Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pn sie 11, 2025 19:56



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 182 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13  Następna strona
 trochę dziwne pytanie 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Pn wrz 06, 2010 9:07
Posty: 131
Post Re: trochę dziwne pytanie
Cóż, dzięki, pocieszyłeś mnie. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję że szybko umrę, żeby przedtem dużo nie nagrzeszyć. Chociaż z drugiej strony jak szybko umrę to pewnie w stanie grzechu ciężkiego. Więc jednak zależałoby mi na tym okazaniu litości jeszcze za życia, przynajmniej na tyle żebym zdążyła się wyspowiadać, bo jak nie to nie wiem czy lepiej żyć czy umrzeć.

Nie no, przepraszam, w tej chwili przemawia przeze mnie ironia spowodowana zmęczeniem i zniechęceniem. Oczywiście masz rację.

_________________
"Wznosić toast w obliczu świata i nie szukać pociechy"


Śr lis 03, 2010 21:56
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lis 03, 2010 4:53
Posty: 66
Post Re: trochę dziwne pytanie
Uff,więcej tutaj u mnie zastanawiania się nad Tobą i ewentualnie zachęta do refleksji niż rad z mojej strony.Już na oko widać że rad masz po tąd,kupę książek przeczytałaś,pozjeździłaś się tu i tam,wiele przeszłaś.Trochę szkoda że do sakramentów nie przystępujesz,ryzykujesz życie wieczne.Mnie osobiście wydaje się że trochę się nakręciłaś z tym musowym doświadczeniem Boga,a że ON nie przechodzi-jesteś tym rozczarowana.Wiem jednak,że nawet logiczne wnioski nic tutaj nie wskórają.Pozostaje więc jedno-rzeczywistość.Czyli rób to co robisz dotychczas,obowiązki,chłopak,rodzina.Nie zastanawiaj się i nie analizuj siebie i własnego życia bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.Jak najwięcej rób,i wróć do sakramentów.Proszę.

Czy kochasz samą siebie i czujesz się kochaną?Dobre samopoczucie w dużej mierze zależy od tego..


Śr lis 03, 2010 22:44
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn wrz 06, 2010 9:07
Posty: 131
Post Re: trochę dziwne pytanie
Cytuj:
Nie zastanawiaj się i nie analizuj siebie i własnego życia bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.

O, to bardzo sensowna rada. Nie myśleć.
Cytuj:
Jak najwięcej rób,i wróć do sakramentów.Proszę.

Chciałabym, ale to nie takie proste. Nie potrafię się modlić, nawet nie chcę, nie żałuję tego że się nie modlę, bo dzięki temu mogę jakoś funkcjonować. Ale nie mogę się szczerze wyspowiadać i wrócić do sakramentów. Zresztą, szczerze mówiąc, nawet mi ich nie brakuje, chociaż wiem ile ryzykuję. Nie, dopóki ta cała sytuacja się jakoś nie zmieni to w ogóle nie ma możliwości żebym mogła przystąpić do ważnej spowiedzi, nie dam rady.

_________________
"Wznosić toast w obliczu świata i nie szukać pociechy"


Śr lis 03, 2010 23:03
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lis 27, 2009 14:07
Posty: 8229
Post Re: trochę dziwne pytanie
Gavia napisał(a):
Cytuj:
Nie zastanawiaj się i nie analizuj siebie i własnego życia bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.

O, to bardzo sensowna rada. Nie myśleć.
Czasem tak trzeba.
Gavia napisał(a):
Chciałabym, ale to nie takie proste. Nie potrafię się modlić,
nawet nie chcę, nie żałuję tego że się nie modlę, bo dzięki temu mogę jakoś funkcjonować.
Zaprzestanie modlitwy jest dobrym krokiem w stronę niewiary
(tym bardziej jeśli mówisz, że jej nie potrzebujesz).

_________________
The first to plead is adjudged to be upright,
until the next comes and cross-examines him.

(Proverbs 18:17)

Słuszna decyzja podjęta z niesłusznych powodów może nie być słuszna.
(Weatherby Swann)

Ciemny lut to skupi.
(Bardzo Wielki Elektronik)


Śr lis 03, 2010 23:25
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lis 03, 2010 4:53
Posty: 66
Post Re: trochę dziwne pytanie
A do księdza z tymi problemami na spowiedzi poszła?Warto spróbować wyspowiadać się i z tego.A nuż Cie puści.Próbuj


Śr lis 03, 2010 23:45
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn wrz 06, 2010 9:07
Posty: 131
Post Re: trochę dziwne pytanie
1. Nie poszła i nie pójdzie, dopóki się coś nie zmieni. Na zasadzie liczenia że "a nuż puści" szarpałam się z tym wszystkim przez ponad dwa lata. I to nie tylko spowiedzi, ale też rekolekcje, jakieś msze z charyzmatykami, modlitwy wstawiennicze itd (neo też). Ale nigdy nie puściło ani o trochę, przeciwnie, było coraz gorzej, bo za każdym razem czułam się coraz bardziej samotna i coraz bardziej miałam poczucie że Bóg się mną nie interesuje. W tamtym roku takie "a nuż" sprawiło że byłam w stanie psychicznym podobnym do depresji. Gdybym teraz, po tych wszystkich rozczarowaniach jeszcze raz spróbowała przezwyciężyć to poczucie osamotnienia i jeszcze raz prosiła Boga o to żeby coś zmienił a nic by się nie stało to dopiero wpadłabym w prawdziwą depresję, a tego wolę sobie oszczędzić. Jak nie mam nadziei i na nic nie liczę to wiem że się nie zawiodę i mogę jakoś żyć.

