| Autor |
Wiadomość |
|
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Nuuuuuuuda na administracyjnym z Panem Anemikiem...
Pół godziny na śniegu, czekając na kolejkę - niech żyją roboty kolejowe...
No i potem - faaajno  Spokój, książeczka 
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
| N lut 26, 2006 22:29 |
|
|
|
 |
|
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
Czas spac... bo juz brak mi słów na temat.... 
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
| N lut 26, 2006 22:41 |
|
 |
|
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Wyluzuj. Rozmawia się spokojnie, bez emocji.
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
| N lut 26, 2006 22:50 |
|
|
|
 |
|
Incognito
Dołączył(a): Pt cze 18, 2004 13:21 Posty: 2617
|
Dziś przed snem nastrój jak wczoraj w "Dobrym miejscu" 
_________________ Opuściłem forum wiara.pl i mój profil czeka na usunięcie.
Pożegnanie jest tutaj
|
| N lut 26, 2006 23:02 |
|
 |
|
angua
Dołączył(a): Pn sty 03, 2005 21:25 Posty: 7301
|
A ja byłam na ostatnim już szantowym koncercie. Teraz w kółko słucham Shenandoah. Tego akurat nie śpiewali, ale co z tego, skoro tak bardzo lubię... 
_________________ Czuwaj i módl się bezustannie, a czyń to dla Boga, dla ludzi i dla samego siebie. Nie ma piękniejszego zadania, które zostałoby człowiekowi dane do wypełnienia, niż kontemplacja. P. M. Delfieux
|
| Pn lut 27, 2006 1:31 |
|
|
|
 |
|
chmurka_
Dołączył(a): So maja 29, 2004 12:36 Posty: 427
|
Rzucił mnie chłopak po 2 latach zwiazku...........
nie muszę nic wiecej dodawać......
_________________ Wiara jest to pewność bez dowodu.
|
| Pn lut 27, 2006 20:00 |
|
 |
|
Incognito
Dołączył(a): Pt cze 18, 2004 13:21 Posty: 2617
|
Ja też nic nie dodam. Trzymaj się Chmurko 
_________________ Opuściłem forum wiara.pl i mój profil czeka na usunięcie.
Pożegnanie jest tutaj
|
| Pn lut 27, 2006 20:03 |
|
 |
|
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Bardzo mi przykro...
Trzymaj się 
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
| Pn lut 27, 2006 20:16 |
|
 |
|
okno
Dołączył(a): Pn lut 27, 2006 9:09 Posty: 59
|
 Głowolandia
Całkiem niedawno i całkiem blisko nas pojawiła się mała kraina zwana Głowolandią. Nie było to zbyt urozmaicone miejsce, na co mogłaby wskazywać jego nazwa. Znajdowało się tam tylko olbrzymie lotnisko i las. Nad Głowolandią panował wszędobylski, różowy duszek Dzin. To on zarządzał przylotami i odlotami samolotów, jak również miał piecze nad płytami z informacjami, które codziennie porządkował. Właśnie las w Głowolandii był miejscem magazynowania wiadomości, drzewa tam od razu rosły tak, by w ich pniach były półki i przegrody na płyty. Na początku, kiedy las wyglądał jeszcze jak mały park, duszek Dzin doskonale radził sobie z obowiązkami lecz po kilku latach park rozrósł się ogromnie.
Wtedy okazało się, że Dzin zaczyna dostrzegać u siebie objawy jakiejś dziwnej choroby. Kiedy tylko paczka z nowymi informacjami znalazła się w jego rękach Dzin dostawał ataku śmiechu, a kiedy wchodził do lasu zapominał cały alfabet i powtarzał w kółko tylko dwie literki p i h. Przez długi czas duszek wmawiał sobie, że to na pewno przejściowa dolegliwość. Kiedy jednak pracownicy lotniska zaczęli zwracać mu uwagę, że wydaje dziwne dźwięki- py, py, py, cha, cha, cha, a z paczek, których nie mógł ułożyć na właściwe miejsca mógł już zbudować sobie nie jedną, ale kilka ścian, postanowił skapitulować. Z kolorowego papieru po płytach zrobił sobie ogromny transparent: Rezygnuję ze stanowiska!, który umieścił na widocznym miejscu, po czym z determinacją oczekiwał dzień po dniu na ratunek. Pewnego ranka zdarzył się cud. Duszek Dzin obudził się i poszedł, jak co rano odebrać nowy transport ładunku z lotniska, kiedy dotarł z nim do lasu zobaczył, że wszystkie półki są prawidłowo poukładane, a cały bałagan zniknął bez śladu. Duszek poczuł się jak nowonarodzony, był wdzięczny i radosny. Kiedy poszedł na lotnisko w miejscu, gdzie wcześniej umieścił swój transparent znalazł kartkę: Nie chciałam cię budzić, bo jak przyszłam to spałeś.
