Ktoś mi kiedyś powiedział, że być pokornym, to stać w prawdzie o sobie samym.
Może w tym rozumieniu staram się być pokorną, bo nieznoszę zakłamania w swoim życiu.
Jednak nie umiem w ciszy zwiesić głowy i posłusznie się podporządkować. Szlag mnie prędzej trafi..
Zazdroszczę tym, którzy potrafią, którzy.. umieją przyjmować słowa KK, umieją Mu zaufać niejako z definicji i wierzyć, że ma rację, nawet kiedy sami myślą inaczej.
Czasem wściekła wyrzucam Bogu w gniewie, że mógł mnie stworzyć inną, mógł mnie nauczyć posłuszeństwa! Mógł sprawić, że przyjmuję słowa autorytetów, że umiem się dopasować, że umiem przełknąć wszystko.
A tymczasem stworzył mnie inną.. Pełną ognia i temperamentu, dynamiczną, dumną i niedającą się poskromic zbyt łatwo.. I jest mi przez to niesamowicie ciężko żyć! Mam żal do Boga, że nie jestem ślepą posłuszną uniżoną owieczką... truchtającą sobie spokojnie ku zbawieniu, biorącą grzecznie ślub w KK, przestrzegającą przykazań i postępująca wg wszystkich wytycznych.
Dlaczego Bóg stworzył mnie inną, dlaczego naraził na długą, krętą drogę przez życie?
Czasem nienawidzę Boga za to, co mi zrobił.
A czasem kocham, bo lubię być jaką jestem... i narzeczony powtarza, że kocha we mnie te różki i ogień.
Przepraszam, że to wszystko piszę... i że to pewnie jest OT..
Ale ta rozmowa wzbudza we mnie wielkie emocje, dotyka miejsc, które chowam, by nie rozdrapywać, nie wracać... żeby było łatwiej żyć, gdy są głęboko..
Prawie rok temu trafiłam na to forum chcąc odnaleźć swoje miejsce w KK.
Zasugerowałam się odpowiedziami paru mądrych osób.. i wykluczyłam się z KK.
Teraz każdy mój dzień polega na tym, by żyć konsekwentnie, by przekonać siebie samą, że postąpiłam słusznie i że w ogóle mogę żyć dalej w tym stanie.
Osłoniliście to w tej dyskusji i krwawi...
Chyba nie chcę już nic więcej powiedzieć...
EOT.