2. Skoro czasami trzeba przestać myśleć to czasami trzeba i przestać się modlić. Niestety, modlitwa z założenia jest rozmową z Bogiem i wymaga spojrzenia na swoje życie i na relację z Nim. A mnie i jedno i drugie mocno dołuje. Jeszcze parę miesięcy temu dołowało w stopniu znośnym, tak, że jeszcze mogłam się modlić, na pewnym etapie dołowało tak że modlitwa kończyła się niemalże myślami samobójczymi a teraz w ogóle nie dołuje bo nie tylko się nie modlę, ale nawet na samą myśl że znowu miałabym się znaleźć w takim stanie to mi od razu wszelkie, przypadkowe chęci do modlitwy przechodzą. Zresztą, ja mam problem nawet na mszy niedzielnej z wymówieniem "chwalimy Cię, błogosławimy Cię, wielbimy Cię, wysławiamy Cię, dzięki Ci składamy", bo ani Go nie chwalę ani nie wielbię ani tym bardziej nie składam dzięki, bo jakoś nie widzę żebym miała za co.

Być może to co piszę brzmi dziwnie a to pragnienie doświadczenia miłości Boga może się wydawać jakimiś moimi głupimi fanaberiami, czy efektem nie wiem czego, ale tak nie jest. To nie jest "nakręcenie z musowym doświadczeniem miłości Boga" na zasadzie że ja sobie tak wymyśliłam a jak nie doświadczę to się obrażę. To jest rzecz fundamentalna, bez której w ogóle nie mogę wierzyć (przez 3 lata próbowałam i wyszło co widać). Jeśli mówimy o jakiejś relacji gdzie jest miłość to doświadczenie tej miłości jest chyba podstawą. Jeżeli, dajmy na to, rodzic twierdzi że kocha dziecko ale zupełnie mu tego w żaden sposób nie okazuje (choćby dziecko na kolanach błagało żeby je tylko przytulić) to to dziecko ma prawo uwierzyć że rodzic go nie kocha. Albo kiedy mąż twierdzi że kocha żonę ale zupełnie ją ignoruje we wszystkim i nie liczy się zupełnie z jej zdaniem i uczuciami to żona też może dojść do wniosku że jej nie kocha. Mówi się że człowiek nie potrafi sam pokochać Boga, jedynie odwzajemnia miłość którą otrzymał od Niego (jest nawet taka piosenka którą dzieci śpiewają "Dlaczego kochasz Jezusa? On pierwszy ukochał mnie"). A jak nie otrzymał to nie potrafi odwzajemnić i z wiary nici.

Gwoli ścisłości dodam jeszcze tylko, że zdarza mi się od czasu do czasu jednak o coś prosić Boga, do czego skutecznie przyczynia się pewien świadek Jehowy. Niedawno poznałam osobę z tej organizacji i uparcie próbuję jej wykazać błędność tych nauk a przy okazji zdarza mi się poprosić Boga o nawrócenie jej. Może akurat przypadkiem Bóg wysłucha, są szansę bo nie za siebie się wtedy modlę. Ale na mój stan duchowy to w żaden sposób nie wpływa.

_________________
"Wznosić toast w obliczu świata i nie szukać pociechy"


Cz lis 04, 2010 10:26
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lis 03, 2010 4:53
Posty: 66
Post Re: trochę dziwne pytanie
Tzn ja także w Twoim przypadku nie oczekiwałbym jakiejś rewelacji,ale może ksiądz miałby światło i jakoś by ci to wytłumaczył,a i spowiedź byś sobie zaliczyła.Nie chodzi tutaj teraz o natychmiastowe dostrzeżenie miłości Boga (choć po prawdzie coś takiego mogłoby się zdarzyć),a o rozmowę,małe wsparcie i wyspowiadanie się.
Ja też jak słuchałem i widziałem jak inni tak bardzo emocjonalnie wielbą Boga i deklarowali że On ich kocha i oni Jego,i że zaingerował w ich życiu bardzo konkretnie-ja też takim ludziom zazdrościłem.U mnie czegoś takiego spektakularnego nie było do czasu.Oni mówili że Jezus jest miłością,i to tak autentycznie,wierzyli w to,mieli jakieś mocne fakty-chciałem też coś takiego.Owszem miałem jakieś tam drobne historie,drobna pomoc tu i tam,ale ani ja się nie starałem szczególnie wzdychać do Boga o taką łaskę (od czasu do czasu zdarzała się zazdrość i smutek,ale przechodziło),ani nie szukałem Go zawzcięcie.Ot tak sobie żyłem,mocno zintrowertykowaciały,bez pomysłu na życie (tego dopiero zazdrościłem ludziom bardzo-pomysłu na życie,celu),trochę przelękniony życiem,aż tu nagle mnie kopnęło.Z początku było fajnie,ale obecnie fajnie nie jest.Ciągnie się ten kopniak od stycznia-czasami chciałbym cofnąć czas i nie dokonywać tych złych wyborów jakie uczyniłem.Wiem teraz na pewno,bo to już nie jest wiara ale wiedza,że istnieje i Bóg i szatan.Oraz,jak mi to wczoraj mocno powiedział spowiednik mój osobisty-bo ja jestem wielki pyszałek i chciałem aby mi Bóg natychmiast odpowiedział co robić-żebym nie ciągnął Boga Ojca za brodę.To jest dopiero straszna pycha,nie?Żądać odpowiedzi od Boga-ale to mój przypadek.Jeszcze przyszła mi inna myśl,od mojego Ojca,że Bóg jest na pewno nieskończenie pokorny (zresztą dowodem jest Jezus który stał się człowiekiem) i dusza po śmierci widząc taką pokorę często nie chce,nie czuje się godna być z Nim.To jest też tragedia człowieka,że sam po śmierci w swojej pysze albo niegodności wybiera piekło.Tego boję się u siebie.
Trudno mi się żyje na dzień dzisiejszy,ale patrząc przez pryzmat życia wiecznego wiem że muszę wytrwac (zresztą nie moją mocą to się dzieje a Boga).Ja też nie mam lekko,i na dobrą sprawę już wolałbym być Tobą i nie mieć żadnych doświadczeń z Bogiem niż te co mam.Ale od swojej historii się nie ucieka,każda historia jest święta.Trza wytrwać.
Wydaje mi się że miałaś wiele faktów,ale mogłaś nie dostrzegać w nich nic boskiego,choć na dobra sprawę mogły to być interwencje nieba..


