Mam pytanie: Wyobraźcie sobie taką sytuacje :
Przystępujecie do spowiedzi...mówicie spowiednikowi, że jest pewien grzech, o którym zapomnieliście, bądź po jakimś dłuższym czasie do was dotarło, że to jest grzech.Albo jest coś, co kiedyś się wydarzyło, dawno temu, i nie wiecie do końca czy to faktycznie było grzechem, ale to do was wróciło i nie daje wam to spokoju.Na co spowiednik odpowiada : Zostaw przeszłość za sobą, nie wracaj do niej.Nie trać czasu na myślenie o niej, żyj teraźniejszością...A jak już sobie coś przypomnisz, to po prostu przeproś Boga, to wystarczy, nie spowiadaj się z tego, gdyż jnaczej, nigdy się nie uwolnisz od przeszłości.
Czy ten spowiednik miał rację?Lepiej w ogóle nie wracać do przeszłości w takiej sytuacji?Czy wystarczy przeprosić Boga, za grzechy"z przeszłości", o których się wtedy zapomniało, a one zaczęły wracać?Albo inaczej...
Nasze myślenie się zmieniło, tzn jakby..."sumienie się pogłębiło"(nie umiem inaczej tego nazwać), coś co kiedyś nie było dla Ciebie grzechem... jest nim teraz.
To tak(załóżmy)jakbyś siedział w ciemnym pokoju, w kącie, a na stoliku świeciła się świeczka.Zacząłbyś iść w jej kierunku, im bliżej świeczki, tym więcej bałaganu i brudu byś widział w pokoju.
Nie wiem czy ktoś rozumiał co mam na myśli, jeżeli tak...to czekam na jakieś odpowiedzi.