Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pn sie 18, 2025 23:30



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 852 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 28, 29, 30, 31, 32, 33, 34 ... 57  Następna strona
 Piękne teksty 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Pt sie 10, 2007 18:38
Posty: 35
Post 
np. ten pan stworzyl ich sporo, tutaj troche przykladow:

http://pl.wikiquote.org/wiki/Fryderyk_Nietzsche

_________________
Osoba wierząca nie jest w ogóle zdolna do tego, aby mieć sumienie w kwestii "prawdy" i "nieprawdy". Prawość w tym punkcie niechybnie doprowadziłaby do zakwestionowania tego, w co wierzy.

F. Nietzsche


Pn sie 13, 2007 14:13
Zobacz profil
Post 
Tej Opiekunce, Matce miłości pięknej i nadziei świętej. Lud polski składa zboża i zioła w dniu Jej Wniebowzięcia. Ona poniesie je ze sobą niby wonny oddech ziemi – hołd Stworzycielowi od Jego stworzenia. Rzeczniczka wszelkich potrzeb i nędz świata. Przodownica miłosierna, odziana w koronę uwita z kolosów, zroszona kroplami znojnego ludzkiego potu.

"Rok Polski" – sierpień
Zofia Kossak


Obrazek


Śr sie 15, 2007 14:07
zbanowany na stałe

Dołączył(a): Cz mar 15, 2007 6:38
Posty: 668
Post 
cold ascending napisał(a):
np. ten pan stworzyl ich sporo, tutaj troche przykladow:

http://pl.wikiquote.org/wiki/Fryderyk_Nietzsche


ten pan nic nie stworzył, ale najwyżej tworzył, a jego tworzenie wykorzystali np. także faszysci niemieccy..

Wszystko co jest przeciw Bogu jest i przeciw człowiekowi.


Śr sie 15, 2007 15:04
Zobacz profil WWW
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Żyć w głębokiej relacji z Bogiem
Wilfrid Stinissen OCD, Wydawnictwo Karmelitów Bosych 2003, (fragment), (pogrubienie tekstu moje)

Czy Bóg mówi naprawdę?


Słuchanie Ducha Świętego i posłuszeństwo Jemu ma sens tylko wówczas, jeżeli On rzeczywiście mówi.
Czy Bóg naprawdę do nas mówi? Czy wielu ludzi, którzy zamiast przeżywać to, że Bóg do nich mówi, nie napotyka raczej na Jego absolutne milczenie? Czy pośród tych, którzy Go słyszą przemawiającego, nie ma
i takich, którzy słyszą tylko siebie, swoje własne myśli i fantazje?
Są ludzie, którzy cokolwiek by nie robili, czują się aprobowani przez Boga. Kiedy im się powodzi, to jasne, że Bóg jest z nimi i błogosławi ich planom. Gdy spotykają ich przeciwności, to tym bardziej jest dla nich jasne, że dobrze postępują. Wszystko, co pochodzi od Boga, musi przecież mieć znamię krzyża – czyż i Jezusa nie spotykały niepowodzenia...?
Słyszysz swój własny głos czy słyszysz głos Boga? Czy mówisz sam do siebie, czy słuchasz Boga, który do ciebie mówi? Takie pytanie jest chyba zbyt bezpośrednie. Tu nie musi wcale chodzić o alternatywę albo-
-albo Bóg przecież może mówić poprzez twoje „ja”. I tak właśnie zwykle jest, pod warunkiem, że stajesz przed Nim w całej prawdzie i żyjesz, zachowując zasadnicze nastawienie – zawsze pełnić Jego wolę. Ilekroć chcesz słuchać Ducha Świętego, On działa w tobie, ponieważ żaden człowiek sam z siebie nie może zacząć słuchać Boga. Sama wola słuchania jest już dziełem Ducha. Podobnie jak „Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,16), tak Duch Święty mówi wraz z naszym duchem o tym, co jest wolą Boga. Duch Święty wykorzystuje naszą głębię, nasze prawdziwe „ja”, abyśmy mogli zrozumieć, czego od nas chce.
„Czy Bóg chce, bym poszedł do zakonu?” – to pytanie ludzie często mi zadają. Moja natychmiastowa odpowiedź brzmi: „Czy tego chcesz?” Pragniesz być w zakonie, ale nie jakimś teoretycznym, abstrakcyjnym pragnieniem, ale jesteś tam pociągany, czujesz, że tam będziesz szczęśliwy, że właśnie tam znajdziesz swój prawdziwy dom? Jeżeli naprawdę tego chcesz, to prawdopodobnie i Bóg tego chce, chce tego poprzez ciebie. Trzeba jeszcze zobaczyć, czy spełniasz konieczne warunki: jesteś zdrowy fizycznie i psychicznie, posiadasz zdrowy rozsądek, pewną dojrzałość duchową. I czy wspólnota zakonna, która cię pociąga, chce cię przyjąć. Na powołanie bowiem składają się trzy elementy: osobista wola, możliwości oraz klasztor, który chce otworzyć swoje drzwi.
Bardzo rzadko Bóg mówi w sposób bezpośredni, słowami dającymi się usłyszeć i zauważyć. Najczęściej mówi w sposób pośredni, przez twoją głębię, wolę poszukującą prawdy. Określam to jako „głęboką” wolę. Obok niej istnieje wiele innych powierzchownych „woli”, czyli mnóstwo sprzecznych pragnień, które często zagłuszają wolę głęboką.
Bóg mówi także przez wydarzenia, okoliczności, spotkania z ludźmi i przez lektury. Wiele z tego, co się wokół ciebie dzieje, zawiera w sobie tajemnicze orędzie Boga. Chodzi o to, by je rozszyfrować i zinterpretować. We wszystkich zdarzeniach możesz stopniowo nauczyć się rozpoznawać „Ty”. To, co bezosobowe, będzie osobowe. Pozornie przypadkowe zdarzenia będą osobistym zwracaniem się Boga do nas.
Bóg nieustannie mówi. On poucza, zachęca, wzywa, pociesza; naprawdę przechadza się po naszym ogrodzie (por. Rdz 3, 8]. Nasze życie znów może stać się rajem, gdzie wciąż będziemy spotykali Jego.
Jeżeli czytamy Biblię, to m.in. po to, aby nauczyć się widzieć, że Bóg nieustannie do nas mówi. „I Bóg przemówił do Mojżesza i rzekł...” Jakże często czytamy te słowa. To nie znaczy wcale, że Mojżesz ciągle słyszał głos Boga. Jednak on był tak zestrojony z Bogiem, że myślał Jego kategoriami. My najczęściej przywołujemy łagodne napomnienie ze strony Boga: „Bo myśli Moje nie są myślami waszymi” (Iz 55, 8]. Jednak można to zmienić! Może być tak, że zaczniemy myśleć po Bożemu, że Bóg będzie myślał, posługując się naszym rozumem, będzie kochał naszym sercem.
Możemy stopniowo nabyć „dążenie, jakie też było w Chrystusie Jezusie” (Flp 2, 5), i tak jak On, we wszystkim spotykać Ojca. Kiedy Jezus podziwiał lilie na polu i widział, jak ptaki zdobywają pokarm, nie będąc przy tym zmuszone, aby siać i zbierać, widział w tym miłość i troskę swego Ojca (Mt 6, 26-29). Kiedy słyszał o upadku wieży w Siloe (Łk 13, 4-5), widział w tym wezwanie do nawrócenia. Wszędzie spotykał „Ty”.
Byłoby mądre z naszej strony, gdybyśmy od czasu do czasu wykorzystywali kilka minut na rachunek sumienia, zadając sobie w nim takie pytania: Czego Bóg chciał mnie dzisiaj nauczyć? Jak Go spotkałem, albo jak powi-nienem był się z Nim spotkać?
Jeżeli postawisz zarzut, że w czasie rachunku sumienia trzeba się raczej zastanawiać nad swoimi grzechami, odpowiem, że jest to faktycznie jeden z naszych największych grzechów – że nie rozpoznajemy Boga, który przechadza się po naszym ogrodzie.

