i mieć na względzie nowy etap w swoim życiu.
Zostać księdzem, ale gdzie i dla kogo? Błogosławiony stawia sobie to pytanie i odpowiada na nie: „wśród najbardziej chorych dusz, wśród najbardziej opuszczonych owiec... dla tych, którzy najbardziej potrzebują...”. Znał już dobrze Marok, Algierię, wydaje mu się, że nie ma ludu bardziej opuszczonego. Tak więc po przyjęciu święceń właśnie tam, na pustyni, będzie żył w modlitwie i w ubóstwie, naśladując Jezusa z Nazaretu.
Na Saharze
W oazie Beni Abbe`s, gdzie osiadł, planuje nieco monastyczny styl życia: klauzurę, dużo czasu na modlitwę, również udzielanie gościny każdemu: ubogiemu wędrowcowi, muzułmaninowi, chrześcijaninowi. Jego plany szybko ulegają wywróceniu. Tłumnie schodzą się do niego ludzie będący w potrzebie. Karol odkrywa przerażające położenie niewolników, którzy u niego szukają schronienia, a których przyjmuje. Stara się, w miarę swych możliwości, ulżyć ich losowi, bronić ich, a nawet wykupić od właścicieli. Angażuje się w to całym swoim sercem i ze wszystkich swoich sił. Wobec władz francuskich, które tolerują ów skandal, protestuje tak stanowczo, iż jego biskup (z Sahary) zobowiązuje go do większego umiaru.
Czy brat Karol, który pragnął jedynie jak najdłużej trwać w ciszy miłosnej kontemplacji, i ten, który teraz w ten sposób aktywnie się angażuje, jest tym samym człowiekiem? Tak, dokonała się w nim pewna przemiana: ukochanie Jezusa, obecnego w Eucharystii, doprowadziło go do ukochania i do „sakramentu” brata, oddaje on zatem siebie i jednemu, i drugiemu. Karol niewątpliwie doświadcza wielu trudności i stawia sobie różne pytania. Wstaje o godz. 3.00 rano, ażeby celebrować Mszę świętą, mieć czas na przygotowanie się do niej i na dziękczynienie po niej, jak również czas na adorację, zanim nadejdą pierwsi, następujący kolejno po sobie goście. W tych warunkach nie może prowadzić, jak dotychczas, swoich zapisków, ale udaje mu się robić jeszcze kilkudniowe rekolekcje. Zdziwienie budzą jego postanowienia: „Podwoić staranie, by, jak to tylko możliwe, robić półgodzinne przygotowanie do Mszy świętej i tak samo długie dziękczynienie (...), bardzo często przyjmować Komunię w sposób duchowy bez żadnych ograniczeń i miar jak tylko miara mojej miłości, przyzywając sto i tysiąc razy na dzień umiłowanego Zbawcę do swojej duszy (...), nigdy nie opuszczać godzinnej adoracji (przed wystawionym Najświętszym Sakramentem) w ciągu dnia i godzinnej adoracji w nocy (...), zwykle dzielić swój czas modlitwy na dwie części: podczas jednej kontemplować i, w miarę potrzeby, medytować, podczas drugiej modlić się za wszystkich ludzi i za tych, nad którymi mam szczególną pieczę (...), odmawiać brewiarz z najwyższą starannością, jest to bukiet świeżych róż, symbol zawsze młodej miłości, ofiarowany Umiłowanemu i Oblubieńcowi (...), codziennie odmawiać cały Różaniec głośno, z wielką wiernością i miłością (...). Starać się o to, by być nazywanym bratem, nie ojcem (...), zachowywać życie bardzo kontemplacyjne, całkowicie czyniąc się wszystkim we wszystkich, dając wszystkim Jezusa...”.
Wszystko jest starannie przeanalizowane, przejrzane, ukierunkowane na cel – „czynić w każdej chwili to, co najwięcej podoba się Jezusowi (...), w Jezusie, przez Jezusa, jak Jezus, dla Jezusa”. Ma nadzieję i oczekuje, wciąż na próżno, że dołączą do niego bracia: „Aby pozyskać braci, muszę stać się lepszy, muszę się nawrócić, obumrzeć...”. I znów podejmuje rozważanie, które głęboko naznacza jego życie: „Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity”.
W 1904 roku znajomy mu oficer, będąc przejazdem, opowiada o dalekich Tuaregach, dumnych i budzących lęk ludziach Hoggaru z zasłoniętymi twarzami. Będzie próbował nawiązać z nimi kontakt, udając się tam z karawaną prowadzoną przez wielbłądy. Ów wojskowy gorąco namawia Karola, ażeby towarzyszył wyprawie. Czyż tam właśnie nie są owce, bracia, ci najbardziej oddaleni? Po wielu wahaniach brat Karol decyduje się ruszyć z nimi. Jest to dla niego rok drogi przez ogromną pustynię. Cały dzień idzie w milczeniu obok swojej oślicy. Niesie ona to, co potrzebne do Mszy świętej, którą Karol odprawia o brzasku, przed wyruszeniem karawany w drogę. Podczas podróży jest po prostu obecny: idzie
i modli się w ciszy. Zaczyna również uczyć się języka Tuaregów. W tej sytuacji nie może już zupełnie działać według ustalonego programu.
W lipcu 1905 roku pisze do swego kierownika duchowego: „Poza moją nędzą, jedna sprawa mnie boli: ... chciałbym odmawiać brewiarz, mieć godziny adoracji, cichej modlitwy, czytania Pisma Świętego, jak w czasie stałego pobytu (...). Dzięki Jezusowi, mogłem prawie codziennie odprawiać Mszę świętą. Jednak, od wyjazdu z Beni Abbe`s, prawie zawsze zastępowałem brewiarz Różańcem, a czasami, gdy odkładałem odmówienie Różańca do wieczora, nie mogłem go skończyć (...). Staram się nawiązywać przyjaźnie z Tuaregami i uczyć się języka. Robię też niezbędne tłumaczenie dla tych, którzy tu przyjdą, by przynieść Jezusa... akceptują mnie...”.
