Barabbas napisał(a):
Dlatego np. w kwestii stosowania prezerwatyw w małżeństwie słucham własnego sumienia, a nie oficjalnego stanowiska KK. Ja nie stawiam sobie pytań typu czy cos jest zgodne z prawem kościelnym czy nie, bo nie jestem niewolnikiem prawa a niewolnikiem Chrystusa. I to co robie rozpatruje przez pryzmat przykazań miłości oraz oceniam po owocach.
Nic dodać nic ująć, bardzo mądrze to ująłeś Barabbas. Ale nie każdy umie z tym sobie radzić tak jak Ty. Ludzie po prostu cierpią - poczytajcie:
"Napiszę najpierw, że bardzo cieszę się z tej dyskusji i z udziału w niej o. Dariusza (którego odpowiedzi swego czasu często “szokowały” co bardziej konserwatywnych katolików na forum portalu opoka.org.pl). Szczególnie interesujący dla mojej żony i mnie jest wątek dotyczący antykoncepcji. I nie byłoby w tym nic dziwnego (oczywiste: dla prawie każdego małżeństwa zakaz używania gumki jest czymś niewygodnym), gdybyśmy nie wchodzili w nasze małżeństwo z zamiarem pełnego respektowania katolickiego nauczania na jej temat. Myśleliśmy nad nim wiele. Nie było dla nas specjalnie logiczne (vide: dyskusja na łamach Tygodnika Powszechnego zainspirowana artykułem Artura Sporniaka, bodajże w 2002 roku), jednak stwierdziliśmy, że jesteśmy w Kościele, sami nie jesteśmy “mądrzejsi” i wynajdować koła na nowo nie powinniśmy. A tu życie jest przewrotne. Właśnie przekonujemy się na własnej skórze, że:
- albo NPR tak naprawdę nie jest metodą uniwersalną - nie może być polecana WSZYSTKIM,
- albo możemy uznać, że jest dla wszystkich, jednak trzeba się liczyć z faktem, że małżonkowie mogą współżyć dwa-trzy razy w roku (jeśli chcą zachować ODPOWIEDZIALNOŚĆ w planowaniu rodziny, do czego też nawołuje Kościół!).
Żona jest chora. O chorobie wiedzieliśmy wcześniej, jednak nikt na przedmałżeńskich kursach NPR nie wspominał, że mogą pojawić się w związku z tym trudności w NPR - przeciwnie, narzeczeni karmieni są sielankową wizją, że NPR można stosować ZAWSZE.
Przepraszam, zamieszczę poniżej garść szczegółów “medycznych”, gdyż rozmowa na wyższym poziomie ogólności zwykle sprowadza się do jednego: NPR można stosować zawsze, co najwyżej to WY sobie z tym nie radzicie i to wasza wina, potrzeba czasu by metodę opanować (kilka lat to mało??).
Choroba ta, hiperprolaktynemia, powoduje, że cykle są nieregularne. Ale nie w ten sposób, jak to rozumieją nauczyciele NPR: albo 26 dni, albo 40. Cykle mają długość od 50 do 180 dni. Terapia - w zasadzie objawowa (żaden lekarz nie jest w stanie jak do tej pory określić przyczyny tej choroby, guz przysadki na szczęście wykluczono). “Na lekach” - cykle krótsze: 30-40 dni, czasem 26, czasem 70. Ile można łykać tabletki? Niektóre uzależniają. Co widać na kartach obserwacji mojej żony? Próbujemy coś zobaczyć. Prosiliśmy o konsultację doświadczonych nauczycieli NPR. “Zapisy są nieczytelne, prosimy o inne” (znowóż nie ma tak wielu tych zapisów, skoro cykl trwa nawet i pół roku, mamy je preparować?). W trybie “unikamy poczęcia dziecka” w grę wchodzi w zasadzie tylko III faza cyklu: poowulacyjna, gdyż nie jesteśmy w stanie w żaden sposób określić objawów zbliżającej się owulacji w fazie I (taka specyfika choroby: objawy się pojawiają, potem cofają, za kilka tygodni znów wygląda na to, że owulacja tuż-tuż itd.). Stąd tylko 2-4 TYGODNIE w roku, w których możemy współżyć bez obaw (biorąc pod uwagę fakt, że na razie poczęcie dziecka odkładamy). Ktoś może powiedzieć: idealna sytuacja, przecież prawdopodobieństwo poczęcia i tak jest strasznie niskie, nie przejmujcie się. I co, w ten sposób mamy postępować do końca życia? A gdzie nasza odpowiedzialność za decyzję o dziecku? Zwłaszcza że niektóre cykle trwają jednak krócej (50 dni to nawet nie “dwa razy tyle” ile normalnie).
Ale to nie koniec historii. Oczywiście, rozpoznaliśmy, że nadszedł czas na dziecko w naszym życiu. Upragniona córeczka poczęła się po dobrych kilkunastu miesiącach starań. I to w najmniej oczekiwanym momencie. W momencie, w którym byliśmy - na podstawie obserwacji - pewni, że w tym cyklu to niestety już nic z tego. W momencie, w którym to samo stwierdziła p. doktor podczas badania USG (”wygląda na to, że ten cykl będzie bezowulacyjny”). W momencie, w którym - gdybyśmy nie mieli zamiaru starać się o dziecko - korzystalibyśmy z okresu niepłodnego. Taka to przewrotna choroba w konkretnym przypadku mojej żony.