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Cz sie 16, 2007 14:21
Zobacz profil
Post 
Piekny artykul, o pieknym czlowieku, jakim bez watpienia byla moja ulubiona pisarka Zofia Kossak. Do jej ksiazek powracam czesto, a fascynuja mnie przede wszystkim pieknem jezyka polskiego i gleboka duchowoscia pisarki, ktora mozna latwo odczytac.
"Pozoge" przeczytam kilkakrotnie. Znajomi, ktorym ja polecilam rowniez byli ta ksiazka mocno poruszeni, lektura jej wywoje bowiem lzy wzruszenia nad losem ludzkim.

Zachecam do przeczytania artykulu oraz siegniecia po ksiazki Zofii Kossak.

Milego czytania (mam nadzieje, ze moderatorzy nie obraza sie, ze w tym dziale go zamieszczam, chyba jest to odpowiednie miejsce, jezeli nie, prosze o przesuniecie).

http://www.prawy.pl/?dz=felietony&id=31920&subdz=


Obrazek

http://www.zofiakossak.pl/publikacje/?nzw=archiwum


Pt sie 17, 2007 18:28
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Wahadełko nad kotletem
o. Augustyn Pelanowski OSPPE

http://www.goscniedzielny.wiara.pl/inde ... 1104759141

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


N sie 19, 2007 9:39
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
O. SZCZEPAN T. PRAŚKIEWICZ OCD
OBECNOŚĆ NIEPOKALANEJ W LITURGII EUCHARYSTYCZNEJ


W ramach sympozjum mariologicznego zorganizowanego w Katowicach, z okazji 150-lecia dogmatu Niepokalanego Poczęcia NMP w dniu 2 grudnia 2004 r. o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD wygłosił konferencję p.t. „Obecność Niepokalanej w liturgii
adwentu i w liturgii Eucharystycznej”. Redakcja pragnie przedstawić ten fragment konferencji, gdzie mówca przedstawił obecność Niepokalanej w liturgii Eucharystycznej.


