Czesc wszystkim istotkom, niezaleznie czy dwunoznym, czy inno-noznym
Wrocilem. Znow w dlugim plaszczu, znow z fajka w zebach, znow pachnacy dymem ogniska i piwem.
Ci ktorzy mnie znaja, to mnie znaja. Ci ktorzy mnie nie znaja, moze mnie poznaja.
A na przywitanie opowiem Wam historie, naturalnie prawdziwa, ktora mi sie przytrafila po drodze.
Historia ta bedzie o najwiekszej przyjaciolce czlowieka - przyjazni.
Przyjaciol nie mialem wielu. Pewnie dlatego, ze ciezko jest znalezc ludzi, ktorzy na takie miano zasluguja. A jak juz sie ich znajdzie, to przy moim trybie zycia trzeba ich czesto zostawic za soba. Takoz mialem i ja.
Wedrujac przez pewne ziemie mialem koszmarne szczescie - znalazlem mieszek zlota. Prawdziwego zlota. I powiem jeszcze, ze mieszek ow byl pekaty. Coz wiec zrobil Wasz wloczega? Ano zgodnie ze swoja polityka, ja to zloto przepuszczac. A przepuszczalem na co popadlo - na dobry tyton, alkohol, dziewki chetne a ladne... oj dzialo sie, dzialo. W mieszku ubywalo zlotych talarkow, ale ja dalej hulalem i swawolilem, niczym nie porownujac mlody zrebak. Przyjaciol mialem wtedy, rzeklbys, bez liku. Ale w koncu wywrocilem mieszek do gory dnem i nic z niego nie wypadlo. NIC. Kompletnie nic. Coz, latwo przyszlo, latwo poszlo. Juz sie chcialem zebrac i ruszyc w droge, kiedy, wyobrazcie sobie, do mojej izby wpada dwoch strznikow, glewie w lapach. Jeden, psi syn, za grosz szacunku dla starszych, strzelil mnie od razu po lbie. Tedy, na ziemii juz lezac, zaczalem mu w krotkich slowach wyjasniac, kim byla jego rodzicielka i czesc jego rodziny pare pokolen wstecz. Drugi na to, widac jakowosc skoligacony, poczul sie tez urazony i strzelil mnie kilka razy butem w trzewia.
Kiedy juz wyrazili na mnie swoje oburzenie z racji epitetow, jakie na ich rodzine rzucilem, wzieli mnie pod ramiona i powlekli... do wiezy.
Ha... wiezy. Nie takiej ladnej, jak tu u Was. Wrecz przeciwnie, ponurej, z malymi celami, kiepskim zarciem i brudna woda. W tej wierzy siedzialem i prozno staralem sie dowiedziec za co. Za niewinnosc.
Potem, pare dni walki z karaluchami pozniej, zszedl do mnie pisarz owej miesciny i obwiescil, ze za ublizenie szlacheckiej corce przed sadem bede sadzony. W glowe od razu zachodzilem jakiej to corce ja ublizylem, bo za czasow pekatego mieszka wiele corek i zon mnie odwiedzalo. No nic. Siedzialem w kazdym razie za kobiete. Znowu.
Jalem sie tedy powolywac na moznych, co to ze mna mieszek ten skutecznie przetupali. Pisarz personalia ich zapisal i oznajmil, ze w takim razie ich sie o mnie zapytaja.
W oczekiwaniu na odpowiedz kolejny tydzien zaczalem juz z karaluchami nie walczyc, ale bestie tresowac. Doszedlem nawet do tego, ze na podwojne klasniecie wylazily z barlogu, w ktorym mialem sie polozyc. Ha! Czego to ludzka zmyslnosc nie dokona.
Po tygodniu odpowiedz przyszla - wszyscy jak jeden maz sie mnie wyparli. Coz. Przyjaciele, taka ich mac. I siedzialem. Naturalna koleja rzeczy zostalem tez skazany, przy czym nikt nie zainteresowal sie tym, zebym przed lawa sam wystapil i racje swe wylozyl. Ot, jakis zakuty w helm straznik oznajmil, ze ku uciesze gawiedzi zostane na rynku obatozony, a potem puszczony golo precz z miasta.
Tutaj juz przesadzili. Karaluchy znioslem, wikt i opierunek niegodny tych karaluchow tez znioslem. Baty pewnie tez bym zniosl, bo nie raz je bralem. Ale zebym ja, porzadny czlowiek, skromny, golym tylkiem i interesem przy ludziach mial swiecic? Kobiety i dziatki na szok narazac? Dzierlatkom widokiem w glowach zawracac? A gdzie, pytam, moralnosc?