Cz lis 04, 2010 11:43
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn wrz 06, 2010 9:07
Posty: 131
Post Re: trochę dziwne pytanie
A co jak się nie da wytrwać?

Ja nie mówię, że nigdy nie otrzymałam od Boga zupełnie nic. Czasem zdarzało się, że w jakichś małych rzeczach On mnie wysłuchiwał. Miałam też taki moment, w sumie parę dni, kiedy myślałam że On da mi w końcu doświadczyć tej miłości, że będę Go kochać, ale to bardzo szybko minęło. Tymczasem w moim życiu kolejne rzeczy się walą, ważne rzeczy, to co mi po drobnostkach? Zwłaszcza, że tak na prawdę nie mogę stwierdzić na ile to Jego działanie a na ile przypadek.

Cały czas strasznie brakuje mi miłości Boga. Zniosłabym wszystko, gdybym wiedziała że On mnie kocha, ale jak mówię, dużo rzeczy mi się w życiu wali. W ciągu ostatnich dwóch lat przeżyłam tyle zawodów, rozczarowań i przykrości od ludzi i od Boga że nie mam już siły nikomu ufać, a Bogu szczególnie. I nie chodzi tylko o te dwa lata ale o całe moje życie które pod wieloma względami wydaje się jakąś pomyłką, możesz mi wierzyć. A te problemy z wiarą to już jest szczyt wszystkiego. Z mojej perspektywy wygląda to dokładnie tak: mam tak pochrzanione całe życie że nawet wierzyć nie mogę normalnie, jedna wielka pomyłka. Zupełnie bez sensu to wszystko.

Możesz mi wierzyć, że próbowałam wytrwać. Ale już zupełnie nie daję rady. Przerosło mnie to i tyle. Widać Bóg tak chciał, skoro nic nie zrobił, mimo że przez te prawie 3 lata go prosiłam żeby nie dał mi odejść od wiary.

_________________
"Wznosić toast w obliczu świata i nie szukać pociechy"


Cz lis 04, 2010 12:13
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lis 03, 2010 4:53
Posty: 66
Post Re: trochę dziwne pytanie
Na pewno Bóg z tego kryzysu wyciągnie dobro.Daje Ci teraz doświadczyć Twojej kruchości,abyś głęboko zdała sobie sprawę z tego jak mała i słaba jesteś.Co do clou sprawy,nie próbowałaś rozmawiać o tym z rodzicami,albo z przyjaciółmi?Od tego oni właśnie są,od miłości i wsparcia.Wydaje mi się także,że właśnie brak Ci ogólnie miłości w życiu,w tym także od rodziny,od bliźnich i od Ciebie samej-inaczej nie trwałabyś w takiej postawie roszczeniowej na miłość Boga jakby ona tylko jedna miała Cię zbawić.
Zresztą Miłość Boga już to uczyniła,już Cię zbawiła w ofierze Jezusa Chrystusa.
Gdzieś Cie musiał diabeł oszukać,że skoro Bóg nie ingereuje konkretnie w Twojej życie,że nie czujesz Jego miłości w sercu-to jest to oznaka braku Jego miłości i Twej niskiej wartości czy nawet bezwartości w Jego oczach.Nie każdemu i nie od razu daje się On doświadczyć,ale patrz na Jego Syna-ofiarował się za Ciebie na Krzyżu-czy Ty zdajesz sobie sprawę z głębi tej sytuacji??
Ja wiem,że i intelektualne i emocjonalne racje,nie mówiąc już o racjach wiary do Ciebie nie dotrą,ale:
Jego Syn Bóg,stał się człowiekiem by oddać życie za Twoje grzechy-czy widzisz swoje grzechy i ich konsekwencje??Do mnie to bardzo powoli dociera.Pewnie z tego względu,że nie widzę albo widzę za mało swój grzech.A przecież za to właśnie kocha Bóg lub raczej pomimo tego.To jest chyba najwyższy wyraz Jego miłości,że kocha Ciebie nie za piękne oczy,zgrabną sylwetkę,czy nawet za dobre serce lub osiągnięcia intelektualne-to też,ale zwłaszcza za Twoje czyny,nie zawsze przecież dobre a częściej te złe.
Może gdybyś zrozumiała swój grzech (ech,jak banalnie i trywialnie to brzmi,a jak banalne i trywialne nie jest) i miłość Boga w tym kontekście-otworzyło by Ci to oczy na Jego miłość?
Jak Ty w gruncie rzeczy wyobrażasz sobie tę Jego miłość-żeby jak Ci to okazał?Dał pięknego chłopaka za męża?Żebyś czuła się kochana przez wszystkich i przez Niego?Jakieś uniesienie mistyczne-tego pragniesz?
Może najpierw powiedz sobie jakiej Ty miłości na dobrą sprawę pragniesz,jakich znaków?Czy masz uporządkowane emocje w tym względzie?
Jak bumerang w tym kontekście wg mnie powraca pytanie o to,jak traktujesz samą,jak siebie kochasz i czego tak właściwie chcesz od Boga.Jakiej miłości,jakiego potwierdzenia.Czy kochasz samą siebie.Podobało mi się,a zarazem strasznie mnie wkurzyło,to co powiedział ks. Pawlukiewicz.Nie należę do kliki jego fanów,ale powiedział ciekawą rzecz,że Bóg czasem miesza w życiu człowieka by wydobyć na wierzch jego pragnienia i odkryć mu je przed nim samym.Odkryte pragnienie u mnie wiązało się z lękiem,że będę czegoś pragnął,a nie osiągnę tego i będę cierpiał.Ciekawe jak z tym jest u Ciebie.
Inna sprawa to fakt,czy pytałaś Boga o to,co chce Ci powiedzieć przez tę ciszę?