Maryja i Eucharystia

Pobożność maryjna winna być przeżywana, w myśl wytycznych Nauczycielskiego Urzędu Kościoła, przede wszystkim w liturgii, która jest „szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i równocześnie źródłem, z którego wypływa cała jego moc”1. W kontekście celebrowania liturgii relacja z Maryją będzie miała zawsze słuszne proporcje i właściwy cel. Święta maryjne mają bowiem zawsze wymowę chrystologiczną2, a
ponieważ liturgia, idąc wiernie za nauczaniem biblijnym, kieruje modlitwę do Ojca, przez Chrystusa, w jedności z Duchem Świętym (por. Ef 2,18], kult maryjny będzie miał zawsze swoje uwieńczenie w adoracji Przenajświętszej Trójcy.
Oprócz świąt maryjnych i wspominania Najświętszej Dziewicy w sprawowaniusakramentów3 i w sakramentaliach, z których na czoło wybija się różaniec i szkaplerzkarmelitański, istnieje inny godny uwagi moment duchowej relacji z Maryją podczas liturgii, zaproponowany przez Pawła VI, tj. czerpanie natchnienia z postawy Maryi „jako wzoru ducha pobożności w przeżywaniu Boskich tajemnic”4. Zalecił to także Jan Paweł II w Redemptoris Mater, głównie w odniesieniu do Eucharystii, mówiąc o głębokim związku, jaki istnieje pomiędzy pobożnością maryjną a sprawowaniem Mszy św.5.
Odniesienie się do Maryi, Pierwowzoru Kościoła6, może być także w sposób bardzo wymowny zastosowane w przypadku celebrowania Eucharystii w jej zasadniczych częściach.
Każda Msza św. posiada swoją strukturę, określoną przez liturgiczne przepisy.
Rozpoczyna się ona liturgią słowa: odczytujemy Boże Słowo, teksty Pisma św. i czynimy to po to, aby je rozważyć, aby je potem uczynić treścią naszego życia. A przecież najlepszym wzorem rozmiłowania się w Bożym Słowie jest Ona – Maryja z Nazaretu, która ustawicznie zachowywała Boże Słowo i rozważała je w swoim sercu, jak mówi nam Ewangelia. Gdy przyszli pasterze do żłóbka, gdy składali hołd nowonarodzonemu Dziecięciu, Ona, jak zaznacza ewangelista, zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk 2,19). Podobnie zachowała się, gdy dwunastoletni Jezus, odnaleziony w świątyni, odpowiedział Jej: „Powinienem być w domu Ojca mojego, dlaczego szukaliście mnie?” Maryja, jak znowu zaznacza ewangelista, zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swym sercu (Łk 2,51).
Po liturgii słowa następuje w Eucharystii modlitwa powszechna. Kierujemy do Bożego tronu, kierujemy do Chrystusa nasze spontaniczne wezwania w intencjach Kościoła i świata, w naszych intencjach osobistych, w intencjach osób cierpiących. A któż uczynił pierwszą modlitwę powszechną; któż pierwszy zwrócił się do Jezusa, aby wspomógł
drugich, aby uczynił cud dla nich, jeśli nie Ona w Kanie Galilejskiej, gdzie dostrzegła potrzeby tych biednych nowożeńców, którym zabrakło wina i od razu wstawiła się u Syna, aby zaradził ich potrzebie (por J 2,3). Dlatego tak samo, gdy recytujemy w czasie Eucharystii modlitwę powszechną, możemy mieć przed oczyma postać Maryi Dziewicy z
Kany Galilejskiej, która uprzedza nas w tej modlitwie wstawienniczej dla dobra Ludu Bożego.
Następnie przychodzi ofiarowanie: składamy na ołtarzu chleb i wino i odnawiamy równocześnie ofiarę naszego życia. A kto ofiarował całą swoją egzystencję, całe swoje jestestwo Bogu i Jego sprawom, jeśli nie Ona, pokorna Służebnica Pańska, która przyjęła we wszystkim Bożą wolę i pełniła ją od betlejemskiej groty aż po szczyt Golgoty? Kto ofiarował Bogu coś bardziej cennego od Niej, która przecież złożyła mu w ofierze swojego Syna w świątyni jerozolimskiej (por. Łk 2,24). Dlatego też i w momencie ofiarowania możemy w każdej Eucharystii mieć przed oczyma ofiarującą Przenajświętszą Dziewicę.
Po ofiarowaniu śpiewamy prefację. Wyśpiewujemy wierność Boga i Jego świętość. A kto wyśpiewał pierwszą prefację w historii zbawienia, jeśli nie Ona, Dziewica z Nazaretu, gdy podczas odwiedzin swej krewnej Elżbiety wzniosła do nieba dziękczynny wspaniały hymn Magnificat, który możemy uznać za najwspanialszą prefację, najpiękniejszy hymn uwielbienia Boga (por. Łk 1,46-55). Dlatego podczas śpiewu prefacji w czasie każdej
Mszy św., podczas gdy wielbimy Boga za jego dobrodziejstwa, moglibyśmy mieć przed oczyma postać Maryi Dziewicy ze sceny nawiedzenia, która wyśpiewuje hymn Bożej chwały.
Nadchodzi w końcu moment kulminacyjny każdej Mszy św.; moment przeistoczenia, moment realnej, rzeczywistej obecności Chrystusa wśród nas w swoim Ciele i w swojej Krwi. A przecież Maryja pierwsza sprawiła, że Chrystus stał się obecny wśród ludzi, gdy wydała Go na świat w Grocie Betlejemskiej. Dlatego też nie może Jej zabraknąć, gdy Chrystus rodzi się na nowo, przychodzi i staje wśród nas na ołtarzu. Więcej, Maryja była
obecna na Kalwarii i tam stała się Współodkupicielką. A przecież każda Eucharystia, jakkolwiek w sposób bezkrwawy, uobecnia, i w mistyczny sposób powtarza, uwiecznia właśnie to Misterium Paschalne, tę tajemnicę męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. I Ona, która była tam obecna na Kalwarii jest także obecna wśród nas w mistyczny sposób, gdy celebrujemy Eucharystię.
W Komunii św. przyjmujemy Chrystusa do naszych serc. Obyśmy przyjmowali Go z taką dyspozycyjnością, z taką czystością naszych serc, z jaką przyjęła Go Ona do swego dziewiczego łona. I obyśmy z tym Chrystusem, którego przyjmujemy do naszych serc, mogli z każdej Mszy św. wyjść radośni i iść do ludzi, i wnosić w życie świata tego Chrystusa, którego przy ołtarzu otrzymujemy. Tak jak to uczyniła Ona, która wniosła
Chrystusa w historię ludzkości7.
Niech czas tego Tygodnia Mariologicznego, cykl tych konferencji maryjnych, posłuży nam wszystkim, do przekonania się, że czerpiąc z bogactwa liturgii, zwłaszcza z liturgii Eucharystii, (...) będzie nam łatwiej – na wzór Maryi – wnosić Jezusa w życie świata, bo będziemy przepełnieni Nim samym, Jego słowem, liturgią Jego Kościoła, a nie tylko światowymi sloganami. I przez to samo będziemy radośni, bo w naszych sercach będzie Jezus, prawdziwe źródło radości. Więcej, w naszych sercach nie zabraknie obecności Jego Matki, Niepokalanej Dziewicy, radosnej Córy Syjonu, mającej porodzić. I tę radość, którą dała Ona światu, dając mu Jezusa, będziemy dawać bliźnim. (...)
Uczestnicząc w Eucharystii, przeżywajmy ją z Maryją, a to – jak widzieliśmy – nie oznacza, że mamy podczas Mszy św. odmawiać różaniec. Odtwarzajmy, uczestnicząc w Eucharystii, postawy Jezusowej Matki, do czego przeżywany przez nas Rok Eucharystii zaprasza nas tak widocznie. Odtwarzajmy te maryjne postawy w naszym codziennym
życiu, (...) ustawicznie, w czym niechaj wspomaga nas Ona sama, Najświętsza Dziewica – Niepokalana.

1 Sacrosanctum Concilium, nr 10.
2 Zob. Marialis cultus, nr 2.
3 Zob. J. CASTELLANO, Il posto di Maria nell'odierna celebrazione dei sacramenti w: W. BEINERT, Il culto
di Maria oggi, Roma 1985, s. 113-118.
4 Marialis cultus, nr 16.
5 Redemptoris Mater, nr 44.
6 Lumen Gentium, nr 44.
7 Por. S.T. PRAŚKIEWICZ, Najświętsza Maryja Panna w życiu duchowym, Kraków 2002, s. 51-54.