Tak więc brat Karol przeżywa wewnętrzne zmagania, które wyraźnie widzi i analizuje. Tymczasem podejmuje decyzje, które utrudniają mu ukierunkowanie na upragnioną cichą kontemplację. Miłość bliźniego ma swoje wymagania. Karol zawsze działa w porozumieniu z biskupem Sahary i zawsze wydaje się, że Ktoś od wewnątrz go prowadzi: „Idź tam, dokąd Duch cię prowadzi”.
Z Tuaregami
W sierpniu 1905 roku karawana przybywa do Tamanrasset, w sercu Hoggaru, gdzie Karol de Foucauld na zaproszenie Amenokala, przywódcy Tuaregów, postanawia osiedlić się nieopodal jakichś 20 rodzin, żyjących w skrajnej biedzie. „Wybrałem to odizolowane miejsce i osiedlę się, prosząc Jezusa, by mi błogosławił tu, gdzie jedynym wzorem dla mnie ma być Jego życie w Nazarecie. Niech też w swej miłości zechce mnie nawrócić.”
Brat Karol próbuje zaopatrywać w żywność swoich biednych sąsiadów. Przyjmują oni od niego skromne prezenty, ale zachowują rezerwę. Ma siedzibę, zbudowaną z ziemi i kamienia, w kształcie wąskiego korytarza; z jednej strony jest bardzo skromna kaplica, z Najświętszym Sakramentem, z drugiej strony – pomieszczenie, w którym mieszka i pracuje. Żyje w warunkach wielkiego ubóstwa i odosobnienia, ale czyż właśnie tego nie pragnął?
Najgorsza dla niego jest wiadomość, że będąc tu jedynym chrześcijaninem, nie ma prawa ani celebrować Mszy świętej, ani przyjmować Komunii świętej. Powinien czekać na specjalne pozwolenie z Rzymu. To dla niego najtrudniejsze doświadczenie – Eucharystia jest przecież podstawą jego powołania i życiem jego życia. Zastanawia się: wyjechać czy pozostać tu bez Mszy i czekać – ale jak długo?
Swemu biskupowi, który również stawia mu to pytanie, odpowiada: „Niegdyś uważałem, że należy wszystko poświęcić, by odprawić Mszę. Ale takie rozumowanie czymś grzeszyło, bo (...) najwięksi święci w pewnych okolicznościach poświęcali możność odprawienia Mszy na rzecz pracy dla miłości dusz (...). Być samemu w danym kraju jest dobrze: (...) bo człowiek zaczyna być z tego kraju, staje się taki przystępny i taki bardzo mały”. Postanawia zostać.
Jego zapiski stają się teraz bardzo krótkie, są jednak listy, które pozwalają odczuć, jak bardzo brat Karol cierpi z powodu zaistniałej sytuacji. Wszystko staje się trudniejsze. Pisze do swojego kierownika duchowego: „Nie jestem z siebie zadowolony, jestem gnuśny i zimny... Modlitwa jest trudna, zaledwie rozpocząłem, a już mnie sen ogarnia, różne nieznośne myśli się pojawiają i muszę z nimi walczyć...”.
Wydaje się zatem, że nawet modlitwa stała się dla niego trudniejsza. Łaski zjednoczenia z Bogiem z czasów Beni Abbe`s są daleko – trwa zupełna noc, noc zmysłów, noc wiary, bez żadnej pociechy. Czy Karol przypomina sobie wtedy nauczanie św. Jana od Krzyża? Pozostaje na miejscu, ale niekiedy wymyka mu się z ust skarga: „Gdyby przynajmniej czasami Jezus mi powiedział, że mnie kocha, ale nigdy mi tego nie mówi”.
W Boże Narodzenie 1907 roku pisze do Marii, swojej kuzynki: „Dzisiejszej nocy po raz pierwszy jestem pozbawiony Pasterki od 21 lat, niech się wypełni wola Pana. W swym miłosierdziu pozwala mi zachować Najświętszy Sakrament (...). Do ostatniej chwili wierzyłem, że ktoś przyjedzie, ale nikt (...) ani podróżny chrześcijanin, ani pozwolenie na samotne odprawianie Mszy...”.
Do tego wszystkiego – choruje. Od trzech lat nie spadł deszcz. Ludzie, zwłaszcza dzieci, cierpią; zwierzęta również. Karol rozdaje to, co mu pozostało. Jeszcze potrafi pisać: „Jezu, Maryjo, Józefie, oddaję Wam moją duszę, mój umysł, moje życie”. W końcu traci przytomność. Dzięki swym żyjącym w nędzy sąsiadom, którzy znaleźli go nieprzytomnego i ujmując sobie pożywienia, zatroszczyli się o niego jak o niemowlę, powoli dochodzi do siebie. Karol rozpoznaje ich i jest bardzo poruszony sposobem, w jaki zaopiekowali się nim ci, którzy wcześniej mieli do niego pewien dystans. Dla nich, muzułmanów, był on obcym przybyszem; a teraz go uratowali i w ten sposób, dzięki nim, stał się ich bliźnim, ich bratem, czego tak bardzo pragnął, a co mu się nie udawało.
Brat Karol pozwala im działać. Otwiera się na wzajemną przyjaźń, którą przyjmuje jako dar od Boga. I aby był całkiem szczęśliwy, otrzymuje dyspensę i może sam celebrować Mszę świętą. Znów doświadcza pełnej pokoju radości. Wielbi Boga: „Deo gratias, Deo gratias, dzięki, mój Boże!”. Niestety, jeśli może teraz każdego dnia odprawiać Mszę świętą, dowiaduje się, że z tych samych powodów nie może przechowywać Najświętszego Sakramentu; będzie musiał czekać sześć lat na nowe pozwolenie z Rzymu.