Poukładałam tu troszeczkę. Kocham Cię. Mama
|
| Pn lut 27, 2006 22:01 |
|
 |
|
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Zmęczony nieco rzeczywistościa pracy, a do tego jego maleństwo jest chore...
Ale jutro wolny dzień 
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
| Pn lut 27, 2006 22:51 |
|
 |
|
Meg
Dołączył(a): Cz lut 17, 2005 22:28 Posty: 1652
|
Heh za pare godzinek trzeba bedzie isc spac, ale wam zycze juz teraz DOBREJ NOCKI I MIŁYCH SNÓW, bo za chwile bedzie trzeba znowu isc
Jeszcze raz dobranoc 
|
| Pn lut 27, 2006 22:54 |
|
 |
|
okno
Dołączył(a): Pn lut 27, 2006 9:09 Posty: 59
|
 Sens istnienia wielkiego kamienia
„Sens istnienia wielkiego kamienia”.
Urodziłem się podczas wielkiej wichury, którą górale nazywają halny. Moją matką była ogromna góra w Tatrach. Podczas huraganu ja wraz z innymi jej już dużymi dziećmi pożegnaliśmy się z mamą i lawiną stoczyliśmy się w dół, by szukać przygód. Tocząc się wśród grzmotów i błyskawic, które rozświetlały mi drogę powtarzałem sobie w myślach słowa mamy, które powiedziała mi na pożegnanie - Pamiętaj, to nie zabawa, staczasz się aby znaleźć sens istnienia wielkiego kamienia. Te słowa brzmiały bardzo poważnie lecz wiedziałem, że mama ma rację. Oto więc toczyłem się po mojej własnej ścieżce. Staczałem się długo w dół, aż wylądowałem na wielkiej zielonej polanie. Burza już minęła, wraz z nocą i zaczął się nowy dzień. Leżałem sobie na miękkiej trawie i byłem bardzo zmęczony po odbytej właśnie podróży. Moja słodka bezczynność nie trwała jednak długo, gdyż zaraz moją uwagę zwróciło dziwne beczenie. Tak poranek witały owce prowadzone przez pasterza na pastwisko. Wraz z nimi biegł biały pies, który szczekając zachęcał owce do trwania w jednej gromadzie. Pastwisko , co się okazało, było właśnie w miejscu, gdzie się stoczyłem, więc aż do zachodu słońca nie opuszczało mnie to całe głośne towarzystwo. Raz nawet pasterz przyszedł, żeby w moim cieniu zjeść drugie śniadanie, a wtedy jego biały pies też wtulał się mocno w mój zimny głaz, by trochę się ochłodzić. Pogoda dopisywała cały dzień. I tak mijały lata. Właściwie nie wiem ile. A ja porastałem mchem. Na polankę czasem przylatywały ptaki, czasem przeszedł przez nią niedźwiedź lub turyści. Żyłem więc sobie spokojnie i rozmyślałem o tym, gdzie stoczyli się moi bracia i siostry, w jakich są miejscach i co im się ciekawego przytrafiło. Pewnego dnia grupa turystów, w takich dziwnych czarnych sukienkach przechodziła przez moją polanę. Wtedy zdarzyło się coś co na zawsze miało odmienić moje życie, choć wtedy nie miałem o tym zielonego pojęcia. Jeden z nich, kiedy mnie zobaczył okropnie się ucieszył i przybiegł do mnie głośno wołając. – Ten będzie dobry. Potem, kiedy już sobie poszli, długo się zastanawiałem co miały znaczyć słowa, które wypowiedział. Ten będzie dobry – to brzmiało jak obietnica. Ale czy ja już nie byłem dobry – przecież nikogo nie zabiłem, a mama mi opowiadała o jednym takim, co nim podobno jakiś Dawid rzucał i zabił kogoś. Więc nie popełniłem żadnej wielkiej zbrodni, które innym kamieniom zdarzało się popełniać. O co więc mogło chodzić temu w czarnej sukni ? I jeszcze na odchodnym dodał. – Będzie dobry, musi tylko skruszeć tu i tam. Mam odpowiednie narzędzia, zajmę się nim. Tego to już zupełnie nie mogłem pojąć. Okazało się jednak, że wkrótce wszystko stanie się dla mnie jasne. Na drugi dzień bowiem dobiegł do mnie dźwięk, którego nigdy w życiu wcześniej nie słyszałem. Był trochę podobny do huku grzmotu w czasie burzy połączonego z warczeniem psa. Moim oczom ukazało się coś czerwonego z czarnym z tyłu i to coś zbliżało się do mnie z tym strasznym hukiem i warkotem. Potem usłyszałem, że ludzie nazywają to coś ciągnikiem. Na tym ciągniku stało coś ze strasznie długą szyją i hakiem na końcu – takim samym jaki widziałem u turystów, gdy jeszcze byłem małą skałką i wszyscy włazili mi na głowę. Ludzie, którzy wysiedli z ciągnika podeszli do mnie i obwiązali mnie mocno linami, a po chwili poczułem, że lecę. Oderwali mnie od ziemi, na której tkwiłem tyle lat i na tym haku przenieśli na przyczepę. Pierwszy raz leciałem lecz muszę przyznać, że nie jest to rzecz, którą kamienie lubią najbardziej.