Zakuty leb nie raczyl mi odpowiedziec. Nie pierwszy to raz, zreszta.
Tedy i pewnego dnia wyciagneli mnie z celi, wywlekli na dwor, wsadzili do takiej klatki na wozie, ktory nawiasem mowiac kola mial chyba kwadratowe, tak w nim rzucalo. I zawiezli na rynek, gdzie ku uciesze gawiedzi mialem dostac kare.
Wyciagneli mnie z klatki sprawnie, szybko z odzienia ogolocili, i rzucili na pieniek. Kiedy juz czekalem na pierwszy swist i bol, krzyknal ktos wysokim glosem:
Ani sie wazcie!
Ot sie zdziwilem. Bat nie spadl, a ja szybko przeturlalem sie dalej i patrzylem, kto to za mna sie wstawil.
A wstawila sie, oj, poznalem to od razu, piekna szlachcianka, panna Antriella. Herbu jakiegos tam, nie pamietam. W kazdym razie w kilku slowach wytlumaczyla urzednikowi, ze czlek jestem zacny, spokojny i wyrzadzonych czynow nijak popelnic nie moglem. Tak mi sie przynajmnije wydawalo, bo nie slyszalem co mowila. Na jej znak jednak straznicy mnie podniesli, ubrali i wsadzili na konia, ktorego podstawil sluzacy mojej wybawicielki. Tedy, wsrod gwizdow zawiedzionego tlumu ruszylismy do miejskiej bramy.
Cala droge zastanawialem sie, czemu mnie uratowala, doszedlem lecz do wniosku, ze byl to odruch przyjazni, za dwane dzieje, kiedym corke jej od potwarzy uratowal, do ktorej szykowal sie pewien marny wierszokleta. Wierszoklecie za pomoca kija i piesci wytlumaczylem, ze nie przystoi chwalic sie podbojami szlachetnych corek, jesli to loznicy rzeczonych zblizylo sie co najwyzej na 20 strzal z luku. Tym tez sposobem zyskalem wdziecznosc corki (oj, warto bylo) i jak widac i matki, skoro mnie teraz uratowala.
Domyslow nie moglem jednak swych sprawdzic, bo miedzy mna a nia jechal pacholek i nijak go w scisku ulicy wyprzedzic nie moglem. Dotarlismy tedy do bram miasta, a za nimi zrownalem sie z wybawczynia i poruszylem trapiacy mnie temat.
- Przyjaciol poznaje sie w biedzie, mosci Wedrowcze. Tys mi pomogl, a ja Ci sie taka sama moneta odplacilam. I jeszcze odplace na zamku.
Ha! Pomyslalem sobie. Ot i piekna przyjazn mnie naszla. Rozplynalem sie wiec w podziekowaniach i spokojnie jechalem na zamek wybawczyni, pieknej komnaty i kapieli sie tam niechybnie spodziewajac. A ze raczyla ona przed nami jednego pachoka wyslac, tedy spodziewalem sie, ze przywitanie bedzie godne mej przyjazni z tak szlachetna osoba.
I bylo. Na samym dziedzincu zlapali mnie i do pniaka przywiazali. Zanim zdazylem pisnac mialem w gebie szmate, a kat wprawnie odliczyl mi 30 batow, na szczescie nie w golizne.
Zaraz po tym, kiedy juz rozwiazany macalem obite miejsce, odezwala sie moja "wybawicielka".
- Ot i odplacilam Ci godnie wedrowcze. Za uratowanie honoru corki zbrukaniem - uratowalam ja Ciebie. A za to, cos mi z corka potem zrobil - batami. Bo pamietaj, ze przyjazn nie zna dlugow.
Tak to jest, mile towarzystwo. Przyjazn nie zna dlugow... I kto moze o tym lepiej wiedziec niz ten, kto na wlasnej skorze mial te dlugi wyplacone?
W tym momencie Wedrowiec przeciagnal sie i syknal z bolu.
Eh... diabli nadali taki bat... nie macie moze masci na stluczenia?
I moral jest z tego taki: przyjazn, choc czasem gorzka, przydaje sie jednak, gdy miedzy przyjaciolmi wszystkie zwady rozliczone.
Crosis