W tym czasie sam staje się tabernakulum obecności Jezusa, w którym stale może jednoczyć się z Nim. Całe jego życie okazuje się eucharystyczne, ofiarowane Bogu, z miłości, na Jego chwałę i dla zbawienia ludzi, pośród których żyje, w głębokim zjednoczeniu z ofiarą Jezusa. Jest świadomy, że w swoim sercu zanosi Jezusa Tuaregom, którzy, jak wie, akceptują go teraz i kochają. Przeżywa tajemnicę Nawiedzenia, którą tak często rozważał w Nazarecie – Maryja nosząca Jezusa w swoim łonie i uświęcająca w ten sposób swoje otoczenie.
Pragnie materialnego i duchowego dobra swoich przyjaciół Tuaregów i ofiarowuje Bogu życie za nich, za ich zbawienie. Te lata bliższych relacji z nimi pozwalają mu duchowo się rozwinąć, a także lepiej zrozumieć wartości, które oni w sobie noszą. Lekarz, który spędził w Tamanrasset kilka dni, zapamiętał, że brat Karol podczas jednej z rozmów powiedział mu: „Jestem tu nie po to, by zaraz nawracać Tuaregów, ale by starać się ich zrozumieć i pomóc im lepiej żyć. Jestem pewien, że Bóg przyjmie do nieba tych, którzy byli dobrzy i uczciwi, nie będąc koniecznie rzymskimi katolikami. Pan jest protestantem, (inny) jest niewierzący, Tuaregowie są muzułmanami. Jestem przekonany, że Bóg nas wszystkich przyjmie do siebie, gdy na to zasłużymy, toteż staram się pracować nad Tuaregami, by zasłużyli na raj”.
Teraz już wie, że będzie sam, ale w oczekiwaniu – jeśli Bóg zechce – na Małych Braci i Małe Siostry. Pragnie, żeby mocni w wierze chrześcijanie mogli przybyć tu i pracować, dając w ten sposób świadectwo wartościom ewangelicznym. Pisze nawet statuty dla Stowarzyszenia Braci i Sióstr Najświętszego Serca Jezusa. Można w nich odczytać jego podstawowe zamierzenia: kochać Jezusa i naśladować Go, oddawać cześć najświętszej Eucharystii, pracować nad nawracaniem dusz. U źródeł wciąż tkwi duch Nazaretu. W ten sposób serce tego kontemplatyka, który nie przestaje być wiernym swemu powołaniu „Nazaretu”, otwiera się na misję całego Kościoła. W tym także można odnaleźć postawę drogą św. Teresie od Dzieciątka Jezus.
Wybuch I wojny światowej daje o sobie znać nawet na dalekiej Saharze. Brat Karol czuje zagrożenie z racji wpływu, jaki ma na Tuaregów, ale nie wyobraża sobie wycofania się, ażeby chronić siebie. Wieczorem 1 grudnia 1916 roku zostaje schwytany i związany przez Tuaregów przybyłych z terenu dzisiejszej Libii. W chwilę później młody człowiek, który go pilnuje pod bronią, zaskoczony poruszeniem wywołanym przybyciem dwóch Tuaregów na wielbłądach, strzela i zabija brata Karola, trafiając kulą w głowę. Dwaj przybysze również zostają zabici. Wszystko rozgrywa się bardzo szybko. W 1897 roku, kiedy brat Karol był jeszcze w Nazarecie, w dniu Zesłania Ducha Świętego zanotował: „Myśl o tym, że umrzesz jako męczennik, leżąc na ziemi, nagi nie do poznania (...), zabity gwałtownie i boleśnie... i pragnij, by stało się to już dziś”.
W dzień śmierci, odpowiadając na jeden z listów, napisał: „Gdy można cierpieć i kochać, wiele można działać, najwięcej. Odczuwa się cierpienie, a nie zawsze odczuwa się miłość i to jest najsroższe cierpienie. Ale wiemy, że chcemy kochać, a gdy się chce kochać, to się kocha”.
Wraz z upływem czasu i w związku z różnymi życiowymi okolicznościami modlitwa brata Karola podlegała pewnemu rozwojowi, zawsze jednak była przede wszystkim wyrazem jego wielkiej miłości do Jezusa. Słusznie zauważono, że Błogosławiony „z religii uczynił miłość”.
Oto skrócona wersja medytacji brata Karola z 1897 roku na temat modlitwy Jezusa na krzyżu „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Na zakończenie każdego dnia odmawiają ją Małe Siostry i Mali Bracia Jezusa. Wielu ludzi na całym świecie – świeckich, księży, osób konsekrowanych – również odmawia tę modlitwę. Przetłumaczono ją na wiele języków:
Ojcze, Powierzam się Tobie, Uczyń ze mną co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, Przyjmuję wszystko, Aby Twoja wola spełniała się we mnie i we wszystkich Twoich stworzeniach. Nie pragnę nic więcej mój Boże. W Twoje ręce powierzam ducha mego, Z całą miłością mojego serca. Kocham Cię i miłość przynagla mnie, by oddać się całkowicie w Twoje ręce, Z nieskończoną ufnością, Bo Ty jesteś moim Ojcem.
z francuskiego tłumaczyła: Anna Foltańska
Br. Moris Maurin (ur. 1928), przełożony Małych Braci w Polsce. Opublikował m.in. książki: Brat Karol de Foucauld, Za Jezusem z Nazaretu, Żyć kontemplacją w sercu świata oraz Wierzę w Kościół.
