Witajcie!
Nie będę tutaj opisywać całego swojego życia, bo nie po to się tu zarejestrowałem. Po krótce, mam 26 lat, jeszcze studiuje, od najmlodszych lat czułem głęboką i specyficzną wieź z Bogiem i o tym chciałem napisać. Jestem wychowany z rodzinie mocno wierzącej, ale jest to bardzo zdrowa wiara, o ile mozna w ten sposob mowic o wierze, a chyba mozna

( rodzice w Kosciele Domowym), jak byłem dzieckiem jeździłem z nimi na rekolekcje wakacyjne także, bedac ministrantem przez całą podstawówkę bylem (zdawało mi się) blisko Pana. Pozniej sam wstapiłem do Oazy, i rowniez przez pare lat angazowałem się we wspolnotę w moim regionie. Od najmłodszych lat czułem dziwnego rodzaju tchnienie, jakieś ciche wyróżnienie Boga w stosunku do mnie. Przez talenty jakie dostałem (malarstwo, muzyka, ogólnie rzecz ujmujac sztuka) coraz mocniej odczuwałem i odczuwam do dziś działanie Boga. Życie jednak pokazało przeszkody i mimo ze chodziłem do liceum katolickiego, to mocno sie buntowałem:) teraz widze takze w tym wszystkim palec Boży..Uzywki, imprezy, naprawde grube przeginki itd, bładziłem i oddaliłem sie od Kosciola, od sakramentów, od modlitwy, choc nigdy nie straciłem wiary doszczetnie. Miałem probe samobojczą, szatan chciał mnie zniszczyć doszczetnie, ale widocznie Duch Pana mimo to był nade mną. Rok temu wydarzyło sie cos waznego w moim zyciu, co mnie mocno doswiadczyło. Od tamtego momentu powoli wszystko sie zmienia, fizycznie i duchowo:staje sie bardziej odpowiedzialny, nie kłamię, staram się zyc blisko Pana. Wróciłem do sakramentów, choc zdarza mi sie niestety czesto upadać, i widze jeszcze bardziej swoje grzechy, ale to daje kopa do działania i zmieniania się, i jest łatwiej bo wiem, że w miłosierdziu znajde ukojenie i przebaczenie win. Ot tak po prostu przestałem palić papierosy, choc paliłem mocno i duzo przez 10 lat. Nie pale trawy, a miałem z tym problem. Powoli wracam do stanu w jakim żyłem w dziecinstwie: glebokiego zawierzenia Bogu. Takiego prostego, nie zadufanego i na pokaz. Przejdę do sedna sprawy. Od kilkunastu miesiecy plątają sie w mojej głowie mysli o zyciu zakonnym. Jestem zafascynowany i duzo czytam o zyciu monastycznym, slucham chorałów (które teraz też płyną w głośniku

, nie dają mi te myśli czasem zasnąć. Staram się modlic i pytać Boga czy to mozliwe, czy to Jego cichy głos, że ja taki głupiec wyrwany z paszczy lwa może dostapic tego wyroznienia? Raz tego pragnę, pozniej uciekam w świat i odganiam te myśli. Co ciekawe, chodziłem do liceum, gdzie patronem był św. Maxymilian Maria Kolbe, jestem w parafii gdzie patronem i zarazem jedna z grup jest grupa Ojca Pio(sa nawet odrobiny relikwi), od kiedy pamietam mam bródkę i bez niej czuje sie beznadziejnie, jak bez palca, moimi kolorami w których czuję sie najlepiej są brazy. To moze smieszne, ale od zawsze podobało mi się imię Franciszek. Kapucyni mnie pociągają w jakis dziwny sposob. Choc nie znam zadnego to czuje tajemniczą więź z nimi. Ostatnio przejezdzałem przez Sędziszów Małopolski pociagiem i patrzac na klasztor miałem taką dziwną radosc w sercu o ktorej ciezko mi napisać. W moim miescie są Dominikanie i do nich w sumie uczeszczam na Eucharystie, ale ta dziwna wiez z kapucynami istnieje. Po prostu, fascynacja i chęć włączenia się we wspolnote zakonna. Długo moglbym pisać, ale chciałem nakreslic temat. No i chciałem spytać, co sadzicie o tym?
PAX