Wolna wola i te sprawy... Tak na pierwszy rzut oka.
A na drugi:
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Gdyby Bóg tworząc ludzi nie dał im zwyczajnie możliwości nie wierzyć, to nie odczuliby ograniczenia swojej wolności. Jakaś analogia: Chcę dotrzeć w pewne miejsce. Mogę pójść na piechotę, wziąć taksówkę, pojechać busem itp., ale nie mogę zamachać rękami i polecieć. Bóg nie dał mi możliwości latania. Czy ograniczył moją wolność w sposobach dotarcia w to miejsce?
Gdyby nie było nawet teoretycznej opcji niewierzenia, to nie byłoby to niczym dziwnym/ograniczającym. Każdy by wierzył w Boga i byłoby to równie naturalne, co to, że każdy je i pije, żeby żyć. Nie byłoby to formalnie ograniczenie (chyba, że za ograniczenie uznamy też niemożność latania), nie odczuwalibyśmy tego jako czegoś narzuconego, jako zaprzeczenia wolnej woli.