Przepraszam z góry, że długie i nudne, ale bardzo potrzebowałam "wygadać się".
Wyszłam za mąż bardzo wcześnie jak na dzisiejsze czasy, bo już w wieku 22 lat, w połowie studiów. Mój mąż to ten jedyny i do dzisiaj nie żałuję tej decyzji. Oboje się bardzo kochamy. Przyznam, że główną siłą napędową tego szalonego pomysłu dwóch młodych, głupich i zakochanych studentów była głęboka wiara i chęć skonsumowania związku bez wyrzutów sumienia, bo niestety mimo nieustających prób nie udało się nam wytrzymać w czystości do ślubu. Ale staraliśmy się, spowiadaliśmy po każdym niepowodzeniu i "jakoś było"

. Oczywiście nie jestem z tego dumna.
Po ślubie ambitnie zaczęliśmy stosować NPR. Nie wychodziło nam to idealnie. Albo wstałam z łóżka przed pomiarem temperatury, ale gdzieś się pomyliłam. Ale kilka miesięcy nam to "szło". Nabraliśmy więc pewności co do skuteczności metody i... Wpadka. Na szczęście już pod koniec studiów, więc przyniosła nam ona więcej radości niż smutku

Po porodzie było gorzej. W nocy wstawałam wiele razy do dziecka, więc pomiary temp były na bank zakłamane. Poza tym nie umiałam nigdy rozpoznawać objawów na podstawie szyjki macicy

Mam ją wygiętą i może dlatego? Długo nie miałam okresu, potem jak dostałam to raz na 40-50 dni. No i niestety znów pewnie nie przyłożyliśmy się i... druga wpadka. Już mniej radosna, bo nie udało mi się zacząć pracy, a już trochę od studiów minęło. Po porodzie podobnie - długo brak okresu, potem bardzo nieregularny. Zaczęłam stosować prezerwatywy. Ze strachu. Może miałam depresję, a może ją sobie wmawiałam (psycholog orzekł umiarkowaną, ale nie wierzę w to, bo mam wrażenie, że na wizytach się użalałam nad sobą bardziej niż rzeczywiście cierpiałam. W ogóle ta moja depresja to taka naciągana przeze mnie chyba była.. nie wiem

jakbym ją sobie wmówiła ). No i zaczęło się. Skoro zdecydowaliśmy się na antykoncepcję, to nie ma mowy o Komunii i Spowiedzi. A skoro o tym nie ma mowy, to raz nie pójdziemy do kościoła to bez różnicy. Drugi też... I tak żyję razem z mężem i dziećmi zupełnie bez Boga i Kościoła kilka lat (chociaż mąż z dziećmi zmawia co wieczór modlitwę...). Początkowo strasznie cierpiałam. Teraz zagłuszyłam już swoje sumienie...
No i zaczęły się moje problemy zdrowotne. Nie wiem na ile to stres, na ile sama sobie wmówiłam, a na ile to depresja (mam straszne problemy zawodowe...), ale uzbierało się trochę objawów i ustał mi zupełnie okres. Kiedy nie miałam go już prawie rok, a wciąż czułam się bardzo źle psychicznie, poszłam do lekarza. On mnie zbadał i wyszło, że niby mam policystyczne jajniki, ale wskazuje na to tylko badanie USG. Wszystkie badania hormonalne są idealne. No i mam 2 dzieci bez problemu, a to przyczyna bezpłodności. Więc nie wiem co mam. Tak czy inaczej lekarz zabrał się za "wywoływanie" okresu tabletkami antykoncepcyjnymi. No i wywołał go. Jest to jeden z lekarzy, który bez mrugnięcia okiem wypisuje tabletki antykoncepcyjne chyba na wszystko. Tak więc mam wątpliwości, czy akurat ta "metoda" jest koniczna. Chociaż jako lekarz wybitny.
chcę bardzo "wrócić" do Boga

jak się za to zabrać?

NIE CHCĘ więcej dzieci. Kocham moje, ale wiem jak ciężko je wychować, utrzymać. Zwłaszcza, że jestem stara już a mam minimalne doświadczenie zawodowe i zarabiam grosze w pracy, której szukałam kilka lat. CHCĘ się kochać z mężem. NIE CHCĘ grzeszyć. NIE WIEM jak stosować NPR jak przerwę "leczenie" tabletkami antykoncepcyjnymi, a nie będę miała okresu

Czy w ogóle powinnam to przerywać? Może mogę żyć bez okresu? A może rozwinie się to w gorszą chorobę? Może powinnam iść do ginekologa jakiegoś katolickiego? Skąd takiego wytrzasnąć? Wiem, że teoretycznie jak przyjmuję antykoncepcję ze względów medyczno zdrowotnych to niby "nie ma grzechu", ale znam siebie, wiem co mówi mi sumienie. Po cichu się hihra: "heheh, ale sobie wykombinowałam chorobę i mam z głowy" :/