Co do medycyny, to jej rozwój postępował w każdej społeczności.
Medycyna ludowa, polegała na ziołolecznictwie.
Śmiem twierdzić, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Polsce zadano jej dotkliwy cios.
Bo wszystkich wróżów, guślarzy i czarownice, jak nie zabito, to przepędzono, lub sami się poukrywali.
Na ten moment, w którym notujemy dwa powstania zbrojne "polskich" pogan, przeciwko nowym najeźdźcom, zakony które opanowały teren Polski typu: Benedyktyni Tynieccy, i inni, nie byli na wyższym poziomie jeżeli chodzi o medycynę, niż lokalne czarownice, i uzdrowiciele.
Stąd też oni byli dla ludu autorytetem, gdyż potrafili leczyć, a nie duchowieństwo. Dlatego tak dotkliwie ich tępiono.
W późniejszym okresie, aż do kilkudziesięciu lat wstecz, to właśnie duchowni zdobywają największą wiedzę medyczną.
Zakonnicy poznają polskie zioła, i to do nich ludzie zwracali się w razie problemów.
Oczywiście znajomości ziołolecznictwa ludowa nadal funkcjonowała, ale nie była lepsza niż wiedza niektórych zakonów.
Na dzień dzisiejszy wygrywają farmaceuci. Niemal całkowicie zlikwidowali wiedzę ludową. Z roślin wyodrębnia się istotne składniki i tworzy substancje chemiczne, które oferowane są w aptekach za pieniądze.
Ludzie sią nieświadomi, że niektóre objawy równie dobrze mogą leczyć chwasty rosnące na łące.
Źródłem większości lekarstw, są substancje lub pochodne substancji występujących w roślinach.
Przy zetknięciu się ludów prymitywnych z dawną cywilizacją, dochodziło jeszcze do takich sytuacji, gdy szaman okazywał się lepszy niż lekarz. Znany przypadek z odkryciem rośliny Digitalis purpurea, gdzie lekarz położył już na pacjencie kreskę, a szaman go wyleczył.
Jeżeli chodzi o roślinki, czy lecznictwo, to w średniowieczu funkcjonował taki mit, że jakoby Pan Bóg ukrył w wyglądzie roślinek ich właściwości.
Np. gdy roślinka jest w kształcie serca, to jest na serce, jak wygląda jak mózg (orzech włoski), to jest dobra na głowę.
Tylko kilka roślin pasuje do tej teorii, dziś nie jest brana na poważnie.