ks. Jan Twardowski - Niecodziennik:
Zapytał mnie pewien lekarz: - Jak zachowywał się zmarły przed śmiercią?
- Kasłał - odpowiedziałem.
- To dobrze, bardzo dobrze - ucieszył się lekarz.
Opowiadano mi, że w czasach stalinowskich przed gmache Partii żebrak wyciągnął rękę po jałmużnę.
- Idź pod kościół! - ktoś krzyknął.
- Ale ja jestem niewierzący!
Dostałem list. Pisała nieznajoma pani: "W intencji księdza noszę pokrzywy pod koszulą".
Jeden z kolegów zwierzał mi się:
- Kiedy spotykam kobietę, mówię: "Veni Sancti Spiritus", ale kiedy odchodzi;
mówię: "Te Deum Laudamus".
- Słuchaj - tłumaczyłem czteroletniej Krysi, która uczyła się religii - dlaczego płaczesz? Twoi rodzice biorą ślub w kościele, bo wcześniej nie mogli. Powinnaś się cieszyć.
Płakała dalej:
- Nie przypuszczałam, że byli takimi świntuchami.
Słyszałem, że pewien ksiądz poszedł jako kapelan więzienny porozmawiać z mordercą, który zabił ojca, matkę, a dziadka zarżnął. Psycholog poradził mu, żeby rozmawiał z więźniem jak z dzieckiem, bo wtedy będzie rozumiał i nie urazi... Kiedy zobaczył mordercę, powiedział:
- Cio to, cio to, bęc mamusię, bęc tatusia, a dziadula dylu dylu?
Słyszałem, że do rektora Seminarium wpłynęło podanie kandydata do stanu duchownego: "Do szóstego roku życia prowadziłem życie rozpustne, ale potem się opamiętałem i nawróciłem".
Słyszałem także o innym podaniau. Kandydat na mnicha napisał prosząc o przyjęcie: "Zawsze byłem bardzo ostrożny, pamiętałem, że lew krąży rozglądając się, kogo by pożarł - i unikałem przyjaźni z kobietą". Dostał odpowiedź: "Nie nadajesz się do nas".
Usłyszałem krzyki przy drzwiach wejściowych do kościoła. Chciano wyrzucić kobietę. Wołali:
- To ulicznica! Taka może okraść kościół!
Obroniłem ją. Poszliśmy razem do zakrystii. Powiedziała, że chciała się wyspowiadać bo:
- Stałam na ulicy, obsypał mnie śnieg, przypomniała mi się moja sukienka od I Komunii Świętej.
Słyszałem od swojego starego, już nieżyjącego proboszcza, że jego proboszcz z czasów arcybiskupa Felińskiego lubił głosząc kazania ilustrować je widocznymi przykładami. Umówił się z kościelnym, że kiedy będzie głosił kazanie o Duchu Świętym, kościelny wypuści gołębia na kościół. Zaczął mówić:
-Oto Duch Święty... - i czekał, kiedy gołąb pojawi. Zapadło milczenie, bo nic się nie działo, słuchacze nie wiedzieli o co chodzi. Nagle wpadł kościelny i krzyknął:
- Proszę księdza, ducha świętego kot zjadł!