;-)


Cz lis 04, 2010 13:36
Zobacz profil
Moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So paź 23, 2010 23:17
Posty: 8674
Post Re: trochę dziwne pytanie
Gavia, mam wrażenie, że w jakimś stopniu Cię rozumiem (na ile tylko mogę - wiadomo, że nie da się zrozumieć w pełni drugiego człowieka). Przeczytałem Twój wątek i wydał mi się on bardzo poruszający. Postrzegam to, co piszesz jak chęć pokazania komuś swojego bólu. Tak jakby np. komuś stało się coś w rękę i... wyciągnął ją przed siebie, w milczeniu (dokładnie tak; mimo wszystkich Twoich słów), nie mając nadziei na nic konkretnego i sprecyzowanego ale po prostu szukając jakiejś ulgi w cierpieniu.

Prosiłaś, aby nie robić Ci psychoanalizy i nie mam takiego zamiaru. Ale najbardziej w życiu interesuję się psychologią, co wyraźnie wpływa na to, jakimi kategoriami myślę i pewnie nie ma takiej możliwości, abym mógł to całkiem oddzielić od swojej osoby.

Patrząc - tylko na sam początek - z czysto psychologicznego punktu widzenia, niektóre Twoje słowa przywodzą mi na myśl anhedonię (jak może wiesz, skoro też interesujesz się trochę psychologią, jest to trudność lub niezdolność do odczuwania przyjemności lub ogólnie wyraźnych pozytywnych emocji). Czy doświadczasz czegoś takiego? Pytam, ponieważ wspomniałaś, że byłaś u specjalistów, ale właściwie nie napisałaś o nich nic konkretnego. Anhedonia jest jednym z objawów depresji. Czy rozważałaś (wraz z lekarzem) możliwość, że masz depresję endogenną? Oczywiście chodzi o dobrego specjalistę, czyli psychoterapeutę, mgr psychologii klinicznej lub doktora psychiatrii, licencjonowanego przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne (albo Psychiatryczne, Psychoanalityczne lub Terapii Poznawczej i Behawioralnej) pracującego pod superwizją i w konkretnej orientacji (szkole) psychoterapeutycznej, której certyfikatem może się wykazać.

Na tym kończę czysto psychologiczny punkt widzenia. No może jeszcze takie małe pytanie: jak z Twoim poczuciem humoru?

Piszesz, że znasz mnóstwo ludzi, dla których Bóg coś zrobił. Ja niedawno poznałem jedną. Poza tym nigdy nikogo takiego nie spotkałem (lub o tym nie wiem). Gdybym poznał tyle, co Ty, być może w Twoim wieku, czyli kilka lat temu (mam 29), mógłbym mieć podobny problem. Żyłem jednak bez tego i mam wrażenie, że w jakimś stopniu odnalazłem Boga... ale w trochę innym sensie.

Czy Bóg coś mi dał? Ludzie często rozumieją takie rzeczy jako nadprzyrodzoną ingerencję, czyli coś, czego nie wyjaśnia fizyka. Ja nic takiego nie znam. Mało tego - uważam, że fizyka jest tak wspaniała i daje tak ogromne możliwości, że wcale cuda nie muszą być z nią sprzeczne.