- Bezruch i rozmyślanie to mój żywioł. Nie jestem przecież ptakiem – myślałem, trochę obrażony na tych ludzi, co tak mną pomiatali. Potem, powiem szczerze, było jeszcze gorzej. Najpierw zawieźli mnie do myjni samochodowej, gdzie strasznie się śmiałem, bo łaskotali mnie różnymi szczotkami, a od bąbelków chciało mi się kichać. Lecz na tym się nie skończyło. Wkrótce znalazłem się w wielkiej sali, pełnej różnych posągów i jakiś mężczyzna z wiertarą zaczął kruszyć mi bok w różne dziwne kształty. Bardzo nie bolało, tylko troszkę, tak jak u dentysty, gdy wierci w zębie aby potem włożyć opatrunek. Na koniec, muszę to przyznać, wyglądałem dość oryginalnie. Byłem teraz dużym prostokątem, z którego jeden bok był w kształcie ogromnej, spadającej, spienionej na dole fali. Kiedy mężczyzna pokazał mnie innym ludziom, rozpoznałem wśród nich znajomego w czarnej sukience. Patrzył na mnie i widziałem, że był bardzo zadowolony. To co było potem trudno ubrać w słowa, więc nie będę się nawet starał. Powiem tylko, że spełniło się to czego życzyła mi mama, zanim stoczyłem się w dół. Znalazłem sens istnienia wielkiego kamienia.
Postawili mnie w drewnianym, góralskim Kościele. Było dużo ludzi w kolorowych strojach, były pieśni, kadzidło i namaszczenie. A potem kapłan złożył na mnie swój pocałunek i poczułem się bardzo wyjątkowy i kochany, a byłem przecież tylko zwykłym kamieniem, jakich wiele jest na świecie. To nie koniec mojej historii lecz pozwólcie, że reszta zostanie moją kamienną tajemnicą.
|
| Cz mar 02, 2006 22:04 |
|
 |
|
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Wpół do jedenasta, a ja jeszcze przed kompem... No cóż
Chyba nie poczytam już sobe dzisiaj 
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
| Cz mar 02, 2006 22:33 |
|
 |
|
klarowna
Dołączył(a): Śr paź 13, 2004 4:57 Posty: 441
|
Dobranoc ToMU 
_________________
|
| Cz mar 02, 2006 22:33 |
|
 |
|
okno
Dołączył(a): Pn lut 27, 2006 9:09 Posty: 59
|
 Balonik
Wśród wielu konstelacji i planet istnieje też planeta balonów. Kiedy patrzy się na nią z kosmosu wyglądem przypomina ogromną, prostokątną butelkę. Podróżny zbliżający się do niej może od razu zobaczyć to co znajduje się na planecie, gdyż tak samo jak zwykła butelka,
jest przezroczysta i widać przez nią wszystko, to co znajduje się w środku. Jest to jedna z najdziwniejszych planet, gdyż nie ma tam ani wody ani piasku. Dlatego też nie rosną na niej rośliny i nie ma tam zwierząt. Z podłoża tej szklanej butelki wyrastają za to bujne i różnej długości linki, sznurki, sznureczki, wstążeczki i paseczki. Lecz najciekawsza część planety znajduje się nad jej podłożem i nad tą gęstwiną sznureczków. Rozciąga się tam bezkresna przestrzeń miasta balonów. Każda rodzina ma wyznaczone dla siebie miejsce, najmniejsze baloniki na dole, balony olbrzymy na górze. Właściwie poza mieszkańcami nie znajduje się na planecie nic ciekawego, nie licząc oczywiście latających kapeluszy. Ulubionym zajęciem balonów w związku z tym są wszelkiego rodzaju wyścigi, turnieje i zawody, na przykład na najszybszego łapacza czapek lub cotygodniowe rewie kapeluszowej mody. Pomimo
niezwykłych warunków panujących na planecie zarówno kapeluszom jak i ich właścicielom
nie brakuje tam najwymyślniejszych kształtów i najpiękniejszych kolorów jakie można sobie tylko wyobrazić.
