zaqzax, piszesz > Im bliżej jestem Jezusa tym bardziej się boję, nie wiem na jaką próbę mnie wystawi ? <
Czy jednak Jezus jest kimś, kogo można się bać?
Nauczając, Jezus zawsze okazywał ludziom głęboką miłość. Nigdy ich nie onieśmielał Na widok jednego z cudów Jezusa niezwykle zdumiony Piotr przypadł mu do kolan. Ale Jezus nie chciał, aby jego naśladowcy żywili przed nim niezdrową bojaźń. Życzliwie rzekł do Piotra: „Przestań się lękać”..
Miłość Jezusa do pouczanych przez niego ludzi uwidaczniała się również we współczuciu, jakie im okazywał. „Widząc tłumy, litował się nad nimi, były bowiem złupione i porzucone niczym owce bez pasterza” (Mateusza 9:36). Wczuwał się w ich opłakane położenie i chciał im pomóc.
Kiedyś podeszła do niego w tłumie kobieta cierpiąca na upływ krwi, dotknęła brzegu jego szaty i doznała cudownego uzdrowienia. Jezus poczuł, iż wyszła z niego moc, ale nie widział, kto został uleczony. Koniecznie chciał odszukać tę osobę. Dlaczego? Nie po to, by ją ostro zganić za przekroczenie Prawa Mojżeszowego lub reguł, które ustanowili uczeni w piśmie i faryzeusze — choć może się tego obawiała. Rzekł jej natomiast: „Córko, twoja wiara cię uzdrowiła. Idź w pokoju i bądź wyleczona ze swej ciężkiej choroby” (Marka 5:25-34). Zwróć proszę uwagę na współczucie kryjące się w tych słowach. Jezus nie powiedział jedynie: „Bądź wyleczona”, ale: „Bądź wyleczona ze swej ciężkiej choroby”. Przyznał, że owa kobieta z powodu swej choroby bardzo cierpiała, być może zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Wczuł się w jej sytuację.
Jezus okazywał ludziom miłość, doszukując się w nich zalet. Kiedyś „Jezus ujrzał przychodzącego doń Natanaela i rzekł o nim: ‚Oto naprawdę Izraelita, w którym nie ma podstępu’”. Cudownie wejrzał w serce Natanaela i dzięki temu dużo się o nim dowiedział. Oczywiście Natanael nie był doskonały; miał wady tak jak każdy z nas. A gdy usłyszał o Jezusie, zapytał bez ogródek: „Czy z Nazaretu może wyjść coś dobrego?” (Jana 1:45-51). Jednakże z tego, co można było powiedzieć o Natanaelu, Jezus wybrał i uwydatnił coś pozytywnego — jego uczciwość.
Również gdy pewien setnik — prawdopodobnie Rzymianin, a więc człowiek zaliczany do pogan — zwrócił się do Jezusa z prośbą o uleczenie niedomagającego sługi, Syn Boży wiedział, iż ten żołnierz nie jest bez wad. Jako setnik, mógł mieć przeszłość splamioną przemocą, przelewem krwi. Tymczasem Jezus skupił się na czymś dobrym — na niezwykłej wierze tego człowieka (Mateusza 8:5-13). Kiedy później, już na palu męki, odezwał się do wiszącego obok złoczyńcy, nie zganił go za popełnione przestępstwa, lecz pokrzepił nadzieją na przyszłość (Łukasza 23:43). Wiedział, że negatywne, krytyczne podejście do innych tylko by ich zniechęciło. Doszukiwał się w drugich czegoś dobrego, nie zwracał uwagi na ich wady...
Jezus pokornie zaspokajał potrzeby tych, których nauczał, i bez wahania się dla nich poświęcał. Przemierzał Ziemię Obiecaną wzdłuż i wszerz, pokonując w ramach podróży ewangelizacyjnych setki kilometrów, by dotrzeć do jak największej liczby osób. W przeciwieństwie do dumnych faryzeuszy i uczonych w piśmie był pokorny i przystępny. Garnęli się do niego ludzie wszelkiego pokroju — dostojnicy, żołnierze, prawnicy, kobiety, dzieci, biedni, chorzy, a nawet wyrzutki społeczeństwa. Choć Jezus był człowiekiem doskonałym, odczuwał zmęczenie i głód. Ale nawet gdy nie miał już sił albo chciał odpocząć lub w spokoju się pomodlić, przedkładał potrzeby innych nad własne (Marka 1:35-39).
Jezus równie ochoczo usługiwał swym najbliższym uczniom. Na przykład życzliwie i cierpliwie udzielał im pouczeń. Kiedy trudno im było zrozumieć jakieś ważne nauki, nie dawał za wygraną, nie tracił panowania nad sobą ani ich nie łajał. Wciąż natomiast szukał nowych sposobów objaśnienia im tych rzeczy. Pomyśl chociażby, ile to razy uczniowie sprzeczali się, który z nich jest największy. Tymczasem Jezus wielokrotnie, nawet jeszcze w noc poprzedzającą jego stracenie, różnymi metodami uczył ich, by odnosili się do siebie z pokorą (Jana 13:5-15; Mateusza 20:25; Marka 9:34-37).