Jeśli przyjmujemy, że Bóg stworzył świat, to wszystko dzieje się za jego sprawą. Dał nam ciała i dał nam umysły. Umożliwił wszystko, co dobrego nas kiedykolwiek spotkało. Ja dostałem taki raczej analityczny umysł, zainteresowanie naukami ścisłymi, ludźmi (psychologią) i... brak doświadczenia nadprzyrodzonego cudu? To oraz inne rzeczy były niezbędne, abym przeszedł swoją drogę i stał się tym, kim teraz jestem. W Ewangelii św. Mateusza znalazłem kiedyś fragment o tym, jak Jezus mówił, że dobrze mieć wątpliwości. Nie mogę teraz tego znaleźć... może coś mi się przewidziało (czy to już cud?). W każdym razie zrozumiałem, że moim przeznaczeniem może być m.in. właśnie życie w morzu wątpliwości. I dzięki Bogu! Ile ja bym stracił, gdyby nagle spłynęła na mnie jakaś pewność... tyle doświadczeń i przemyśleń (potrafię wyjaśnić wiele cudów - jak te wspomniane w innym wątku stygmaty jako efekt silnego pobudzenia psychosomatycznego - gdybym zobaczył anioła, z góry zlatującego do mnie w snopie światła, nie mógłbym, zachowując swój umysł w obecnym stanie, nie zdawać sobie sprawy, że mogą to być jedynie halucynacje - a nawet gdy nie znam zgodnego z nauką wyjaśnienia, to wiem, że ono i tak może istnieć, czyli tak jak w przypadku powstania wszechświata). Gdybym poszedł inną drogą, może miałbym w życiu coś innego do roboty. Ale nic o tym nie wiem, więc dla mnie to w zasadzie tak, jakby alternatywą było nic.

Kiedyś, dobrych kilkanaście lat temu, wydawało mi się np. gdy że spotyka mnie coś złego, to może być jakaś kara boska. W końcu uznałem, że przecież to tak nie działa. Ani w jedną, ani w drugą stronę. I przestałem mieć wrażenie, że to Bóg. Po prostu taki jest świat. Każdego spotyka dobro i zło. Rzadko w równych proporcjach.

Myślę, że choć Boska ingerencja w świat może się zdarzać, to jednak dzieje się tak rzadko. Większość uzdrowień, czy "doświadczeń Boga" można spokojnie wyjaśnić zgodnie z nauką (placebo, autosugestia, cokolwiek). Przykładowo, znanych jest niemało przypadków regresji nowotworów, gdy lekarze byli przekonani, że chorzy nie mają już szans. A oni mimo to zdrowieją. Wiadomo, że wiele osób takie rzeczy postrzega jako cud. Ja się raczej skłaniam ku teorii wpływu na układ immunologiczny (wiadomo np, że kortyzol, "hormon stresu", osłabia jego działanie - inne rzeczy mogą mieć wpływ pozytywny). Nowotwory, czyli "wadliwe" komórki pojawiają się ciągle i układ immunologiczny służy także do tego, aby je likwidować. Gdy jest za słaby, może po prostu nie dawać rady.

Bóg jest przyczyną wszystkiego. Z pewnością nikt tu nie może mieć wątpliwości, że jesteś inteligentną, świadomą i wartościową osobą. Powiedziałbym, że to już bardzo dużo. Masz ręce, oczy i możliwość pisania na forum. Gdyby nie to i nigdy nic byś tu nie napisała... z pewnością dla mnie byłaby to strata. Podobnie, jak dla innych osób, które czytały ten wątek. Strata spotkania z Tobą. Oraz z Twoim bólem i cierpieniem. Nie chciałbym już tego stracić.

Bóg jest miłością. Zawsze, gdy daję, otrzymuję lub doświadczam miłości, wiem że to jest Bóg, że to dzięki Niemu (i jest to właśnie wiedza, a nie coś w rodzaju namacalnego doświadczenia Jego osoby). Zastanawia mnie, jak często czułaś w życiu czyjąś miłość, jak często słyszałaś słowa "kocham Cię" (choć z pewnością już te kwestie przemyślałaś). Istnieje wiele rodzajów miłości - romantyczna, rodzicielska, przyjaźń, miłość do bliźniego. Zupełnie spokojnie i z pełną świadomością mogę powiedzieć, że kocham każdego, kogo lubię i szanuję - miłość to dla mnie pragnienie, aby ktoś był szczęśliwy (w tym także my sami - to bardzo naturalne i zdrowe pragnienie dla każdego człowieka). Chyba każdy, kto coś tutaj napisał, chciał spróbować Ci jakoś pomóc. To jest właśnie miłość. A gdy jest miłość, to jest Bóg (a może to Bóg Cię tu sprowadził - poprzez całe Twoje życie - tak jak i wszystkich innych). Dlatego oczywistym zawsze wydawało mi się, że każdy, bez względu na wiarę lub jej brak, może być zbawiony. Ja wiem, że uważa się, iż Bóg jest też osobą. Ale ciężko mi tu dostrzec wielką różnicę. Przecież lepiej być buddystą, muzułmaninem, czy kimkolwiek innym oraz kierować się w życiu dobrocią i miłością do bliźniego niż chrześcijaninem, który ma "bliski kontakt z Bogiem" ale prawie nic dobrego nie robi. Staram się nie patrzeć na to, kto w co wierzy i zastanawiam się, jak ludzie mogą żyć pełniejszym i bardziej szczęśliwym życiem. Jak radzić sobie z problemami. Bez względu na religię.