Córeczka ma już prawie pół roku. Niestety, z racji komplikacji podczas porodu został on zakończony przez cesarskie cięcie, a lekarze polecili, by przynajmniej przez dwa lata nie starać się o następne dziecko. Wszystkie poradniki NPR sugerują, że przez pewien czas od porodu nie ma możliwości poczęcia dziecka. Że można ten stan przedłużyć przez tzw. pełne karmienie piersią. Tylko że p. doktor prowadząca moją żonę twierdzi, iż jest to nieprawda - popiera własną praktyką lekarską(nawiasem mówiąc, pani doktor przyjmuje w przychodni prywatnej o profilu “pro-life”, gdzie uczą również NPR i zachęcają do macierzyństwa, a żaden lekarz nie przepisze pigułek anty). Co radzi mojej żonie przy jej chorobie? Nic, okres może wrócić po kilku miesiącach, albo po kilku latach. Co powinniśmy zrobić zgodnie z nauczaniem kościoła? Powstrzymać się przez dwa lata od współżycia. Czyli mamy być “herosami”? Być może księża rozumieją, CO oznacza współżycie w małżeństwie, ale na pewno go nie doświadczają. W jaki sposób mamy budować nasze małżeństwo BEZ współżycia, skoro wiemy, co oznacza dla naszego związku, jak jest ważne? Wiemy już też, że w naszym przypadku NPR po prostu nie działa. To “bluźnierstwo” dla jego nauczycieli, jednak choćby obiektywnie ktoś nam udowodnił, że w jakiś tam sposób możemy je stosować (opierając się na drobnych niuansach, akceptować “wyższy poziom ryzyka”, sprawdzać codziennie poziom hormonów), nie mamy po prostu do tej metody żadnego zaufania (mimo, co prawda, umiarkowanego, ale jednak optymizmu, na początku naszej małżeńskiej drogi!).
Poczytaliśmy mnóstwo dyskusji na ten temat: ostatnio blog Artura Sporniaka, jeszcze raz artykuły w Tygodniku Powszechnym. I wspólnie z żoną uznaliśmy, że wyrzeczenie
się współżycia na przynajmniej dwa lata (co dalej - nie wiadomo, prawdopodobnie dalsze problemy z prolaktyną) z powodu “obawy biskupów, że zgoda na antykoncepcje będzie potwierdzeniem, że Duch Święty asystował protestantom”, jest zupełnie absurdalne, nie przysłuży się naszemu małżeństwu i jest niezgodne z naszym sumieniem, a ten kawałek nędznej gumy nie jest w stanie “zepsuć” naszej radości z wzajemnego obdarowania się sobą.
I tylko nie wiemy, w jaki sposób będą reagować spowiednicy. To znaczy żona już wie - jak na razie temat został zupełnie zignorowany, być może uda się jej więcej porozmawiać z innym księdzem podczas kolejnej spowiedzi.
Przepraszam za tak dłuuugi wpis, ale nie jest łatwo zmieścić wszystko w kilku zdaniach. BARDZO proszę o komentarz o. Dariusza. Nie, nie proszę o potwierdzenie: “macie rację, słuchajcie własnego sumienia”, nie proszę o nawrócenie: “przemyślcie raz jeszcze sprawę, bo robicie źle”. Proszę o komentarz: jak Kościół powinien traktować takie osoby, jak my? Czy etycznym jest zmuszanie chorych osób do NPR, które w zasadzie NICZYM może nie różnić się od innych metod ODPOWIEDZIALNEGO rodzicielstwa? Jesteśmy jak najbardziej otwarci na życie. Chcemy mieć przynajmniej trójkę dzieci - wtedy, kiedy będziemy mieć takie możliwości (a jak będziemy mieć duży domek na wsi i trochę pieniędzy, to nawet i szóstkę). Odrzucamy pigułki (z racji wątpliwości co do ich rzeczywistego działania: nikt nie zapewni nas, że nie mają działania wczesnoporonnego). Czy pary stosujące NPR w sposób “antykoncepcyjny” różnią się czymś od nas - stosujących prezerwatywę? Czy otwartość na życie polega na zapewnieniu, że za każdym razem nasienie ląduje “na miejscu”, choć i tak wiadomo, że dzieci z tego nie będzie (współżycie w ciąży, czy w III fazie okresu u zdrowej kobiety)? Czy powinniśmy spać osobno, bo przecież nie możemy stosowań ani NPR, ani gumki, a po kilku miesiącach postu po prostu “nie wytrzymamy”? Czy powinniśmy “planować grzeszne współżycie z gumką” tuż przed pójściem do spowiedzi, żeby sprawę w ten sposób pod dywan zamiatać? Czy nasza postawa (zgoda na prezerwatywy) jest czymś złym, skoro nie chcemy ryzykować poczęcia kolejnego dziecka przed upływem tych dwóch lat (gdyż oznaczałoby to, że BYĆ MOŻE byłoby to już nasze ostatnie dziecko, a przecież chcemy przynajmniej trójkę, jeśli tylko Bóg da)? To są pytania, na które Kościół chyba NIE POWINIEN mieć łatwych odpowiedzi w postaci “tylko NPR!”. A my musieliśmy znaleźć je we własnym sumieniu i robimy tak, jak uważamy za słuszne, polecając to Bogu. I, tak jak gościówa, nie mamy problemu ze spojrzeniem w twarz małżonkowi po użyciu prezerwatywy…
" Podaję źródło: ciekawy blog z księdzem Dariuszem Kowalczykiem, warto poczytać i wyciągnąć wnioski :
http://www.blogpowszechny.pl/2007/12/05 ... iscie-seks