Współczucie skłaniało Jezusa do zaspokajania potrzeb innych. Wyobraźmy sobie opisaną w Marka 6:30-34 scenę. Apostołowie są podekscytowani, bo właśnie zakończyli długą podróż ewangelizacyjną. Wracają do Jezusa i z zapałem opowiadają mu o wszystkim, co widzieli i słyszeli. Zbierają się jednak tłumy, tak iż Jezus i apostołowie nie mają nawet czasu zjeść posiłku. Jezus, jak zawsze spostrzegawczy, zauważa zmęczenie uczniów. Mówi im więc: „Idźcie na osobność, na miejsce odludne, i trochę odpocznijcie”. Wsiadają razem do łodzi i przecinają północny kraniec Morza Galilejskiego, by odetchnąć w jakimś zaciszu. Ale tłum widzi, że odpływają. Wieść ta dociera też do innych. Wszyscy biegną na przeciwległy brzeg i przybywają tam jeszcze przed nimi!
Czy Jezus rozzłościł się, że zakłócają mu spokój? Bynajmniej! Widok kilkutysięcznej rzeszy głęboko go poruszył. Marek zanotował: „Ujrzał wielki tłum, lecz ulitował się nad nimi, gdyż byli jak owce bez pasterza. I zaczął ich nauczać wielu rzeczy”. Jezus nie traktował ich bezosobowo. Dostrzegał poszczególne jednostki cierpiące głód duchowy. Przypominały one bezradne owce błąkające się bez pasterza, który by je prowadził i chronił. Jezus widział, że nieczuli przywódcy religijni, mający być troskliwymi pasterzami, zaniedbują tych prostych ludzi (Jana 7:47-49). Współczuł im wszystkim z głębi serca i zaczął ich nauczać „o królestwie Bożym” (Łukasza 9:11).
Ludzie zmagający się z różnymi dolegliwościami mieli pewność, że Jezus im współczuje, i dlatego się do niego garnęli. Szczególnie uwidoczniło się to wtedy, gdy do Jezusa — za którym podążały ogromne tłumy — podszedł człowiek „cały pokryty trądem” (Łukasza 5:12). W czasach biblijnych trędowaci byli izolowani od innych, aby ich nie zarazili (Liczb 5:1-4). Rabini zaczęli jednak szerzyć własne bezduszne poglądy na trąd i narzucili drugim uciążliwe prawa. Jak Jezus potraktował tego chorego: „Przyszedł też do niego pewien trędowaty i upraszał go — i to na klęczkach — oraz mówił do niego: ‚Jeśli tylko zechcesz, możesz mnie oczyścić’. Na to on, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i powiedział do niego: ‚Chcę. Bądź oczyszczony’. I natychmiast trąd z niego zniknął” (Marka 1:40-42). Jezus zdawał sobie sprawę, że człowiek ten nie powinien tam przebywać. Ale nie kazał mu odejść. Był tak poruszony, że zrobił coś niesłychanego — dotknął go!
Czy potrafisz sobie wyobrazić, jakie znaczenie miało dla trędowatego owo dotknięcie? Ilustracją tego może być pewne ciekawe zdarzenie. Paul Brand, specjalista od leczenia trądu, wspominał kiedyś chorego, którego spotkał w Indiach. W trakcie badania położył mu rękę na ramieniu i przez tłumaczkę zaczął wyjaśniać, jakie przejdzie leczenie. Nagle pacjent się rozpłakał. Lekarz zapytał: „Czy powiedziałem coś nie tak?” Tłumaczka zadała mu pytanie w jego języku i odparła: „Nie, panie doktorze. On mówi, że płacze, bo pan go dotknął. Zanim tu przyszedł, od lat nikt tego nie zrobił”. Dla trędowatego z czasów Jezusa takie dotknięcie było jeszcze ważniejsze. Uleczyło chorobę, z powodu której znajdował się poza nawiasem społeczeństwa!
Jezus był bardzo wrażliwy na cudzy smutek. Gdy Jezus zbliżał się do galilejskiego miasta Nain, przy bramie natknął się na kondukt pogrzebowy. Widok był szczególnie wstrząsający. Wdowa straciła swego jedynaka. Kiedyś zapewne szła już w takim kondukcie, gdy umarł jej mąż. Teraz chowała syna — przypuszczalnie swego jedynego żywiciela. W tłumie mogły być też lamentujące płaczki oraz muzycy, którzy grali żałobne melodie (Jeremiasza 9:17, 18; Mateusza 9:23). Ale Jezus nie odrywał oczu od zrozpaczonej matki, niewątpliwie idącej tuż przy marach.
