Quinque napisał(a):
Biblistyka to zgniły owoc XVIII wiecznych protestantów i deistów. Zabija wiarę.
A wolałbyś, żeby to wiara zabijała biblistów? Albo wyznawców. Zawsze przecież można iść i np. spróbować przemieścić Giewont w krajobrazie - siłą wiary. I zginąć pod lawiną.
Co to w ogóle za wiara, która staje w kontrze do wiedzy? Wiara chrześcijańska wiedzę uzupełniała. Mogła to robić, bo w Śródziemnomorzu przed dwudziestu wiekami panowało przekonanie, że wiedza dochodzi w pewnym momencie do ściany paradoksów, których człowiek na logikę nie rozwiąże. I wiara zaczynała się tam, gdzie kończyła się wiedza. Wiara stała powyżej wiedzy. Prawda, że proste? A ten, który próbował wiarą wiedzę podważać, był durniem. Zawsze.
Nie ma zmiłuj, Quinque. Są rzeczy, które trzeba wyznawać z wiarą, bo innym sposobem się nie bronią - np. płaskoziemstwo - i są rzeczy, w które wierzyć nie trzeba, ale za to koniecznie trzeba je przyjąć do wiadomości jako fakty - np. grawitacja. No i jest pewien obszar szarości, w którym można sobie pozwolić na spekulacje, że np. tych trzech Mędrców ze Wschodu u żłóbka to byli buddyjscy mnisi, którzy w istocie sami wybrali Jezusa do wielkiego dzieła; że to od nich się wszystko zaczęło. A reszta jest mitem, takim jak pomysł, żeby po nieboskłonie błądziła sobie dodatkowa planeta (bo starożytni nie rozróżniali między gwiazdą a planetą), która w dodatku przestała błądzić akurat wtedy, kiedy tych trzech dotarło do Betlejem.
Ja mam poniekąd prościej, bo szinto nabudowało się na czymś, co naukowcy nazywają - biofilia; pozytywna reakcja mózgu na przyrodę. Biofilia JEST, tak po prostu. I o ile nie przyplącze się jakiś nihilista, żeby za "co łaska" podpinać pod to Boga, w którego sam już dawno nie wierzy, to naturalnym sposobem do wyrażenia i przeżywania tego stanu, zakomunikowania go drugiemu człowiekowi, jest pojęcie Duchów,
kami. Tych życzliwych i tych wrednych, niekoniecznie kalkowanych z Japonii jeden do jednego.