źródło:
PASTORES nr 34 ( 2007 ) 1
http://www.pastores.pl/?a=1&lang=&nr_rok=
(pogrubienie tekstu moje)
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Wt kwi 10, 2007 9:41 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Jezus przyszedł, by nam przekazać swoją tajemnicę Syna. Po to też musi w naszych sercach złożyć to samo pragnienie, inaczej nie będziemy synami, tak jak On nim jest. Dlatego wymyślił Eucharystię. A dlaczego chleb miałby to sprawić? Ponieważ pożywienie jest tym, co w naszym życiu my przemieniamy w siebie. Człowiek odżywiając się, sprawia, że chleb (jego podstawowy pokarm) staje się nim. Natomiast, jak to podkreśla św. Augustyn, w Eucharystii różnica polega na tym, że to Jezus przemienia nas w siebie. Zatem przemienia też biedne pragnienia naszego serca, w swoje pragnienie Syna umiłowanego. Kiedy przystępujemy do Komunii świętej, wszystkie pragnienia naszego serca, jeśli je ofiarujemy Jezusowi, są przemienione w to jedyne pragnienie. Nie czujemy tego, nie widzimy, ale właśnie to się dokonuje. Nie tylko nasze aktualne pragnienia, ale cała nasza zdolność, by pragnąć – czyż to nie jest właśnie w sercu, najgłębsze – jest ogarnięte przez Jezusa i przemienione w Jego sercu.
Ta wielka tajemnica nie dokonuje się sama, ale przy naszej współpracy, ponieważ Jezus traktuje nas jak przyjaciół – „Już was nie nazywam sługami, ale nazwałem was przyjaciółmi” (por. J 15,15). Dlatego intensywność pragnienia Serca Jezusa w naszym sercu, zależy od ofiarowania naszego serca i jego pragnień Jezusowi.
Pragnienie to miłość zjednoczona z ubóstwem, nie pragnie się bowiem tego, co się już posiada, ale to, czego nam brakuje. Nasze serce jest ubogie i pełne pragnień, jeśli nie chce zagarnąć sobie miłości i darów Jezusa, ale zawsze przyjmuje miłość i dary Jezusa jako coś darmowego, niezasłużonego, co nam się nie należy. Widzicie, jak trudno jest dzisiaj zachować serce tak wolne i ubogie, w świecie, w którym wszystko popycha nas do tego, by zdobywać, posiadać i mieć zasługi. Tylko Jezus może wyzwolić nasze serca, trzeba Go o to prosić. A On będzie coraz bardziej składał w naszym sercu swoje pragnienie, jak to uczynił dla Maryi i z którą razem działa w naszym sercu.
źródło:
O.M.J. de Belsunce – Eucharystia i pragnienie Boga.
http://www.zeszytyodnowy.pl/index.php?c ... d=71&t=362
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Pt kwi 13, 2007 10:02 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Ks. MARIAN ANTONIEWICZ
Jak dobrze odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego?
Chrystus systematycznie przygotowywał siostrę Faustynę do odkrycia, zrozumienia i wypełnienia jej życiowej misji - stopniowo formował ją na szafarkę i apostołkę Bożego Miłosierdzia. Realizując swój plan, w pierwszym rzędzie odsłonił przed nią tajemnicę Miłosierdzia Bożego, a następnie przekazał swoje pragnienie, by ona sama była nim przeniknięta: „Pragnę, aby serce twoje było ukształtowane na wzór miłosiernego Serca Mojego. Miłosierdziem Moim musisz być przesiąknięta" (Dz. 167).
„O Boże mój, jestem świadoma posłannictwa swego w Kościele świętym"
Święta Faustyna prowadziła intensywne życie wewnętrzne wyrażające się otwartością na Miłosierdzie Boże oraz czynnym zaangażowaniem w świadczenie miłosierdzia innym, szczególnie przez modlitwę o charakterze zadośćczyniącym i błagalnym. Ważną rolę w tym dziele odgrywa Koronka do Miłosierdzia Bożego, pochodząca z okresu jej pobytu w Wilnie. Przebywając w swojej celi (13.09.1935 r.), mistyczka ujrzała Anioła wykonawcę gniewu Bożego, który miał dotknąć ziemię karą. Gdy próbowała Go powstrzymać, ujrzała Trójcę Świętą i ogarnięta łaską zaczęła prosić Boga za światem słowami wewnętrznie usłyszanymi (Dz. 474). Następnego dnia w kaplicy usłyszała: „Modlitwa ta jest na uśmierzenie gniewu Mojego" (Dz. 476), dowiedziała się też, w jaki sposób należy ją odmawiać.
Intensywna modlitwa o miłosierdzie dla świata za pomocą koronki przekonała szafarkę Bożego Miłosierdzia o skuteczności stosowania tej formuły modlitewnej oraz pomogła jej w pełniejszym odkryciu swojego miejsca w Kościele: „O Boże mój, jestem świadoma posłannictwa swego w Kościele św. Ustawicznym wysiłkiem moim jest wypraszać Miłosierdzie dla świata" (Dz. 482). „Wyczuwam i rozumiem, że to jest moje zadanie tu i w wieczności" (Dz. 483). To odkrycie, jak wskazują na to jej słowa, stanowiło dla niej bardzo ważne wydarzenie. Określiło ono jej posłannictwo w Kościele - aktualne i w wieczności. Mistyczka uświadomiła sobie, że ma być świadkiem Miłosierdzia Bożego przez całą wieczność.
„Ojcze Przedwieczny, Ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa"
Koronkę do Miłosierdzia Bożego należy odmawiać na zwykłym różańcu, składającym się z pięciu dziesiątek. Struktura tej modlitwy przedstawia się następująco: na początku Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Wierzę w Boga, następnie na dużych paciorkach formułę „Ojcze Przedwieczny" (...), natomiast na małych paciorkach: „Dla Jego bolesnej męki (...), na zakończenie należy odmówić trzykrotnie: Święty Boże" (...) (Dz. 476).