Jezus ulitował się nad osieroconą kobietą. Łagodnie powiedział: „Przestań płakać”. Z własnej inicjatywy podszedł i dotknął mar. Niosący je ludzie — i być może wszyscy inni — przystanęli. Wtedy Jezus dobitnym głosem rzekł: „Młodzieńcze, mówię ci: Wstań!” I co się wydarzyło? „Umarły usiadł i począł mówić”, jak gdyby obudził się z głębokiego snu! Potem nastąpiła wyjątkowo wzruszająca chwila: Jezus „oddał go jego matce”.
Czy nadal uważasz, ze Jezus jest osobą budzącą grozę?

Ja myślę, że nie ma lepszego przyjaciela od Niego.
zaqzax, piszesz: >będę się bać Boga/Jezusa itd. za to, że robię źle<
Gdybyś tylko lepiej poznał apostoła Piotra... był człowiekiem czynu, prędkim w wypowiadaniu swych myśli, prędkim w okazywaniu swych uczuć. Odznaczając się żywym temperamentem, łatwo popadał z jednej krańcowości w drugą.
Zapał i impulsywność Piotra niekiedy pobudzały go wprost do sprzeczania się z Mistrzem, co wyglądało na brak należnej skromności, mimo iż w gruncie rzeczy był pokorny. Tak na przykład ośmielił się wystąpić przeciw wzmiance Jezusa o przeznaczonym mu cierpieniu i śmierci, wskutek czego Jezus uznał za konieczne zrugać go ostrymi słowami: „Idź precz ode mnie, szatanie!” Kiedy indziej, gdy Jezus odczuł, że wyszła z niego moc, by uleczyć pewną niewiastę, i gdy zapytał: „Kto się mnie dotknął?” — właśnie Piotr odważył się na zwrócenie Jezusowi uwagi: „Mistrzu, tłumy cisną się do ciebie i tłoczą”. Innymi słowy powiedział jak gdyby: Ależ Jezusie, przecież widzisz chyba, jaka jest ciżba! — A czy to nie Piotr pierwszy sprzeciwił się umyciu nóg przez drogiego Mistrza, aby następnie, po usłyszeniu odpowiedzi Jezusa, zaofiarować do umycia nie tylko nogi, lecz i głowę oraz ręce? — Mat. 16:21-23; Łuk. 8:43-45; Jana 13:1-10.
A w ogrodzie Getsemane ...Ostatniej nocy ziemskiego życia Jezusa Piotr wraz z Jakubem i Janem mieli zaszczyt towarzyszyć mu do ogrodu Getsemani, na miejsce, gdzie pogrążył się w żarliwej modlitwie. Zmęczeni i przejęci smutkiem apostołowie nie potrafili zwalczyć senności, toteż Jezus zapytał: „Czyż nie mogliście nawet przez jedną godzinę czuwać ze mną?” Zwrócił się przy tym do Piotra — niewątpliwie dlatego, że ten tak zdecydowanie zapowiadał, iż go nie opuści (Mt 26:36-45; Łk 22:39-46).
Kiedy uczniowie dostrzegli zgraję, która przyszła pojmać Jezusa, zapytali, czy mają walczyć. Piotr, nie czekając na odpowiedź, przystąpił do czynu i obciął mieczem ucho pewnemu człowiekowi (choć przypuszczalnie chciał go ugodzić dotkliwiej), za co został skarcony przez Jezusa (Mt 26:51, 52; Łk 22:49-51; Jn 18:10, 11). Następnie opuścił go podobnie jak inni uczniowie, jednak później „w znacznej odległości” ruszył za gromadą, która go aresztowała. Z pewnością bał się o własne życie, ale też targały nim obawy o los Jezusa (Mt 26:57, 58).
Dzięki pomocy innego ucznia, który najwyraźniej poszedł z nim (lub za nim) do siedziby arcykapłana, Piotr dostał się na dziedziniec (Jn 18:15, 16). Nie zaszył się w ciemnym kącie, lecz stanął przy ognisku, żeby się ogrzać. W świetle płomieni został rozpoznany jako towarzysz Jezusa, a jego galilejski akcent pogłębił podejrzenia. W obliczu zarzutów trzykrotnie wyparł się wszelkiej znajomości z Jezusem i nawet zaczął się zaklinać i przysięgać. Gdzieś na mieście po raz drugi zapiał kogut, a Jezus „odwrócił się i spojrzał na Piotra”. Załamany apostoł wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Mt 26:69-75; Mk 14:66-72; Łk 22:54-62; Jn 18:17, 18; ). Jednakże wcześniej Jezus błagał za nim, żeby jego wiara „nie ustała”, i Bóg wysłuchał tę modlitwę (Łk 22:31, 32)
Jezus kochał Piotra i był dla niego życzliwy POMIMO jego wad, błędów, potknięć...
I jeszcze jedno, zaqzax... piszesz: >Boję się go - w sensie Trójcy, bo wiem że jestem cenny dla Diabła/Szatana i on mi nie popuści<
Jezus zostawił nam radę: „Podporządkujcie się Bogu, natomiast przeciwstawcie się Diabłu, a ucieknie od was” (JAKUBA 4:7).
Tak po prostu