źródło:
Żyć Karmelem w świecie
numer 1(41) marzec 2005
http://www.ocds.org.pl/publik/zkwsw.html

Obrazek

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Wt sie 21, 2007 16:54
Zobacz profil
Post 
"Anioł" Kornel Makuszyński

Bardzo sympatyczny Anioł położył się na chmurze, ręce splótł pod głową i patrzył zadumany w firmament. Zmęczony był ogromnie, gdyż poprzedniego dnia była niedziela, więc przez cały dzień musiał klęczeć z kadzielnicą, w którą sprytne, małe aniołki dosypywały wciąż bursztynowego złota i najwonniejszych ziół rajskich; wieczorem znów śpiewał przy organkach, na których dość fałszywie, jak na kobietę przystało, grała święta Cecylia, dyplomowana nauczycielka chórów anielskich.
Skrzydła złożył starannie, aby się nie pomięły, zdmuchnął najbliższą gwiazdę, by go nie raziła w oczy migającym, niespokojnym światłem, i trwał w zadumie.
Leżał na białej, miękkiej chmurze, jak na ukwieconej mleczami łące, i chwiał się lekko razem z nią.

W niebie zaczęto dzwonić na Anioł Pański, albowiem chmury zaróżowiły się z lekka. Jakiś święty staruszek wyszedł przed bramę, wyciągnął przed siebie rękę i przez chwilę ją tak trzymał.

- Będzie pogoda - mruknął potem zadowolony i powlókł się powoli na nieszpory.

W oddali jakieś ziemskie morze poczęło ociekać krwią; słońce syknęło z bólu, dotknąwszy zimnej wody brzegiem rozpalonego do białości kręgu. Po falach spłynęło słoneczne złoto, wody stały się spokojne, jakby zachwycone i oniemiałe z podziwu. Z ziemi podniosły się mgły, chwilę błąkały się ponad obszarem ślepnących stawów, które w dzień patrzą w niebo jak rozszerzone nadmiernym zdziwieniem oczy, i nad polami, które się przeciągały leniwie przed snem; potem, po krótkiej naradzie, rozpełzły się po sadach i pochowały w gałęziach drzew.

Zadumany Anioł przyklęknął na chmurze, rękę podniósł do oczu i długo wpatrywał się w tumany włóczących się mgieł. Potem cicho i ostrożnie wygładził białe, długie skrzydła, zgarnął z czoła gęste, złote pukle, obejrzał się badawczo i zsunął się z chmury.

Zatrzepotały skrzydła, a za chwilę lot stał się cichy i wspaniały jak lot orli. Anioł szerokimi, orlimi kręgami krążył nisko nad ziemią i rozpoznawał okolicę. Zmarszczył czoło i wytężył wzrok, po czym powoli, kołując długo, dotknął stopami ziemi.

Słońce już dawno umarło i pogrzebione jest w morzu.

Drzewa, krzepko zaparłszy się korzeniami, pochyliły korony jakoby pod ciężarem, rozwarły konary jak ramiona i dźwigały na sobie mrok, który się na nie walił głazem. Brzozy, stojące samotnie, oglądały się zatrwożone i bezbronne.

Anioł stąpał cicho, patrząc dokoła siebie i tak doszedł aż do skraju lasu stała samotna chata. Przez brudne szyby okienek przeciekało światło senne i leniwe.
Serce w nim zaczęło tłuc się niespokojnie; wstrzymał oddech w piersi i począł stąpać na palcach. Przelazł płot i zbliżył się do okna. Rozejrzał się, czy go, kto nie śledzi, potem, cichutko podszedłszy, zajrzał w głąb chaty.

Jakiś ptak krzyknął przez sen.

Anioł przestraszony przytulił się do ściany i chwilę tak stał nieruchomy. Zajrzał znów, lekko uderzył palcami o szybę i czekał.
Od czasu do czasu przebiegł po nim zimny dreszcz nocnego chłodu; biedny Anioł otulił się w skrzydła i drżał na zimnie. Na końcach skrzydeł pozostały zielone ślady zroszonej trawy, pióra przemokły wilgocią nocy, ręce miał aż sine.

Skrzypnęły drzwi.

Anioł przywarł całym ciałem do ściany i z lękiem spoglądał w czarną jamę wejścia do chaty. Na progu stanęła dziewczyna, wychyliła głowę i patrzyła w ciemność.

Anioł zaszeleścił cichutko skrzydłami; spojrzała w tę stronę i dojrzała świecącą w ciemności plamę.

- To ja... - Szepnął biedny Anioł.

Dziewczyna podniosła palec do ust, nakazując mu milczenie.
- Cicho! ojciec usłyszy...

Stanęła przy nim i razem poszli w stronę sadu; sad się aż zanosił od woni; znużone upałem kwiaty marnowały cudne zapachy.

Anioł wlókł długie skrzydła po ziemi i zgarniał nimi rosę.

Przystanęli pod jabłonią i trwożliwie obejrzeli się poza siebie.

Dziewczyna miała, rzecz prosta, prześliczne czarne oczy i usta piękniejsze niż piękne; pod grubą koszulą rwały się cudnego kształtu piersi; ręce miała za to czerwone, popękane i brudne.

Anioł patrzył na nią z bezmierną miłością. Potem, jakby przypomniawszy coś sobie, nachylił się ku niej i szepnął:

- Nie zajeżdża tu, kiedy pod las Jacek Malczewski?

- żaden taki tu nie był - odpowiedziała cicho anielska dziewczyna.

Anioł odetchnął z ulgą... - Mam szczęście... Ten by mnie poznał...

I przytulił się do jej brudnych, popękanych rąk.
- Czemuś wczoraj nie przyszedł? Byłam sama, ojciec z bratem rozbijali w lesie.

Anioł westchnął.

- Tego powiedzieć ci nie mogę, dziewczyno spod lasu. Tego mi powiedzieć nie wolno.
- Jak nie, to nie...

- Wiesz tylko, że nie stąd jestem i że cię tak miłuję, jak cię nikt na świecie miłować nie może.

Ujął jej czerwoną rękę swoją, przeświecającą jak płat kwiatu, i tak trwali...

Wonie sadu zaczęły ich powoli okrążać węże, cicho i bez szelestu. W głowach czuli zawrót. Gdzieś na skraju lasu krzyknął puchacz, więc nagle przywarli do siebie. Anioł otoczył ją skrzydłami i zamglonym wzrokiem wpatrywał się przez ciemność w jej oczy, takie czarne jak ciemność.