Formuła wstępna zaczynająca się od słów „Ojcze Przedwieczny" pokazuje, że modlitwa jest skierowana do Boga -Ojca miłosierdzia przez Chrystusa, jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi. Ofiara krzyżowa Chrystusa, do której się odwołuje, jest objawieniem pełni Miłosierdzia Bożego, a jednocześnie „przebłaganiem" Boga za grzechy całego świata (por. 1J 4, 10). Formułę: „Ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa": należy odczytywać i rozumieć w dwóch kontekstach: eucharystycznym i chrystologicznym. Wezwanie „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo" w swoim sformułowaniu odwołuje się do definicji teologicznej, wyrażonej przez sobór trydencki w odniesieniu do prawdziwej, rzeczywistej i substancjalnej obecności Chrystusa w Eucharystii. Słowa te wskazują na obecność Jezusa, prawdziwego Syna Bożego, Drugiej Osoby Boskiej, który przyjął ludzkie ciało, stając się jednością natury Boskiej i ludzkiej. W trydenckim wyznaniu wiary czytamy: „Wyznaję również, że we Mszy św. ofiaruje się Bogu prawdziwą, właściwą, przebłagalną Ofiarę za żywych i umarłych, oraz że w Najświętszym Sakramencie Eucharystii jest prawdziwie, rzeczywiście i istotnie obecne Ciało i Krew wraz z Duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa" (...). Wyrażenie „Bóstwo" Pana Jezusa używane w tej formule modlitewnej wskazuje nie tylko na obecność Syna Bożego w Eucharystii, ale również odwołuje się do tradycji chrystologicznej sformułowanej na Soborze w Chalcedonie, według której Syn Boży jest prawdziwym Bogiem równym w Bóstwie Ojcu. Użyte w tej formule wyrażenie „Bóstwo" Chrystusa oznacza Jego Boską Osobę. W tym akcie modlący się, łącząc się z ofiarą Jezusa na krzyżu, odwołuje się do miłości Boga Ojca względem cierpiącego Syna, a pośrednio także do miłości miłosiernej względem wszystkich ludzi. Wezwanie „na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego" podkreśla, że zjednoczenie z Ofiarą Chrystusa jest włączeniem się w dzieło przebłagania Boga za grzechy modlącego się i wszystkich, których obejmuje swoją modlitwą. Podobne odwołanie się do miłości Ojca ma miejsce w formule „dla Jego bolesnej męki", gdzie zaakcentowane jest nie tyle zadośćuczynienie, jakie Jezus złożył za nas, ile wzywanie miłosierdzia Boga Ojca dla nas, czyli odwołanie się do tej miłości, której wyrazem była męka Chrystusa. Warto zwrócić uwagę na to, że recytacja koronki zawsze powinna być w liczbie mnogiej, ponieważ wyraża ona prośbę o Miłosierdzie Boże „dla nas i świata całego" (Dz. 476). „Nas" w tej formule oznacza recytującego i wszystkich, za których jest on zobowiązany i pragnie się modlić; natomiast określenie „cały świat" obejmuje wszystkich żyjących i zmarłych przebywających w czyśćcu. Formuła „miej miłosierdzie dla nas i całego świata" posiada jeszcze jeden wymiar. Uczy wyzwalania się z egoizmu w modlitwie i dostrzegania potrzeby troski o dobro innych; uczy nasze osobiste dobro jednoczyć z dobrem wspólnoty. Czyni to z odmawiania Koronki do Miłosierdzia Bożego akt ofiarnej - miłosiernej miłości chrześcijańskiej, obejmującej ostatecznie swym zakresem całą ludzkość (Dz. 929).
„O, jak wielkich łask udzielę duszom, które odmawiać będą tę koronkę"
Odmawianie koronki jest drogą otwarcia się człowieka na doświadczenie Bożego Miłosierdzia i stanowi istotny element świadczenia miłosierdzia bliźnim, tym bardziej, że z tą modlitwą związane są obietnice Chrystusa: „Przez odmawianie tej koronki podoba mi się dać wszystko, o co mnie prosić będą" (Dz. 1128). Wyjaśnia jednak, że przez koronkę można wyprosić to wszystko, co jest zgodne z wolą Bożą (Dz. 1731). Określenie „wszystko" oznacza w powyższym kontekście zarówno dobra duchowe - zbawcze, jak i doczesne, tak dla całych społeczności, jak i dla indywidualnych osób. Pan Jezus wielokrotnie zachęcał lub wręcz nakazywał „nieustanne" odmawianie Koronki do Miłosierdzia Bożego. Swym zasięgiem mistyczka miała obejmować w czasie modlitwy całą ludzkość: grzeszników, znajdujących się w niebezpieczeństwie popełnienia grzechu, konających, zagrożonych potępieniem, a także osoby nie znające Boga czy też za mało Go kochające (Dz. 929). Chrystus zapewniał ją, że obdarzy łaską nawrócenia i dobrej śmierci umierających, gdy będzie przy nich odmawiana Koronka do Bożego Miłosierdzia (Dz. 811). Zapewniał także o swojej obecności przy tych osobach: „Gdy tę koronkę przy konających odmawiać będą, stanę pomiędzy Ojcem a duszą konającą nie jako Sędzia sprawiedliwy, ale jako Zbawiciel miłosierny" (Dz. 1541). Pan Jezus dał jej poznać, iż w tej koronce jest wielka pomoc dla konających (Dz. 834-835). Odmawianie koronki stanowi nie tylko drogę świadczenia miłosierdzia innym ludziom, ale wiążą się z tym także obietnice Chrystusa w stosunku do osób praktykujących tę modlitwę (Dz. 848). Dotyczą one w szczególny sposób godziny śmierci: „Ktokolwiek będzie ją odmawiał, dostąpi wielkiego miłosierdzia w godzinie śmierci (...), niepojętych łask pragnę udzielać duszom, które ufają mojemu miłosierdziu" (Dz. 687). Ta wielka obietnica dotyczy z całą pewnością nawrócenia i śmierci w stanie łaski. Chrystus zapewnił mistyczkę, że wszyscy szerzący cześć Bożego Miłosierdzia i odmawiający koronkę „w godzinę śmierci nie doznają przerażenia. Miłosierdzie moje osłoni je w tej ostatniej walce" (Dz. 1540). Powyższa obietnica wskazuje na potrójny wymiar łaski udzielanej umierającym - brak lęku, pokój duszy i spokojną śmierć.