Piszesz, że nie masz wątpliwości co do istnienia Boga. Ale może te wątpliwości mają sens. Wtedy człowiek się zastanawia, czasem się waha. Można podać tu skrajny przykład - gdyby odpowiednie osoby wątpiły, być może nigdy nie byłoby inkwizycji. W pewnych chwilach bywa to potrzebne. A być może w Twoim przypadku, nie miałabyś tak silnego poczucia, że z całą pewnością zostałaś opuszczona.

Gdy napisałaś o samobójstwie kogoś, kto czuł się podobnie jak Ty, przyszła mi na myśl wypowiedź pewnej dziewczyny, która kiedyś była chora na bulimię. Pisała, że przez jakiś czas nie miała żadnych zachowań chorobowych, a mimo to, nigdy w życiu nie była tak blisko samobójstwa, jak wtedy. Dziś ludzie często są zagubieni, niosą bagaż wielu ciężkich doświadczeń, czują pustkę, nie widzą sensu, nie radzą sobie z bardzo trudnymi uczuciami. Często wpadają w takie choroby, jak wszelkie uzależnienia. Wtedy choroba staje się tarczą chroniącą człowieka, której zwykle nie da się po prostu pozbyć. Z takich rzeczy wychodzi się, przeważnie dzięki psychoterapii, poprzez naukę radzenia sobie z problemami, np. z nieśmiałością, poczuciem osamotnienia, trudnością nawiązywania satysfakcjonujących relacji, albo wieloma innymi - to są źródła, przyczyny dla których powstaje choroba, będąca tylko objawem znacznie głębszych problemów. Wymaga to oczywiście ciężkiej pracy i dużo samozaparcia. Z czasem jednak tarcza ta może być coraz mniej potrzebna. Jeśli natomiast człowiekowi uda się jakoś odciąć od nałogu (np. dzięki hipnozie lub psychoterapii nastawionej tylko na usunięcie objawu), często wpada w kolejny, co oznacza, że nic tak naprawdę się nie zmieniło.

I jest tak, że jeśli dla kogoś ostatnią rzeczą, jaka trzyma go przy życiu jest akurat religia, nie jest zbyt zaskakujące, że gdy człowiek przestanie dostrzegać jej sens lub zwątpi w prawdy, która ona niesie, wtedy może chwycić się czegoś innego lub wpaść w ciężką depresję. Może też zrobić sobie krzywdę.

Tak na marginesie, jest takie fajne forum, http://forum.glodne.pl (poświęcone chorym na zaburzenia odżywiania, ale w końcu to tylko objaw problemów; różni ludzie tam są), którego idea polega na tym, że rozmawia się o wszystkim, także o problemach, tylko nie nakręca na ich objawy (jak np. rozmowy, kto ile schudł). Poleciłbym wszystkim, którzy swoich problemów mają już dość i każdemu, kto szuka w życiu swojego szczęścia. Z pewnością można spotkać tam osoby, które radzą sobie lub nawet już sobie poradziły z poczuciem osamotnienia lub bycia opuszczonym (obojętnie z jakich przyczyn).

Nie wiem, czy jakieś moja słowa Ci pomogą, ale w końcu nigdy nie wiadomo, więc chciałem napisać, co myślę. Pozdrawiam Cię gorąco. I ode mnie też masz modlitwę.

_________________
Don't tell me there's no hope at all
Together we stand, divided we fall

~ Pink Floyd, "Hey you"


Cz lis 04, 2010 18:05
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr lis 03, 2010 4:53
Posty: 66
Post Re: trochę dziwne pytanie
Bardzo wyważony wpis Soula33.Ale również zdradziecki w wielu miejscach.Jak można mówić komuś "zmień wiarę a będzie Ci lepiej a i tak będziesz zbawiona"?Przecież to nawoływanie do apostazji.Kolega nie ma bladego pojęcia z czym startuje do Gavenii.Być szczęśliwym bez względu na religię.Straszne.Kolega lepiej swoje,głębokie,przemyślane,duchowe rady a la Paulo Coelho zachowa dla siebie.
Przepis na szczęście jest prosty: obowiązki i relacje z ludźmi.Oraz miłość-do siebie i do bliźnich.

Gavenia przepraszam,jesli Cię uraziłem swoim psychologizowaniem.Po prostu staram się po omacku pomóc Tobie w identyfikacji prawdziwego problemu,bo ten który zapodałaś to wg mnie wierzchołek góry lodowej,a przynajmniej nie problem główny.

