Na
swoim podwórku pan
dr inż. Andrzej Gdula wygłasza całe mnóstwo elaboratów, jaki to on nie jest mądry, a ja (niski antykatolicki ateista obrażający uczucia religijne) głupi.
Przy okazji dało się wyłapać oraz
potwierdzić kilka
oszustw, jakimi karmi swoich czytelników.
I tak:
1. Z premedytacją korzysta z
niewłaściwej metody obliczeniowej, gdyż wie, że skorzystanie z
właściwej obali jego wnioski i założenia wstępne. Napominany, że metodę obliczania dokładnie takich samych zjawisk zaprezentował po zaprzysiężeniu w sądzie kreacjonista (ale jednak i naukowiec - mikrobiolog) Michael Behe z uporem twierdzi, że mowa jest tu o innym zastosowaniu, więc porównajmy:
Michale Behe obliczał prawdopodobieństwo samoistnego wyewoluowania (lub po przeliczeniu: czasu, jaki taka operacja by zajęła) oka oraz wici bakteryjnej, rozpatrując zmiany cech z punktu widzenia
wielkości genu sterującego budową omawianego elementu (lub organu).
Pan Andrzej oblicza prawdopodobieństwo samoistnego wyewoluowania (lub po przeliczeniu: czasu, jaki taka operacja by zajęła) innych organów lub cech organizmów, rozpatrując zmiany cech z punktu widzenia
wielkości genu sterującego budową omawianego elementu (lub organu).
W obu przypadkach obaj autorzy przy użyciu metody prezentowanej przez pana Andrzeja w swoim opracowaniu otrzymali czasy takich zmian liczone są przynajmniej w setkach miliardów lat, co ma być dowodem na niemożność wystąpienia takiej zmiany ewolucyjnej, gdyż wszechświat nie ma tyle lat (potwierdzenie tezy o
nieredukowalnej złożoności).
W przypadku Behego nastąpiła jedna rzecz przedziwna - zeznając
pod przysięgą w sądzie jako biegły ujawnił, że te same obliczenia przeprowadził z użyciem technik symulacji numerycznych i np. czas przewidywanej ewolucji wici bakteryjnej wyniósł w wyżej wzmiankowanej symulacji
poniżej 20 000 lat. Ujawnił również przed sądem, że taka właśnie metoda (symulacje numeryczne), a nie ta, zaprezentowana szerszemu odbiorcy w książce jest poprawna metodologicznie.
Pan Andrzej mimo to twierdzi, że jego metoda jest poprawna, nie wspominając ani razu o ujawnieniu przez Behego procederu z utajaniem niewygodnych faktów naukowych oraz o ujawnieniu i wskazaniu metody poprawnej.
W tym przypadku mamy do czynienia ze standardowym
oszustwem naukowym polegającym na dopasowaniu metody tak, aby odpowiadała wymogom
założonych z góry wniosków.
2. Pan Andrzej nie publikuje swojej pracy w renomowanym źródle naukowym tylko za pomocą prywatnych kanałów, aby
ominąć konieczność jej zrecenzowania. Twierdzi ponadto, że nie oddaje pracy do recenzji gdyż nie jest jeszcze ukończona.
Co ciekawe, okazało się, że
nie posiada wykształcenia w kierunku, który
umożliwiałby kiedykolwiek oddanie tego opracowania do zrecenzowania, gdyż pisze pracę z innej dziedziny nauki niż posiadane wykształcenie. Oznacza to, że tłumaczenia o odsunięciu w czasie recenzji swej pracy są
zwykłymi oszustwami obliczonymi na oddalanie w czasie w nieskończoność
obowiązku naukowca co do zrecenzowania pracy.
Ponaglany (i poinformowany o wiedzy o technicznej niemożności zrecenzowania swojego opracowania) wraca do tłumaczenia o niekompletności pracy oraz pisze: "
nie ma takiego prawa publikowania wyłącznie w kierunku zgodnym z kierunkiem wykształcenia, o czym pan SYLQ doskonale wie, i w tej sytuacji powinien jako fizyk nie zabierać głosu w sprawie ewolucji biologicznej" myląc (byc może specjalnie) kwestię zabierania głosu z zasadami weryfikacji naukowej.
3. Powołuje się na
skompromitowanych pseudonaukowców a po ujawnieniu faktów
kompromitacji zamiast zareagować zgodną z tematem odpowiedzią powtarza te same dane metodą "
Copy'ego Pasta".
Szczegóły:Całość wywodów dotyczących
Prawa Zachowania Informacji opiera na hipotezie niejakiego
Williama Dembskiego. Człowiek ten niegdyś zaproponował tzw.
strategię kleszczy mającą polegać na tym, że każdego publikującego swoje prace ewolucjonistę przesłuchuje się pod przysięgą, bo może wyjdzie wtedy, jakie oszustwa popełnia. Powołany przez sąd jako biegły w
procesie w Dover wycofał się ze swej funkcji aby tylko nie musieć zeznawać pod przysięgą. Stał się przykładem
skrajnego hipokryty, który nie chce zastosować metody weryfikacji naukowej, którą to metodę sam wymyślił i zaproponował. To w zasadzie upewnia nas całkowicie co do
wiarygodności wszystkiego, co prezentuje ten "naukowiec".
Kolejne
oszustwa w miarę ich pojawiania się.