„Córko moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki"
W objawieniach Chrystus zachęcał apostołkę Bożego Miłosierdzia do nieustannego odmawiania koronki i do rozszerzania znajomości tej formuły modlitewnej wśród jak najliczniejszej rzeszy wierzących. Przedstawił też podstawowe warunki, jakie powinny być spełnione przy odmawianiu koronki: ufność i wytrwałość w modlitwie oraz pełnienie dzieł miłosierdzia przez czyn, słowo i modlitwę. Recytacja koronki powinna więc wypływać z ufności w Miłosierdzie Boże i być jej zewnętrznym wyrazem, ponieważ Bóg udziela swych łask tylko tym, którzy ufają Jego miłosierdziu i na miarę tej ufności (Dz. 687).
Koronka do Miłosierdzia Bożego
Na początku:
Ojcze nasz..., Zdrowaś Maryjo..., Wierzę w Boga...
Na dużych paciorkach (1 raz):
Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata.
Na małych paciorkach (10 razy):
Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Na zakończenie (3 razy):
Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny zmiłuj się nad nami i nad całym światem.
źródło:
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/M/ML ... awiac.html
Odpust zupełny za Koronkę do Miłosierdzia
Od stycznia 2002 r. za pobożne odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego można w całej Polsce uzyskać odpust zupełny.
Zainteresowanie koronką jest ogromne i ciągle rośnie - dowiedziała się KAI. Jednak nie wynika to - zdaniem księdza z warszawskiej parafii Miłosierdzia Bożego i św. Faustyny - z chęci uzyskania odpustu, bo wiedza na ten temat wśród wiernych jest bardzo mała.
Penitencjaria Apostolska 12 stycznia 2002 r. wydała akt, w którym udziela pod zwykłymi warunkami odpustu każdemu wiernemu, który "pobożnie odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego w kościele lub kaplicy wobec Najświętszego Sakramentu Eucharystii, publicznie wystawionego lub też przechowywanego w tabernakulum" - przypomina w najnowszym numerze tygodnik "Niedziela".
Dekret dotyczy całego terytorium Polski. Warunki to:
sakramentalna spowiedź,
Komunia eucharystyczna,
modlitwa w intencjach Ojca Świętego
całkowita wolność od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu.
Jeżeli zaś ci wierni z powodu choroby (lub innej słusznej racji) nie będą mogli wyjść z domu, ale odmówią Koronkę do Miłosierdzia Bożego z ufnością i z pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym, to pod zwykłymi warunkami również zyskują odpust zupełny.
Zezwolenie to odpowiedź na prośbę wyrażoną przez kard. Józefa Glempa, Prymasa Polski i przewodniczącego Konferencji Episkopatu, występującego w imieniu biskupów polskich zebranych na 315. Zebraniu Plenarnym w Częstochowie w dniach 29-30 listopada 2001 r.
W archidiecezji krakowskiej można uzyskać odpust zupełny za pobożne odmówienie koronki już od 26 maja 2001 r. Z prośbą o to zwrócił się w ub. r. kard. Franciszek Macharski. W archidiecezji krakowskiej mogą go otrzymać - również pod zwykłymi warunkami - także osoby, które modlą się Koronką do Miłosierdzia Bożego we wspólnocie, której przewodniczy arcybiskup krakowski albo kapłan przez niego delegowany, a także chorzy i inni wierni, którzy modlą się za pośrednictwem radia lub telewizji.
- Zainteresowanie koronką jest ogromne i ciągle wzrasta - powiedziała KAI s. Elżbieta Siepak ze zgromadzenia sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Lagiewnikach. Nic w tym dziwnego - uważa - bo tę modlitwę podyktował s. Faustynie sam Pan Jezus. Było to w Wilnie 13 i 14 września 1935 r. - Chrystus przywiązał do koronki wielkie obietnice. Powiedział: "Uprosisz wszystko, jeśli tylko to, o co prosisz, jest zgodne z wolą Bożą" - przypomina s. Siepak.
Pobożne i ufne odmawianie koronki jest także związane z łaską szczęśliwej i spokojnej śmierci. - Mogą ją utrzymać nie tylko ci, którzy modlą się słowami koronki, ale także konający, przy których będą się modlili inni - zauważa. O tym, jak skuteczna ta modlitwa, świadczą podziękowania, opisy łask, które w wielkiej ilości spływają do sanktuarium.
- Koronka do Miłosierdzia Bożego to bardzo skuteczna modlitwa dlatego, że odwołujemy się do najsilniejszego argumentu, aby zostać wysłuchani przez Boga - ofiarujemy Mu ciało i krew Jego najmilszego Syna. Nie mamy niczego większego, co moglibyśmy ofiarować Panu Bogu - podkreśla s. Elżbieta.
Koronka i ofiarowanie odpustu może być odpowiedzią na wezwanie Jana Pawła II, abyśmy byli świadkami Miłosierdzia. - Kiedy z ufnością błagamy o miłosierdzie dla całego świata, obejmujemy modlitwą wszystkich ludzi żyjących i dusze w czyśćcu cierpiące - mówi s. Siepak.