- Miłujesz mnie? - szepnął w upojeniu.

- Na śmierć...

I wpili się ustami w usta w pocałunku, który jest jak obłęd i który jest jak nieskończoność. Potem było słychać tylko westchnienia, ogromnie ciche, jakby zmęczone bardzo. Kwiaty poczęły padać z jabłoni i rosa. Świt przecierał oczy i jakby na palcach się podniósłszy, przezierał ponad las przez siną szparę w chmurach. Zbudził się jakiś ptak i poznał Anioła.

- Anioł!... Anioł!... Po sadzie poszedł szmer, że Anioł jest pod jabłonią.

- Odejść muszę - szepnął Anioł dzień się rodzi i ludzie zaraz wyjdą na gościńce.

- Uważaj na psy i na polowego strażnika, który się po skraju lasu włóczy. Anioł spojrzał raz jeszcze w oczy dziewczęce i odszedł powoli, wciąż się oglądając.
- Anioł!... Anioł!... - Wołały za nim ptaki. Jakiś kos gwizdnął przeciągle, a wróble zanosiły się od śmiechu.

Wstawał dzień z ropą snu w oczach, które mrużyły się, nie mogąc jeszcze prosto patrzeć w słońce. Las ziewnął przeciągle.

Anioł przelazł chyłkiem przez płoty, spojrzał z litością na końce zroszonych skrzydeł i wyszedł na drogę złotą od pyłu. Wyciągnął rękę przed siebie, ażeby zbadać kierunek wiatru, obrócił się bladą twarzą ku zachodowi, rozpędził się kilkoma krokami i odbił się silnie od ziemi. Bił szybko skrzydłami powietrze i podniósł się ku górze.

A wtedy, na widok olbrzymiego ptaka zerwało się z łąk wrzeszczące stado wron i poleciało w pogoń za nieszczęsnym Aniołem.
Dopadły go po chwili i okrążyły, jak uradowany tłum okrąża na rynku pstro odzianego człowieka. Podniósł się opętany wrzask. Wronie stado przecięło mu drogę, biło w mego dziobami, czyniąc za każdym razem krzyk jeszcze większy, ile razy udało się wyrwać Aniołowi pióro ze skrzydeł albo zakrwawić mu piersi.

Anioł szarpnął się niespokojnie i podniósł się nieco wyżej. Wronia tłuszcza zagrzewając w sobie krzykiem odwagę, pomknęła za nim. Anioł począł szybko uderzać skrzydłami, broniąc się rozpaczliwie; od czasu do czasu syknął z bólu i opadał wciąż niżej. W powietrzu, w pełnym już słonecznym blasku, kłębił się ogromny tuman; pierze, chwiejąc się, leciało z wiatrem na łąki. Wrzeszcząca hałastra krzyczała wniebogłosy, upojona zwycięstwem.

Anioł, z szeroko rozwartymi oczyma, pokrwawiony i zmęczony, bił coraz słabiej skrzydłami powietrze. Opodal chaty pod lasem, w której okna pukał niedawno, dojrzał stóg siana. Rozpaczliwym ruchem rzucił się w powietrzu w tę stronę, dopadł stogu i skrył się pod jego strzechą.

Miał w oczach dwie wielkie łzy; skuliwszy się patrzył, co się dzieje z gromadą wron. Wrony krążyły nad stogiem, krzycząc pogardliwie i drwiąco.

Biedny Anioł przymknął oczy, rozchylił usta i odpoczywał ciężko dysząc; po twarzy spływała mu krew, a ręce drżały ze wzruszenia. Oddech stawał się bezsilny, wreszcie Anioł skłonił głowę na piersi, westchnął głęboko jak dziecko i zasnął jak zmęczone dziecko. Coś przez sen mówił, czasem się zrywał i prężył skrzydła, zanim go ujął sen głęboki i silny.

A dziewczyna z czarnymi oczyma, ujrzawszy walkę Anioła z ptasią hałastrą, patrzyła wciąż w górę. Potem, kiedy Anioł usnął pod strzechą stogu, szybko pobiegła do chaty. Za chwilę wyszedł z niej rudy zbój piegowaty i przecierał oczy. W rękach miał widły, a drugi za nim szedł młody, potworny zwierz z rozwichrzoną czupryną, ze sznurem w rękach.

- Widzę go, śpi... - Szepnęła dziewczyna.

- Cicho, żeby nie uciekł...

Wszyscy troje podeszli do stogu.

- Jest? - Jest - chrapie.

Rudy zbój przystawił ostrożnie drabinę; skradał się powoli, jak kot, na szczyt stogu; w ręce miał postronek.

- Gdyby chciał uciekać, pchnij go widłami.
- Nie ucieknie!

Zbój stanął na ostatnim szczeblu drabiny; osadził się silnie, zaparł oddech w piersi, wsunął głowę pod strzechę i nagle chwycił rękoma oba skrzydła anielskie.

- Jezu! - krzyknął Anioł.

- Jest! - darł się zbój.
- Trzymaj go mocno... silny jest! Krzyczała z dołu dziewczyna z czarnymi oczyma.

Po chwili ściągnął rudy zbój nieszczęsnego Anioła na ziemię; omdlały, śmiertelnie blady, słaniał się Anioł na nogach. Sznurem związano mu ręce i skrzydła; rudy zbój trącił go pięścią w plecy.

- Nie jęcz!

Anioł się zachwiał i upadł na twarz; powlekli go w stronę chaty i uwiązali do płotu.

Anioł stał oniemiały z rozszerzonymi oczyma; serce się w nim tłukło jak u ranionego ptaka. Zbóje stanęli przed nim.

- Ładny jest! - krzyknął rudy.

- Skrzydła ma ładne - mówiła dziewczyna z czarnymi oczyma.

Anioł rozszerzył oczy jeszcze bardziej i zapłakał patrząc na jej złe, czarne oczy, które po raz pierwszy widział w słońcu.

Słońce parzyło go strasznie; krople potu mieszały się ze łzami i spływały po twarzy bledszej od najbledszego płatka róży.

Potem zmartwiał i pochylił głowę, od czasu do czasu tylko niespokojnie rzucił na nich oczyma, czekając na to, co uczynią.

- Będziesz tu tak stał do zachodu słońca - rzekł zbój rudy, zaśmiał mu się w twarz i poszedł ku chacie.