Pewnej nocy na planetę balonów wleciał przez szyjkę butelki, cicho jak komar, statek kosmiczny. Wyszedł z niego mały chłopiec w kombinezonie. Zaczął zwiedzać miasto balonów, a ponieważ z podłoża wyrastały liny, wyglądało to tak jakby skakał na skakance. Kiedy nadszedł dzień chłopiec miał już na tyle opanowane skoki, że odbijał się jak na trampolinie i mógł pół godziny pozostawać w powietrzu zanim opadł na ziemię. Zbliżył się więc do największego balonu, tak ogromnego, że u nas ludzie mogliby nim latać i powiedział:
- przybyłem z innej planety i szukam przyjaciela, który chciałby tam ze mną zamieszkać.
Olbrzym wyglądał na zaskoczonego, gdyż posiadał największą kolekcję kapeluszy na planecie, której wszyscy mu zazdrościli, w związku z tym był bardzo smutny. Nie miał przyjaciół i rzadko kto z nim rozmawiał, o czymś innym niż jego kolekcja.
- jeśli chcesz zobaczyć moje zbiory, to musisz przyjść w godzinach zwiedzania – odpowiedział, zbity z tropu słowami chłopca
- zaufaj mi, a będziesz miał we mnie przyjaciela – rzekł przybysz – trzeba, żebyś stał się na nowo małym flaczkiem
- ale jak to jest możliwe ? – spytał balon – czy to będzie bolało ?
- to zależy od tego, czy naprawdę chcesz ze mną zamieszkać – odpowiedział chłopiec
Balon olbrzym przez chwilkę się wahał lecz ponieważ bardzo chciał mieć kogoś bliskiego, więc zgodził się zaufać przybyszowi.
Wtedy, jak co pół godziny, przyszedł czas na kolejny skok nieznajomego lecz kiedy odbił się od podłoża i znowu znalazł się przy olbrzymie, stało się coś dziwnego. Chłopiec wyciągnął rękę w kierunku balonu i zdjął z jego nosa klamrę, trochę podobną do takiej, jaką mama używa do spinania prania.
- Ojej ! - powiedział balon i rozpłakał się - co to za straszny odór ?
- Nie ma innej drogi mój przyjacielu – rzekł chłopiec i przytulił balon.
- Dlaczego wybrałeś mnie, jest tu tyle innych balonów – spytał olbrzym i kiedy rozejrzał się dookoła, zobaczył to co dotychczas umykało jego uwadze, mianowicie, że wszyscy mieszkańcy mieli nosy zatkane klamrami.
- musisz wiedzieć, że jestem królem tej planety, dostałem ją na urodziny od mojego Taty i wszystkie balony, które się na niej znajdują są moje. Więc przylatuję na nią
i wybieram co jakiś czas jednego z was, bo najbardziej ze wszystkiego kocham właśnie balony.
Od chwili kiedy chłopiec zdjął klamrę z nosa balonu widział on siebie i inne balony takimi jakimi widział je sam chłopiec, więc powiedział:
- ale ja nie nadaję się na przyjaciela, wypełnia mnie trujący gaz, to właśnie on tak okropnie cuchnie
- wiem – odpowiedział chłopiec – właśnie dlatego zdjąłem ci klamrę, by spuścić z ciebie ten odór, kiedy proces się zakończy i będziesz już małym flaczkiem, takim zupełnie małym jak wtedy, gdy się dopiero urodziłeś, zabiorę cię do domu i napełnię moim oddechem, najmilej pachnącym zapachem.
- Ale jeśli mnie spuścisz stanę się mały, brzydki i pomarszczony, nie będę mógł nosić moich kapeluszy – przestraszył się balon
- To prawda – rzekł chłopiec – jednak jest to jedyny sposób, bym mógł cię spakować do pudełka i zabrać ze sobą.
- Dziękuję, że mnie trzymasz i jesteś przy mnie pomimo tego odoru – powiedział balon olbrzym
- Nie martw się mój przyjacielu już nigdy cię nie opuszczę – rzekł chłopiec.
|
| So mar 04, 2006 22:18 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|