Wielkie zainteresowanie Koronką do Miłosierdzia Bożego notują także siostry Jezusa Miłosiernego (to zgromadzenie założył spowiednik s. Faustyny według wskazań, które przekazał swojej "sekretarce" Chrystus) i księża z warszawskiej parafii Miłosierdzia Bożego i św. Faustyny.
KAI (jw //mr)
http://ekai.pl/serwis/?MID=3006
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
N kwi 15, 2007 8:09 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
Osiem postaw wewnętrznych "małej drogi"
Pokładać nadzieję w miłosierdziu Bożym
Jacques Gauthier
http://www.karmel.pl/teresa/karmel/serce3.html
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Pn kwi 23, 2007 7:56 |
|
 |
Moria
Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12 Posty: 2721
|
O. Raniero Cantalamessy OFM Cap.
"WSTAŃ, KTÓRY ŚPISZ!"fragment, (pogrubienie tekstu moje)
Istnieje wiele stopni czy poziomów snu, zarówno na płaszczyźnie naturalnej, jak i duchowej. Najgłębszym ze wszystkich jest letarg a iluż to chrześcijan jest w nim pogrążonych! Są to ci, którzy miesiącami, latami, a może przez całe życie zanurzeni są we śnie świata i w jak największym zapomnieniu o Bogu i własnym chrzcie. Jest też sen zwyczajny, który jest całkowitą, choć krótką, wyrwą w świadomości. W końcu jest drzemanie, czy stan senności, tak doskonale opisany powyżej przez św. Augustyna, i o tym chciałbym teraz mówić. Drzemanie to stan tego, kto jest rozbudzony na tyle, aby widzieć i rozumieć, co ma robić, ale niewystarczająco do tego, by zdecydować się na robienie tego. To tak, jak rankiem ktoś, kto usłyszał budzik; wie, że już czas, powtarza to sobie, ale ociąga się i zapada w sen. Jest to stan kogoś, kto jakoś tam ciągnie pomiędzy jednym a drugim postanowieniem, pomiędzy jednym a drugim "no już!" powtarzanym sobie, ale nie uczyni zdecydowanego postanowienia, by wstać. Życie biegnie od spowiedzi do spowiedzi, po której zawsze znajdujemy się w tym samym punkcie. Podobnie, jak ten, kto przysypia podczas kazania czy konferencji: głowa od czasu do czasu opada mu na piersi, a więc podnosi ją, ale tylko po to, by za chwilę opadła mu znowu, ponieważ tak naprawdę nie otrząsnął się ze snu.
Cechą tego stanu na płaszczyźnie duchowej jest niezadowolenie i smutek. Świat nie cieszy, ponieważ człowiek nie jest aż do tego stopnia bez skrupułów, by zdać się całkowicie na jego uroki, ale nie cieszy się też Bogiem. Często, nie mogąc powstrzymać w sobie tego niezadowolenia i goryczy, przelewa się ją na innych, na tych, którzy nas otaczają. Weźmy jako przykład zakonnika czy kapłana będącego w takim stanie. Przypomina on młodzieńca z Hymnu o perle. Wstąpił do zakonu czy oddał się na służbę Bożą pociągnięty przez perłę. Ale oto, wraz z upływem czasu, i on zaczął kosztować potraw egipskich, cebul, i w ten sposób stopniowo zapomniał o wszystkim: kim jest, skąd przychodzi, dlaczego przyszedł. Jest zagubiony, albo, jak to się dzisiaj mówi, przeżywa kryzys tożsamości. Święci dają nam przykład, jak uniknąć tego niebezpieczeństwa. Czytamy o Arseniuszu, jednym z wielkich mnichów pustyni, że od czasu do czasu powtarzał sobie: "Arseniuszu, dlaczego opuściłeś świat?" Także św. Bernard lubił stawiać sobie pytanie: "Bernardzie, quid venisti? - Bernardzie, dlaczego przyszedłeś?"
Przebudzenie, jakie proponuje nam Słowo Boże, polega więc na tym: podjąć z Bożą pomocą i po przyzywaniu Jego łaski, mocne postanowienie skończenia z ociąganiem i poddać się zupełnie Bogu. Porzucić połowiczności, spalić za sobą mosty łączące ze światem. Przerwać wszelki z nim flirt, wszelkie podkochiwanie. Polega na tym, by powiedzieć sobie tak, jak powiedział św. Augustyn: "Jak długo, jak długo jeszcze? Ciągle jutro i jutro? Dlaczego nie w tej chwili?". A czy będzie dla mnie jakieś jutro? Czy było dla tych, którzy wczoraj usłyszeli to samo zaproszenie, a nie zdecydowali się? I jeśli nawet byłoby, czy jutro będę bardziej gotowy, by powiedzieć: tak? Świat przemija! Trzeba pośpieszyć się z odejściem od świata, by nie przeminąć ze światem. Odejść od niego natychmiast sercem, zanim odejdzie się z niego ciałem.