- Nie bój się, nic ci się złego nie stanie - zaśmiała się dziewczyna i wszyscy odeszli.

Anioł patrzył za nimi nieruchomymi, załzawionymi oczyma, potem nieśmiało podniósł je ku niebu.

Nikt go stamtąd nie dojrzał; białe chmury wałęsały się bez celu, omijając się wzajemnie.

Słoneczny żar leciał z góry i prażył wszystko; ziemia oddychała z trudnością jak człowiek bardzo chory, drzewa beznadziejnie zwiesiły gałęzie jak bezradnie opuszczone ramiona. Staw szklił się jak zaszła bielmem źrenica; po dalekim gościńcu wędrowało słońce, zostawiając złote ślady na puszystym pyle.

Piersiami Anioła wstrząsnął nagły dreszcz; szarpnął się i jęknął; sznur wpił mu się w skrzydła i w ręce. Opuścił biedną głowę i cicho łkał...

A kiedy się słońce miało ku zachodowi, wyszli zbóje z chaty.

W nim się zerwało serce, jak spłoszony gołąb do ucieczki się zrywa, i zaczęło uderzać niespokojnie; wodził obłąkanymi z trwogi oczyma i szarpał się w więzach.

Rudy zbój podszedł ku niemu, spojrzał na niego z pogardą i począł odwiązywać od płotu. Potem pochwycili go z drugim i powalili na ziemię, tak, że jej twarzą dotykał, a dziewczyna przytrzymywała mu silnie ręce.

- Rwij! - krzyknęła - już się nie ruszy.

Rudy zbój ujął jedno pióro skrzydła i szarpnął.

- Aaaa!... - Jęknął Anioł tak strasznie, że dreszcz po nich przeszedł.

Trysnęła krew i poczęła plamić skrzydła.

Zbój ujął drugie i szarpnął jeszcze silniej.

- Aaaa!... - jeszcze straszniej jęknął nieszczęśliwy Anioł.

Potem już coraz ciszej i ciszej, aż omdlał zupełnie z bezmiernego bólu, który mu strasznie cudną twarz wykrzywił.

- Omdlał!...

- Przestał dyszeć, ale żyje...

- Taki nie może umrzeć - rzekła dziewczyna z czarnymi oczyma.

Rozwiązali mu ręce, zgarnęli wydarte ze skrzydeł pokrwawione pióra i poszli.

Kiedy go chłód nocy obudził trąciwszy go mocnym dreszczem, Anioł otworzył krwią nabiegłe oczy; potem zasię jakby nieprzytomny powlókł się przed siebie i tak się dowlókł aż do gościńca. Z odartych skrzydeł ociekała krew i sączyła się na proch ziemi.

Nogi się uginały pod nim, ale szedł wciąż przed siebie, słaniając się tak jak kwiat umierający.

Kolana się ugięły i upadł; jęknął i podniósłszy się, zapamiętany w bólu, szedł dalej. Stanął na jakiejś wyniosłości, zebrał wszystkie siły i zagryzłszy usta z bezmiernej męki, usiłował podlecieć. Zatrzepotał się tylko jak ptak trafiony z łuku i zwalił się ciężko na ziemię; brocząc krwią.

Kiedy go znaleziono rano na gościńcu i pokazano we wsi, zdumienie ludzkie nie miało granic.

- Kto to być może? - pytał sam siebie poczciwy proboszcz i po naradzie z gromadą ochrzcił przede wszystkim nieszczęsnego Anioła, albowiem wyglądał niesamowicie.

Potem go oddali do szpitala, gdzie mu wyleczono okropne rany, potem znów posłali do szkoły.

Nie wychował się jednak dziwny Anioł i nigdy na ludzi nie wyszedł; mówił zawsze od rzeczy, ciągle spoglądał w niebo i oczy miał zawsze zamglone.

Nieraz się zrywał i wił z bólu, ruszając dziwnie ramionami, na których miał dwie wielkie blizny po operacji.
Zawsze wtedy wpadał w zadumę i milczał, tylko w oczach miał dwie dziwnie piękne łzy. Potem mu się podobno rozum pomieszał i nieszczęśliwy Anioł zaczął pisać wiersze.

Obrazek


Cz sie 23, 2007 16:52

Dołączył(a): Pt lut 17, 2006 19:17
Posty: 149
Post 
Dziękuję za miłość


Dziękuję Ci Boże żeś świat stworzył cały
niebo ziemię wody ludzi i zwierzęta
we wszechświecie naszym człowiek taki mały
Ty dałeś mu duszę to rzecz niepojęta


Wszczepiłeś w Tę duszę miłość Twą o Panie
by choć w części była podobna do Ciebie
Miłosierny Boże wola Twa się stanie
przez ten dar miłości przyjmiesz nas do Siebie


Serce Twe otwarte dla człeka słabego
zło w dobro zamieni ciemności rozświeci
bo przez Twoją dobroć dla świata całego
Twej miłości promyk jak drogowskaz świeci


Wskazuje nam drogę którą podążamy
zmęczeni i słabi bo grzechów ciężary
dźwigać bardzo trudno lecz nadzieję mamy
że przez Twoją miłość darujesz mam kary

Renia


So sie 25, 2007 10:09
Zobacz profil
Post 
Matka Boska Częstochowska

Matka Boska Częstochowska ubrana perłami
Cała w złocie i brylantach modli się za nami

Aniołowie podtrzymują jej ciężką koronę
I jej szaty co jak noc są gwiazdami znaczone
Ona klęczy i swe lica gdzie są rany krwawe
Obracając gdzie my wszyscy patrzy na Warszawę

O ty której obraz widać w każdej polskiej chacie
I w kościele i w sklepiku i w pysznej komnacie
W ręku tego co umiera nad kołyską dzieci
I przed którą dniem i nocą wciąż się światło świeci

Która perły masz od królów złoto od rycerzy
W którą wierzy nawet taki który w nic nie wierzy
Która widzisz z nas każdego cudnymi oczami
Matko Boska Częstochowska zmiłuj się nad nami

Daj żołnierzom którzy idą śpiewając w szeregu
Chłód i deszcze na pustyni a ogień na śniegu
Niechaj będą niewidzialni płynący w przestworzu
I do kraju niech dopłyną którzy są na morzu