Pozdrawiam w cierpieniu


Cz lis 04, 2010 21:04
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn wrz 06, 2010 9:07
Posty: 131
Post Re: trochę dziwne pytanie
Brown
Widzisz, mówisz mi o tym że Bóg mnie kocha bo Jezus za mnie umarł.
Pod koniec sierpnia byłam na rekolekcjach, gdzie któregoś dnia jako żart ilustrujący jak nie powinna wyglądać postawa chrześcijanina opowiedziano nam taką historyjkę:
"Przychodzi baba do lekarza i mówi, że ostatnio jest jakaś taka zniechęcona, nic jej się nie chce i w ogóle. Lekarz na to:
- Ale przecież pani jest wierząca, chodzi pani do kościoła, modli się pani. To niech pani się raduje, przecież Jezus zmartwychwstał!
- Taa, ale kiedy to było..."
No więc właśnie tak to wygląda w moim przypadku. Być może że Jezus umarł za mnie. Ale jakoś mnie to do niczego nie motywuje, nie potrafię sobie tego wyobrazić, nie przemawia to do mnie. A nawet gdyby przemawiało to tylko świadczyłoby przeciw mnie, że mając świadomość że Jezus za mnie umarł i tak jeszcze narzekam.
Jak chciałabym doświadczyć, że Bóg mnie kocha? Nie wiem. Wiem, że widzę zasadniczą różnicę między mną, a wieloma znanymi mi ludźmi, którzy wierzą że Bóg ich kocha, cieszą się że wierzą, mówią o swojej wierze i jest to dla nich czymś naturalnym. To że wierzą Bogu jest dla nich naturalne. Dla mnie nie jest. Nie chcę żadnych doświadczeń mistycznych, chcę po prostu w spokoju wierzyć i móc głosić Ewangelię z czystym sumieniem (a do tego trzeba w nią wierzyć).
Też słuchałam ks. Pawlukiewicza. I pytałam Boga, już z 1000 razy co chce mi przez to powiedzieć, ale do tej pory nie odpowiedział.

Nie uraziłeś mnie, w najmniejszym stopniu. Cieszę się że chcesz mi pomóc. Pewnie masz rację co do tego że mój problem to wierzchołek góry lodowej, ale ja zupełnie nie mogę dojść co jest pod spodem, chociaż miałam już różne przypuszczenia, wiele rzeczy robiłam, radziłam się różnych ludzi (od psychologów do egzorcystów) ale nic to nie dało.


Soul33

Masz rację z tą chęcią pokazania innym swojego bólu. Jak wiadomo kobiety przeżywając coś trudnego potrzebują się wygadać i poczuć wsparcie. A to forum jest jedynym miejscem gdzie mogę powiedzieć komuś o tym co przeżywam. Poza wszystkimi radami, które tutaj dostaję bardzo ważne jest dla mnie to że ktoś stara się mnie zrozumieć.

Depresji nie mam. Nie rozmawiałam akurat o tym z żadnym psychologiem, ale nie mam praktycznie żadnych objawów depresji, przynajmniej według tej strony: http://www.depresja.net.pl/diagnozadepresji.php może pomijając obniżony nastrój, ale obniżony nastrój ma bardzo konkretne przyczyny, a mianowicie zwątpienie w sen życia, które też ma swoje bardzo konkretne przyczyny: skoro wiara była dla mnie najważniejszą sprawą w życiu a wierzyć nie mogę to mnie dołuje. Ale nie oznacza że mam depresję.

Z moim poczuciem humoru też wszystko w porządku. Wiem, że z tego co tu piszę wygląda na to że jakiś smutas ze mnie, ale jak pisałam: to jest jedyne miejsce gdzie mogę otwarcie napisać o moich duchowych problemach. Poza tym normalnie gdybyś mnie znał "w realu" to byś w życiu nie przypuszczał że mogę mieć takie problemy, bo jestem osobą wesołą, towarzyską, z poczuciem humoru.

Niewiele razy w życiu usłyszałam "kocham cię". I zdaję sobie w pełni sprawę że ma to duży wpływ na moją psychikę. Ale nie mogę zwalić na psychikę wielu okoliczności zewnętrznych, które mnie spotykają i tego że kiedy o coś się modlę, już mam wrażenie że się to spełnia a potem następuje z przyczyn zupełnie niezależnych ode mnie wielkie rozczarowanie (już wiele razy tak było). To są fakty, a z faktami się nie dyskutuje i z pewnością nie są one sprawą mojej psychiki.

Wiesz, mimo wszystko wątpliwości co do istnienia Boga mieć nie mogę, tak jak ty zapewne nie masz wątpliwości co do tego że 2+2=4. To jest po prostu dla mnie zupełnie oczywiste, i nawet jak czasem się zastanawiam czy przypadkiem mi się coś nie wydaje, wychodzi mi jasno i jednoznacznie że nie ma innej możliwości - Bóg niewątpliwie istnieje.

_________________
"Wznosić toast w obliczu świata i nie szukać pociechy"


Cz lis 04, 2010 21:50
Zobacz profil
Moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So paź 23, 2010 23:17
Posty: 8674
Post Re: trochę dziwne pytanie
Gavia, Kiedyś myślałem, że dobrze byłoby mieć pewność. Nawet jakoś się do niej zbliżyłem, ale w końcu uznałem, że wcale nie jest potrzebna.

A skąd Twoja się wzięła? Mnie czytanie o cudach niemal do niej doprowadziło. Ale... już wyjaśniłem, jaki teraz mam stosunek do cudów.

I jak Twoje poczucie własnej wartości? (też pewnie niezbyt odkrywcze pytanie :) )


brown, nigdzie nie napisałem o zmianie wiary. To byłby jakiś absurd. Wspomniałem po prostu, że ogólnie zawsze szukam możliwości uczynienia życia bardziej satysfakcjonującym bez względu na to, jaką kto wyznaje religię.

No ale przysięgam, że...
brown napisał(a):
rady a la Paulo Coelho
Tak bardzo to mnie chyba nikt jeszcze nie obraził :mrgreen:

_________________
Don't tell me there's no hope at all
Together we stand, divided we fall

~ Pink Floyd, "Hey you"


Cz lis 04, 2010 22:20
Zobacz profil
Post 
Gavia, ja cały czas śledzę Twój wątek. Modlę się za Ciebie i czasem myślę jak tam u Ciebie. Znam co najmniej jeszcze jedną osobę z podobnym problemem, ale zapewne tylko pozornie.