W ciągu roku dziesiątki postaci świętych przewijają się, tak w liturgii, jak i w życiu, odkąd dzięki Bogu, istnieją również święci żyjący. Mężczyźni i kobiety, którzy uświęcili się w różnych stanach, także w naszym stanie. Swego rodzaju "chmura świadków”. Podziwialiśmy ich, zazdrościliśmy im. Uznaliśmy wyraźnie, że ich życie było jedynym godnym przeżycia, że postąpili słusznie; że tak naprawdę istnieje tylko jedno niemożliwe do naprawienia nieszczęście, jakie w życiu może przytrafić się człowiekowi, a jest nim nieszczęście nie stania się świętym. Tyle razy słyszeliśmy, że jesteśmy "wezwani do bycia świętymi" (Rz 1,7), do tego stworzonymi, do tego przeznaczonymi. Teraz, po rozważeniu tylu wzorów świętych chodzi o to, byśmy wołali także do samych siebie tak, jak to uczynił św. Augustyn: "Jeżeli ci i tamci, to dlaczego nie ja?" Święty słyszał opowieść dwóch żołnierzy przydzielonych osobie cesarza, którzy czytając żywot św. Antoniego, w jednej chwili zdecydowali porzucić karierę i zaszczyty i oddać się na służbę Bogu. Słyszał o młodzieńcach i dziewczętach, którzy w różnych miejscach porzucali świat, by poświęcić się Bogu, i zwracając się do przyjaciela Alipiusza, zawołał: "Na co my czekamy? Czy pojąłeś sens tej opowieści? Powstają prostaczkowie i zdobywają niebo, a my, z cała naszą bezduszną uczonością, tarzamy się w ciele i krwi. Czy dlatego wstydzimy się iść za nimi, że oni nas wyprzedzili? Czy nie jest gorszym wstydem w ogóle nie pójść tą drogą?".
Z pewnością, gdy wejrzymy w siebie, nie znajdziemy siły, by wykonać taki krok, jak ten. Ale czy święci, których poznaliśmy, znaleźli w sobie moc? "Szczęśliwi, których moc jest w Tobie, którzy zachowują ufność w swym sercu (Ps 84,6). "W Tobie", nie "w sobie". Tak więc to łaska daje moc, która wytwarza w nas pragnienie i tęsknotę za życiem całkowicie oddanym Bogu i Jego chwale, bezkompromisowo. Bóg oczekuje, abyśmy wydali Mu pozwolenie czy zgodę na działanie. Abyśmy dali Mu tzw. czystą kartę, usuwając wszelkie "ale" i "niestety", które są jedynie brakiem zaufania do Boga. Nie możemy chcieć zostać świętymi pod warunkiem, że nic nie zmieni się w naszym życiu i w naszych przyzwyczajeniach. Augustyn też odczuwał lęk i ociągał się w zrobieniu zdecydowanego kroku. Dawne przyzwyczajenia, mówi, pociągały go z tyłu niczym za kraj szaty, szepcąc: Uważaj, czy od tej chwili i na zawsze, będziesz mógł obyć się bez tego i tego? Ale inny głos, ukazując mu Boga, mówił: "Rzuć się ku Niemu! Nie obawiaj się - On się nie cofnie, abyś upadł. Rzuć się z całą ufnością, On przygarnie cię i uleczy”.
Wiemy, jak łaska przyszła mu z pomocą. Stało się to poprzez słowo Boże. Usłyszał głos, który śpiewnie powtarzał: "Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!!"8. Przyjął to niczym zaproszenie z nieba, a mając w zasięgu ręki Listy św. Pawła otworzył je, zdecydowany przyjąć pierwszy tekst, jaki nasunie mu się przed oczy, jako Bożą odpowiedź. Otworzył i co znalazł? Znalazł właśnie werset kończący wołanie o przebudzenie z Rz 13, który komentowaliśmy powyżej, a który mówi: "Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom" (Rz 13,13-14). Światło nagłej pogody ducha wypełniło mu serce i od tej chwili wiedział, że z Bożą pomocą będzie mógł żyć w czystości. Stał się nowym człowiekiem. Przypominając tę chwilę opisuje ją niczym przebudzenie ze snu: "Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. (...) Dotknęłaś mnie - i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim"9. Łaska przyszła mu z pomocą, ponieważ przyzywał jej całą swą mocą, z modlitwą i łzami.
Zadajmy sobie więc uczciwie pytanie: czy jestem gotowy, aby coś zmieniło się w moim życiu? Na przykład czas poświęcany modlitwie? Czy jestem gotów skończyć z takim a takim przyzwyczajeniem? Z wyrzeczeniem się tego marginesu wolności? Zasadniczą przeszkodą jest najczęściej nabyte przyzwyczajenie, które czyni wolę bezsilną. Powiedziano, że przyzwyczajenie jest niczym wampir. Wampir przykleja się do śpiących ludzi i wysysając z nich krew jednocześnie wstrzykuje im środek nasenny, który sprawia, że ich sen jest jeszcze przyjemniejszy. Tym samym osoby te pogrążają się coraz bardziej we śnie, a on może wysysać tyle krwi, ile zechce. Jednakże przyzwyczajenie jest gorsze od wampira, ponieważ wampir nie może uśpić ofiary, a zbliża się jedynie do tych, którzy już śpią. Natomiast przyzwyczajenie najpierw usypia człowieka, a potem wysysa jego wszystkie energie duchowe, wstrzykując również swego rodzaju środek nasenny, który czyni sen jeszcze przyjemniejszym. Ocaleniem w tym przypadku jest zbudzenie się. Jeżeli człowiek się przebudzi, jest ocalony. Trzeba złamać okowy przyzwyczajenia jakimś "Dość!", jak to podpowiadał nam wcześniej św. Piotr. Uczynić natychmiast coś, co przerwie złe przyzwyczajenia, których potrzebę zerwania już od dawna odczuwaliśmy. Matka Najświętsza, ta, która jako pierwsza powiedziała Bogu pełne i całkowite "Oto jestem!"; która oddała się Bogu bez zastrzeżeń, niechaj wyjedna nam wielką łaskę, byśmy mogli Ją w tym naśladować, jako prawdziwe Jej dzieci.
źródło:
O. Raniero Cantalamessa, Przygotujcie drogi Pańskie, Kraków 1999, s. 33-43.
http://www.sfd.kuria.lublin.pl/index.ph ... &Itemid=52
_________________ Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog: http://ojcowiewiary.blogspot.com/
|
Śr kwi 25, 2007 10:04 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|