Każdy ranny niechaj znajdzie opatrunek czysty
I od wszystkich zaginionych niechaj przyjdą listy
I weź wszystkich którzy cierpiąc patrzą w twoją stronę
Matko Boska Częstochowska pod Twoją obronę

Niechaj druty się rozluźnią niechaj mury pękną
Ponad Polską błogosławiąc podnieś rękę piękną
I od Twego łez pełnego królowo spojrzenia
Kaźń ostatnia niech się wstrzyma otworzą więzienia

Niech się znajdą ci co z dala rozdzieleni giną
Matko Boska Częstochowska za Twoją przyczyną
Nieraz potop nas zalewał krew się strugą lała
A wciąż klasztor w Częstochowie stoi jako skała

I Tyś była też mieczami pogańskimi ranną
A wciąż świecisz ponad nami Przenajświętsza Panno
I wstajemy wciąż z popiołów z pożarów co płoną
I Ty wszystkich nas powrócisz na ojczyzny łono

Podniesiemy to co legło w wojennej kurzawie
Zbudujemy zamek większy piękniejszy w Warszawie
I jak w złotych dniach dzieciństwa będziemy słuchali
Tego dzwonka z sygnaturki co Cię wiecznie chwali

Jan Lechoń

Obrazek


N sie 26, 2007 0:09
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
W szkole cierpienia. Trudne drogi do ważnych odkryć - Jerzy Zieliński OCD (fragment)

Cierpienie, które spotykasz w swojej codzienności, ma wyzwolić twoją miłość. To stwierdzenie mówi o istnieniu bardzo ścisłej zależności pomiędzy kocham i cierpię. Miłość posiada w sobie potężne duchowe energie, które wyzwolić mogą trudne doświadczenia życia. Mogą, ale czy rzeczywiście to nastąpi zależy od rzeczy najbardziej zasadniczej - jakiego ducha skrywa w sobie twe serce. W miłości chodzi bowiem o umiejętność złożenia daru z własnego "ja" na rzecz innych ludzi. Miłość to zdolność myślenia o drugim i pomagania mu w sytuacji, gdy trudne wydarzenia, jakich ty doświadczasz, koncentrują cię na sobie. Wówczas dar z własnego "ja" najwięcej kosztuje. Równocześnie jednak ma wielką wartość i sprowadza konsekwencje wykraczające poza doczesny świat, "wprowadza wiele dusz do nieba", co przypomniał nam Jezus za pośrednictwem świętej siostry Faustyny: "Wieczorem ujrzałam Pana Jezusa ukrzyżowanego. Z rąk i nóg, i boku spływała krew przenajświętsza. Po chwili rzekł do mnie Jezus: To wszystko dla zbawienia dusz. Rozważ, córko moja, co ty czynisz dla ich zbawienia. - Odpowiedziałam: Jezu, gdy patrzę na mękę Twoją, to ja prawie nic nie czynię w ratowaniu dusz. - I powiedział mi Pan: Wiedz, córko moja, że twoje codzienne ciche męczeństwo w zupełnym poddaniu się woli mojej wprowadza wiele dusz do nieba, a kiedy ci się zdaje, że cierpienie przechodzi siły twoje, patrz w rany moje, a wzniesiesz się ponad wzgardę i sądy ludzkie. Rozważanie mojej męki dopomoże ci się wznieść ponad wszystko".

Cierpienie w duchu Jezusa, w Jego stylu, kształtuje swoisty sposób intelektualnego, emocjonalnego i duchowego funkcjonowania człowieka. Staje się on świadomy na wszystkich trzech płaszczyznach bardzo konkretnej własnej odpowiedzialności za ludzkie historie, zarówno w wymiarze doczesnym jak i wiecznym. Zanim jednak ukażą się te wieczne, cierpienie służy ważnym sprawom ludzkiej codzienności, według słów Jezusa skierowanych do siostry Faustyny: "Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im światło i siłę do zgadzania się z wolą moją".

Cierpienie stawia nas przed dziwnym paradoksem, możliwym do zrozumienia jedynie z perspektywy ewangelicznej. Człowiek cierpiący, pokonując myśl koncentrującą go na sobie, wyzwala z siebie miłość skierowaną ku innemu cierpiącemu człowiekowi. Jedno cierpienie jest lekarstwem na inne cierpienie. Wpływanie na ludzi, by mieli "światło i siłę do zgadzania się z wolą Bożą", "wprowadzanie wielu dusz do nieba", nie wymaga szczególnych warunków zdrowotnych. Wręcz przeciwnie. Im trudniejsze doświadczenia stają się czyimś udziałem, tym ma on większe możliwości pomagania innym. Z człowieka małego staje się wielkim w perspektywie wieczności.

Cierpienie za tych, którzy cierpią czy to fizycznie, czy psychicznie, czy wreszcie duchowo, rodzi szczególną wzajemną solidarność. Nikt tak nie zrozumie cierpiącego jak inny cierpiący człowiek.

Ewangeliczny wymóg ofiarowania swych cierpień za drugich przypomina nam jeszcze jedną ważną prawdę. Tę mianowicie, że każdy z nas darmo korzysta z cierpień innych ludzi. Na co dzień Boża Opatrzność nie ujawnia nam w szczegółach tej tajemnicy. Mamy jednak świadomość, że wydarzeniom naszego życia nie tylko tym trudnym, naznaczonym cierpieniem, towarzyszyło cierpienie ofiarowane przez nieznanego człowieka. Sekret i intymność towarzyszące cierpieniu stanowią przestrzeń, w której rodzi się miłość o szczególnie pięknym kolorycie, o wartości przekraczającej wiele innych królewskich dzieł tego świata.

http://www.karmel.pl/lektorium/cierpienie/index.html

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


N sie 26, 2007 21:15
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie - poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem - aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, póki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego też do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa, jedynego Pośrednika.
Żadne bowiem stworzenie nie może być nigdy stawiane na równi ze Słowem wcielonym i Odkupicielem, ale jak kapłaństwo Chrystusa w rozmaity sposób staje się udziałem zarówno świętych szafarzy, jak i wiernego ludu, i jak jedna dobroć Boża w rozmaity sposób rozlewa się realnie w stworzeniach, tak też jedyne pośrednictwo Odkupiciela nie wyklucza, lecz wzbudza u stworzeń rozmaite współdziałanie, pochodzące z uczestnictwa w jednym źródle.
Otóż Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi, ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela.