Ciągle po mnie chodzi to, że jesteś z Odnowy w Duchu Św. Nie wiem czy już tu pisałem, że ja wywodzę się z Oazy. Sporo osób mieliśmy w zaprzyjaźnionej wspólnocie Odnowy, byłem też na kilku ich spotkaniach jak oni na naszych. I wiesz co? Myśmy wtedy mieli wszyscy po kilkanaście - dwadzieścia kilka lat. Wiesz ile z nas zostało we wspólnotach teraz, 20 lat później? Kilkoro "niedobitków" (przepraszam za określenie) w Domowym Kościele. Z około setki osób. Reszta mniej więcej po połowie odeszła z Kościoła albo ogranicza się do niedzielnej mszy.

Do czego zmierzam. Otóż mam od jakiegoś czasu nieprzeparte wrażenie, że z takich wspólnot i ruchów charyzmatycznych większość ludzi zwyczajnie wyrasta. Ja nie mówię, że wyrastają z wiary i oczywiście nie wszyscy. Ich problem polega raczej na tym, że Kościół zwyczajnie nie ma zbyt wiele do zaoferowania przeciętnym ludziom w wieku 30-40 lat. Na Oazę za starzy, na kółko różańcowe jakby ciut za młodzi... No, może poza Neokatechumenatem to właściwie nie ma takiej formacji w Kościele Katolickim. Ale w Neo to trzeba wsiąknąć i nie każdemu pasuje.

Piszesz o tym, że widziałaś tyle Bożych ingerencji w ludzkie życie... Czy dobrze myślę, że większość tych ludzi to właśnie Twoi rówieśnicy - charyzmatycy? Jeśli tak, to mamy możliwą odpowiedź na Twój problem. Nie receptę, ale odpowiedź. Może nigdy nie miałaś takiego samego temperamentu w sferze religijnej a może po prostu Twój temperament rozwija się w innym kierunku niż wspólnota. Potrzebujesz teraz czasu żeby ochłonąć ale potem, kiedy zatęsknisz, będzie Ci trudno znaleźć sobie miejsce. Tyle, że to już wykracza poza Twój wątek.

W każdym razie ja zostałem z wrażeniem, że te młodzieżowe ruchy nas psują. W sensie że nas rozpieszczają, pokazują coś pięknego: wspólne przeżycia, wyprawy, pierwsze przyjaźnie... coś jak harcerstwo. Ale z harcerstwa właśnie na ogół się wyrasta i człowiek widzi wokół siebie zupełnie inne życie. I odtąd już zawsze czegoś brakuje, pozostają piękne wspomnienia i uczucie pustki.

Myślałaś o tym że może Twoja potrzeba odczucia Bożej miłości została w jakiś sposób... no szukam odpowiedniego słowa... stymulowana przez to, co widziałaś we wspólnocie?


Cz lis 04, 2010 22:45

Dołączył(a): Wt maja 25, 2010 10:57
Posty: 464
Post Re: trochę dziwne pytanie
Gavia, czytam Twoje posty i nie mogę się nadziwić, bo mógłbym się pod nimi podpisać w stu procentach, przynajmniej jakiś czas temu.

Co do tego, co napisał Liam - u mnie Odnowa była jednak ostatnim zrywem wiary. Tzn. nie zniechęciła mnie Odnowa ani mój kryzys nie wynikł z żadnych okołoodnowowych spraw. Wiarę zacząłem tracić już wcześniej, pod wpływem problemów życiowych. Imałem się różnych sposobów, żeby ją zachować i Odnowa była tym ostatnim, po którym już dałem sobie spokój. Reklamowali ją właśnie jako sposób na kryzysy, ale nie pomogło.

Generalnie moja wiara przypominała w tamtym czasie sinusoidę o rosnącej amplitudzie. Na przemian było coraz lepiej i coraz gorzej, pogłębiałem dna i pobijałem szczyty. To było jak przeciąganie liny.

Jak pewnie już kiedyś pisałem, oczekiwałem od Boga jakiegoś prowadzenia, zainteresowania czy rady. Moje życie sypało się, ale wierzyłem wtedy, że dzieje się to za wiedzą Boga a może nawet z Jego inicjatywy. Dzisiaj już wiem, że po prostu byłem wtedy sam a moja sytuacja donikąd nie prowadziła.
O to mam w zasadzie największą pretensję do kaznodziejów, których wtedy słuchałem, bo gdybym wtedy znał prawdę, to podjąłbym inne decyzje. Dałem się nabrać, że Bóg pomaga każdemu i że nic złego nie może mi się przytrafić.

Żeby było ciekawiej, Bóg wysłuchał w moim życiu kilku modlitw, ale nigdy o łaskę dla mnie. Wysłuchał tylko takich moich próśb, gdzie modliłem się za kogoś innego. Mogę to zrozumieć jedynie w ten sposób, że Bóg nie chce mi dać żadnej łaski i żebym się odczepił, co też zrobiłem.

_________________
Come and see the truth through lies you've been fed.
Weigh the worlds at hand, now which direction will you take?


Pt lis 05, 2010 0:29
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 182 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL