Maciej Ślesicki: Połączyć oba brzegipiątek, 23 stycznia 2009 11:29 | AKPA Polska Press/Jan Skaradziński
Maciej Ślesicki pracuje teraz nad trylogią „Trzy minuty” – obrazem współczesnej Polski zbudowanym wokół wydarzeń, jakie miały miejsce tydzień po śmierci papieża.„Trzy minuty”, na które składają się trzy osobne filmy (o tytułach „21:37”, „21:38” i „21:42”), wyróżniają się też ze względu na obsadę, w której - obok Piotra Adamczyka, Cezarego Pazury, Mariana Dziędziela, Krzysztofa Stroińskiego, Marcina Dorocińskiego czy Soni Bohosiewicz – znajduje się bohater najbardziej znanych filmów Ślesickiego, „Taty” i „Sary” – Bogusław Linda.
Zawsze podkreśla pan, że robi kino nie artystyczne, tylko „dla ludzi”, tymczasem „Trzy minuty” rysują się jako coś więcej niż produkcja rozrywkowa – bo skomplikowana formalnie i wręcz z pewnym ładunkiem filozoficznym.Niezupełnie się zgadzam. Ja po prostu nie bardzo akceptuję sytuację, że w Polsce albo robi się okropnie ciężkie tak zwane kino artystyczne, albo lepsze lub gorsze komedie romantyczne. Ja chciałbym opowiedzieć o poważnych sprawach takim językiem, żeby widz się nie znudził i wyszedł z kina zadowolony. I są na to duże szanse, gdyż powstał mocny scenariusz, wręcz napakowany „dzianiem się”, a nad sposobem jego podania właśnie pracujemy.
Gdy powiem, że w pomyśle na „Trzy minuty” widzę nawiązania do Kieślowskiego, to…
Grubo pan przesadzi. Ten projekt nie ma nic wspólnego z Kieślowskim, a gdybym powiedział, że ma, to od jutra zaczęłyby się niepotrzebne porównania. Ja nie chcę mówić o przesłaniu mojego filmu, ani go opowiadać – wolę, aby widz sam wyciągał wnioski. Bo przygotowujemy film nie o desancie komandosów z Marsa, lecz o Polsce, o nas.
Co pana zainspirowało do napisania scenariusza „Trzech minut”?Rzeczywistość, wydarzenia zza okna. Chciałem napisać o rzeczach, które widziałem lub o których słyszałem. Większość z nich jest prawdziwa, niekiedy wręcz autobiograficzna. Zacząłem pisać kilka lat temu, a to, co się zdarzyło w związku ze śmiercią papieża, pozwoliło mi opisane historie scalić. Bo po śmierci papieża nastąpił niesamowity, magiczny, wręcz cudowny moment – choć cudowny nie w sensie boskim, lecz, nazwijmy to, przyziemnym. Cóż, jesteśmy takim narodem, że łączą nas – i to na krótką chwilę – powstania, wojny i takie przyziemne cuda właśnie. W naszym filmie chodzi o chwilę, kiedy kilka dni po śmierci papieża Polacy gremialnie zgasili światło i zgasł spory kraj w środku Europy. Innych podobnych wariatów na tym kontynencie się nie znajdzie... Ale od razu zaznaczam, że
to nie jest film o papieżu.
Co przyciągnęło tak imponującą obsadę? Sam pomysł, pana osoba, pieniądze?Myślę, że pomysł, czyli scenariusz, bo wśród tych ludzi nie ma nikogo, kto przyjmuje propozycje w ciemno.
Można powiedzieć, że obsadził pan aktorów w kontrze wobec ich typowego wizerunku? No bo jeśli Bogusław Linda nie gra gangstera, tylko malarza, a Piotr Adamczyk niepełnosprawnego… Inna sprawa, że zaangażowanie Adamczyka do filmu o tym, co dzieje się bezpośrednio po śmierci papieża, stanowi prawdziwy smaczek.Nie chodziło o żadne kontry wobec wizerunku. Zresztą, jak pan zauważył, zaangażowałem nie gwiazdki jednego sezonu, lecz aktorów – zarówno starszego, jak i całkiem młodego pokolenia – przed którymi stawiam prawdziwe zadania aktorskie, a oni się z nich fantastycznie wywiązują. Myślę, że aktorstwo będzie dużą siłą „Trzech minut”.
„Trzy minuty” to kolejna wspólna praca duetu Ślesicki – Linda. Właśnie – czy można mówić o istnieniu takiego duetu?
Tego nie wiem. Wiem za to, bo znam Bogusia od wielu lat, czego się po nim można spodziewać. Czyli że sprawdzi się i z pistoletem, i jako kochający tata, i jako malarz – choć malarza dotąd jeszcze nie grał, ale to przecież tylko nazwa postaci. Zapewniam, że maluje w filmie najwyżej jakieś trzydzieści sekund.
Można powiedzieć, że zabrał pan Lindę Pasikowskiemu i dał mu do grania szerszą paletę ról?Ja wiem, że wy dziennikarze uwielbiacie takie zestawienia – czasem może błyskotliwe, ale często stanowiące duże uproszczenia – jednak ja się przed nimi bronię jak mogę. Nikomu nikogo, ani niczego nie zabrałem. Co więcej – mam nadzieję, że Władek zrobi z Bogusiem jeszcze niejeden znakomity film. Powiem tylko, że rola Lindy w „Trzech minutach” jest bardzo ryzykowna i z mocnym ładunkiem dramatu. Obaj jesteśmy ciekawi, co z tego wyniknie. W ogóle na planie panuje pewna aktorska rywalizacja, co przy tak doborowej obsadzie jest normalne, a mnie może tylko cieszyć.
Tak wielkiego przedsięwzięcia jak trylogia „Trzy minuty” nie było w polskim kinie. Czy czuje pan w związku z tym wyjątkową, wręcz potrójną odpowiedzialność?
W tej chwili, pod koniec kręcenia pierwszej części, po którymś tam dniu zdjęć z rzędu czuję przede wszystkim zwyczajne zmęczenie fizyczne. Ale odpowiedzialność oczywiście też jest. Na szczęście rozkłada się ona na całą ekipę, zresztą fantastyczną, do której mam po prostu szczęście.
Ale ostatecznie to reżyser zbiera cięgi albo laury.Pewnie cięgi, bo o nie najłatwiej (śmiech). Ale serio – z tego, co widziałem na planie i roboczo w montażowni, jestem przekonany, że robimy film ważny i nietuzinkowy. I z tym przekonaniem łatwiej mi codziennie wstawać o piątej rano i jechać na plan.
http://film.wp.pl/id,94407,title,Maciej ... omosc.html