DOKUMENTY SOBORU WATYKAŃSKIEGO II, Konstytucja dogmatyczna o Kościele "LUMEN GENTIUM", Rozdział VIII: BŁOGOSŁAWIONA MARYJA DZIEWICA BOŻA RODZICIELKA W TAJEMNICY CHRYSTUSA I KOŚCIOŁA (fragment)

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pn sie 27, 2007 10:14
Zobacz profil
Post 
Chcę być pomylony
Tadeusz Nowak

Chcę być pomylony.
Pomyleni mają w głowie słoneczko.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wiedzą, gdzie jest Bóg.
Pomyleni chodzą pełni snu.
Pomyleni mają inne ptaki, inne ryby.
Chcę być pomylony.
Pomyleni nie boją się ludzi.
Chcę być pomylony.
Pomyleni nie dają się głaskać.
Pomyleni to są świeccy święci.
Pomyleni błogosławią chleb.
Pomyleni chodzą zanurzeni w wodzie.
Pomyleni nie płaczą nad sobą.
Pomyleni żyją poza sobą.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wyplatają kosze.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wyplatają sieci.
Pomyleni drażą w drewnie czółna.
Pomyleni ujeżdżają wody.
Zastawiają sieci.
Wyciągają z wody ryby.
Napełniają rybą kosze.
Pomyleni niosą chleb ze wzgórz.
Chcę być pomylony.
Pomyleni dzielą chleb i rybę.
Chcę być pomylony.
Pomyleni zbierają okruchy.
Pomyleni przychodzą do Boga.
Pomyleni odchodzą od Boga.
Chcę być pomylony.
Pomyleni tkają sobą niewidzialne sukno.
Chcę być pomylony.
Pomyleni zaścielają suknem wszystkie ścieżki.
Najciszej prowadzą nas suknem.
Zostawiają nas na suknie ścieżek.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wiodą suknem Boga.
Chcę być pomylony.
Pomyleni ukrzyżowali siebie.
Pomyleni zostawiają nas Bogu.
Pomyleni odchodzą samotni.


Pn sie 27, 2007 19:22

Dołączył(a): Śr maja 09, 2007 7:24
Posty: 4028
Post 
Raczej krótki to będzie tekst, właściwie to określenie, ale uważam je za bardzo piękne i przed chwilą mi się przypomniało.
W filmie "Bram Stoker's Dracula" Copolli, gdy Dracula opowiadał Minie o swojej zmarłej żonie, Elizabecie, powiedział o niej, że była "światłem wszystkich królestw". Uważam, że to wspaniałe określenie :-)


Wt sie 28, 2007 22:18
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Wyobraźnia miłosierdzia
Jerzy Zieliński OCD

(fragment)

Jałmużna ducha

Przypominam sobie z lat mojego dzieciństwa telewizyjny program pana Adama Słodowego zatytułowany "Zrób to sam". Z rzeczy prostych i łatwo dostępnych uczył robić przedmioty praktyczne i pożyteczne. Niepotrzebna była wyrafinowana technika. "Napisz to dla dusz wielu - powiedział Jezus do siostry Faustyny - które nieraz się martwią, że nie mają rzeczy materialnych, aby przez nie czynić miłosierdzie. Jednak o wiele większą zasługę ma miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia, ani spichlerza, jest ono przystępne dla każdej duszy". Inwestowanie w wieczność nie wymaga szczególnych umiejętności ani bogactwa. Dostępne jest wszystkim bez wyjątku i polega na jałmużnie ducha. Praktykowanie jałmużny ducha sprawia, że umieranie nie jest początkiem sądu, lecz przechodzeniem do Ojca. Śmierć ludzi, którzy czynili za życia miłosierdzie, jest piękna.

Na czym więc polega jałmużna ducha? Najkrócej powiedziawszy polega na tym, aby zamieniać wszystkie narzekania, odczuwane przeciwności i niewygody na ofiary składane Jezusowi w głębi serca. Wystarczy policzyć wszystkie takie sytuacje, choćby z jednego dnia, a uzmysłowimy sobie, jak wiele jest okazji, by dobrze ukształtować swego ducha w kluczu miłosierdzia.

Miłosierdzie słowa

Obok jałmużny ducha piękną przestrzenią dla miłosierdzia jest także świat ludzkiej mowy. Św. Paweł wyraził tę prawdę w słowach: upominajcie błądzących, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabszych, dla wszystkich bądźcie cierpliwi (1 Tes 5, 14). Jeżeli widzisz, że ktoś obok ciebie słabnie w wierze, a ty udzielisz mu ze skarbca swej wiary - czynisz miłosierdzie. Jeśli widzisz obok siebie smutnego i opuszczonego i udzielisz mu nieco ze skarbca swej nadziei, powiesz słowa otuchy, pociechy, pokrzepienia - czynisz miłosierdzie. Jeśli widzisz, że ktoś obok ciebie błądzi, upada, popełnia grzech, a ty nie obmówisz go za plecami, lecz upomnisz w cztery oczy - czynisz miłosierdzie.

Nie ma słów zmarnowanych, bo słowa pocieszenia, pouczenia, upomnienia, dobrej rady to nie są nasze słowa, lecz słowa Boże. Bóg pożycza sobie naszych ust, aby swoje słowo skierować do ludzkich serc. Prorok Izajasz zapewnia nas, że ani jedno słowo, jakie wypowiada Bóg, nie wraca do Niego bezowocne. Wszystko więc, co powiemy w imię miłości ma sens. Choćby się zdawało, że nie ma sensu, że nie ma owocu, że to rzucanie grochem o ścianę - nie wolno nigdy wątpić. My nie jesteśmy ani zbawcami, ani tymi, którzy nawracają innych. To należy do Chrystusa. My mamy siać słowa miłosierdzia. Jak one w ludzkich sercach wzrosną i kiedy to nastąpi, to już nie leży w naszej gestii.

cały artykuł: "Głos Karmelu"
Numer 5 (2007)
wrzesień-październik

http://www.karmel.pl/glos/czytelnia/tekst23.html

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Śr sie 29, 2007 19:27
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 852 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 28, 29, 30, 31, 32, 33, 34 ... 57  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL