Dziś obudziłam się o piątej. Zdjęłam kota z twarzy i patrzę za okno. Było podejrzanie pomarańczowo. No dobra myślę sobie, może jakaś elektrownia wybuchła albo może spadł radziecki satelita... podczołguję się pod parapet i myślę "o jaka mgła". Ale coś jakby się rusza ta mgła. Przecieram oczka,
przyglądam się dokładniej i co widzę.... ŚNIEG! Tumany śniegu kłębiące się za moim oknem. Szalona zawierucha. Kurczę myślę, czyżbym przespała trzy pory roku? Ale nie, nadal mamy marzec, Wielkanoc za trzy dni, wszystko w porządku. Tylko ta anomalia za oknem nie pasuje...
Idąc na kolejkę wszystko było takie piękne, nie myślcie, że się skarżę. Te bielutkie, śnieżne czapy na gałęziach, na dopiero co powstałych pąkach. A zestawienie zieleni i bieli w miejscach, gdzie przez śnieg przebijały się płaty świeżej, soczystej trawy sprawiały oszałamiające wrażenie. Och, gdybym miała aparat fotograficzny. Może jutro uda mi się zrobić zdjęcia, jak nie będę musiała się spieszyć na zajęcia...
Natura zachwyciła i zadziwiła mnie dziś zarazem i chyba zapowiadają się w końcu bielutkie święta

Może na saneczki?
I nawet to, że wracając do domu musiałam nieźle się nakombinować by dotrzeć tu w miarę sucha i nieobłocona nie jest w stanie mnie zniechęcić do naszej polskiej iście wiosennej aury
P.S.
Apel do wszystkich zmotoryzowanych:
Postarajcie się nie jeździć po tych jeziorkach wypełnionych zimnym błotkiem przy krawężnikach z szybkością, która powoduje powstawanie chlapiastego prysznica opadającego wprost na przechodniów. My- niezmotoryzowani bylibyśmy bardzo wdzięczni
